Odejść w zaświaty, a pozostać wśród ukochanych miejsc… Nie każdemu może się przydarzyć… Zmarły 18 stycznia 2006 r. ksiądz-poeta Jan Twardowski, który chciał spocząć na warszawskich Powązkach, został pochowany w Panteonie Wielkich Polaków w wilanowskim Sanktuarium Opatrzności Bożej. Powrócił jednak w bliskie sąsiedztwo kościoła i klasztoru Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie przez ponad cztery dekady był rektorem. 10 lat temu, w październiku 2013 roku tu właśnie została odsłonięta Ławeczka ks. Jana Twardowskiego. Ta okoliczność jest okazją do przypomnienia postaci autora „Patyków i Patyczków” czy wyboru poezji „Nadzieja uczy czekać”. Także data urodzin – 1 czerwca 1915, która dopiero za rok będzie okrągła – 110. Ale kto wie, co będzie za rok…
…Widziałam to zaproszenie na uroczystości od władz miasta stołecznego Warszawy dla prezesa Związku Literatów Polskich. Właśnie rozpoczęła się 41. Warszawska Jesień Poezji. Zaproszenie trafiło do mnie.
Zadrzewiona przestrzeń pomiędzy klasztorem Wizytek a hotelem Bristol przy ul. Karowej to, niezależnie od pory roku, ulubione miejsce spacerujących wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia. Idąc w kierunku Starego Miasta spotkają po drodze pomnik romantyka Adama Mickiewicza. Ale jeszcze na skwerku mogą zatrzymać się obok statui pozytywisty Bolesława Prusa. Imię współczesnego, ikonicznego poety ks. Jana Twardowskiego (którego twórczość cechuje głębia przesłania w prostocie przekazu) nadano tej wysepce zieleni 2 czerwca 2011 roku. Ot, taki piękny prezent urodzinowy dla autora „Znaków ufności” i „Biedroneczko leć do nieba”. W pobliżu klasztornych murów, na tle jesiennej, zgaszonej zieleni krzewów stała od lat zwykła parkowa ławka, na której często odpoczywał spacerujący ksiądz. Nie tylko on. Jak w swoim wystąpieniu podczas uroczystości podkreślał ks. Aleksander Seniuk (rektor kościoła Wizytek, inicjator postawienia ławeczki), siadywali tu zwykli przechodnie. I zakochani. I bezdomni. W tym miejscu stanęła Ławeczka – pomnik, gdzie zasiadł, już na stałe, Ksiądz Jan Twardowski.
Z pozycji gromady dzieci, wśród których znalazłam znakomite miejsce, doskonale widać było siedzącą na ławce postać otuloną białą tkaniną, spod której wystawała para butów z brązu. Oraz nieosłoniętą inskrypcję – fragment wiersza ks. Jana Twardowskiego na metalowych listwach oparcia: Można odejść na zawsze, by stale być blisko. Taką właśnie wizję pomnika zrealizował, obecny na uroczystości, łódzki rzeźbiarz Wojciech Hryniewicz, autor m.in. tak popularnych w kraju dzieł, jak stojąca w jego mieście Ławeczka Juliana Tuwima czy Ławeczka Jana Nowaka-Jeziorańskiego na Powiślu w stolicy.
Do kościoła Wizytek, późno barokowej świątyni z XVIII wieku, można wejść zawsze. Do przylegającego klasztoru Sióstr Wizytek – nie. To najstarszy dom zakonny w Polsce, gdzie w 1654 r. została zamknięta klauzura. Nie ma też dostępu do pięknych ogrodów na tyłach klasztoru, gdzie ksiądz rektor przez lata równie chętnie przesiadywał, czerpiąc inspirację do swoich strof. Do skromnego mieszkanka księdza Jana Twardowskiego w klasztorze też mało kto może zajrzeć. Ale fotografie pełnego pamiątek od gości małych i dużych – aniołków, obrazków, biedronek, dedykacji na kaflach pieca – wnętrza, które wspomniała podczas uroczystości aktorka Anna Seniuk (domek na kurzej łapce, do którego wchodziło się po schodkach) można oglądać na stronach książek i w Internecie. Do zbiorów przybyła gipsowa maska pośmiertna i odlew ręki autora ponad 50 książek z wierszami, które przetłumaczono na wiele języków.
Ławeczkę odsłaniali: wieloletnia dziennikarka i redaktorka Anna Hozakowska ze Związku Powstańców Warszawskich, jednego z fundatorów tego szczególnego pomnika, wiceprezydent m. st. Warszawy Jacek Wojciechowicz i kardynał Kazimierz Nycz. Postać siedzącego księdza Jana z rozwartą książką i biedronką, okulary, nieodstępna treska na głowie. Ten moment… wiązanki kwiatów, wiersze księdza-poety czytane przez znanych aktorów: Annę Seniuk, Agnieszkę Grochowską, Cezarego Żaka:
…Żal, że się za mało kochało,
Że się myślało o sobie.
Że się już nie zdążyło.
Że było za późno.
… z buzią otwartą
Dorosły głuptasie
Gdzie się teraz podziewasz…
Za oknem wiatr czerwcowy z pannami ładnymi
A tobie kto daruje choć uśmiech malutki.
No, kto…
x x x
Na jednej z fotografii z tamtej uroczystości obok aktorki Mai Komorowskiej stoi niewysoka uśmiechnięta pani. To doktor Aldona Kraus, okulistka, autorka wielu zbiorków poetyckich, członkini m.in. Unii Polskich Lekarzy Pisarzy, wieloletnia propagatorka twórczości, przyjaciółka i opiekunka księdza-poety, który w ostatniej dekadzie życia spędzał coroczne wakacje w jej gościnnej posiadłości w Aninie. Te pobyty przez lata utrwalał na fotografiach artysta cieszący się międzykontynentalną sławą, Czesław Antoni Czapliński, również zaprzyjaźniony z ks. Janem Twardowskim. To dzięki niemu można oglądać unikalne zdjęcia autora „Milczysz ze mną” nie w sutannie, a w markowej jeansowej bluzie, który to przyodziewek najwyraźniej radował leciwego poetę. To on także ciekawie opisał zarówno postać ks. Jana Twardowskiego jak i panią doktor Aldonę Kraus, która co roku organizuje w swoim ogrodzie Anińskie Spotkania i Janowe Święto.
W trakcie pisania niniejszego tekstu otrzymałam od gospodyni tych spotkań zaproszenie na kolejną, już po raz 19, uroczystość, którą rozpocznie złożenie kwiatów przy Kamieniu Pamięci, ustawionym tu w roku 2006. Wiersze ks. Jana Twardowskiego będą w dniu 4 czerwca prezentowane przez aktorkę Irenę Jun i znanego interpretatora poezji – Bogdana Dmowskiego, przez uczniów i nauczycieli z pobliskich szkół w Legionowie i Pruszkowie (gdzie niegdyś młody ksiądz pracował z dziećmi specjalnej troski), a wspomnieniami o przyjacielu poecie podzieli się pisarz Waldemar Smaszcz.
Jaki ten świat mały… To właśnie Waldemar Smaszcz, białostocki krytyk literatury, wie najwięcej o początkach drogi twórczej i losach księdza-poety – wieloletni przyjaciel, kronikarz pracy, twórczości i licznych anegdot z jego życia. Pierwszy kontakt z poezją ks. Jana Twardowskiego w roku 1970 zawdzięcza studiom na polonistyce w Toruniu i profesorowi Konradowi Górskiemu. Potem już sam śledził tę twórczość, długi czas nie mającą dalszego ciągu.
– Dopiero w stanie wojennym ksiądz dwukrotnie był w Białymstoku – opowiadał mi przed laty. – Ja wtedy już miałem jego książki i był to ważny dla mnie autor. Po drugim wieczorze napisałem list do księdza. Ksiądz mi odpowiedział.
W roku 1983 Waldemar Smaszcz napisał do „Kierunków”, na zamówienie Zbigniewa Irzyka, dwuczęściowy esej o poezji Jana Twardowskiego, który po wydrukowaniu tej pracy przysłał list do autora, zapraszając go do siebie. Od tej pory białostocki krytyk przynajmniej raz w miesiącu odwiedzał księdza w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu u Wizytek. W pracy Smaszcza bardzo pomocna okazała się książka ks. Twardowskiego pt. „Nie przyszedłem pana nawracać”, wydana przez Archidiecezję Warszawską w 1986 r. To tutaj pojawiła się data 1937 – kiedy Jan Twardowski, absolwent warszawskiego gimnazjum im. Tadeusza Czackiego, zadebiutował zbiorkiem wierszy pt. „Powrót Andersena”. Niestety, po pierwszym wydaniu ksiądz wycofał tę informację.
– Ten debiut to prawdziwa tajemnica – twierdził krytyk. – Bo ksiądz Twardowski, można powiedzieć, trzy razy zaczynał swoją drogę literacką. Najpierw jako uczeń gimnazjum, potem jako nikomu nieznany kapłan-poeta w 1959 r. kiedy pallotyni wydali wspólny tom wierszy księdza Twardowskiego i księdza Pawła Heintscha. I wreszcie po raz trzeci, w roku 1970, kiedy ukazały się „Znaki ufności”.
Zanim zadebiutował „Powrotem Andersena”, jeszcze jako gimnazjalista Jan Twardowski nawiązał współpracę z pismem międzyszkolnym „Kuźnia Młodych”. Debiutancki tomik, który ukazał się w typowym dla początkujących nakładzie 40 egzemplarzy, otrzymał znakomitą recenzję Józefa Czechowicza.
Tak, to w tym miejscu muszę zatrzymać tekst, żeby przywołać pierwszy epizod z początku wieku XXI…
Znajdując się w gronie szczęściarzy, których wiersze zamieszczał Jerzy Szatkowski w reaktywowanym w roku 1998 r. kwartalniku „OKOLICA POETÓW”, wielu z nas trafiło też do numeru 11 z roku 2001. Okazał się on antologią, przygotowaną z okazji 65. rocznicy zaistnienia tego literackiego periodyku. W pierwszym okresie (1935-1939) wydawał pismo poeta Stanisław Czernik, twórca autentyzmu, publikujący nie tylko tych, którzy określali się jako praktykujący ten kierunek. W pierwszych, przedwojennych częściach antologii Jerzego Szatkowskiego znaleźli się zatem nie tylko oni, ale i inni interesujący poeci. W wyborze wierszy (jak zaznaczono – „wiernych przedruków z poszczególnych numerów”) trzy nazwiska reprezentują numer 1 (10) z roku 1936: przywołano po dwa wiersze autorstwa Kazimiery Iłłakowiczówny i Jana Koprowskiego oraz… trzystrofowy, rymowany „Sen” dwudziestoletniego podówczas Jana Twardowskiego.
Wróciłam wtedy do wyboru wierszy księdza-poety pt. „Nadzieja uczy czekać”, przygotowanego przez warszawską Spółdzielnię Wydawniczą ANAGRAM, opasanego szarfą z adnotacją „Na powitanie Nowego Wieku”. Nie znalazłam tu jednak tego „Snu”. Jest inny, miniaturka z roku 2000. To drugi epizod z początku wieku XXI, z rokiem wydania 2000/2001. Była to pierwsza książka, na którą trafiłam z datą wyprzedzającą początek kolejnego millenium. Sam autor, wtedy już 85-letni, opatrzył ją słowem wstępnym, firmując niejako pracę edytora: Jestem bardzo wdzięczny wydawnictwu ANAGRAM – czytamy – które było życzliwe dla mojej poezji w chwilach dla mnie trudnych…
Właścicielem ANAGRAMU był poeta i jeden z najważniejszych animatorów życia literackiego w kraju, Jerzy Leszin-Koperski, a pracująca wraz z nim córka, Magdalena Koperska redagowała tom ks. Jana Twardowskiego. Jednym z wydań, na których oparto tę edycję, był wydany w roku 1999 pod tym samym szyldem tom pt. „Miłość za Bóg zapłać”. Nie pytam o nic, kiedy szef Pisarzy, Bohdan Wrocławski mówi niedawno, że Jerzy Leszin-Koperski był najbliższym przyjacielem księdza-poety… I myślę o wzajemnym zrozumieniu obydwu twórczych indywidualności, przypominając czyjąś refleksję na białostockim spotkaniu z ks. Janem Twardowskim w roku 1991: „Poezja jego jest trochę podlegająca spaleniu na stosie. Bo godzi w przyjęte kanony. Jest tak bardzo osobista. Nie ma tu różnicy między człowiekiem, księdzem i poetą”…
x x x
Los? W czasie wojny Jan Twardowski był żołnierzem Armii Krajowej, w pierwszych dniach powstania został ranny w nogę. W szpitalu odnalazł go szwagier i wyprowadził z Warszawy. Już po wojnie Jan Twardowski wstąpił do seminarium duchownego, studiując jednocześnie polonistykę. Pierwsza po wyświęceniu parafia młodego księdza była w Żbikowie.
– Uczył tam dzieci specjalnej troski – wspominał Waldemar Smaszcz. – Kiedy pytają go czasami, skąd ma tak piękne obrazowanie, że jak się czyta, to wszystko widać, odpowiada: „Bo wiecie państwo, ja uczyłem dzieci specjalnej troski. A im trzeba było mówić tak, żeby one to widziały”. We wstrząsającym wierszu „Do moich uczniów” pisze, że bez was świeczki gasną/ i nie ma żyć dla kogo/ ten od głupich dzieci…
Ze Żbikowa ksiądz wrócił do Warszawy, był m.in. na Żoliborzu w parafii św. Stanisława Kostki, a wreszcie w roku 1960 zamieszkał przy klasztorze sióstr Wizytek. Waldemar Smaszcz podczas swoich systematycznych odwiedzin śledził wszystko, co ksiądz napisał, gromadząc materiały dotyczące tej twórczości.
– Ksiądz Jan Twardowski zawsze podkreśla, że jest kapłanem – Poetą nie jest wcale. Jak się chce go dotknąć, to się o nim mówi poeta. On wtedy prawie cierpi. Autor wierszy, to jeszcze zgoda. Kiedy zbyt dobrze pisze się o nim, czy jest jakieś duże zainteresowanie, potrafi powiedzieć: „Wiesz, ja przez to pójdę do piekła”.
Zawsze chodził w sutannie. Wspominał, że pewnego razu, kiedy szedł po Krakowskim Przedmieściu bez płaszcza, zatrzymali go ludzie z aparatami fotograficznymi i spytali, czy można zrobić z księdzem zdjęcie „bo teraz w Warszawie tak trudno spotkać konia na ulicy i księdza w sutannie”.
– Pierwsze zbiorki w wydawnictwie „Znak” wydawano w nakładzie 1-2 tysiące egzemplarzy – wspominał Waldemar Smaszcz. – Przepisywano wiersze ręcznie, i tak rosła ta popularność, podskórnie. Bo w oficjalnym obiegu księdza nie było. To był katolicki kapłan, który nie uczestniczył w życiu literackim, ale był to poeta swoich czytelników. Tymczasem w drugiej połowie lat 80. oficyna KUL wydała tomik w 50 tys. egzemplarzy. Tomik „Sumienie ruszyło” osiągnął chyba 88 tys. egzemplarzy.
W 1992 r. w białostockim Wydawnictwie ŁUK ukazał się bardzo obszerny wybór pt. „Wiersze” z posłowiem Waldemara Smaszcza (mający następnie wiele kolejnych wydań). Książka stała się prawdziwym wydarzeniem. Jej promocja odbyła się niemal równocześnie w Białymstoku i w warszawskim Klubie Księgarza, gdzie zdobyła tytuł Książki Miesiąca. W Książce Roku była na drugim miejscu, po „Imperium”
Ryszarda Kapuścińskiego.
– Z tej okazji ksiądz po raz pierwszy dał się namówić na „bycie poetą, który się pojawia w Polsce” – opowiadał Waldemar Smaszcz. – Był niechętny, ale tłumaczyłem, że jest to również sprawa ewangelizacji. Ksiądz swoimi wierszami robi często więcej niż misjonarze…
Z tych wspólnych lat białostocki krytyk zna wiele anegdot. Na przykład – ksiądz Twardowski wszystkie pieniądze, które otrzyma, rozdaje. Dóbr tego świata nie potrzebuje. Ale raz sprawił sobie nową sutannę i nowy płaszcz:
– Jechaliśmy wtedy do Łodzi. Jak wyszedł, to ja oniemiałem, bo zawsze chodził w znoszonych sutannach. I mówię: „Proszę księdza, jak ksiądz świetnie wygląda! Na to ksiądz mówi: – Naprawdę to widać? – Widać! – To idę się przebrać!”. Musiałem go trzymać, żeby tego nie zrobił.
Albo ze spotkania w Teatrze Polskim papieża Jana Pawła II z twórcami kultury. Jedynym autorem, z którym papież rozmawiał, był właśnie ksiądz Jan Twardowski:
– Kiedy spotkaliśmy się (a ja to widziałem w telewizji ), powiedziałem księdzu: – No cóż, mniejszy poeta składał hołd większemu poecie. Boże! Twardowski upadł na swoje łóżko i mówi: „Przez ciebie to ja na pewno do piekła pójdę”. Taki to człowiek. Żaden blichtr tego świata go nie dotyka…
Czy ksiądz Jan Twardowski bywał za granicą? Bardzo niechętnie. Nigdy nie był w Rzymie, ale był w Londynie, na zaproszenie Jerzego Pietrkiewicza, profesora uniwersytetów szkockich i angielskich, autora licznych powieści, najserdeczniejszego przyjaciela z lat gimnazjalnych, jednego z autentystów z „OKOLICY POETÓW”. Był w Szwajcarii, gdzie wydano tom jego wierszy. Jedną podróż odbył aż do Nowego Jorku, kiedy został tam laureatem Nagrody Fundacji Alfreda Jurzykowskiego (ileż tych nagród zebrało się przez lata…). W swoim notatniku zapisał: Nie pisałem w Paryżu, ani w Rzymie, pisałem w Kamieńczyku nad Bugiem. Nie był człowiekiem cywilizacji. Zabytki go nie interesowały, a przyrodę wolał polską.
– Ksiądz uważał, że żyjemy w świecie odkupionym – podsumował swoje refleksje krytyk Smaszcz. – Pisał: Nie martw się, nie płacz, że los ciebie kopnął/ nie ma sytuacji bez wyjścia./ Kiedy Bóg drzwi zamyka,/ to otwiera okno. Cała jego twórczość mówi o tym, że sens istnieje. Od 1983 roku byłem z księdzem. Bycie przy kimś takim jest na swój sposób trudne z powodu środowiskowych przepychanek. Ale cieszę się z tego.
x x x
Moje spotkania z księdzem poetą miały miejsce w latach 1991 – 97. Pierwsze zdarzyło się w okolicach urodzin księdza Jana Twardowskiego w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Białymstoku (przemianowanej nieco później na Książnicę Podlaską). Zapamiętałam stłoczonych w korytarzach, na schodach i w czytelni uczestników wszystkich generacji, z przeważającą grupą młodych, którzy znaleźli miejsce wprost na podłodze. Takiej frekwencji WBP nigdy wcześniej nie odnotowała. I chyba takiego nastroju.
Gość, autor „Znaków ufności”, „Niebieskich okularów”, „Zeszytu w kratkę”, „Na osiołku”, „Uśmiechu Pana Boga” i innych zbiorków poezji, rektor stołecznego kościoła Wizytek nie odmówił prośbie studentów z koła naukowego polonistów Filii Uniwersytetu Warszawskiego, spędził z nimi wiele czasu, a przed sobą miał kolejne godziny spotkania. W jednym z pierwszych wierszy księdza-poety, czytanych gościnnie przez znakomitą aktorkę Maję Komorowską, znalazł się ton wyjaśnienia: …jeżeli kochasz, czas zawsze odnajdziesz, nie mając ani jednej chwili.
Odtwarzam czas tego wydarzenia…
Nie jest to rutynowe spotkanie autorskie z recytacją poezji, pytaniami do autora i rozważaniem „co poeta ma na myśli”. Aktorka improwizuje pod dyktando spontanicznego scenariusza: mówi teksty wybrane przez siebie, podsunięte przez ks. Twardowskiego, wyszukane w książkach przyniesionych przez słuchaczy. Milczący, pozornie nieobecny myślami gość kieruje akcją tego przedziwnego wieczoru, podsuwa tekst Mai Komorowskiej:
Rysowałem diabła bez rogów, bo samiczka – widzę jak dziewczyna tuż obok zapisuje wers w notesie, a twarz poety rozjaśnia uśmiech. Waldemar Smaszcz czyta wskazany tekst z „Patyków i Patyczków”: Od zakochanych można się uczyć miłych słów: moja różo, moja cebulko, mój ty szczypiorku zielony. Zakochani mówią tak,
jakby się uczyli tylko botaniki, a zagniewani – jakby się uczyli tylko zoologii, bo mówią: ty ośle, baranie, ty foko, ty byku. Najlepsi nauczyciele – to zakochani…
Maja Komorowska recytuje wiersz o sprawiedliwości: Gdyby każdy miał to samo, nikt nikomu nie byłby potrzebny. A ksiądz wybiera miniaturę „O obcinaniu ogonów”. Chodzi o psy. Przejęty niedolą czworonogów chłopiec znalazł wyjście z sytuacji. – Ewangelia broni ogonów! – wykrzyknął. – Tego, co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza.
Gość uśmiecha się jak gdyby zrobił nieszkodliwy kawał. Tak oto poprzez żart, łagodną kpinę w pozbawionych natrętnego dydaktyzmu opowiastkach podaje dzieciom prawdy wypływające z nauki Jezusa. Dorośli w tych samych tekstach odczytują filozoficzne przesłanie osobistej interpretacji dogmatów religijnych, które nie zawsze trzeba traktować z przesadną powagą, podobnie jak ideologa, który wygląda jak strach na ludzi. Tkwi tak blisko codzienności, tak głęboko rozumie ludzkie – cudze i własne lęki i rozczarowania:
Nieludzki czas, co czeka z krótkim nożem renty…
Tyle dzisiaj kazań, a mało miłości…
Tyle kobiet – a żadna nie moja…
W tłumie ludzi, którym udało się nabyć zbiorki oraz wydaną tego dnia przez Filię UW publikację Waldemara Smaszcza „Jan Twardowski kapłan-poeta”, przez dwie godziny ksiądz rzeczywiście z anielską cierpliwością składa autografy. Pośród bukietów róż, wiązanek konwalii i frezji ktoś położył różowego, gumowego osiołka – maskotkę…
…Po latach mam w cennych archiwaliach – kilkanaście własnych fotografii, błękitny plakat promujący tom wierszy dla dzieci „Uśmiech Pana Boga” z równie niebieską, odręczną adnotacją autora na samym dole: „…z prośbą o pamięć” i autografem. Afisz z Tyskich Dni Literatury w październiku 1997 roku, które inaugurowało spotkanie z ks. Janem Twardowskim w towarzystwie Waldemara Smaszcza, a zamykało moje (sorry) w tej samej Filii nr 8 – Centrali Miejskiej Biblioteki Publicznej. Jeszcze – parę odręcznych, serdecznych listów, jeden przekazany za pośrednictwem Waldka (m.in. o sonetach: bardzo lubię właśnie tę starą formę pisania, która przetrwa nowatorstwo…), inny – przyjazny, w osobiście zaadresowanej kopercie z Warszawy. To nic, że ksiądz-poeta obdarowywał swoim sercem i słowem setki, tysiące osób w kraju. Swoją obecnością w życiu literackim kraju podzielił się także ze mną…