Piotr Wojciechowski – Spoglądając ku Wschodowi

0
254

Piotr Wojciechowski

 

Spoglądając ku Wschodowi

 

    Trudno się czasem pogodzić z tym, że wymykająca się z rąk szansa zbliża nas zarazem do pewnego sensu. W początku grudnia roku minionego pracowałem był nad tekstem na polsko rosyjską konferencję. Tematem miało być  poszukiwanie tożsamości narodowej przez udział w kulturze, a mnie poproszono o głos w dyskusji nad referatem profesora Aleksandra Archangielskiego; Status pisarza. Literaturocentryzm jako czynnik polityczny we współczesnej Rosji.

  Konferencja była ważna merytorycznie, a do tego organizowana przez najbardziej elegancki z wydziałów UW – Artes Liberales – nic też dziwnego, że byłem przejęty i zaproszeniem, i tym, co trzeba by tam powiedzieć. Po pierwszym dniu konferencji wylądowałem jednak w szpitalu. Nagle przestałem się napinać, śpieszyć i bać o to, czy wykorzystam pożytecznie mój czas dyskutanta.

   Łóżko, kroplówka, dieta, czyjeś cierpienie – czas w szpitalu płynie na swój szpitalny sposób, myślenie osiąga nowe perspektywy.

   Pomyślałem sobie co jest na samym dnie – co sprawia, że takie polsko-rosyjskie spotkania są trudne, a sensowne, bez rezultatów, a z przyszłością. Gdybym mógł ocenić naszych partnerów po tym, jak ich widziałem i słuchałem w pierwszym dniu konferencji – powiedziałbym – świetnie przygotowani. Ale też antropologicznie zróżnicowani. Najstarsi, profesorowie – prawdziwi Rosjanie, tacy ze wspomnień Paustowskiego, Cwietajewej, Biełego, Nabokowa, Bunina. Szarmanccy, pewni siebie, szczerzy, braterscy, ale czujni w tej braterskiej szczerości. Za to doktorzy, asystenci, czterdziesto – pięćdziesięciolatki – twarde łby, alkoholowe buzie, bystre oczy – dziatwa z głasnosti, pierestrojki. Przyjaźni aż do arogancji. A studenci, młodzi asystenci – Europejczycy chętnie błyszczący dobrym angielskim, laptopami z jabłuszkiem, ale przeważnie mocno etniczni, skośnoocy i ciemnowłosi, z syberyjskich mniejszości, Tatarstanu, środkowo-azjatyckich republik, przybywający do Rosji, a nie w niej zakorzenieni.

    Słowiańszczyzna, słowiańskość- te słowa jednak wracały. To zmusiło mnie – już w szpitalnej pościeli – do szukania, co jest na samym dnie, co jest wspólnym dziedzictwem mitycznym słowiańskich narodów Europy Środkowej.  Pierwsze – matka. Nawet w przekleństwach obecna. Matka ojczyzna, jakże różna od galijskiej Marianny. Matka cierpliwa, wybaczająca, czekająca. Matka chlebodajna. Matka wieś, matka bieda. Tam mać Rassija, tu Matuchna Jasnogórska, Matka-Polka. Jak to jest u Czechów, Ukraińców, Łemków, Słowaków, Białorusów – nie wiem. Drugi element – to karczemne braterstwo pijanych. Szczerość za szczerość, pomoc za pomoc, uścisk za uścisk. Na umór. I jeszcze tylko część trzecia tej ubożuchnej mitosfery –  czyn zbrojny, ofiara krwi żołnierskiej. Jakże Jaroslav Haszek próbował się od tego uwolnić posyłając w świat Szwejka. Prawie mu się udało.

    Literatura nie mogła rosnąć bez takiej gleby. Bez wielkiej wojny, bez powstań, bez wodzów – Stieńki Razina, Suworowa, Stalina, Budionnego, Kościuszki, Piłsudskiego, Andersa, Petlury, Bandery.

 Dopiero pomyślawszy to wszystko mogłem wrócić do notat przygotowanych na konferencję w Artes Liberales i zrozumieć, co tam chciałem mówić i dlaczego. Najpierw kusiło mnie, aby skwitować głos Profesora Archangielskiego jednym zdaniem, że ciekawe, ciekawe, ale u nas literaturocentryzm się skończył, a polityką steruje nie literatura, ale ekonomia bankowo-korporacyjna.

   Łatwo jednak powiedzieć, że w polskiej kulturze  skończył się literaturo centryzm. Można z dobrą miną udawać, że nie przejmuję się tym, że ludzie czytają mało, a literatura jaką lubiłem pisać i czytać jest w odwrocie. Prawda jedna jest inna. Przejmuję się tym,  próbuję to zrozumieć. Widzę, jakim kosztem po 150 latach niewoli Polacy zrzucili ze siebie obcą władzę Austriaków, Prusaków i Rosjan. Udało się im to tylko dzięki temu, że oddali się w niewolę własnej literaturze, książkom Adama Mickiewicza, Juliusza  Słowackiego, Kornela Ujejskiego,  Cypriana Kamila Norwida,  Henryka Sienkiewicza,  Stanisława Brzozowskiego, Kadena-Bandrowskiego, Józefa Korzeniowskiego – Conrada, Stefana Żeromskiego. Mieli książki tyle warte, co fabryki amunicji i dywizje pancerne. Popychały ich te książki i bili się, ginęli, krwawili, cierpieli. Setki tysięcy Matek Polek daremnie czekało, że czytelnicy tych książek wrócą. Wiatr i płacz nad mogiłami.

    Teraz, gdy Polska uzyskała swoją stabilizację włączając się w wojskowe, ekonomiczne i polityczne bloki państw Zachodu, wolni już Polacy przestają czytać. Teraz chcą się wyzwolić od literatury która ich przymusiła do ofiary krwi, żołnierskiego heroizmu, patriotycznych obowiązków, solidarności, wiary.  Nie czytają i właściwie nie piszą, bo powstająca literatura piękna jest zupełnie miałka, choć czasem ciekawa formalnie i zalecająca się łamaniem konwencji obyczajowych. Ta literatura do niczego nie wzywa, nie pokazuje żadnych wizji przyszłości, ani nowych interpretacji przeszłości, a co najważniejsze, nie stawia ważnych pytań, nie pobudza do myślenia.

     Zapewne jest jakiś związek tej literackiej zapaści z zapaścią demograficzną. Bo Polacy nie tylko nie czytają i nie tworzą książek wartych czytania. Także unikają przyszłości zaniechawszy rozmnażania się. Wykręcają się od tego na różne sposoby,  tłumnie dezerterując z okopów rodzicielstwa, opuszczając bastiony rodzin. 

Nic dziwnego, że  czytelnictwo pada. Książka jest częścią ludzkiej rodziny, czasem całą rodziną samotnika. Kiedy już rodzice nie muszą być mądrzejsi od dzieci i dla dzieci, po co im za mądrością w książkach śledzić? Dlatego dziś córki i synowie  nie chcą przyjmować bibliotek po matkach i  ojcach. Książka już nie mebluje życia. W karton – do piwnicy. W karton po wizirze i do antykwariatu, albo na makulaturę, tam przyjmą jak leci, Homer z Parandowskim, Dickens z Kaden-Bandrowskim, Dostojewski z Berentem. W karton po piwku i wystawić przed blok, niech se bidny weźmie i sprzeda, trzeba mieć serce dla bidnych.

      Aby pozostać rzecznikiem nadziei, muszę uznać ten kryzys za chwilowy. Bo chociaż pisarze z własnej winy znaleźli się na już na bocznym torze, literatura pozostała krwiobiegiem całej kultury wysokiej (Henryk Elzenberg).  Myślę, że pisarz nie powinien pozostać biernym wobec upadku czytelnictwa. Czytelnik dziś potrzebuje dobrej powieści,   duchowej głębi poezji, bardziej niż dawniej. Dlatego tak się broni przed książką, że broni się przed spojrzeniem w lustro. A także – lęka werbli wymarszu.

    Aby podjąć dialog z czytelnikiem, pisarz musi zobaczyć go w jego sytuacji duchowej. Z jednej strony płyną ku czytelnikom szminkowane wizje przyszłości, obietnice, optymizm. To mechanizmy promocyjne rynku, reklama towarów, obietnice polityków,  a wszystko w wesołkowatym tonie rozrywki, powszechnego środka społecznego znieczulenia. Z drugiej strony atakują czytelnika katastroficzne głosy mediów, pesymizm prognoz politycznych i ekonomicznych, horrory filmowe, teatr okrucieństwa i absurdu, świat zbrodni w literaturze kryminalnej.

  Pisarz musi  między Scyllą a Charybdą przecisnąć się do przestrzeni spokojnej rozmowy z czytelnikiem, postawić pytania o związek przesłania nadziei z tragiczną wersją bytu.

         To dlatego powieści piszę, a może także z jakiegoś rozpędu po przodkach…

     Dlaczego się przy tym upieram?

     Pytano kiedyś gazdę Andrzeja Stryczulę z Brzegów koło Jurgowa, po co ciągle do Rzymu jeździ. Do naszego Jana Pawła jeździł, w porządku, góral do górala. A po co do Benedykta, po co do Franciszka?

     – Bo mnie stać! – odpowiedział gazda.

    – Mnie też stać i piszę – odpowiadam w tym samym duchu. – Piszę i szukam sposobu. Jakże mieć inne odpowiedzi dla pytań, które się same kompromitują?

Jak więc pisać gdy powieściowatych powieści czytać nie chcą, bo im się zdaje, że inteligentom taka bajda nie przystoi, najwyżej literatura faktu. Co robić, skoro literatura faktu nie wszystko uniesie? Może wiersze? A co zrobić z tym, co się nawet w poezji nie zmieści? Rysować trzeba. No to rysuję. Obok rysunku przechodzą, nie dziwota, nie taki billboardy trzeba ignorować dla zachowania zdrowia psychicznego. Co robić, jak przybliżyć się do odbiorcy? Bliska koszula ciału. To trzeba przenieść się na to, co bliskie, tłumne powszechne. Dać rysunek na podkoszulek. To może być sposób. Ludzie potrzebują ruchomych obrazków, a wystarczy podkoszulek wypełnić ciałem nabywcy – już się rusza! Ludzie potrzebują spotkania z drugim człowiekiem twarzą w twarz – a co wystaje ponad podkoszulkiem? Twarz ludzka! Wspaniała twarz ludzka! Ludzie potrzebują rozmowy, a rozmowa sama się zaczyna, gdy jeden drugiego pyta – gdzie kupić taki dziwny podkoszulek?

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko