Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Z Pokorą i bez zwady
Tydzień temu pisałem o wywiadzie-rzece z reżyserem Jerzym Hoffmanem. Jest na nie urodzaj, bo właśnie ukazał się nowy, „Z Pokorą przez życie”, długa rozmowa z jedną z legend tego pokolenia (rocznik 1934), znakomitym Wojciechem Pokorą, z akcentami udziału w rozmowie jego żony Hanny. Pokora chyba u Hoffmana nie grał, w ogóle w filmie nie grał bardzo dużo (zwłaszcza dużych ról), jak na swoją renomę i metrykę. Na domiar wszystkiego, jego najsłynniejsza rola filmowa w komedii Stanisława Barei „Poszukiwany poszukiwana” jest źródłem nieustającej niechęci i frustracji. W jego pracy artystycznej zawsze dominował teatr. Kwalifikowany od niepamiętnych czasów jako aktor komediowy jest aktorem bardzo wszechstronnym, dysponującym także mocnym ogniwem dramatycznym. Jego rozmówca, Krzysztof Pyzia nie ukrywa, że lubi swego rozmówcę, a ten mu to odwzajemnia.Niektórzy uważają, że taka relacja nie sprzyja ujawnianiu ciekawych treści i poglądów. Zapewne tak bywa, ale nie jest to regułą. I nie było tak w tym przypadku. Pokora jest osobowością, która rozkwita w atmosferze życzliwości, nie jest fighterem w konwersacji, choć umie być asertywny i ucinać watki, których nie chce podejmować lub kontynuować. Daje się nawet zauważyć, że unika kontrowersyjnych tematów personalnych i politycznych, ucina je, by tak rzec, choć od czasu do czasu, pod naciskiem interlokutora daje do zrozumienia, jakie są jego oceny w tych czy innych kwestiach. Jednocześnie Pokora wyraźnie wymiksowuje się z kręgu „świadków historii”, nie udaje kogoś innego niż był i jest, nie przypisuje sobie ex-post żadnych modnych dziś przewag i nie pokazuje ani jednej politycznej „blizny”, co w ostatnim ćwierćwieczu było w modzie. Jest za to człowiekiem nadzwyczajnie wprost rodzinnym (to jeden z charakterystycznych rysów jego opowieści), bardzo dowcipnym, nie pozbawionym daru ciekawego, barwnego opowiadania i bogatym we wspomnienia, co w końcu stanowi o atrakcyjności tej książki. Znów kawałek historii polskiego teatru i filmu ostatniego sześćdziesięciolecia, znów cenna cegiełka do jego obrazu.
„Z Pokorą przez życie. Wojciech Pokora w rozmowie z Krzysztofem Pyzią”, Wyd. Prószyński i s-ka, Warszawa 2015, str. 333, ISBN 978-83
Andersen Szancerem zdobiony
„Nowe szaty cesarza”, „Świniopas”, „Calineczka”, „Królowa śniegu”, „Dziewczynka z zapałkami” – klasyka światowej baśni, choć nie wiem, czy mogę zaryzykować dziś stwierdzenie, że zna je każdy. Bo zwyczajnie nie wiem, czy znają je dzisiejsze dzieci, i te całkiem młode i te trochę starsze, i dzisiejsi nastolatkowie. Przecież wychowali się na nowych produktach kultury masowej, która bardziej na nich oddziaływała i oddziaływuje niż wielka klasyka.
Dla mojego jednak pokolenia czytających i baśnie Andersena i ta edycja, która ukazała się w tym roku, to coś naprawdę ważnego na drodze kształtowania wyobraźni, smaku literackiego i czucia sercem. Dla milionów czytelników na całym świecie Andersen był kimś ważnym od przeszło półtora wieku, ale akurat my, polscy czytelnicy otrzymaliśmy dodatkowy bonus, dzięki któremu baśnie duńskiego komediopisarza nabrały dodatkowego blasku i barwy – cudowne, czarodziejskie ilustracje Jana Marcina Szancera. Zdobiły one i zdobią nie tylko wnętrze słynnej edycji wyboru „Baśni” od pierwszego ich wydania w latach pięćdziesiątych, wydania w identycznym niemal kształcie ponawianego wielokrotnie. Zdobią tradycyjnie, jak od dziesięcioleci, także obie strony okładki, choć w porównaniu z moim egzemplarzem z lat pięćdziesiątych Królowa Śniegu została przesunięta z okładki do środka, a na pierwszej stronie pomieszczono ilustracje do „Dziewczynki z zapałkami”. Ja jestem przywiązany do okładki z Królową Śniegu.
Lata później ukazało się co najmniej dwa zbiory baśni Andersena, znacznie obszerniejsze od tej skromnej objętościowo edycji. Zupełnie niedawno ukazały się też w nowym przekładzie Bogusławy Sochańskiej. To cenne i zapewne z filologicznego oraz artystycznego punktu widzenia uzasadnione, ale nie zmieni naszego przywiązania do starego polskiego brzmienia andersenowskich baśni, w przekładach mało dziś znanych tłumaczek oraz jednego tłumaczenia Franciszka Mirandoli. W innych edycjach znalazły się też przekłady baśni dokonane przez Jarosława Iwaszkiewicza. Nigdy już jednak na mnie i na mnie podobnych odbiorcach, baśnie Andersena nie wywrą takiego wrażenia, jak dzięki tej starej edycji z cudownymi ilustracjami wielkiego polskiego artysty.
Hans Christian Andersen – „Baśnie”, Wyd. GP Oficyna Wydawnicza Poznań, 2015, lustr. Jan Marcin Szancer, str.214, ISBN 978-83-7272-282-9 (bez płyty); 978-837272-298-0 ( z płytą)
„Stawka” niezmiennie inspirująca
Nikt komu „Stawka większa niż życie” nie jest obojętna nie powinien przegapić tej książki. Ani ci, którzy nawykowo piętnują „kłamstwa i manipulacje propagandy PRL”, czyli wrogowie serialu, jak niegdysiejszy prezes TVP Bronisław Wildstein zakazał emisji serialu przez kierowaną przez niego instytucję, ani namiętni fani przygód Hansa Klossa, tworzący zbiór ludzi od lat piętnastu do stu, czyli nie tylko PRL-owskich sentymentalistów. O fenomenie „Stawki” powstało mnóstwo artykułów prasowych i internetowych oraz już kilka pozycji książkowych, ale Maciej Replewicz znalazł sposób na nowe pokazanie tego fenomenu. Zajął się mianowicie jego genezą, a także tworzywem, pokazując serial jako pomysłowy mix historycznych składników w wielką telewizyjną fikcję. Po rozdziale o narodzinach serialu, o jego wersjach teatralno-telewizyjnej i telewizyjno-filmowej, o „klossomanii”, jaka ogarnęła kraj u schyłku lat sześćdziesiątych, autor zaprezentował pierwowzory Klossa, wśród których radziecki razwiedczik w mundurze feldgrau Nikołaj Kuzniecow sąsiaduje z Richardem Sorge, Kazimierzem Leskim a nawet Jamesem Bondem. Znajdujemy tu też drobiazgową analizę wszystkich osiemnastu odcinków „Stawki” pod kontem paranteli fikcyjnych postaci i faktów z postaciami i faktami rzeczywistymi.
Drugą część książki tworzą rozdziały o (naznaczonej pewną dwuznacznością) recepcji serialu w Niemieckiej Republice Demokratycznej, o postaci Klossa jako pożywce dla PRL-owskiej popkultury, o polityczno-propagandowej i inspiracyjnej roli serialu a także życiorysy głównych twórców scenariusza i serialu oraz związane z nimi wątki personalne. Pasjonująca lektura
Maciej Replewicz – „Stawka większa niż kłamstwo”, Wyd. Fronda, Warszawa 2015, str. 400, ISBN 978-8364095-93-1
Traktat o nieczytaniu
Tytuł nieco mnie zmylił. Przypuszczałem, że to rodzaj praktycznego poradnika dla dziennikarzy, krytyków, etc., słowem – osób stawianych czasem przed koniecznością wypowiedzenia się o jakiejś książce w sytuacji, gdy się tejże nie przeczytało, co jak wiadomo zdarza się.
Tymczasem Pierre Bayard napisał traktat o nieczytaniu. Jednak nie o nieczytaniu przez tych, o których wiadomo, że nie czytają, czyli o większości zwykłych zjadaczy chleba, lecz o nieczytaniu przez tych, którzy mało z czym są tak kojarzeni jak właśnie z czytaniem, czyli przedstawicielami elit intelektualnych, artystycznych i samych pisarzy. Bayard przywołuje kilkakrotnie postać Paula Valery (1871-1945), jednego z mandarynów, olimpijczyków literatury francuskiej XX wieku, zaliczanego do kustoszy jej tradycji jako tego, którego istotnym atrybutem było właśnie nieczytanie, bez skrywania zresztą tego faktu.
To traktat także o tym, że dokładne, dogłębne czytanie książek jest rzadkością, właściwie unikalnym odstępstwem od normy. I o złudzeniu (ja się do tego złudzenia, które do momentu lektury Bayarda żywiłem, przyznaję), że kiedykolwiek istniało coś takiego, jak pełne, literalne czytanie sensu stricte ważnych dzieł literatury. Paradoksalnie, najdokładniej czytana jest literatura najniższego lotu (konfekcja obyczajowa, romanse, fantastyka i kryminały pośledniego gatunku).
To jednak jednocześnie pochwała czytania niepełnego, wybiórczego (paradoks Oscara Wilde’a o potrzebie dystansowania się od nawet najbardziej cenionego dzieła). To wreszcie dość przewrotna i bardzo francuska pochwała mówienia o nieczytanych książkach jako swoistej sztuki intelektualno-estetycznej. I o niedoczytaniu, o fragmentarycznym modusie czytania jako warunku uchronienia swojej wyobraźni od dyktatu cudzej kreacji. Tę pochwałę kieruje jednak Bayard bardziej do pisarzy i osób przymierzających się do roli pisarzy niż do czytelników niepiszących. Którzy są lepszymi czytelnikami? Pamiętam, choć nieliteralnie, przeczytaną przed laty pochwałę czytania, sformułowaną przez mandaryna kultury, którego nie pomnę. Określił on czytanie jako czynność bardziej szlachetną, wykwintną i bezinteresowna niż pisanie. Czy czytanie połowiczne, cząstkowe, pozorne mieści się w tej definicji? I czy diagnoza zawarta w eseju Bayarda oddaje rzeczywistość, czy też jest do pewnego przynajmniej stopnia intelektualną prowokacją, mistyfikacją? Ostatecznie mamy do czynienia z Francuzem, a intelektualiści tej nacji zawsze mieli ponadprzeciętną skłonność do tego rodzaju aktów. Skłonny jestem przychylić się do poglądu, że Bayard w większym stopniu oddaje pewien stan faktyczny niż mistyfikuje. Sam przecież nie jestem tu bez grzechu i przypuszczam, że znajduję się w tłumie podobnych grzeszników. Z drugiej strony mam na swoim koncie wiele frapujących lektur podejmowanych choć nieuważnie, bez koncentracji, w stanie skojarzeniowego rozproszenia, a mimo to owocujących jakimś osobliwym wewnętrznym nastrojem estetycznym czy wrażeniowym, którego nie odczuwałem przy niejednej bardzo skrupulatnej lekturze. Coś więc być może w tej „metafizyce” nieczytania i niestarannego czytania jest. Poza tym Bayard swoim pomysłem na ten esej celnie wpisuje się w dzisiejsze rozchwianie kulturalne, kryzys czytelnictwa, kryzys słowa. Na stronie literackiego e-tygodnika gorąco rekomenduję tę lekturę dotykającą przecież fizjologii czytania, więc czegoś czym się tu w każdym zdaniu zajmujemy. Rekomenduję z tym większym przekonaniem, że lektura to niedługa, zaledwie 140 stron. Dodam, że przeczytałem ja już dwa razy, za pierwszym razem niechlujnie, swobodnie wertując kartki i wyszukując co ciekawszych rozdziałów i passusów. Za drugim razem dużo dokładniej, bo męczyło mnie poczucie, że coś istotnego przegapiłem. Nie jestem w końcu aż tak bardzo po francusku ekstrawagancki.
Pierre Bayard – „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?”, przekł. Magdalena Kowalska, Wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2015, str. 141, ISBN 978-83-06-03154-6