Janusz Termer: Oświęcimskie “szczęście” Zofii

0
118

Janusz Termer



Oświęcimskie “szczęście” Zofii

 

 

Tadeusz Brzozowski    Leży przede mną niewielkich rozmiarów dwujęzyczna książeczka o wybitym czerwoną czcionką na białym tle okładki tytule: Chrystus oświęcimski Christus von Auschwitz. Wydawcą jest Fundacja na rzecz Międzynarodowego Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu i Fundacja Konrada Adenauera w Polsce. Jej autorką jest Zofia Posmysz, znana z takich prozatorskich utworów jak m. in. słynna Pasażerka (1962), Wakacje nad Adriatykiem (1970), Mikroklimat (1975), Cena (1978), Ten sam doktor M. (1982), oraz scenariuszy, słuchowisk i reportaży radiowych. Pasażerka filmowana była, jak wiadomo, przez Andrzeja Munka, z pamiętną rolą Aleksandry Śląskiej. Film wszedł na ekrany, już po śmierci reżysera, w 1963 roku. Na początku wielkiej potem międzynarodowej kariery tego utworu (tłumaczenia na kilkadziesiąt języków) było emitowane w 1959 roku słuchowisko radiowe Zofii Posmysz Pasażerka z kabiny 45, przysposobione wkrótce dla teatru TVP, a zwieńczeniem adaptacja operowa dokonana w Rosji przez Aleksandra Miedwiediewa jeszcze w 1968 roku z muzyką Mieczysława Weinberga (wystawiana jednak dopiero w 2006 w Moskwie), a w międzynarodowej obsadzie, w reżyserii Anglika Davida Pountneya w 2010 r. miała okazję obejrzeć ją publiczność słynnego ekskluzywnego teatru operowego w Bregenz – Austria, a także w tej samej reżyserii, w 2011, miłośnicy opery w Warszawie i w Londynie.

x

x         x

 

     “Dzień był taki, jak zawsze, tym może od poprzedniego lepszy, że ustała uporczywa siąpawica, place między blokami, a i dookoła kuchni podeschły, mgła pomieszana z krematoryjnym dymem przerzedła, można było ucieszył wzrok zieloną za drutami przestrzenią mieniącą się w słońcu wszystkim odcieniami szmaragdu. Mnie wszelako ten dzień i z innego powodu jawił się jako bardziej niż dobry: tydzień wcześniej dostąpiłam niewyobrażalnego awansu. Zostałam szrajberką w kuchni, a to znaczyło, że nie obowiązywały mnie już nocne zmiany, nie musiałam dźwigać pięćdziesięciolitrowych kotłów, taplać się w wodzie przy zmywaniu betonowej posadzki, trząść się z zimna i na przemian potnieć przy rozlewaniu brei zwanej zupą”.

   Ten cytat z pierwszej strony opowiadania Zofii Posmysz Chrystus oświęcimski, cały jego tekst nawiązujący do obozowych losów bohaterki Pasażerki, napisany, co nie bez znaczenia, w sześćdziesiąt lat od opisywanego w nim zdarzenia, to zapis “z pamięci” pewnego autentycznego i niezmiernie zarazem ważnego epizodu z początków owej oświęcimskiej gehenny autorki.

     Zofia Posmysz jako nastoletnia krakowianka, uczestniczka tzw. tajnych kompletów nauczania i kolporterów podziemnej prasy, trafiła wraz z grupą kolegów 15 kwietnia 1942 do więzienia na Montelupich, a następnie 30 maja tego roku do obozu Auschwitz, gdzie w nieludzkich warunkach, o głodzie i chłodzie, pędzona wraz z innymi do pracy ponad siły walczyła o przetrwanie. Po dwóch miesiącach trafiła do podobozu kobiecego Birkenau, gdzie więźniarki były także dziesiątkowane przez choroby (sama też przeżyła tyfus). Nieoczekiwana odmiana losu przyszła w marcu 1943, gdy trafiła do obozowej kuchni i wkrótce doznała “niebywałego awansu” – została “szrajberką”. Przysposabiał ją do tego nowego, obozowego buchalteryjnego zajęcia starszy od niej o kilkanaście lat więzień Tadeusz Paolone-Lisowski, oficer polski, którego włoscy przodkowie pospieszyli kiedyś na pomoc polskim styczniowym powstańcom. Należał on do obozowego podziemia. Wkrótce, po wsypie grupy konspiratorów, został rozstrzelany. Zaledwie kilka krótkich przelotnych spotkań z nim i parę wymienionych potem grypsów oraz podarowany przez niego bohaterce prosty, wykonany potajemnie w obozie medalik z wizerunkiem Chrystusa – zdecydowało o jej całym późniejszym życiu (kto wie, czy i nie o tym, że została po wojnie pisarką!). Sprawiło to też, jak pisze w posłowiu do tego opowiadania, ze specjalnie wiele nie przesadnym patosem Janusz Toczek, że “spełnił się akt jej swoistego zmartwychwstania. Miłość? Być może – wszak tylko ona może sprawić ten cud. Gdy na nowo wzbiera, podrywa się do istnienia nadzieja, rozświetlają się i te najbardziej mroczne obszary rzeczywistości i nawet przez kamienne twarze katów przebijać zaczynają prawdziwe ludzkie rysy…”.

   Pozwoliło to autorce na przetrwanie pozostałych, blisko dwóch lat obozowego “szczęśliwego” bytowania oraz przeżycia następującego po nim “marszu śmierci” więźniarek z Auschwitzu wysłanych przed zbliżającym się frontem wojennym ze wschodu w głąb Niemiec w 1945 roku, jak też i przeżycie koszmarów kolejnego marszu tego roku w wybraną dobrowolnie stronę przeciwną, czyli na wschód: “Do wolności, do śmierci, do życia”, jak zatytułowała autorka swoje późniejsze (wydane w 1996 roku) z tamtego czasu arcyciekawe wspomnienia, mówiące o tym, jak pod koniec maja 45 wróciła ze swej obozowej “odysei” przez pokonane i zdruzgotane, nadal niebezpieczne Niemcy (bandy niedobitków, głód i strach) zajmowane przez zwycięską, acz równie dla cywilów (szczególnie, jak wiadomo, kobiet) nadal groźną Armię Czerwoną, do swojej rodziny i ocalałego z wojennej pożogi Krakowa…

   Opowiadanie Chrystus oświęcimski jest, przy wszystkich swoich walorach pisarskich, kolejnym i dobitnym literackim argumentem – obok na przykład prozy Tadeusza Borowskiego (Proszę państwa do gazu), Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (Inny Świat) czy Mariana Pankowskiego (Putto) – na rzecz tezy tych filozofów (czytajcie traktat Władysława Tatarkiewicza O szczęściu), przypominających o niejednoznaczności, dramatyczności, historycznym i sytuacyjnym, psychologicznym wreszcie uwikłaniu, elementarnych i fundamentalnych ludzkich stanów egzystencjalnych; motorycznych odczuć i przeżyć, takich między innymi właśnie jak owo obozowe “szczęście” Zofii Posmysz (“Byłam szczęśliwa. Tam. w Auschwitzu” – czytamy autoironiczną uwagę w pewnym fragmencie tego opowiadania).

     Można zatem było być “szczęśliwym” nawet “tam”, w Auszwicu? Oczywiście, było można! Pod pewnymi wszak warunkami, szczęśliwymi właśnie zbiegami bardzo szczególnych okoliczności. Ale też, żaden z wymienionych wyżej pisarzy polskich (a można by tu dołączyć sporą listę pisarzy obcych, z włoskim prozaikiem Primo Levim czy z autorem “Jednego dnia Iwana Denisowicza” na czele), nie ma nic wspólnego – powiedzmy to wyraźnie i dobitnie – z poglądami wyznawców relatywizmu filozoficzno-moralnego, stawiającymi na jednej płaszczyźnie ocen prawdę i fałsz oraz wartości etyczne (dobro i zło). Przekonanymi o względności i subiektywizmie wszystkiego. Co istotnie prowadzić musiałoby do beznadziei, braku wiary w cokolwiek, agnostycyzmu i wszechogarniającego życiowego sceptycyzmu i cynizmu. Przeciwnie – wszyscy ci, tak skądinąd różni pisarze są, z różnych rzecz jasna powodów, podobnie jak Zofia Posmysz, jak najdalsi od tego typu przekonań! Łączy ich bowiem otwarte, humanistyczne i racjonalne rozumienie rzeczywistości, świata wydarzeń historycznych, przeżyć i uwikłań ludzkich losów indywidualnych.

x

x     x

     Paradoksem doli człowieczej, z wpisanym w nią immanentnie egzystencjalnym tragizmem, jest jednak i to, co uświadamia nam czytelnikom szczególnie tak zwana “literatura obozowa”, że bywają w dziejach jednostek – podobnie jak i w ogóle w życiu każdego ciężko doświadczanego przez los człowieka – takie ekstremalne sytuacje, w jakich tutaj znaleźli się z wyroku ideologicznych szaleńców i ich gorliwych wyznawców bohaterowie tej prozy; gdy już nie widzą dla siebie żadnego rozwiązania: ono niepodziewanie przychodzi. Sytuacje tragiczne i zdawałoby się naprawdę bez wyjścia, które pozornie utwierdzają w tym nieodparcie relatywistycznym stanowisku, zwłaszcza gdy patrzy się na nie z dłuższej perspektywy czasowej, stanowczo temu pesymizmowi zaprzeczają; budzą z letargu, uaktywniają, przynoszą pomimo całej zewsząd bijącej zewnętrznej grozy – wewnętrzną nadzieję, owo “światełko w tunelu”.

     Pytaniem otwartym, nie rozstrzygniętym i chyba nie rozstrzygalnym w “świetle empirii” (jak pisał Stanisław Lem w Filozofii przypadku), czyli dostępnej nam wiedzy, jest kwestia: co rządzi takimi sytuacjami – czysty przypadek czy też ingerencja tak zwanych “sił wyższych”, boskiej opatrzności? Klasyczne pytanie teodycei – unde malum? To jest oczywiście pytanie ważne niezmiernie i dziś, parę ładnych dziesięcioleci “po Oświęcimiu”, nadal często stawiane. Ważne też ogromnie dla autorki tego niewątpliwie przecież autobiograficznego opowiadania, niewielkiej zarysowanej w nim z wielkim taktem “historii jednego medalika” (a właściwe to nawet dwu). Opowiadania dalekiego od naiwnego czytankowego optymizmu. Zofia Posmysz odpowiada na nie jednak nie wprost, a w formie takiego oto wspaniale w realiach usytuowanego, “zwyczajnego”, i niby bez reszty uwikłanego w niepowtarzalne , “małe” konkrety okoliczności miejsca i czasu, a tak niesamowicie istotnego w swej głębszej wymowie, literackiego obrazu:

   “I tak nastąpił dzień trzeci i ostatnie widzenie. Oraz to pytanie zdane w trakcie przeliczania Lagerstarke na kaszę, na mąkę, czy na cukier. Wierzysz w Boga? Pamiętam, że się żachnęłam: jak można pytać? W którymś z kotłów świszczała para, biegły do niego kucharki, krzyczała kapo, słyszałam to jakby przez watę w uszach, ale jego słowa były aż nadto wyraźne. Bo wielu uważa, że jeżeli jest możliwe coś takiego jak Auschwitz…. Nie dokończył. Lecz to było wystarczająco przejmujące. Przypomniały mi się słowa matki: Jeżeli na świecie jest zło, to pochodzi ono od szatana, a nie od Boga. Nie wypowiedziałam ich jednak. Mama była kobietą niewykształconą, a ten więzień, 329, mimo błazeńskiej mycki na głowie, wydawał się kimś światlejszym, ko podobne rozumienie dziejów świata uznałby, być może, za naiwne, jeśli nie prostaczkowate. Wówczas on wyciągnął rękę ponad stołem i nim się spostrzegłam, ujął moją brodę tak, abym spojrzała mu w oczy. Koło zagrożonego wybuchem kotła wciąż trwała krzątanina, w pobliżu nas nie było nikogo. Na białej stronie buchalteryjnej księgi leżał mały metalowy przedmiot. Medalik. Weź na pamiątkę ode mnie. Niech cię chroni. Strzeż go i jeśli Bóg pozwoli, donieś do wolności.

“Jedna z wielu kacetowych historii, niespisanych” – jak sama autorka dodaje w zdaniu zamykającym Chrystusa oświęcimskiego.

   Jest więc też i nadzieja dla nas, czytelników, na dalsze i inne “historie” przez Zofię Posmysz dotąd jeszcze “niespisane”!

Janusz Termer

  


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko