Ania Musz i ich dwóch

0
402

Stefan Jurkowski

 

Pod czujnym okiem losu

 

     Rzadko się zdarzają wiersze, a nawet wydane już tomiki młodych autorów, które znamionuje pełna dojrzałość artystyczna oraz intelektualna. Młodość ma to do siebie, że odkrywa jakieś „nowe” rzeczywistości, wymyśla proch – przy czym chętnie odmawia wartości temu, co „stare”. Jest to poniekąd konsekwencja przerwania ciągłości literatury, podziałów środowiskowych, poczuciem misji uzdrawiania rzeczywistości, przeświadczeniem, że dopiero teraz, od nich, zaczyna się prawdziwa literatura. Jest to poniekąd zrozumiałe; takie zjawiska zachodzą zwykle przy pokoleniowych zmianach warty, ale może nie w tak ostry, czy nawet wynaturzony sposób, jak w Polsce ostatniego dwudziestolecia. A poza tym przekonanie o łatwości i dostępności pisania, o tym że czynić to może każdy, stworzyło w ostatnich latach chaos. Z jednej strony zaczął się zalew grafomańskich tomików pisanych przez staruszków, z drugiej zaś sztampowej radosnej twórczości adeptów zamieszczających swe utworki głównie na ogólnodostępnych portalach internetowych.

 

     Okazuje się jednak, że do końca tak nie jest. Młoda autorka Anna Maria Musz przekonuje nas o tym swoim tomikiem „Odrastamy z kamienia”. Przede wszystkim jest to poezja „o czymś”, daleka od pustosłowia, mało znaczących estetyzmów, dziewczyńskich wzdychań.

 

     Znamienny wydaje się tytuł tomu, w którym zawiera się przesłanie wielu wierszy. „Odrastanie” to tradycja w szerokim rozumieniu tego słowa. To wreszcie historia ludzi, która nie zaczęła się dopiero teraz. Historia, może jednak nie w sensie zdarzeń, ale – co ciekawe i w tym przypadku nowatorskie – w płaszczyźnie psychologicznej i filozoficznej. Nie można bowiem zapominać o tym, że z niezliczonymi pokoleniami naszych poprzedników

 

spotykamy się nagle na osi czasu

nasze miejsca stają się także ich miejscami

nasze domy rozpierają się butnie na resztkach ich domów

ważymy sobie lekce wielkie wynalazki

ocembrowane studnie sale tortur i tajemne przejścia

 

     A więc ciągłość pokoleń, następstwa kulturowe, a co za tym idzie taki a nie inny obraz współczesnego człowieka, jego (zdeterminowane?) widzenie świata. Chyba jednak determinacja, bo w innym wierszu autorka powiada:

 

stawiamy miasta według Peipera

aby przyznać rację nieludzkiej maszynerii

czasem nasz krzyk według Muncha

drąży w przestrzeni niewidzialne kanały

sporo możemy sobie wyobrazić dzięki impresjonistom

idziemy pod słońcem według Moneta

które rozpada się po niebie w pastelowe pointy

do lasu według Szyszkina

kochamy według Leśmiana

ubogo i dramatycznie

rządzimy według Szekspira z nadzieją na inny finał

naszej jeszcze triumfującej tragedii

 

     W tym przypadku nie są najważniejsze przywoływane tu nazwiska. W wielu wierszach mamy odniesienia do czasów wcześniejszych, do starożytności a nawet mitologii. Chodzi tu właśnie o tę kulturową determinację, pokazaną tutaj nawet z pewną ironią. Dodajmy, ze ironia stanowi tutaj istotny walor, świadczy o autorskiej świadomości. To przecież cały bagaż i dorobek ludzkości szeroko pojętej jako łańcuch społeczeństw, kształtuje naszą wyobraźnię, wrażliwość, ustawia nasz indywidualny skądinąd obraz świata, w określonym porządku. A więc, idąc dalej w rozważaniach, niemożliwe jest jakiekolwiek odrzucenie owego bagażu kulturowego, choćby nawet rezygnowało się lub walczyło z jego – nazwijmy to – zewnętrznym obrazem. Ten obraz tkwi w nas. Bunt i afirmacja także wyrastają z naszej mentalności, „wychowanej” w określonych pojęciach kulturowych. Przecież:

 

życie jest z kryptocytatów

myślimy obrazem

 

     Poezja Anny Marii Musz jest stonowana, można powiedzieć, że miejscami nawet chłodna. Poetka obserwuje świat z dystansem, stara się dotrzeć do mechanizmów nim rządzących. Nie ocenia, nie wartościuje, ale chce w psychice człowieka odnaleźć swoiste „skamieliny”, które – niczym rysunki na ścianach jaskiń – świadczą o tym, że na nas współczesnych złożyły się doświadczenia całych epok, i jest to dziedzictwo niezbywalne. Warto przywołać tu fragment wiersza „Nowi Poeci”:

 

spotykają się w starych fabrykach

pustych magazynach

potykają o słowa

patrzą na pisarzy z poprzednich wieków jak na ufnych ślepców

wierzących że za zakrętem droga jest nadal prosta

skoro im tak powiedziano

 

nowi poeci mają w głowach o sto lat więcej zła

od starych krewnych po piórze

wiedzą że ludzkość jest zdolna

do masowych bohaterstw i masowych zbrodni

i że nie sposób przewidzieć jednych ani drugich

 

     Obok „determinacji” mamy tutaj swoistą ewolucję. Im wyżej wchodzimy na tę „piramidę ludzką” tym wyraźniej – jeśli tylko chcemy – widzimy świat i w nim nas samych. I to normalne zjawisko pokoleniowe. Ale w innym wierszu poetka powie: potrzeba nam nowego języka. Czyli takiego, który byłby nośny dla doświadczenia współczesnego. I nie chodzi tutaj wcale o tworzenie jakiegoś „metajęzyka”. Chodzi o wyobraźnię, przejrzystość wypowiedzi, własne widzenie świata. Anna Musz ma własny sejsmograf, na swój sposób odbiera sygnały ze świata zewnętrznego, i stara się je przekazać za pomocą samodzielnie tworzonych obrazów. Przy tym nie stara się epatować czytelnika jakimiś wulgaryzmami, nie udziwnia wierszy, które mają przejrzystą linie kompozycyjną, są ekspresyjne, oszczędne w słowach, zapraszają czytelnika do swoistego dialogu wyobraźni. Ich tonacja jest raczej kameralna. Poetka nie stara się być „oryginalną” na siłę. Dlatego utwory Anny Marii Musz stają się przejmujące, jasno uświadamiają czytelnikowi, skąd przychodzi, a zarazem mówią o ulotności ale i o ważkości każdego życia. Bardzo oryginalne jest to spojrzenie na historię przez pryzmat psychologii; na kształtowanie się ludzkiej (naszej) mentalności poprzez mit i twórczą dociekliwość. Te filozoficzne elementy wzbogacają poezję Anny Musz, wymuszając niejako na autorce poszukiwanie „nowego języka” w sposób całkowicie świadomy (o ile ta „całkowitość” jest w ogóle w poezji możliwa). W każdym razie świetne opanowanie poetyckiego warsztatu, wrażliwość, a jednocześnie bogata warstwa intelektualna tych wierszy, ich swoisty „dowcip” i klimat – to najistotniejsze walory tych utworów.

 

     Trudno oczekiwać, by wszyscy pisali podobnie. Ale też na obraz poezji najmłodszej nie składa się poezjowanie „wszystkich”, tylko tworzy go paru rzeczywiście utalentowanych poetów, którzy wyznaczają istotne miary. Bo przecież:

 

…według Homera wierzymy że wszystko

dzieje się w jakimś celu w konkretnym kierunku

pod czujnym okiem losu

 

                                                  

Anna Maria Musz: „Odrastamy z kamienia”

Wydawnictwo Pisarze.pl 2011

Opracowanie graficzne: Filip G.A. Wrocławski


 

Leszek Żuliński

 

Diagnoza, alarm, sumienie

 

         Niespełna dwa lata temu, na początku 2010 roku, młodziutka Anna Maria Musz wydała (nakładem warszawskiego Wydawnictwa Nowy Świat) swój debiutancki tomik, zatytułowany „Errata do trzeciego wymiaru”, a ja już siedzę nad drugim jej zbiorem wierszy pt. „Odrastamy z Kamienia” – produktem nie tylko tej wielce utalentowanej autorki, ale i portalu pisarze.pl, na którym właśnie, Czytelniku, jesteś.

        

         Choć zasługa moja żadna, to czuję się jakoś „akuszerem” tej poetki, ponieważ „maczałem palce” w przygotowaniu jej pierwszego tomiku i napisałem do niego posłowie. Nie ukrywam, że byłem, jestem i za chwilę będę stronniczy: uważam, że mamy do czynienia z talentem nadprzeciętnym i z wierszami przekraczającymi tę „kategorię wiekową”. Ania ponadto, choć pisywała już w dzieciństwie, wchodzi do literatury poniekąd bocznymi drzwiami, tzn. nie bierze bezpośredniego udziału w życiu tzw. środowiska młodopoetyckiego i nie wybrała drogi prowadzącej przez konkursy, co dziś jest główną „socjotechniką zaistnienia”. Zwróćmy więc uwagę, jakie samorodki wykluwają się w cieniu i „za kulisami”. Może jest ich więcej, może je przegapiamy?

        

         „Errata” była tomikiem nad wyraz dojrzałym. We wspomnianym posłowiu m.in. pisałem: Są to otóż wiersze autotematyczne. Autorka dała się zwabić pokusie poetyckiej głównie dlatego, że zafascynowała się tajemnicą języka i fenomenem słowa. Nagle język, mowa, przestały być codziennym, zwykłym narzędziem komunikacji (…), a zaczęły być samoistnym bytem, tworzywem o kreatywnej sile; kreatorem, który stwarza także nas samych. Te wiersze to jest po prostu ERRATA wobec powierzchownego i pospolitego pojmowania i traktowania języka; to „wyposażenie” go w ontologiczne i aksjologiczne moce, a więc przyznanie mu „siły sprawczej”. My, „wypowiadacze słów”, w tym nowym porządku nagle stajemy się „wypowiedzianymi przez słowa”. Stajemy się tworami własnego języka i zamieszkujemy przestrzenie, jakie sobie sami w nim odkrywamy i budujemy. Dodam, że z tego sedna wyrastały w tamtych wierszach istotne prawdy egzystencjalne, a tło kulturowe i mitologiczne sytuowało je w uniwersalnej perspektywie.

        

         Już na początku nowego tomu znajdujemy takie słowa: świat się przeobraził / a na domiar złego / otworzyła się w nim nowa / stale obecna przestrzeń. Tu gdzieś zaczyna się kolejna fascynacja Anny Musz. Ta nowa przestrzeń jest w słusznym przekonaniu Autorki palimpsestem, tzn. strukturą diachroniczną, w której czas nakładał – epoka po epoce – warstwy kolejnych cywilizacji i ich wartości: kultury, budowle, relikty oraz wszelkie inne byty materialne, ale i duchowe. Ich cmentarze leżą – jeden pod drugim – w głębi ziemi i Ziemi. Choć obumarłe, to jednak żywe w genotypie współczesnym. Innymi słowy: Historia, ta „biologiczna” i ta „dziejowa”, jest substratem każdego „tu i teraz”. Musz jakby chciała związać w całość to, co dynamiczne, rozproszone, zagubione, a nawet zapomniane. Nazwałbym to swoistym „darwinizmem dziejów”, ewolucjonizmem rzeczy i idei. Wszakże, według koncepcji Poetki, jesteśmy już tylko kolejnymi kopistami matrycy. W Micie, Kulturze i Historii zdarzyło się już wszystko; dziś poruszamy się po „mapie drogowej”, którą wytyczyła przeszłość. My, czytelnicy książek z górnej półki, składamy się z podpatrzeń i podejrzeń. Nie znaczy to jednak, że jesteśmy już tylko „kopiami” lub cyborgami. Przecież prowadzimy wieczną dyskusję przemilczanych pytań i choć żyjemy wedle kryptocytatów, to jednak musimy sobie zadawać trud ich wyboru.

        

         To jednak jest nie tyle diagnoza tych wierszy, co ich apel. My, współcześni, możemy „kochać według Leśmiana”, „krzyczeć według Muncha”, chodzić „do lasu według Szyszkina”, wracać „według Homera”, ale jednak „osobisty wybór skojarzeń” to jest wciąż ta zmienna niewiadoma, której liczba wariantów biegnie w nieskończoność…

        

         Mógłbym tak „opowiadać” ten tomik wiersz po wierszu, co mniej więcej powyżej zrobiłem (nie unikając subiektywnych skrótów myślowych). Spróbujmy jednak zsumować całość. Otóż ta globalna wizja Historii i Ludzkości, to przyglądanie się Ławicy, nie oznacza tu lekceważenia indywiduum. Musz wykonuje „ciężką robotę”, by jednostkę wyrwać z ławicy, pobudzić jej ego, jej niepowtarzalność, jej wolny wybór. I jej Sumienie. Stosuje dwa haczyki: haczyk świadomości i haczyk wrażliwości etycznej. W tym zglajszachtowaniu „gatunku” każdy Syzyf ma jednak swój własny kamień, który powinien toczyć pod górę. Gdzieś tam może uskłada się tych kamieni na nową Wieżę Babel. Nie można być jednak zbyt słabym i lękliwym, by cokolwiek tu zmienić / czegokolwiek się pozbyć. Trzeba przezwyciężyć reizm świata. Obudzić się!

        

         Im dalej brniemy w te wiersze, tym bardziej wynoszą nas one na powierzchnię wspomnianego palimpsestu. Niepostrzeżenie Anna Musz zamyka za sobą (lub raczej „usypia”) ogólne rozpoznania dziejowe, antropologiczne i kulturowe, i z tego „pejzażu rudymentarnego” przenosi nas w naszą własną współczesność. Rzecz zamienia się w socjologiczno-aksjologiczny obraz rzeczywistości, w jakiej żyjemy i jaką utrwalamy w przekonaniu sensowności „dobrodziejstw”, jakich się doczekaliśmy. I tu zaczyna się dobitne (choć, rzecz jasna, zmetaforyzowane) definiowanie owego „tu i teraz”. A więc Poetka wnika w zjawiska globalizacji i unifikacji naszej komunikacji społecznej, porusza relacje między zbiorowością a indywiduum, opisuje kwietyzm oraz uwiąd wyzwań, ambicji, ideałów, rozbrat dążeń i celów, jednostkową (a zarazem zbiorową) alienację, obumieranie Mitu na rzecz powierzchowności i „synkretyzmu” oraz liberalizmu etycznego i wiele innych ersatzów (np. ułudę elektronizacji przekazów i kontaktów), które zdając nam się wrotami do nowego świata, być może podminowują fundament humanistycznego sedna naszej ginącej natury.

        

         Te wiersze nie są „moralizatorskie”, one nie głoszą pouczających kazań, nie drą szat na sobie, nie pouczają w belferski i kuratorski sposób. Te wiersze mają na celu sprawdzenie czy jeszcze jesteś człowiekiem. Myślę, że ich siła leży w zmyśle socjologicznym Autorki, w jej trafnych obserwacjach i diagnozach, ale też i w zdolności do poruszenia nas obrazem, w którego ramach się mieścimy, a którego do końca nie rozumiemy.

        

         To jest tomik – diagnoza!, tomik – alarm!, tomik – sumienie!

        

         Wspominałem na początku, że byłem zaskoczony dyspozycjami Ani, gdy czytałem tamten debiut 22-letniej wówczas Autorki. Dzisiaj Ania jest niewiele starsza, lecz widzi i sumuje to, czego nie dostrzega nie tylko większość ludzi, ale i znakomita większość artystów. Jej talent uważam za ponadprzeciętny i zdumiewający w swym intelektualnym backgroundzie. Tak, bo jest to poezja przede wszystkim myśląca i posiadająca wsparcie intelektualne, umiejąca dostrzegać fundamentalne i globalne zjawiska, a równocześnie upominająca się o „przestrzeń” jednostkową, indywidualną, intymną i subiektywną.

        

         Zastanawiałem się nad „kategorią liryzmu” w tego typu wierszach. To jednak jest tu kwestia z innej bajki. Ponieważ to w gruncie rzeczy jest „poezja dyskursywna”, estetyzm nie jest jej nośnikiem, a właśnie wspomniany intelektualizm. Musz, niezwykle doceniająca i hołubiąca wartości ze sfery mythos, porusza się w języku logos. Czyżby to znaczyło, że jej poetyka jest „niepoetycka?” Nic bardziej mylnego. Cała prozodia współczesnej poezji jest dziś konwencją oczywistą, „traktatowość” wiersza jest nawet traktowana jako wyższy stopień wtajemniczenia, a wysokie walory tzw. „świata przedstawionego” czynią tę poezję po prostu ważną. Jej swoisty aliryzm i aestetyzm, nawiasem mówiąc, wyznaczają w obecnych czasach neoliryzm i neoestetyzm. Inne kryteria, ot i wszystko.

        

         Na zakończenie chcę wspomnieć, że tomik ilustrowany jest rycinami Albrechta Dürera. Zaskoczenie? Jeśli tak, to cudowne. Dürer – skłębiony, apokaliptyczny i metafizyczny – stanowi tu znakomite memento do tego całego virement, jakie Anna Maria Musz opisuje w swoim tomiku.

         Pozwólcie mi, Państwo, zakończyć banalnym domysłem: jeśli tak młoda Autorka w ten sposób umie ogarnąć, przeniknąć i osądzić świat, ten z którego wyszliśmy i ten, do którego doszliśmy, to znaczy, że cała konfesyjność, ozdobność i szczebiotliwość jej rówieśników doznała bolesnej klęski. Ale głowa do góry, Młodzi Poeci – jeśli zobaczycie, co można, to sami spróbujcie zmierzyć się z takimi wyzwaniami jak Autorka tych wierszy.

 

Anna Maria Musz Odrastamy z Kamienia, Wydawnictwo Pisarze.pl, Warszawa 2011, s. 72. Opracowanie graficzne Filip G.A. Wrocławski.


Aby zakupić książkę przejdź do 
formularza zamówień (kliknij tu)

 


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko