Dariusz Tomasz Lebioda – OWOC I BŁYSKAWICA

0
564

Dariusz Tomasz Lebioda



OWOC I BŁYSKAWICA


O poezji Hatifa Janabiego

   Hatif Janabi jest poetą, tłumaczem i teatrologiem. Urodził się w 1952 roku w Kadisie (Irak). Od 1977 roku był członkiem Związku Literatów Irackich, z którego został wydalony po kilku latach. Należał też do Irackiej Federacji Pisarzy, Dziennikarzy i Artystów, z której wystąpił w 1989 roku. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych studiował arabistykę na Uniwersytecie Bagdadzkim. Zanim ukończył studia (1972) musiał z powodu nagłego bankructwa ojca pracować jako sprzedawca papierosów i bielizny na ulicach  i w kawiarniach. Była to jego pierwsza smutna lekcja życia – Hatif poznał wtedy wstyd, gniew   i głód. Pomiędzy rokiem 1972 a 1973 został wcielony do dywizji pancernej i już wtedy rozumiał jakim bezsensem jest wojna, jakim okrucieństwem zabijanie.Widział krew na piasku, ślady czołgów na wzgórzach, zaczynał odczuwać jakąś przedziwną tęsknotę, która szukała ujścia w odległych zachodach i wschodach słońca, która roztapiała się w smutku pustyni. Z uwagą przysłuchiwał się wtedy opowieściom starych ludzi, chłonął wrażenia wszystkimi zmysłami. Od października 1973 roku był nauczycielem języka arabskiego w liceum na północy kraju. Poznał wtedy gruntownie kanon literatury arabskiej, zdobył też pierwsze szlify pedagogiczne, które potem przydały mu się na emigracji. W sierpniu 1976 roku opuścił Irak jako turysta i jak dotąd do ojczyzny nie powrócił. Za to nieposłuszeństwo Saddam Husajn skazał Hatifa na śmierć. Właściwie ciążą na nim aż trzy wyroki: od pięciu do piętnastu lat więzienia za studiowanie za granicą bez zgody Ministerstwa Edukacji Irackiej; kara śmierci za działalność opozycyjną i kilkunastoletnią współpracę z niepodległościowym ruchem kurdyjskim; kara śmierci, po raz drugi, za nie zgłoszenie się do armii podczas krwawej wojny z Iranem. Hatif osiadł w Polsce, do której dotarł podążając przez Turcję, Bułgarię, Węgry i Czechosłowację. Otrzymał stypendium rządu polskiego i został przewodniczącym opozycyjnego Zrzeszenia Studentów Irackich. W tym czasie brat poety Abbud, po ukończeniu studiów, wcielony siłą do armii musiał spędzić dziewięć lat na froncie iracko-irańskim, gdzie dwukrotnie cudem uniknął śmierci.

            Hatif al-Janabi otrzymał w 1979 roku tytuł magistra filologii polskiej w Uniwersytecie Warszawskim, a w 1983 roku doktoryzował się w zakresie teatrologii. Pracował jako lektor w Zakładzie Arabistyki UW, a potem był przez trzy lata (1985 – 1988) wykładowcą literatury arabskiej i dramatu w Uniwersytecie Tizi-Ouzu w Algierii. Pisał i publikował w języku arabskim i polskim – jego wiersze, eseje i przekłady z literatury polskiej ukazywały się w kilkunastu krajach arabskich. Wojna pomiędzy Irakiem i krajami Zachodu postawiła Hatifa w trudnej sytuacji – z niepokojem słuchał wiadomości napływających z ojczyzny, gdyż pozostała tam cała jego rodzina. Wojna ta była dla niego jakby nową „szansą” – wydawało się, że jakkolwiek by się nie skończyła, będzie mógł powrócić do kraju. Szybko jednak nastąpiło zamrożenie sytuacji po konflikcie, a Husajn pozostał dla Ameryki żandarmem regionu. Jego upadek mógłby pociągnąć za sobą nieobliczalne konsekwencje. Losem poety-emigranta jest czekać – pozostają wiersze i „małomówna, cicha sława”, która stale rośnie w Europie, Ameryce i krajach arabskich. Jej wyrazem była The University of Arkansas Press Annual Award w zakresie literatury obcej przyznana mu w 1985 roku. Szczególnym uznaniem krytyków   cieszył   się   amerykański   wybór   Janabiego pt. Questions and Their Retinue 1972 – 1994, przetłumaczony przez Khaleda Mattawę.

            Poezja Hatifa al-Janabiego rozgrywa się w przestrzeniach ukształtowanych przez tradycję filozoficzną krain orientalnych i starożytną filozofię grecką. Podstawową zasadą kompozycyjną jest opozycja żywiołów. Poeta tworzy w obrębie każdego wiersza sytuację, w której dochodzi do zderzenia przeciwstawnych sił. Człowiek nie może i nie potrafi uwolnić się od żywiołów, nie może też opuścić przestrzeni, w której owe elementy są wykładniami istnienia. Wszystko to dzieje się i przechodzi kolejne ewolucje w konkretnych przedziałach czasowych: Wiatr, deszcz i ogień,/ trzy żywioły, które od wieków rosną/ i są na początku każdej z naszych dróg./ Zmieniały się w kroplach dawniejszych i nowych/ w twojej przerażającej twarzy -/ o pani czasu. Każde słowo poety, każdy zapamiętany gest i każda chwila mają swoją wagę w szeregu opozycji strukturalnych. Ogień wypiera wodę, woda gasi ogień, wiatr roznieca żar, deszcz niknie w akordach wichury. Jedynie myśl ludzka jest stała i ma walor nieprzemijalności. W jednej chwili obiega dookoła planetę i w jednej chwili gasi wspomnienie, jest tkanką wiersza i jego rezurekcyjną siłą. Poeta opowiada historię człowieka wplątanego w grę sprzecznych sił, opowiada swoje dzieje, opowiada dzieje przyjaciół, rodziców i wrogów. Każdy musi walczyć, każdy potrzebuje pomocy, zegar biologiczny ma drugą twarz zegara eschatologicznego, gdzie śmierć jest godziną pierwszą i ostatnią sekundą: Śmierć to początek rozmyślań./ Smutek to piękno przedmiotów./ Miłość nowemu przebudzeniu zazdrości wszystkiego. Słowa i znaczenia, gesty i twarze komponują się w tej poezji w ciągi lirycznych pytań i odpowiedzi. Głębokich, pełnych smutku i bólu, ale też mądrych, krzepiących, wnoszących wiele do poznania ludzkiego bytu. Racje ma Piotr Kuncewicz gdy pisze, że wiersze al-Janabiego zaskakują jakąś szczególną innością, odrębnością wśród innych jego rówieśników. Krytyk ów wskazuje też krąg motywów obsesyjnie niemal wracających. Ten krąg zamyka się w obrębie czterech żywiołów Empedoklesa z Agrygentu. Wiatr Hatifa nie jest burzą, wichurą, podmuchem – jest wiatrem abstrakcyjnym, wiatrem-ideą, wiatrem-siłą. Podobnie ziemia, ogień i woda. Człowiek podejmuje wybory, choć wie, że i tak poniesie go nurt, i tak los rzuci go w niechciane miejsce, i tak wir pociągnie go ku dnu. Stawia kroki na piasku, choć wie, że często jego ziarna osypują się spod nóg, często ziemia rozstępuje się i staje się grobem. Poeta nieustannie pyta, jakby chciał znaleźć potwierdzenie w każdej chwili i w każdym miejscu, że jest sobą i że i s t n i e j e: Kim jesteś?/ – Zasięg czasu wciąż jeszcze zamknięty,/ a miejsca/ są ciałem i oknem./ Rzeki – to rany zadane równinom: równiny zalane/ nędzą, dymem, pustymi, ciasnymi domami./ – To zatopione okna,/ to okna, które…/ Przelatuje ptak, chmura przelatuje i miasto./ Lecz najpierw umiera,/ aby odkryć ciało/ i uratować topielca. Oto jak nagle zmienia się perspektywa, jak żywioły nakładają się na siebie, wzajemnie wypierają się i zamykają przestrzeń. Ta poezja jest wdzięcznym polem dla badacza, który jako narzędzi używa pojęć i zwrotów stworzonych przez francuską krytykę tematyczną. Zarówno Bachelard, Poulet jak i Starobinski znaleźliby w tych strofach wdzięczny materiał dla swoich rozważań, znaleźliby też potwierdzenie swoich przemyśleń. Jak dotąd ukazały się po polsku następujące jego książki poetyckie: Księga Wschodu (Warszawa 1983), Rozbite wiersze (Białystok 1987), Dzikie kontynenty (Warszawa 1991), Pył gazeli (Warszawa 1992) oraz Aniołowie miłosierdzia (Izabelin 1995). Czytając wymienione wyżej tomy, zauważyć można, iż poeta ze szczególną mocą i żarliwością pisze o swoim domu, rodzinie, a przede wszystkim o ojczyźnie. Bolesne są dla niego wszystkie atrybuty przeszłości: nie ma różnicy między krwią moją a Eufratem/ razem przestały istnieć/ teraz znowu razem płyną/ szukając ujścia/ w Ojczyźnie którą zniszczyli tyrani/ i zdradził Bóg/ nie ma różnicy między matką moją a ojcem moim/ bo jestem płodem ich obojga/ owocem tresowanym/ w dzikim lesie/ nie ma różnicy między krwią moją a wierszem. Dla poetów emigrantów wiersz staje się możliwością połączenia – częstokroć mistycznego albo metafizycznego – z Ojczyzną, z krainą dzieciństwa i szczęścia, ale też bólu i pierwszej dorosłości. Ojczyzna al-Janabiego to realny świat przemocy i krwi, to żelazo i tortury, to kopuły szyickich świątyń i sunnici podążający na targ. To świat jakby utrwalony na barwnym diapozytywie, z każdym rokiem blaknący coraz bardziej, z każdym rokiem stający się większą tajemnicą. Poeta patrzący z oddalenia widzi jakby w krzywym zwierciadle, ale też – widzi w przybliżeniu. Tak rodzą się prawdy filozoficzne, tak proste znaczenia stają się metaforami egzystencji, nabierają głębi, brzmią pośród rozognionej przestrzeni: ziemia jest stworzona na miarę/ wiary twojej/ i źródła jej obmywają kryształowe ciało/ a jednak mała jest twoja ziemia/ i jak krew uparta/ rozważ więc w sobie i nie opuszczaj sadu/ gdy wokół tumult i ruiny/ gdy wokół tkwi jeszcze twoje dzieciństwo. Ta poezja jest barwna i dźwięczna, znaleźć w niej można setki odgłosów i odcieni, bo przede wszystkim jest to liryka zmysłowa – przekazująca obraz świata odbierany przy pomocy wyostrzonych bólem i tęsknotą zmysłów. Tylko poeci pozostający w oddaleniu od źródeł swojego dzieciństwa znają gorzki smak wody z kryształowo-zimnej rzeki Styks. Śmierć jest dla nich wyzwaniem jedynie w sferze realnego życia. W krainach wyobraźni staje się ona ledwie atrybutem, kompanem, chwilą uniesienia i przebudzenia w nowych wymiarach. Hatif al-Janabi w swoich wierszach eschatologicznych patrzy śmiało w oczy śmierci. Nie boi się jej, rozmawia z nią i stara się zrozumieć jej fenomen. Poeta zdaje się wiedzieć, że jest ona kresem i początkiem każdej rzeczy: Za nami pełne słońce/ a przed nami tabuny rozrzucone jak papier na statku tkniętym huraganem/ każda próba postawienia kropki/ i próba szeptu oznacza: podążać ku śmierci. Śmierć jest celem, jest granicą, ale jest też przejściem do wieczności. Każdy byt podlega prawom natury; rodzi się, rośnie, dojrzewa, starzeje się i umiera. Każdy byt naznaczony jest piętnem ostatniej chwili, która jest chwilą pierwszą. Wędrując poprzez życie i świat poeta czuje brzemię tej ostatniej sekundy, ostatniego tchnienia. A jeśli pojawia się w tych wierszach radość, dowcip, zabawa, zawsze w ich cieniu rysuje się kontur śmierci. Hatif jest poetą odczuwającym boleśnie dualizm istnienia – nie potrafi wyzwolić się od uogólnień, nie może przestać filozofować, nie może też pozwolić uczuciom by stępiły   d o z n a n i e    ś m i e r c i. A dzieje się tak, gdyż poeta ze szczególną mocą projektuje w realne sytuacje dwudziestego wieku tradycję wielu pokoleń Arabów, tradycję wspaniałej kultury i literatury, tradycję religii, która   za   śmierć   poniesioną dla sprawy obiecuje   nieziemskie   rozkosze   w   niebie.

W cywilizacjach islamu śmierć jest rzeczą naturalną, wpisaną w każde istnienie. Poeta ruszając w drogę, a potem podążając krok za krokiem rejestruje w wierszu ową naturalność: powiedziane: idźcie dalej/ a przetoczył się rozżarzony kamień/ przeszli prorocy o czystych sercach/ a szaty ich/ zawiały nad przełęczą jak znak drogi/ tym którzy się nie poczęli/ tym którzy spłonęli rażeni światłem wieczności/ ku ocaleniu wędruje nad przepaścią/ choć drogę znaczą groby. Wieczność jest w tej poezji zagadką i obietnicą, a nade wszystko wielkim, niepohamowanym pragnieniem – wszystko czego pragnę/ od mojego cienia/ to pocałunku śmierci – płynącym gdzieś z głębi człowieczeństwa. Wieczność trwale wpisana jest w tych strofach w spirale kosmogonii. Człowiek wtedy staje się jedynie pyłem, kurzem na powierzchni kamienia, i jak pył rzucany jest wiatrem, przenoszony z miejsca na miejsce. Ta znikomość jest jednak też – paradoksalnie – siłą, zasadą konstruującą skałę i planetę. Z takich mikroskopijnych drobinek powstaje większa komórka, a z nich tkanka, i s t o t a każdej rzeczy. Owe materialne motywy mają jakiś dziwny podkład ontologiczny – jak w życiu, materia staje się fundamentem ducha, krew daje początek idei. Docierając do jądra wszechświata poeta pragnie znaleźć odpowiedź na nurtujące go pytania o naturę wszechrzeczy, o pierwszy   zauważalny  

z n a k   życia, o potwierdzenie integralności każdego bytu. Wiersze, które powstają przy tej okazji są jakby szkicami, przymiarkami do odwiecznej kosmogonii: Unosił się płaszcz światła/ wędrując w dalekie krainy/ wyciszał się ryk fal błądzących wśród pól/ w kieszeniach pył i piasek/ tętno jesieni wyciszało palące się serce/ i Bóg rozwiesił swoje nieba/ zagubiliśmy się/ w zbłądzonych galaktykach/ budząc się w nieprzebudzeniu. Tak jawa staje się snem, a sen jest najprawdziwszą jawą – poeta w tym uśpieniu i w tym przebudzeniu odnajduje konstrukcyjne elementy świata. Składa je jak dziecko klocki. Rzeczywistość zastyga na chwilę i ożywia się z nieprawdopodobną szybkością, odpływa we mgłach i powraca w dźwięku. To jakby szukanie na wszystkich zakresach fal radiowych jednej, ledwie słyszalnej stacji, to przyglądanie się poprzez woal śmierci, w miłosnym uniesieniu, w momencie zwątpienia i utraty stałych wartości. Nie na darmo poeta w swoich złożeniach metaforycznych przywołuje więzienie. Wszakże stale czuje się więźniem wskazanej wyżej wizji świata. Oglądanego pośród rumowisk historii, upadających i rosnących imperiów, w obliczu martwych ciał leżących na polach bitew i prężących się dumnie na mównicach tyranów – świata wybuchającego i odradzającego się w każdej chwili. Ta poezja jest rosą bólu osadzającą się na kartkach papieru. Zmieniają się miasta: Bagdad, Damaszek, Ankara, Sofia, Praga, Warszawa, Algier, Paryż, Bloomington; zmieniają kraje – Irak, Syria, Turcja, Algieria, Polska, Jordania, Francja, Stany Zjednoczone Ameryki. Zmienia się siła i kolejność oddziaływania elementarnych sił natury. Poeta stoi nad skrajem przepaści, pod nim zwalone kolosy, rumowiska cywilizacji Wschodu i Zachodu, gdzieś w dali rodzinne miasto, gdzieś w dali – niby postacie ze snu – rodzice, babcia, brat. Wszystko to wiruje i jakby lekko unosi się nad rzeczywistością, wypełnia każdą lukę w przestrzeni i rozświetla sny. Poeta stoi pośrodku placu przywiązany do drewnianego słupa. Czeka na śmierć. Już zbliża się kilku żołnierzy. Mają dziwne twarze – jednym z nich jest derwisz Jakub, drugim handlarz bielizny z Bagdadu, trzecim dawno zapomniany kolega szkolny, jest tam też jakaś naga kobieta, a twarze innych są zamazane. Podchodzą do pala, podnoszą karabiny – za chwilę wszechświat przeszyje poetę pociskiem wieczności. Tak dopełni się kolejny krąg, tak w jednej sekundzie zrodzi się nowy plusk życia. Poeta stanie twarzą do wiatru, z rumieńcem ognia na czole, zamknie oczy; a na kartce papieru litery uformują się w nowy wiersz. Na piasku zostanie świeży ślad uciekającego:

I dobiegła kresów swoich noc w pogorzelisku

i wyprowadziłem z niej gwiazdy pod górę oblubieńca

spoliczkowałem mowę

aż rumieniąc się krwią ze wstydu

dobiegła kresów swoich noc w płomieniach

otwierając lamentujące bramy więzień

wyobraźni

upartych myśli dla których zostawiając ślady wędrowałem

topiąc w morzu występki

z uniesionym czołem, z uniesionym czołem

wśród ruin ciemności

                                           Wiersz piąty

           

Poeta przeczuwa tor swojej drogi – podążą naprzód wyposażony w elementarne doświadczenia. Są one jego przekleństwem i orężem. Często z tego powodu czuje się jak osaczony zwierz, chce uciekać, a jednocześnie zdaje sobie sprawę, iż ze wszystkich stron czyhają wrogowie. Jedynym ratunkiem w takiej sytuacji jest zamknięcie się w sobie – swoista podróż wewnętrzna, wewnętrzny pęd ku niewiadomemu. W tym schronie własnego ja poeta odnajduje prajęzyk – język mitologiczny, wyposażony w głębię, będący wynikiem doświadczeń całych pokoleń. Ów język ma właściwości magiczne, łączy to co realne i nierealne, to co dynamiczne i kalekie. To dzięki niemu elementy natury stają się częścią mikrokosmosu osobowego – cała rzeczywistość zdaje się wypełniać poetę, staje się jego tkanką wyobraźniową. Patrząc na swoje odbicie w tafli czasu i na takich jak on rozbitków, może powiedzieć: Nasz jest kamień połknięty przez morza/ nasza jest trawa gdy po jej piersiach przeszedł kurz/ nasza jest chmura wchłonięta przez słońce/ nasze są książki co się w pył rozpadły w drodze do drukarni/ nasze są dziwne słowa/ nazwy z epoki Ada/ nasze są miasta w których nie ma ulic ni balkonów (…).

            Tragizm egzystencji ze szczególną mocą uwidacznia się w wierszach al-Janabiego z tomu pt. Pył gazeli. To jakby manifest osobowości udręczonej i wyzwolonej. Wolność jest tutaj faktem natury biograficznej – poeta wyzwolony spod panowania reżimu totalitarnego, mieszkający w obcym kraju i obcym mieście cierpi z powodu rozłączenia z rodziną i ojczyzną. Lata przeżyte w Iraku coraz częściej wracają do niego w snach. Bajkowość graniczy wtedy raz jeszcze ze śmiercią i okrutnymi torturami, błękitne kopuły meczetów z wieżami strażniczymi. Czas w tym świecie nie istnieje – a jeśli pojawiają się jego atrybuty (tarcza zegara, klepsydra, cykle solarne i lunarne) to przypominają jedynie surrealistyczne rekwizyty rodem z obrazów Daliego czy Boscha. Zadziwiające są w tych wierszach al-Janabiego przedziały pomiędzy chemią naturalnych zjawisk a fizyczną stroną rzeczywistości. Nawet w tytułach wierszy pojawiają się procesy chemiczne, a poezja staje się jakby alchemiczną retortą, w której przebiegają zjawiska znane z chemii. Poeta wchodzi w stan rtęci, czyta księgę chemii poznania, pragnie dokładnie zapoznać się z każdą otwartą strukturą. Chemia i fizyka tych wierszy ma także związek z żywiołami. W walce sprzecznych w sobie, elementarnych sił zawsze powstaje jakiś efekt uboczny. W wierszach z Pyłu gazeli jest nim poeta, jakby wielki alchemik, pragnący wysyntetyzować z ł o t o   p o z n a n i a. Ciekawym przedsięwzięciem byłoby przestudiowanie metaforyki i leksyki tych wierszy pod kątem fizyki i chemii. Poeta fascynuje się rozpadem, procesami rafinacji – życie samo w sobie rafinuje każdą osobowość i świadomość poetycka jest jakby ostatnim etapem tego procesu. Patrząc na śmierć i umieranie poeta odkrywa ogólne zasady rządzące materialną stroną świata: Gdybym nie był ciałem/ gdyby nie zaplątała się moja przemowa do piasków zagniecionych z rozpaczą/ gdyby wściekłe robactwo nie wysysało nektaru barbarzyńskiej rany/ wykłułbym oczy rozpaczy śpiącej w tej duchocie/ (o popękane dni,/ oszalałe księżyce). Zauważmy ile jest tutaj atrybutów śmierci, rozpadu, wszakże jest to jedna z cech charakterystycznych literatury arabskiej. Śmierć pojawia się w niej równie często jak piękno kobiecego ciała, marzenie o raju czy opowieść o wielkiej wyprawie. To także język eschatologii żywiołowej, język mitu kalendarzowego. Pory roku i pory dnia mijają, a poeta zapatrzony w księżyc, chroniący wzrok przed słońcem, nie chce się pogodzić z fizycznością istnienia. Wszystko w nim wyrywa się ku sferom duchowym, chce lecieć, płynąć ponad horyzontem. Raz po raz też przypomina sobie i światu jaka jest jego misja, wypowiada słowa zaklęcia: Miałem wybrać błyskawicę/ aby pójść dalej,/ jaśniejąc zamierzchłą chwałą,/ i na tym rtęciowym archipelagu/ poszukać/ nadziei. Ale czy może znaleźć jakąkolwiek nadzieję, czy może być pocieszony rozbitek i wygnaniec? Jego przeznaczenie, to los Syzyfa i Odyseusza, to droga przez pustynie ku mirażom nieistniejących miast, złudnych oaz. Jego życie, jego chwilowa egzystencja jest także tragicznym dysonansem. Przecież jego świadomość kształtowały żywioły, uczył się świata patrząc na naturę, stracił wiarę obcując z ludźmi. On ma tego świadomość i pragnie demaskować rzeczywistość przed oczyma innych: Przyjaciele, pochodzimy z plemion dżdżownicy/ i hipopotama, czołgamy się w przestrzeni/ i na wpół senni fruwamy/ bez skrzydeł/ nadzy.

            W tomie pt. Aniołowie Miłosierdzia (1995) al-Janabi jeszcze raz kreuje sytuacje, w których człowiek staje twarzą w twarz z natura. Uczy się jej tajemnego kodu, sprawdza nieustannie wartość swoich zmysłów i wiedzy w konfrontacji z ukrytymi wymiarami kolejnych, powracających w wierszach struktur. Ze szczególną mocą kładzie poeta nacisk w tym zbiorze na szczegół. To jakby przybliżanie świata i podpatrywanie go w najintymniejszych miejscach i sytuacjach. To drążenie skały i przepoławianie owocu, to chłonięcie zapachów i dotykanie chropowatych faktur materii. Wiersze te powstały w różnych miejscach świata – w Warszawie i Bloomington, w Ammanie i na lotnisku Johna Fitzgeralda Kennedy’ego w Nowym Jorku,

w Berlinie i gdzieś na szlaku podróży. Poeta coraz bardziej staje się kosmopolitą, a jego wiersze są czytelne dla Araba i Amerykanina, dla Polaka i Niemca, dla każdego, kto się z nimi zetknął. Wszak każdy poszukuje źródeł egzystencji i przyczyn, które każą komórkom stale pozostawać w określonym systemie, które spajają i łączą przeciwstawne energie. Poeta szuka w świecie swojego miejsca, podąża naprzód, bo jedynie w odległych przestrzeniach wsłuchać można się   w   siebie,   zawisnąć nad   bytem i   z   tej   perspektywy   nazwać   nienazwane:

I przykryliśmy go jujubą i bezsennością./ I przykryliśmy go miętą i palmowymi liśćmi,/ nauczyliśmy go, że Niewiadome/ to chwała, a stworzenia mimo swej urody/ są tylko szczepem./ Nauczyliśmy go w imię drzewa,/ w imię lecącej Błyskawicy i owocu/ w jego mroku,/ aby potrafił odczytać niewiadome i wiadome. Byt jest dla poety stale czymś trudnym do pojęcia, czymś co wymyka się percepcji, czymś, co każe być stale czujnym. Dlatego Hatif wciąż nasłuchuje, patrzy w dal i wraca poprzez otwarty kanał wrażliwości do chwil dzieciństwa, do pustyni i irackich świtów, do nocy pod palmami i smaku daktyli. To jakby słuch i wzrok absolutny, który poprzez postrzegane konfiguracje barw i kształtów, szumów i zgiełku przenika do tego wytęsknionego miejsca na ziemi. Takie powroty są bolesne, ale też konieczne. Można zgodzić się w tym miejscu z Januszem Daneckim, iż obrazu znacznie jest mniej w tej twórczości niż wszystkiego tego, co można wyłowić uchem. Ale niemal do wszystkich wierszy trzeba dopisać obrazy i dopiero wtedy uda się może uszczknąć trochę z tego, czym jest ta poezja, co w tej poezji istnieje. (…) bez owych wizji w tle nie sposób tę poezję rozumieć, choć trudno zakceptować konstatację Daneckiego, iż Jeśli świat zewnętrzny tutaj się pojawia, to jego funkcją jest wyłącznie obsługiwanie świata idei. Poezja jest przecież dla Hatifa obietnicą powrotu, zatrzymuje na zawsze to, co miało być tylko chwilą, ulotnym czarem, jest namiastką wieczności. Poeta jest przestworzem między biegunami, stale gotowym do konfrontacji, stale wyczekującym na cios. Jego losy ściśle powiązane są z tajemnicą ludzkiej egzystencji, a jego wiara w przyszłość jest marzeniem o pełni, o byciu choć przez chwilę w centrum życia. Czytając kolejne wiersze nie możemy oddalić powracającego stale uczucia gęstej, bolesnej tęsknoty, zapatrzenia w krzywe zwierciadło świata ze łzami w oczach. Nie możemy odsunąć od siebie wrażenia, że poeta cierpi za każde delikatne istnienie, toczy walkę o każde dobre tchnienie, wędruje myślą po rozległych przestrzeniach egzystencji i stale sprawdza czy świat pozostaje na swoim miejscu. Nie żąda od swojego czasu zbyt wiele, wystarczy mu uścisk dłoni przyjaciela, tajemniczy szept kochanki i kolejny świt – wystarczy gorzkie słowo,/ falujący kłos,/ wystarczy złamana gałąź./ (…)/ Czasem wystarczy zupa, a czasem sok z winogron./ Czasem wystarczy pragnienie choćby echa burzy,/ co dźwięczy pomiędzy mną a ciszą. Poezja Hatifa al-Janabi stanowi ważkie dokonanie w literaturze polskiej i arabskiej. Jest potwierdzeniem, iż prawdziwy poeta – niczym rzadki gatunek motyla – najlepiej rozwija się w „ekstremalnych warunkach”. Choć owe warunki są torturą dla człowieczeństwa, to jednak budzą świadomość poetycką, kształtują jaźń, uczulają poetę na kolejne „sytuacje liryczne”. Wtedy każdy dźwięk i każdy szelest, mogą stać się dla poety pretekstem do zadumy nad kartką papieru. Ta twórczość, to ciągłe czuwanie, stały bolesny niepokój, ciągłe sprawdzanie na sobie prawa Hammurabiego.

    

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko