Beata Blicharska
Matka jedna z wielu
Motto: Lęk jest nieustannym towarzyszem każdej chwili matki.
Już piąty raz tej nocy Gloria obudziła się, by nasłuchiwać odgłosów śpiących w drugim pokoju dzieci. Za każdym razem niemal wkładała ucho do wnętrza głośnika „elektronicznej niani”, jakby chciała nie tylko usłyszeć, ale również poczuć powiew dziecięcych oddechów. Odkąd urodziła bliźniaki, czyli od niespełna siedmiu miesięcy, żyła w ciągłym strachu o ich bezpieczeństwo. Każdej nocy regularnie co godzinę budziła się i wsłuchiwała w senne rytmy. Rozpoznawała lekko świszczący pomruk chłopczyka i subtelniejszy dziewczynki. Początkowo liczyła sekundy przypadające na wdechy i wydechy, badała ich równomierność w sposób matematyczny, później oddechomierz znalazł się w jej krwiobiegu. Każde odchylenie od normy, nieregularność, wywoływały niepokój. Nieprzespane noce sprawiały, że Gloria była nieustannie zmęczona. A krótkie drzemki, w które zapadała, pełne były koszmarów.
Raz tylko przespała całą noc, twardo, bez uciążliwych snów. Po obudzeniu, spanikowana i zlana potem, stanęła przed drzwiami dziecięcej sypialni pełna najgorszych przeczuć. Miała w głowie wizję martwych, zakrwawionych ciałek, rozszarpywanych przez stado szczurów. Zanim nacisnęła klamkę, uczyniła znak krzyża i zamknąwszy oczy, nasłuchiwała tupotu szczurzych nóg, lecz tylko szalony łomot własnego serca dobiegł do jej uszu. Nigdy więcej nie pozwoliła sobie na taką nieodpowiedzialność. Biologiczny budzik lęku odzywał się regularnie.
Tej nocy dziewczynka lekko kaszlnęła. Dławi się! Na pewno guzik oderwał się od poszewki i wpadł do maleńkich usteczek, stamtąd do gardła, później do tchawicy i… Gloria wyskoczyła gwałtownie z łóżka i pobiegła do dziecięcego pokoju. Córeczka spała, delikatnie ssąc różową piąstkę. Matka wyjęła z szuflady nożyczki, a następnie odcięła wszystkie guziki od pościeli. Z westchnieniem ulgi wrzuciła je do sedesu i spuściła wodę.
Kolejny raz sprawdziła, czy okna są dobrze zamknięte, bo może jakaś gwałtowna wichura poluzowała okiennice i niezidentyfikowany krwiożerczy owad mógłby dostać się do wnętrza, i przynieść na aparacie gębowym, który wkłułby w delikatną skórkę, jakąś śmiertelną chorobę. Albo szczury. Szczurów Gloria obawiała się najbardziej. Te inteligentne stworzenia z łatwością pokonają każdą przeszkodę, by dotrzeć do dzieci i obgryzać ich słodkie ciałka. Na świecie żyło zdecydowanie za dużo gatunków zwierząt. Gloria, choć bardzo się starała, nie była w stanie przewidzieć, do czego są zdolne i jaką bronią biologiczną dysponują. Dlatego każdego wieczoru dokładnie wietrzyła pokój – dzieci powinny mieć świeże powietrze – a następnie wszystkimi zmysłami sprawdzała każdy kąt, każdą szparę. Po czym odkurzaczem, do którego zresztą też nie miała pełnego zaufania – przecież w rurze mógł skryć się wąż, który uciekł od sąsiada terrarysty – pochłaniała niewidzialnych wrogów.
Wróciła do łóżka i próbowała zasnąć, ale wizja unoszącego się bezbarwnego i bezwonnego, a więc tym bardziej niebezpiecznego gazu, nie dawała jej spokoju. W budynku, co prawda, nie było instalacji gazowej, została zlikwidowana od czasu zamknięcia wschodniego gazociągu, ale przecież jakieś rury pozostały, w dodatku nieszczelne, od lat niekontrolowane, a może właśnie podpisano porozumienie – Gloria nie śledziła bieżących wiadomości – i odkręcono kurek. Wypadałoby otworzyć okno, lecz co, jeśli wlecą owady. Włączyła radio, może dowie się czegoś więcej, niestety, mówią tylko o katastrofie lotniczej – Gloria nie pozwoli bliźniakom latać samolotami – i o epidemii cholery w Dżibuti. Pośpiesznie sprawdza, gdzie leży Dżibuti. Na szczęście daleko, ale jej dzieci do Afryki nie powinny podróżować.
Teraz są małe i nie wychodzą same z domu, matka może śledzić każdy ich ruch, decydować o tym, co jedzą, czym się bawią i jakie noszą ubrania. Ale kiedyś nadejdzie ten straszny dzień, w którym zapragną być samodzielne. Opuszczą dom, będę poznawać obcych ludzi, jeździć samochodami, kupować pełne chemii jedzenie i, nie daj Boże, pić alkohol. Świat jest taki niebezpieczny…
*
Gloria każdego dnia przeznacza pół godziny na planowanie przyszłości. Miewa różne pomysły. Ostatnio wymyśliła, że wybuduje duży, wygodny dom z dala od cywilizacji, dom otoczy starannie zaprojektowanym ogrodem, a ogród wysokim murem obronnym. W ten sposób stworzy oazę bezpieczeństwa i spokoju, do której zło nie będzie miało dostępu. Majątek po babci, przy rozsądnym gospodarowaniu, pozwoli zrealizować projekt.
Ale co zrobi, jeśli w dzieciach obudzi się ciekawość, jeśli zechcą poznać świat istniejący za wielkim murem?
Od początku musi wpajać im przekonanie o czyhających na zewnątrz zagrożeniach, o potwornych chorobach, okrutnych mordercach, śmiercionośnych wojnach i kataklizmach, musi wykształcić w nich obsesyjny lęk przed nieznanym…
Matka przypomina sobie historię Adama i Ewy, ci pierwsi ludzie też kiedyś żyli w bezpiecznym Raju, i nieważne, że sam wszechmocny Bóg, stwórca świata, zagroził im śmiercią za zerwanie owocu z drzewa poznania dobra i zła. Ciekawość zwyciężyła. Więc co, jeśli dzieci nie okażą się posłuszne i wbrew zakazom, jakimś sprytnym sposobem, opuszczą ogród?
Gloria przymyka oczy, by lepiej ujrzeć w wyobraźni wszelkie nieszczęścia dotykające wolnych ludzi, widzi leżące na ulicy zakrwawione ciało syna, wydającego ostatni oddech na oczach obojętnych tłumów, widzi córkę słaniającą się pod wpływem narkotyków i alkoholu, która żebrze u przechodniów o pieniądze…
– Nie! Nie można do tego dopuścić! – Kobieta zdławia rozpaczliwy krzyk i wbija paznokcie w oparcie fotela.
Gdy tylko dzieci zaczną pytać, co jest za murem, bo na pewno zaczną, wówczas zaaplikuje im środki uspokajające. Ponadto zaprojektuje specjalny pokój z kratami w oknach, oczywiście komfortowo wyposażony. A może by jeszcze przygotować skórzane, albo lepiej metalowe, obroże na szyje, które za pomocą grubych łańcuchów przypinałoby się do specjalnych klamer wbudowanych w ściany? Tak, na wszelki wypadek. Musi chronić bliźniaki skutecznymi metodami, bo przecież, jako matka, ponosi za nie całkowitą odpowiedzialność.
Gloria czytała niedawno o chipach wszczepianych zwierzętom pod skórę, Warto dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat.
Nieustannym zmartwieniem matki jest myśl o własnej chorobie lub śmierci, myśl, która wywołuje dreszcz przerażenia i trudność w oddychaniu. Kto wtedy zajmie się bliźniakami, kto zapewni im doskonałą opiekę? Nie ma na świecie osoby godnej zaufania w tej sprawie.
Gloria zna tylko jedno wyjście. Oprócz babcinych pieniędzy, trzyma w sejfie trzy szklane fiolki z trucizną.
Tak długo starała się o własne dziecko, przeżyła lata pełne zmiennych nadziei i rozczarowań, dziesiątki stresujących spotkań ze skrupulatnie wybieranymi mężczyznami, setki wizyt w poradniach zdrowia kobiecego, tysiące zażytych pigułek i całe mnóstwo niecierpliwie robionych testów ciążowych, aż wreszcie trud został nagrodzony, i to podwójnie. Lekarz powtarzał radosną nowinę wielokrotnie, zanim uwierzyła, a po chwili zemdlała.
Właśnie wtedy musiało w nią wejść to uczucie nieustającego lęku.
Obrona konieczna
Czekając przed salą sądową na rozprawę, wspominam wydarzenia, które mnie tutaj przywiodły.
*
Jest wczesne wiosenne popołudnie.
Wracając z uczelni, wsiadam do autobusu linii 126, kierunek Bajana. Pojazd pamięta jeszcze poprzednią epokę. Bordowe siedzenia z dermy ciągle noszą ślady emocji byłych pasażerów. Wykaligrafowany czarnym flamastrem napis „K + L = WM” oznajmia światu o istnieniu niegdyś wielkiego uczucia. Wyznanie wzmocnione jest wizerunkiem serca przebitego strzałą. W innym miejscu widać wycięty ostrym narzędziem rysunek męskich genitaliów z podpisem zawierającym błąd ortograficzny.
Nie ma dużego tłoku. Pora poza szczytem miejskim.
Dwie babcie z wnukami wracają z zoo i zręcznie udają zainteresowanie opowieściami o wieeelkiej żyrafie i straaasznym lwie. Wąsaty mężczyzna z nogą w gipsie rytmicznie zasypia i budzi się pod ciężarem bezwiednie opadającej głowy. Na tylnych siedzeniach para nastolatków utkwiła na wieki w bezceremonialnym pocałunku. Ciemnoskóry chłopak ze słuchawkami w uszach wpatruje się nieobecnym wzrokiem w krajobraz za oknem. Młoda matka jedną ręka buja machinalnie niemowlęcy wózek, podczas gdy w drugiej trzyma telefon komórkowy, któremu zdaje szczegółową relację z przebiegu porodu.
Jest dużo wolnych miejsc, mogę więc usiąść bez wysłuchiwania uwag na temat dzisiejszej młodzieży.
Naprzeciwko siada, a raczej sadowi się, na szerokości podwójnego miejsca, otyła kobieta z zakupami. Jej granatowy prochowiec z zatłuszczonym kołnierzem, rozpięty na całej długości, odsłania bistorową sukienkę w geometryczne wzory. Brzeg sukienki unosi się powyżej kolan, ukazując cieliste podkolanówki, których zbyt obcisła gumka wyryła już czerwone obwódki wokół łydek. Pasażerka wygląda na zmęczoną. Ma tłuste włosy i nadmiar sebum na twarzy. Jej płeć podkreśla natrętny zapach tanich perfum.
Próbuję czytać książkę, ale intensywne wonie mocno rozpraszają.
Powinnam się przesiąść – myślę, lecz zostaję z powodu irracjonalnego oporu przed zrobieniem jej przykrości, a mój wzrok przyciąga jakiś ruch w postawionej na podłodze nylonowej siatce.
– Będzie dobry rosołek – mówi właścicielka, zauważając moje zainteresowanie.
O rany! Teraz dopiero widzę, że w siatkach jadą produkty na rosół: martwe warzywa i ledwie żywy kurczak. Biedak wierci się niespokojnie, jego łebek utknął pomiędzy nylonowymi żyłkami, które przy każdym szarpnięciu autobusu uciskają szyję ptaka. Łapki, wplątane w ubrudzone odchodami oczka siatki, z trudem walczą o utrzymanie równowagi w rozklekotanym pojeździe.
– Jak pani może tak męczyć żywe stworzenie!? – zbieram się na odwagę i pytam nieco podniesionym tonem.
Zauważam zainteresowanie współpasażerów, liczących w duchu na jakąś awanturę, ale nikt mnie nie wspiera.
– A to? To głupie jest, nic nie rozumie przecież – odpowiada kobieta z nutą pogardy w głosie.
– Może i nie rozumie, ale na pewno czuje! Nie widzi pani, jak trzęsie się ze strachu?! – Czuję skurcz w gardle i bardzo staram się nie rozpłakać.
– A co to za różnica, już niedługo i tak skończy w garze. – Pada bezwzględny wyrok.
– Skończy czy nie, ale dopóki żyje, nie wolno go męczyć! – krzyczę, już całkiem poirytowana.
– A co cię to w ogóle obchodzi, gówniaro?! Nie wtrącaj się do cudzych spraw!
– Proszę pani, cierpienie zwierząt obchodzi mnie zawsze. Więc uprzejmie proszę uwolnić kurczaka! – Przybieram pozornie spokojny lecz rozkazujący ton, który na dobre rozdrażnia moją rozmówczynię.
– Ani myślę! – krzyczy i podnosi siatkę do góry, przez co biedne stworzenie już całkiem zaczyna się dusić.
– Głupia babo, zobacz co robisz! – Nie wytrzymuję napięcia i zniżam się do jej poziomu.
– To jest mój kurczak i mogę zrobić z nim, co tylko zechcę, a tobie nic do tego, ty zdziro! – odgraża się, jednocześnie wysupłując ptaka z plątaniny nylonowych żyłek. Choć nie robi tego delikatnie, przez chwilę mam nikłą nadzieję, że jednak go wyswobodzi.
– Zaraz przekonasz się, na co mnie stać… – cedzi złowrogo przez zęby.
I dzieje się coś niewyobrażalnego, coś, co trwa krótką chwilę, lecz doszczętnie paraliżuje mój system nerwowy i uniemożliwia jakąkolwiek reakcję. Pasażerka jedną ręką chwyta korpus kurczaka, a drugą zaciska na jego szyi, po czym grubymi paluchami ukręca łebek i silnym szarpnięciem odrywa go od reszty ciała. Patrzę bezmyślnie, jak trzyma drgające konwulsyjnie truchło. Krew tryska na jej twarz, na tłuste włosy, przecieka przez palce i plami granatowy prochowiec i bistorową sukienkę w geometryczne wzory. Spływa po obcisłych podkolanówkach, aż na zakurzone sandały, tworząc gęstą, czerwoną kałużę na podłodze autobusu.
W końcu odzyskuję siły i powodowana jakimś bezwiednym instynktem, rzucam się na morderczynię z zaciśniętymi pięściami. Uderzam na oślep z siłą rozjuszonego dziecka w obfite, miękkie tkanki. Przeciwniczka odsuwa mnie jedną ręką, a drugą wymachuje martwym kurczakiem niczym lassem. Coś ostrego, dziób albo pazur, rozcina mi skórę policzka. Czuję na ustach smak krwi i nie wiem, czyja to krew. Wreszcie przytrzymuję przedramię rywalki i wpijam zęby w okolice nadgarstka. Jednak niespodziewane, silne szarpnięcie za włosy sprawia, że muszę odchylić głowę do tyłu. Niezdolna do odgryzienia kawałka ludzkiego ciała rozluźniam szczękę. Kobieta przewraca mnie na siedzenie i przygniata ciężarem otyłego cielska, sycząc przy tym najgorsze przekleństwa. Po chwili czuję ucisk jej palców na gardle i zaczynam tracić oddech. Próbuję krzyczeć, wołać o pomoc, ale z krtani wydobywa się tylko ciche charczenie.
– Zaraz skręcę ci kark i urwę łeb tak, jak temu kurakowi – grozi z przekonaniem, a ja jej wierzę.
Czy nikt nie widzi, co się dzieje?! – myślę przerażona.
A jednak widzą. Grupa gapiów jest już przy nas. Coś krzyczą. Ktoś próbuje nas rozłączyć. Ciemność przed oczami. Chyba umieram…
Wreszcie przybiega kierowca i pryska jakimś gazem. Ktoś wzywa policję, pogotowie. Przyjeżdżają na sygnale.
*
Teraz stoję przed salą sądową, czekając na rozprawę. Kobieta będzie odpowiadać za przekroczenie obrony koniecznej. Bo przecież to ja zaatakowałam pierwsza.