Irena Furnal – Czarodziejski świat książek

0
246

Irena Furnal

 

 

Czarodziejski świat książek

                            

grudzinski2


 Ze szkoły wracał Gutek do domu zazwyczaj dłuższą trasą – ulicą Dużą, a w starszych klasach jeszcze odleglejszą Wesołą. Bo tam znajdowały się  księgarnie i biblioteki.

  Księgarni było w mieście kilka, ale liczyły się dwie – „Leona” i Ungera. Pierwsze miejsce bezapelacyjnie przypadało księgarni „Leon i Ska”, która mieściła się w kamienicy u zbiegu ulic Sienkiewicza i Dużej. Otworzył ją pod koniec XIX w. dawny pracownik księgarni Michała (Morica) Goldhaara (współzałożyciela najstarszego periodyku w mieście „Gazety Kieleckiej”), Leon Grostal. Po jego śmierci firmę przejęli synowie Jakub i Feliks. U „Leona” można było dostać pachnące jeszcze farbą drukarską nowości wydawnicze i egzemplarze archiwalne, poza tym księgarnia prowadziła zróżnicowany asortyment – czasopisma, nuty, podręczniki szkolne, materiały piśmienne, tapety, posiadała nawet obrazy, a przy sklepie działała introligatornia i drukarnia. Wrażenie robiło już samo przejście do wnętrza lokalu.Ze światła ulicy wchodziło się w mroczny korytarz zabudowany pod sufit regałami, na których spoczywały zbiory antykwaryczne pokryte grubą warstwą kurzu, dopiero potem do właściwego pomieszczenia. „I tu oczom moim przedstawił się czarodziejski świat mnóstwa książek” – tak wspominał pierwsze swoje spotkanie ze światem, który miał zawładnąć nim do końca życia, późniejszy król kieleckich księgarzy, noszący stosowne nazwisko Król, imię też odpowiednie: Stanisław, postać legendarna, wówczas, w roku 1918 czternastoletni kandydat do zawodu. „Niektóre, w pięknych oprawach, stały w oszklonych szafach – ciągnął – Na kontuarach leżały książki, pisma, żurnale i nuty. Tu i ówdzie wisiały obrazy w ramach. Dalej, koło okna, stało pianino. Zauważyłem siedzących kilku, jak się później okazało, stałych bywalców księgarni. Urzeczony tym wszystkim, co zajęło moją wyobraźnię, od onej chwili poczułem, że los mój związany będzie z książką…”

Staszek Król dostał wymarzoną pracę u Grostalów i od tej pory biegał ze ściereczką do kurzu, wspinał się po drabinkach, powielał oferty na hektografie, przynosił, odnosił i wysyłał książki. Kiedy podrósł i zgłębił tajniki tego świata, z dyskretnym uśmiechem godnego zaufania doradcy podsuwał klientom cenne edycje rzadkich pozycji lub głośne bestsellery, potrafił wyszperać ostatni egzemplarz wyczerpanego nakładu, a jego ulubioną specjalnością stały się wystawy okienne, które odzwierciedlały aktualne wydarzenia kulturalne i polityczne. Stał się niezastąpionym subiektem w księgarni, niczym Rzecki w sklepie Wokulskiego. Zaczął też naśladować styl pracy pryncypałów, którzy „posiadali znakomity dar zainteresowania odbiorcy podsuniętą książką. Intuicyjnie i z wrodzoną inteligencją wyczuwali gust klienta, tak że każdy […] musiał być dobrze obsłużony i to właśnie szczególne podejście tworzyło renomę księgarni ‘Leona’”. Niepowtarzalną atmosferę zawdzięczała księgarnia także specjalnym gościom. W ubogich w instytucje kulturalne Kielcach pełniła rolę salonu literackiego, muzycznego i towarzyskiego. Grostalowie organizowali spotkania z autorami, odczyty, wieczory muzyczne, na które – sami niezwykle muzykalni – zapraszali wybitnych wirtuozów krajowych i zagranicznych.

  Stałymi klientami Grostalów byli ludzie dobrze sytuowani – ziemiaństwo, duchowieństwo, wolne zawody, inteligencja, przedsiębiorcy. Ci poszukiwali nowości beletrystycznych i dzieł klasyków w luksusowych oprawach, wybierali encyklopedie i albumy. Mniej zamożni kupowali tanie książki z „Biblioteki Groszowej” czy popularnych serii „Roju”.  Natomiast „liczna, o zacięciu intelektualnym młodzież kontentowała się przeglądaniem wyłożonych książek – napisał we Wspomnieniach księgarza Król, jak się okaże, dobrze zaznajomiony, a nawet zaprzyjaźniony z tą kategorią klientów –  czasem wypożyczała, rzadziej nabywając coś na własność”. Choć księgarnia była znakomita, uczniacy czuli się czasem skrępowani zbyt poważną atmosferą lokalu. „Wchodziło się trochę nieśmiało, bo często siedzieli tam starsi panowie dyskutujący z właścicielem sklepu – wspominał młodszy kolega Gustawa ze szkoły, Bronisław Machura, w latach powojennych popularny lekarz kielecki Natomiast w księgarni Ungera na ul. Dużej można było czuć się swobodniej, gdyż sprzedaż prowadziła bardzo miła pani, a za ladą nieraz urzędował druh harcmistrz Ryszard Unger”.  Machura był zapalonym harcerzem, więc czul się u Ungera dobrze, ale jego rówieśników bardziej pociągało inne miejsce.

  Po latach terminowania u Grostalów Stanisław Król się usamodzielnił i otworzył w 1932 r. własną księgarnię przy ulicy Wesołej. Wtedy młodzież szkolna gremialnie przeniosła się do niego. Wprawdzie pan Stanisław dbał o potrzeby wszystkich klientów, ale wyjątkowo ciepło traktował młodych. Ci, przestępując próg księgarni „Na Wesołej”, stawali wobec skarbów Sezamu. Przed niedoświadczonymi miłośnikami literatury właściciel układał stosy książek, doradzając z entuzjazmem, który nigdy nie przygasał, co koniecznie powinni przeczytać. Sprawiał wrażenie, że sam poznał absolutnie wszystko, co kiedykolwiek napisano i wydrukowano, więc był dla młodych autorytetem. Nie zrażony skąpymi środkami finansowymi klientów w gimnazjalnych mundurkach, obsługiwał ich jak dzieci Rotszyldów. Wbrew pozorom był realistą i kiedy już się zorientował, że ma do czynienia z autentycznymi biedakami, zapraszał starszą młodzież do czytelni, którą utworzył na zapleczu księgarni, przenosząc do swojego sklepu zwyczaje Goldhaara i Grostalów.

Dzięki Królowi ambitni uczniowie zapoznawali się z głośnymi nowościami, którym Ministerstwo Oświaty nie dało prawa wstępu do bibliotek szkolnych, ani tym bardziej do obecności na listach lektur, jak Przedwiośnie Stefana Żeromskiego, Granica Zofii Nałkowskiej czy Grypa szaleje w Naprawie Jalu Kurka. Właśnie o te pozycje między innymi upominał się Gustaw Herling, uczeń klasy VII, artykułem Literatura współczesna zamieszczonym na łamach szkolnego pisemka „Młodzi idą”, żądając, aby zostały włączone do  procesu wychowaniu młodego pokolenia. Kazimierz Muszyński, były uczeń „śniadka”, po wojnie architekt, wspominał, że w czytelni Króla poznał m.in. Zegadłowicza Zmory i Motory (mimo konfiskaty tych książek przez cenzurę), Kruczkowskiego Pawie pióra oraz Kordiana i chama. W ogóle czytelnia przy księgarni „Na Wesołej” stała się  ośrodkiem życia intelektualnego młodzieży, tutaj odbywały się spotkania komitetów redakcyjnych uczniowskich gazetek, zawiązywały się międzyszkolne przyjaźnie i toczyły burzliwe dyskusje nie tylko na temat literatury, w ogóle, o wszystkim. Sympatia właściciela do młodych ludzi o ambicjach literackich objawiała się także w formie konkretnej pomocy materialnej – w „Młodzi idą” zamieszczał ogłoszenia i brał w komis część nakładu pisemka. W ramach rewanżu na łamach „Młodzi idą” podnoszono jego zasługi w propagowaniu wydawnictw regionalnych, np. „Widać, że regionalizm jest dzieckiem duchowym p. Króla, które go najbardziej absorbuje. P. Król to nie przeciętny księgarz, który ma na celu zysk, ale człowiek całą duszą oddany regionalizmowi”. Albo też uzdolnieni plastycznie uczniowie,  jak Kazimierz Muszyński czy Jan Golka, późniejszy scenograf w kieleckim Teatrze im. Stefana Żeromskiego, pomagali w aranżacji jego ulubionych wystaw okiennych. Korzyść była więc obopólna.

Tych przedwojennych gimnazjalistów, jego klientów, żądnych wiedzy i gorączkowo poszukujących własnej drogi życiowej, Stanisław Król nigdy nie zapomniał. Pisał o nich w swoich wspomnieniach księgarza: „Po księgarni snuli się stale młodzi szperacze, miłośnicy książek, przeważnie uczniowie ze starszych klas gimnazjalnych, których pragnąłem związać z moją placówką. Z uzdolnionej młodzieży, odwiedzającej stale moją księgarnię, było wiele takiej, która już w murach szkolnych parała się piórem na łamach pism młodzieżowych, lub zdradzała nieprzeciętne zdolności literackie czy naukowe. Oto niektórzy z nich: Kazimierz Muszyński, Marian Sołtysiak, Józef Brede, Wacław Lisowski, Józef Ozga-Michalski, Jan Maria Gisges, Stefan i Józef Gierowscy, Jan Golka, Wiesław Jażdżyński, Tadeusz Papier, Zbigniew Kuderowicz, Julian Rogoziński, Adolf Sowiński – dziś są to wybitni literaci, artyści, naukowcy, działacze społeczni…”

    Wśród wymienionych znajdują się szkolni koledzy Gustawa oraz ich rówieśnicy z gimnazjum im. J. Śniadeckiego, przeważnie redaktorzy i współpracownicy konkurujących ze sobą gazetek uczniowskich – „Młodzi idą” „żeromszczaków” i „Liścieni” „śniadecczyków”. Brak natomiast nazwiska Herlinga-Grudzińskiego, ponieważ w czasie publikacji wspomnień Króla zapis cenzury skazywał autora Innego Świata na niebyt w świadomości polskich czytelników. Gustawa nie mogło jednak zabraknąć w księgarni „Na Wesołej”, bo tu się toczyły najważniejsze dla niego w okresie dojrzewania sprawy. W jego wspomnieniach pozostał po tym nikły ślad, niestety, wpleciony w kontekst powojennych zadrażnień z dawnymi kolegami i w kontekst stałego obsesyjnego tematu, z powodu którego Kielc „raczej nie lubił” – antysemityzmu. Przedstawiając w 1949 r. na łamach londyńskich „Wiadomości” kieleckiego bukinistę Icka Chitlera w eseju Żeromski i Hitler, na marginesie uwag o wycenie używanych podręczników przez Icka, zwłaszcza zawierających teksty rzymskich autorów z polskimi przekładami autorstwa szkolnych prymusów, jakby od niechcenia napomknął:

„Tych Icek nie sprzedawał nigdy ‘za pół ceny’. Wprost przeciwnie, uczniowie płacili za nie zawsze więcej niż za nowe egzemplarze w księgarni Leona lub – w okresie bojkotu handlu żydowskiego – u Króla. Icek był bowiem w Kielcach kupcem jedynym w swoim rodzaju i nie obawiał się konkurencji aryjskiej”.  

Ulicą Małą chodził właśnie z powodu Icka. Icek był najbardziej znanym w mieście przedstawicielem rozgałęzionego klanu o zróżnicowanej pisowni nazwiska: Chitler, Hitler, a nawet Gitler. Różnorodność ta była spadkiem po administracji rosyjskiej w czasie zaborów, która nie umiała sobie poradzić z naszym dźwięcznym h. Należy przyjąć, że formą wyjściową wszystkich tych wariantów była pisownia: Hitler, co w latach trzydziestych stało się przyczyną powstania licznych dowcipów i anegdot, o czym później. Większość kieleckich Hitlerów vel Chitlerów itd. zasiedlała dwie oficyny mieszczące się w klinie między ulicami Śliską i Małą. Członkowie klanu nie należeli do bogaczy, zaledwie kilku  posiadało konkretny zawód, reszta była biedakami o nieznanych źródłach dochodu. Siostra Fajgli Gringrasowej wyszła za mąż za jednego z Chitlerów, lenia i nicponia, dlatego przychodziła na Kolejową 49 i przesiadywała cichutko na stołeczku w kuchni „fotografisty”, wodząc tylko wielkimi czarnymi oczyma za mieszkańcami. Czekała, aż jej szczęśliwa siostra podaruje coś do jedzenia albo jakąś niepotrzebną szmatkę. Kopel kilku jej synów przyuczył do zawodu i można powiedzieć, że tym się powiodło. Najbiedniejszy był jednak Icek. Nawet został zwolniony przez gminę wyznaniową z  obowiązku płacenia składek.

Icek handlował wszelką starzyzną oraz papierosami własnej roboty, lecz w środowisku uczniowskim był znany i ceniony jako posiadacz nieprzebranych zbiorów używanych podręczników szkolnych, bryków i ściągaczek na różne okazje, z których najcenniejsze były, rzecz jasna, opracowania domniemanych tematów maturalnych, o których Icek miał zawsze jakieś poufne i rzekomo pewne wiadomości. Był zadziwiającym bukinistą analfabetą – nie umiał czytać, a w niewytłumaczony sposób świetnie się orientował w posiadanych zasobach i w potrzebach uczniów. Pod koniec nauki gimnazjalnej Gutek należał już nie tylko do odbiorców, ale i dostawców poszukiwanych prac i często wchodził po paru schodkach przez ciemną sień w kamienicy zegarmistrza Haslingera przy ulicy Małej 15 do drewnianej oficyny, gdzie na poddaszu w brudnej i ciasnej izdebce pod stertą pierzyn Icek trzymał swoje skarby. Herlingowy opis tych skarbów zasługuje na przypomnienie:

„Stary Żyd w jedwabnym chałacie i czarnej sztywnej czapeczce z maleńkim daszkiem  wyciągał spod stosu pierzyn (handel był półlegalny) prawie nowe lub ledwie używane książki ‘za pół ceny’. Czego tam nie było! Wypisy z literatury polskiej, tomiki ‘Biblioteki Narodowej’, tablice logarytmiczne, atlasy, algebra, geometria, historia Polski i powszechna, bryki Zukerkandla ze Złoczowa, podręczniki niemieckie i francuskie, czyściuteńkie bruliony z chemii i fizyki z pięknymi rysunkami w kolorach, zielniki przyrodnicze, rulony kartonów geometrycznych z wykresami tuszem i – co najważniejsze – Owidiusz, Horacy, Cycero i Liwiusz z przekładem polskim, wpisanym dobrze zaostrzonym ołówkiem ręką prymusów nad wierszami tekstu łacińskiego”.  

W zaufaniu Icek zdradził Gustawowi, że proceder handlu ściągawkami zainicjował sławny „pan Żeromski”, w latach gimnazjalnych dobry znajomy początkującego bukinisty. „Byłem dumny ze swego poprzednika – skomentował tę wiadomość Herling-Grudziński – choć łaskawszy los pozwolił mi czerpać pokątne zyski z tego samego procederu już na niwie literatury ojczystej”. Zażartował też, że „to on, Icek, powinien był w czasie rozdania matur stać na honorowym miejscu dziedzińca szkolnego”.   

Icek czuł się częścią społeczności szkolnej i był bohaterem licznych anegdot, które mówiły o jego poufałości z różnymi dygnitarzami, dawnymi chłopcami w mundurkach. Jedną z nich przytacza Sulimierski w swojej książce o Kielcach. W latach dwudziestych zjawił się Icek – z ogromną siwą brodą i w jedwabnym chałacie – w sali Resursy Obywatelskiej na zjeździe byłych uczniów kieleckiego rosyjskiego gimnazjum, z satysfakcją zasiadając między Zygmuntem Wasilewskim, redaktorem „Myśli Narodowej”, a przyszłym premierem generałem Felicjanem Sławojem-Składkowskim. We trzech długo wspominali starą budę.   

Icek Chitler dożył sędziwego wieku, zmarł tuż przed wojną, kiedy nazwisko Adolfa Hitlera było na ustach wszystkich. Podobieństwo brzmienia nazwisk kanclerza Rzeszy i kieleckiego bukinisty dało asumpt do powstania kolejnych anegdot z udziałem starego Żyda. Jedna – przytoczona przez Herlinga-Grudzińskiego – opowiada o tym, jak to Icek, zatopiony w podręcznikach i ściągawkach, nieświadom dojścia do władzy imiennika i prześladowań Żydów w Niemczech, spotkał na głównej ulicy Kielc pochód swoich współwyznawców wznoszących okrzyki „Precz z Hitlerem!”. Zemdlał, przekonany, że ściga go klątwa mściwych proroków Izraela za handel „gojowskimi” książkami. Później jednak – jak pisze Sulimierski –  na pytanie o ewentualne pokrewieństwo z niespełnionym malarzem z Wiednia, miał odpowiedzieć: „Zupełnie możliwe… Jeden z rodziny przed osiemdziesięciu laty do Wiednia pojechał”. Wizyty fűhrera w Kielcach we wrześniu 1939 r. już nie doczekał.

Wspomnienie Icka Chitlera jest jednym z niewielu literackich pożegnań miasta dzieciństwa przez emigranta Herlinga-Grudzińskiego.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko