Krzysztof Niewrzęda – NIEKONWENCJONALNA MEDYCYNA

0
292

Krzysztof Niewrzęda

NIEKONWENCJONALNA MEDYCYNA


Maria Wollenberg - Kluza  Siedział na kanapie i gapił się w telewizor. Całymi dniami siedział tak na tej swojej kanapie. Od czasu do czasu przełączał program, masował sobie stopę i dalej się gapił.

Gapił się w ten telewizor, ponieważ po wypróbowaniu wielu innych metod rehabilitacji doszedł do wniosku, że takie gapienie się będzie dla niego najlepszym rozwiązaniem – najlepszym i najmniej uciążliwym. Ponadto stanowiło ono konglomerat kilku sposobów leczenia, którym mógł poddawać się jednocześnie.Bo przecież, w tym samym momencie korzystał zarówno z fototerapii jak i elektroterapii, z szeroko rozumianej psychoterapii, a nawet z pewnego rodzaju elektrosymulacji. No i z akupresury. A ponieważ wypróbował już każdą z nich z osobna, wiedział doskonale, że pojedynczo żadna z nich nie może mu pomóc.

 

Bywał w najróżniejszych gabinetach. Odwiedzał miejsca, które bardziej przypominały mu salony sadomasochistycznej rozkoszy niż ośrodki rehabilitacji. W ich wnętrzach oblewano go na przemian zimną i gorącą wodą, podłączano do niego elektrody lub wbijano mu w ciało igły. Był ugniatany i masowany. Był trzymany w saunie i chłostany. Był okładany lodem i poddawany hipnozie. Prowadził trening autogenny. Brał także udział w terapiach grupowych, podczas których wysłuchiwał ludzkich tragedii i sam wywnętrzał się w psychodramie.

Trafiał do profesorów, doktorów, zielarzy, kręgarzy i bioenergoterapetów. Trafiał do szamanów odprawiających nad nim czary, do psychologów uważnie analizujących najdrobniejsze gesty, do najbardziej uznanych specjalistów i nawiedzonych mistyków, ze złotymi amuletami na owłosionej piersi. Widywał też takich, którzy wertowali przy nim swoje biblioteki i takich, którzy wpatrywali się w ekrany komputerów lub kiwające się nad nim wahadełka. Słuchał nakazów i porad. Słuchał wynurzeń, przypuszczeń i podejrzeń. Nie opuszczał też nigdy wizyt cudotwórców, przyjeżdżających na gościnne uzdrawianie. I wciąż umawiał się na terminy. Spotykał lekarzy przejmujących się jego losem lub interesujących się wyłącznie ilością przyjmowanych pacjentów. Spotykał takich, którzy bez końca opowiadali o sposobach leczenia, podniecając się każdym z wypowiadanych słów, i takich, którzy w milczeniu wręczali mu kolejne skierowanie. Żaden z nich nie potrafił jednak jednoznacznie określić przyczyny jego zaburzeń. Bo jeśli mówili o czynnikach neurogennych, to nie wykluczali również psychogennych. Stawiając na psychogenne, wspominali o hormonalnych. Podejrzewali także występowanie czynników naczyniowych. Postępowali jak poszukujący rozwiązania matematycy. Ich działania podlegały bowiem bardziej kombinatoryce, niż medycynie. Dlatego godzinami wyczekiwał w poczekalniach. Wdychał roznoszące się w ośrodkach medycyny naturalnej zapachy kadzideł bądź specyficzne dla przychodni zapachy środków dezynfekujących. Słuchał terkoczących drukarek i dzwoniących telefonów lub muzyki medytacyjnej. Wyczekiwał, poznawał, wdychał, słuchał. Wertował przy tym kolorowe gazety i poznawał historie chorób innych pacjentów. Z oddaniem poświęcił się także lekturze książek opisujących alternatywne metody leczenia. Wczytywał się w nie, kartkował, robił notatki, przeglądał tabele, ryciny i zdjęcia. A potem ćwiczył wewnętrzny uśmiech i oddech, i zbierał kosmiczną energię przytulając się do drzew w pobliskim parku. Kupował te książki, czytał je i preparował z ziołowych mieszanek nalewki, odwary, wyciągi i napary. Czytał i hodował w słoju chińskie grzyby. Czytał i włączał relaksacyjną muzykę. Czytał i wyginał palce w mudrach. Czytał i siadał w ciemnym pokoju przed zapaloną świecą. A wokół niego rosły stosy książek, z których każda zawierała gotowe recepty na leczenie najróżniejszych zaburzeń. Poszczególni autorzy zachwalali zaś reiki, jogę, wchodzenie w stan alfa i wizualizację. Przy czym wizualizacja nie musiała być doskonała. Od pacjenta nie wymagano by jakość przywoływanego obrazu chorych, bądź uszkodzonych organów dorównywała jakości wysoko-budżetowych produkcji hollywoodzkich. W dużym stopniu propagowano również homeopatię, chiropraktykę albo, po prostu, życie bez chorób. Według jednych – trzeba było nacierać się bursztynem, według innych – magnesem. Należało używać cudownego balsamu mumio, okładać się gliną, chodzić po ogniu, pić własny mocz, a przede wszystkim chcieć być zdrowym.

Ale ani połykanie ogromnych ilości tabletek, ani poddawanie własnego ciała wszelkim możliwym eksperymentom, ani też stosowanie się do opisanych w książkach zaleceń, w żaden sposób nie wpływało na jego stan. I chociaż wciąż jeszcze przesiadywał w poczekalniach, robił to z coraz mniejszym przekonaniem. Miał dosyć wdychania zapachów, terkoczących drukarek, dzwoniących telefonów i muzyki medytacyjnej. Ale przede wszystkim miał dosyć przeglądania kolorowych gazet.

Za każdym razem, gdy je przeglądał, z jeszcze większą wyrazistością odczuwał swoją ułomność, swoją niedoskonałość, swoją nieprawidłowość. Zawsze znajdował w nich bowiem fotografie przypominające o tym, że nie może uczestniczyć w spektaklu odgrywanym wciąż obok niego, wciąż przed nim, ale nigdy z nim, nigdy o nim. A to było przecież jego największym marzeniem: być wewnątrz, być uczestnikiem, być jednym z bohaterów. Dopóki jednak pozostawał upośledzony, nie miał na to żadnych szans. Wiedział o tym doskonale, oglądając zdjęcia reklamujące perfumy, dżinsy, telefony i samochody; zdjęcia z planów filmowych, z dyskotek i z pokazów mody.

Z tych zdjęć docierało do niego jedynie: „Weź mnie” – jak intymnie wyszeptane przynaglenie. I nie chodziło przy tym ani o perfumy, ani o dżinsy, telefony czy samochody. „Weź mnie” – szeptały do niego kobiety – kobiety, które na tych samochodach się rozkładały, które oblewały się tymi perfumami lub rozpinały dżinsy. „Weź mnie” – mówiły do niego modelki pokazujące swoje brzuchy i dekolty. „Weź mnie” – powtarzały aktorki eksponujące swoje biusty i nogi. „Weź mnie”, „Weź mnie” – nakłaniały go. Ale on nie tylko nie mógł „wziąć” którejkolwiek z nich, on nie mógł „wziąć” żadnej kobiety.

Gdyby, rezygnując z przeglądania kolorowych gazet, potrafił zapomnieć o swojej nieprawidłowości, z pewnością nie przesiadywałby w poczekalniach klinik, szpitali, przychodni i gabinetów. Nie czytałby książek o alternatywnych metodach leczenia. Nie zażywałby nigdy strychniny i johimbiny. Nie zażywałby enerbolu i biostyminy. Nie poddawałby się także galwanoterapii, kinezyterapii i czakroterapii. Nie poddawałby się jakiejkolwiek terapii. Ale, żeby zapomnieć, nie wystarczyło zrezygnować z przeglądania kolorowych magazynów.

„Weź mnie!” – krzyczały do niego kobiety, z rozlepionych w mieście plakatów, pokazując się w bieliźnie albo w skąpych sukienkach lub półprzezroczystych bluzkach.

„Weź mnie” – kusiły go w videoclipach tancerki, kręcąc biodrami nad głowami statystów.

„Weź mnie” – proponowały telewizyjne prezenterki, eksponując bardziej swoje nogi niż treści prowadzonych programów.

„Weź mnie” – namawiały słodkie, zmysłowe, szalone, dzikie, pełne fantazji, zgrabne, długonogie, a nawet wygolone dziewczyny ukrywające się pod pseudonimami w gazetowych ogłoszeniach.

Nie rezygnował więc. Chciał wykorzystać choćby tylko jedną propozycję z tego natłoku, który dzień w dzień do niego trafiał. Chciał wreszcie doświadczyć tego, co określało otaczającą go rzeczywistość. Chciał stać się częścią tej rzeczywistości – jednym z tych, którzy przyczyniają się do jej afirmacji – jednym z jej współtwórców. Dlatego właśnie wciąż śledził, wciąż wyszukiwał i próbował. Był oczywiście bardziej krytyczny i nie popadał w euforię, dowiadując się o jakimś nowym leku, o innej metodzie rehabilitacji czy nieznanej mu terapii. Nie zaniechał jednak swoich działań na rzecz dalszego leczenia i kiedy trafił, w pewnym momencie, na artykuł o akupresurze, bardzo się nią zainteresował. Przekonywało go nie tylko to, że refleksoterapia była znana już przed czterema tysiącami lat, ale również to, że jako jedna z nielicznych metod chińskiej medycyny została wprowadzona do medycyny oficjalnej. Poza tym zabiegi mógł wykonywać osobiście, co gwarantowało rzetelność. Mimo swojej ostrożności, mimo wszystkich wcześniejszych doświadczeń uwierzył więc, że trafił wreszcie na coś, co rzeczywiście może mu pomóc.

Kupił odpowiednią książkę i zabrał się do lektury. Po wstępnym przekartkowaniu i zapoznaniu się z podstawowymi informacjami, zaczął studiować mapy stóp. Według teorii akupresury właśnie na nich znajdują się bowiem receptory, pozostające w ścisłym związku ze wszystkimi organami. Masując odpowiednie punkty na stopach, doprowadza się zatem do lepszego ukrwienia odpowiedniego narządu, a co za tym idzie, do przywrócenia mu właściwego funkcjonowania.

         Uważnie przyglądał się rycinom, sprawdzając punkt po punkcie. Dokładnie obejrzał rysunek, przedstawiający układ receptorów na stopie prawej oraz ten, który przedstawiał układ receptorów na stopie lewej. Niestety, na żadnym z nich nie znalazł miejsca odpowiadającego za penisa. Nie było go na mapie prawej stopy, nie było go także na mapie stopy lewej. Były nadnercza, były nerki i był przewód moczowy. Odpowiednio prawe na prawych, lewe na lewych. Był pęcherz. Był gruczoł nasienny. Była nawet moszna. Ale penisa nie było. Wpadł w panikę.

Znajdował wszystko czego nie szukał. Znajdował żołądek, trzustkę, dwunastnicę i wątrobę. Tylko penisa nie mógł znaleźć. Nie było go ani na podeszwach stóp, ani na ich grzbietach. Nie było go także po ich stronach zewnętrznych. I wszystko wskazywało na to, że nigdzie go nie ma. A jednak znalazł się. Znalazł się na wewnętrznej stronie stopy. Był ukryty między kostką i zwieńczeniem pięty i w ogóle nie rzucał się w oczy. Ale był, a to dawało nadzieję, no i możliwość prowadzenia terapii – terapii o tyle wygodnej, że wreszcie odpadła konieczność wychodzenia z domu. Stąd też ta kanapa i telewizor.

 

         Siedział na kanapie i gapiąc się w telewizor, masował sobie stopę. Od czasu do czasu przełączał program i dalej gapił się i masował. Koncentrował się tylko na tych obrazach, które miały mu ułatwić uczestnictwo w spektaklu. Gdy brakowało ich w programie nadawanym na jednym kanale, przełączał telewizor na następny. Gdy brakowało ich na następnym, przełączał na kolejny. Dzięki temu zawsze znajdował coś, co wzmacniało jego motywację, coś, co pozwalało mu na nieprzerwany kontakt z obszarami jego marzeń.

         Mogły to być listy przebojów, na których pierwsze miejsca rezerwowały sobie wokalistki głaszczące swoje piersi, biodra i uda. Mogły to być talk-showy, w których zaproszeni goście opowiadali o swoich przeżyciach erotycznych, o potrzebie posiadania wielu partnerów i swinger-klubach; albo erotyczne filmy i programy, propagujące nowe techniki uprawiania seksu – w tym używanie różnego rodzaju stymulatorów. Wystarczyło tylko przełączyć telewizor na właściwy kanał, żeby pojawiło się na ekranie coś odpowiedniego. Bo przecież w ostateczności mogły to być nawet reklamy. Choćby reklama szamponu, którego używanie podczas mycia włosów doprowadzało kobiety do ekstatycznego pojękiwania, lub reklama czekolady, której smak pozwalał im na identyczne przeżycia. Mogła to być reklama mleka, w której wieśniaczka podwijając spódnicę i zasiadając do dojenia krowy, doprowadzała wypustki wymion do erekcji. Mogła to być również reklama wody mineralnej, wynoszonej z jeziora przez nagą nimfę, albo reklama lodówek używanych przez dziewczyny do przechowywania majtek podczas upalnego lata. Wystarczyło tylko obserwować i przełączać.

Siedział więc na kanapie, obserwował, przełączał i masował stopę. Patrzył na te wszystkie kobiety i masował stopę między kostką i zwieńczeniem pięty. A one urządzały przed nim pokaz na rzecz walki z jego upośledzeniem.

Głaskały się po karku, odginając do tyłu głowę. Mówiły wydymając wargi. Siadały na brzegach taboretów w rozkroku i, przeginając się do przodu, mocno do nich przywierały, albo siedząc w krótkich spódnicach na fotelach, zarzucały nogę na nogę, tak, aby pokazać górną część uda. One też zawieszały na kostkach bransolety i kreśliły stopami koła. One stojąc, nieznacznie wysuwały jedną z nóg w bok i opierając się na drugiej, eksponowały biodro, które dzięki temu stawało się bardziej okrągłe i bardziej widoczne. One odwrócone tyłem krzyżowały nogi. One naprężały swoje biusty, składając na brzuchu ramiona. One ubierały się w bluzki podkreślające ich pełne piersi lub takie, przez które przebijały brodawki sutków. On zaś masował swoją stopę. Patrzył na nie i masował. Masował i patrzył. Przełączał telewizor z programu na program i dalej patrzył i masował. A one kontynuowały swój pokaz.

Chodząc, kołysały biodrami. Biegnąc, potrząsały piersiami. Tańcząc, głaskały swoje uda. Pochylając się, wypinały pośladki. Leżąc na brzuchu, machały nogami. Głaskały się więc i przeginały, przywierały, pokazywały, eksponowały, naprężały, machały i rozchylały… A on cały czas masował swoją stopę. Coraz mocniej i coraz szybciej. Patrzył na nie i masował – między kostką i zwieńczeniem pięty. Przełączał telewizor i masował. Ale po wielu dniach takiego siedzenia na kanapie przed telewizorem i masowania, zauważył, że jedynym efektem jego starań była otarta na stopie skóra. Wszystko wskazywało więc na to, że i tym razem terapia nie przyniesie oczekiwanych skutków. I chciał już właściwie z niej zrezygnować, kiedy przypomniał sobie o pismach pornograficznych ojca, które kiedyś znalazł w piwnicy.

 

Można powiedzieć, że zaaplikował sobie terapię totalną, bo nie rezygnując z oglądania tych co zwykle programów i masażu, postanowił przyglądać się jeszcze zdjęciom rozebranych kobiet i ich narządów płciowych. Posmarował łagodzącym kremem skórę między kostką i zwieńczeniem pięty, wyszukał odpowiedni program w telewizji i masując stopę, zaczął wertować pornograficzne gazety.

         Widział teraz w pełnej odsłonie wszystkie elementy spektaklu, w którym tak bardzo chciał uczestniczyć. Niczego nie musiał się domyślać. Widział to, co inni widzieli na co dzień – to, co inni mogli widzieć i z czego mogli korzystać. Miał nadzieję, że wreszcie przezwycięży swoje upośledzenie i stanie się dzięki temu jednym z wielu – takim samym jak inni. Bo jeszcze nigdy nie znajdował się przecież tak blisko celu, jeszcze nigdy nie odczuwał aż takiej determinacji. I może dlatego zdjęcia kobiet nie były już dla niego w żadnym razie deprymujące. Ich oglądanie zaczął wręcz traktować jak coś w rodzaju wstępu do autentycznego uczestnictwa w spektaklu, jak uczenie się roli. I wierzył, że wybrał właściwą drogę. Uzupełniał więc swoją wiedzę. Przewracał kartkę po kartce i oglądał.

Obserwował Ewy i Afrodyty, Diany i Kory. Obserwował Heleny i Kleopatry. Patrzył na to jak się wypinają, jak ważą w dłoniach swoje ciężary, jak wbijają w skórę paznokcie. Przyglądał się ich grymasom i rozchylonym wargom. Przyglądał się trójkątom włosów i różowym szczelinom. Widział, gdzie Julie, Justyny i Laury zagłębiają swoje palce. Widział, gdzie trafiają ich języki i widział, gdzie on powinien trafiać, gdy kiedyś wreszcie stanie się to możliwe. Ale to wciąż jeszcze możliwe nie było. Masował więc stopę.

Wpatrywał się w sterczące brązowe zwieńczenia i brązowe gwiaździste zmarszczki. Wpatrywał się w blade ślady na opalonej skórze i masował. Podziwiał wielkie, grube penisy wetknięte we wszystkie możliwe miejsca. Podziwiał ich długość, obwód i ich zdolność do wchodzenia. Podziwiał je i masował swoją stopę, gdy Jenifer jakiegoś dosiadała, a Whitney przed innym się otwierała. Masował swoją stopę, gdy Sheryl wpuszczała do swojego wnętrza aż trzy na raz, a Janet jakiegoś ssała. Patrzył na nie, przewracał kartkę po kartce i masował.

Nogi Scarlett splatały się z nogami Irmy, a Tess smakowała wnętrze Alexis. Obłe i długie kształty znikały między udami Marylin, w ustach Giny, między pośladkami Grety i piersiami Anity. A potem strugi białego żelu rozlały się na ich twarzach, skleiły im włosy, spadły na brzuchy i biusty. I poczuł wtedy, że to miejsce między kostką i zwieńczeniem pięty straszliwie go piecze, straszliwie boli. Spojrzał na swoją stopę. Przez skarpetę przesiąkała krew.

 

         Stał nagi w łazience i patrzył na Danę. Kucając nad bidetem, podtrzymywała w dłoniach pośladki i nadziewała się na strugę wody. Spoglądał na nią i zerkał na swojego penisa. Ale ten w ogóle nie reagował. Chwycił ją mocno między udami i ponownie popatrzył na penisa. Był niezmiennie obojętny. Jeszcze mocniej zacisnął swoje palce na jej genitaliach i jednym szarpnięciem wyrwał je i wrzucił do wanny. Potem oderwał jej głowę, ręce, piersi oraz nogi i razem z korpusem wrzucił do wanny. To samo robił z innymi. Chwytał, wyrywał i wrzucał. Części ciała Ewy, Afrodyty, Diany i Kory, części ciała Heleny i Kleopatry. Genitalia, głowy, ręce, piersi i nogi Julii, Justyn i Laur, ich korpusy, korpusy pozostałych i pozostałe części ciał. A kiedy wszystkie znalazły się w wannie – oblał je spirytusem, wielokrotnie używanym do odkażania rany na stopie, i podpalił.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko