Książkowe rekomendacje Krzysztofa Lubczyńskiego

0
235

Krzysztof Lubczyński

Tatrzański epos Michała Jagiełły

Michał Jagiełło – postać wielowymiarowa. Taternik, ratownik górski, wieloletni naczelnik Grupy Tatrzańskiej GOPR, kiedyś działacz polityczny, a dla czytelników jego prozy nade wszystko świetny poeta, publicysta i prozaik, poruszający się w sferze doświadczeń polskiego inteligenta plebejskiego pochodzenia, doświadczeń PRL-owskich, związanych z relacjami do ideologii, władzy, a także z problemem duchowej i społecznej tożsamości (m.in. „Studnia”, „Hotel klasy Lux”, „Bez oddechu”).Jednak z biegiem lat wyraźnie jawi się, że temat Tatr, Podhala, Zakopanego i w ogóle góry pojmowane jako wszechstronny fenomen przyrodniczy i humanistyczny jest dla pisarza najważniejszy. Wyrazem tego jest nie tylko współautorstwo antologii sztuki związanej z Tatrami, osnowa jego ostatniego tomu wierszy, ale nade wszystko ponawianie pracy nad jego górskim, tatrzańskim opus magnum, jakim jest „Wołanie w górach”. To niewiarygodne w czasach dzisiejszych, gdy drugie wydanie książki jest rzadkością, ale ukazało się właśnie – nakładem „Iskier” – VIII (ósme!) wydanie tego dzieła. Z każdym kolejnym Jagiełło wnosił coś nowego, poszerzał tekst, aż osiągnął obecne ponad osiemset stron. Nie ma w literaturze polskiej dzieła porównywalnego, podobnie syntetycznej panoramy problematu gór. Osią „Wołania” jest historia działalności ratowników górskich, dramatyczne przygody taternicze. Warstwa reportażowa i faktograficzna, a także literacka jest jednak tylko podstawowym tworzywem dla rozważań natury – najogólniej ujmując – filozoficznej i antropologicznej, poświęconych o relacjom człowiek – przyroda, o pokonywaniu słabości i o pasowaniu się z górami jako bardzo miarodajnym teście człowieczeństwa. Do czego można by porównać „Wołanie w górach”, ową summę tatrzańską? Mając świadomość daleko idącej umowności i ułomności tych porównań (wynikającą choćby z odmienności gatunkowych i różnicy idei artystycznych), możny by rzec, że dzieło Jagiełły jest tym dla polskiej tematyki tatrzańskiej, dla obrazu polskich gór, czym „Wiatr od morza” Stefana Żeromskiego jest dla dziejów polskiego Wybrzeża Bałtyckiego, niedawno wydane pamiętniki Kazimierza Kutza dla obrazu fenomenu Śląska, a Opis obyczajów” Jędrzeja Kitowicza najpełniejszym i najbarwniejszym obrazem polskiej Sarmacji. Nie wątpię też, że w kolejnych, IX lub X wydaniu „Wołania” autor przekroczy tysiąc stron. Jestem bowiem przekonany, że ma jeszcze wiele do dodania.


Michał Jagiełło – „Wołanie w górach”, Iskry, Warszawa 2012


 

Z Rozpaczą pod rękę

Finezyjna eseistyka literacka profesora Jana Tomkowskiego czyni go jednym z najznakomitszych mistrzów w historii tego gatunku znaczonego nazwiskami m.in. Boya, Karola Irzykowskiego, Jerzego Stempowskiego, Adolfa Nowaczyńskiego, Bolesława Micińskiego, Andrzeja Kijowskiego, Jana Błońskiego czy Tomasza Burka. Niestety fakt ten niedostatecznie dotarł do świadomości nawet czytającej publiczności. Nie bez znaczenia jest tu być może skromność i cichość osobista Tomkowskiego, dalekiego od jakichkolwiek skłonności do autokreacji i autopromocji. Ci jednak, którzy znają takie zbiory jego esejów jak „Juliusz Verne – Tajemnicza Wyspa?”, „Mój pozytywizm”, czy „Zamieszkać w Bibliotece” czy „Don Juan we mgle”, wiedzą, jaką rozkoszą intelektualną i estetyczną jest lektura Tomkowskiego, skądinąd jednego z ojców renesansu literatury pozytywizmu w twórczości krytyczno-literackiej i eseistycznej (m.in. esej o pozytywistycznej neurozie). Świadomy jest tego taki wydawca jak Wiesław Uchański („Iskry”). To on właśnie wydał „Ciemne skrzydła Ikara”, zbiór esejów poświęconych – jak mówi podtytuł –Rozpaczy. Na tych skrzydłach można z Tomkowskim wędrować przez dzieje Rozpaczy jako literackiej inspiracji, tematu i tworzywa. Chodzi przy tym o literaturę wielką i największą.

„Ja chciałem pomyśleć o rozpaczy jako pewnej wartości, której może nie warto się pozbywać – pisze w finałowym eseju Tomkowski – Nie myślę tu o jednostce, bo dla niej rozpacz zawsze będzie czymś przerażającym, czyś ponad siły i nie do udźwignięcia, lecz o jakimś szerszym wymiarze kulturowym, w którym system przeżyć staje się tak niebywale powierzchowny, że rozpacz uchodząca początkowo za szczerą i spontaniczną (a nawet budującą) staje się w końcu faktem medialnym i przedmiotem medialnych manipulacji”.


Jan Tomkowski – „Ciemne skrzydła Ikara”, Iskry, Warszawa 2010

 

Silva rerum Machnickiego


Mieczysław Machnicki (rocznik 1943) przynależy do formacji poetyckiej „Hybrydy”, choć jest, jeśli można tak rzec – nieco młodszym bratem jej ojców-założycieli. Jak pisał o nim Piotr Kuncewicz w poświęconym historii polskiej poezji po 1918 roku pięcioksiągu „Agonia nadzieja”, młody Machnicki przypominał jasnowłosego Ariela z szekspirowskiej „Burzy”. Ów młody poeta o nieco cherubinowatej – zdaję się na świadectwa pisane – urodzie, swój pierwszy tomik, „Skóry” opublikował w 1969 roku, po czym kolejnymi tomami wypełnił (nie licząc tomu ostatniego, o którym będzie mowa) liczbę tzw. okrągłą – 10. Były to „Czarny spadochron” (1971), „Przepalone południe” (1975), „Podziemny zachód słońca” (1980). Potem zamilkł (tomikowo) na lat trzynaście i dopiero w 1993 roku pojawił się ponownie z tomikiem „Wiersz po latach”. Potem znów była przerwa (o połowę krótsza) i w 2000 roku ukazał się tom „Katedra”. Od tego czasu wena poetycka Machnickiego pozwala mu na publikowanie kolejnych tomików w rytmie bardziej nawet dynamicznym niż młodości. Można więc zaryzykować tezę, że Machnicki przeżywa drugą poetycką młodość, po czterdziestu latach. Już bowiem w latach 2001, 2003, 2004, 2006 i 2008 ukazały się kolejne tomy: „Już znikąd nicości”, „Paryż i inne wiersze”, „Magiczny łańcuch”, „Plac zabaw”, „Rzeka Kilimandżaro”.

I właśnie ukazał się tom jedenasty pt. „Całość” (2011). Zanim o nim zdań parę – trochę o dawnej poezji Machnickiego. Była ona silnie nasycona lingwizmem i semantyzmem, ale z delikatnie zauważalną nutą metafizyczną, aczkolwiek bez dojścia do granicy, za którą zaczyna się poezja religijna. Było w metaforyce tamtej poezji Machnickiego coś jakby mrocznego, „ciemnego” („są gwiazdy większe od ciemności”), pełnego niepokoju, „podziemnego”, „podskórnego”, jakby śledził „rzekę podziemną, podziemne ptaki”. Później Machnicki ewoluował w stronę poezji bardziej sensualnej, konkretnej, osadzonej w materii bardziej niż w metafizyce, choć i tej trochę jest w ostatnim tomie. Stąd też i metaforyka jego stała się prostsza, bardziej związana z jakościami zmysłowymi, wrażeniami wchłanianymi okiem, słuchem, węchem.

I taki też jest tomik „Całość”. Podoba mi się ta poezja. Rozpoczyna tomik wiersz „Kuźnia”, piękny w swojej dotykalności i prostocie. Takie też są wiersze „Stolarnia”, „Pasieka”, w których są być może także jakieś okruchy reminiscencji z dzieciństwa. Takie zapachy zna wielu z nas, którzy trochę już żyjemy na tym świecie: czerwone żelazo ubijane przez młot kowalski, zapach ciętego drewna, woń miodu i brzęczenie pszczół. Wiersze z tomu „Całość” nie są osnute niczym bluszcz wokół jakiejś tematycznej kolumny, wokół jakiejś jednej poetyckiej idei. Poeta o takim jak Machnicki dorobku i w takim jak on położeniu metrykalnym zostawił sobie – i słusznie i owocnie – prawo do swobody tematycznej, do swobodnej poetyckiej wędrówki po tematach, do swoistego silva rerum. Wśród nich zaś są takie wiersze-tematy jak „Książka”, „Lektury wojenne”, Mauritius” , „Kalendarz Majów”, „Oksymoron”, „Eurydyka”, „Ślub”, „Szpulka”, „Grzech”, „Psy”, „Turyści”, „Klucze”, „Pisz na Berdyczów” Są to autorskie, subiektywne, poetyckie definicje tych przedmiotów, postaci, zjawisk, pojęć. Wymiar wierszy Machnickiego jest przy tym całkowicie osobisty, prywatny. I tylko w dwóch wierszach, „Wieszaniu”, dedykowanym Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi oraz nieco tajemniczym w genezie i wymowie wierszu „Przepowiednia” sygnowanym datą 7 kwietnia 2010 roku odbija się refleks spraw zbiorowych.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko