Kiedy Adam Mickiewicz przyjechał do Wilna, aby zapisać się na studia był człowiekiem bardzo religijnym. Pierwsze swoje kroki skierował do Matki Boskiej Ostrobramskiej, aby raz jeszcze jej podziękować za ocalenie życia, po czym zapisał się na wydział matematyczny. Po roku jednak przeniósł się na literacki. Uniwersytet przewartościował jego religijność. Ogólnie, jak twierdzi Piotr Chmielowski, romantyzm pomiatał rozumem, a zdrowy rozsądek uważał za pachołka. „Serce było jego kościołem, trybunałem, ostateczną we wszystkim wyrocznią” [Piotr Chmielowski].
„Musiało być obowiązkowo walące się poddasze, nędza, brak zarobku, alkohol, szwaczka suchotnica jako tło rozczochranego romantyzmu, który gonił za skrajnością w każdym kierunku, byle olśnić bliźnich ekstrawagancją stroju, gorszącym zachowaniem, lekceważeniem obyczajów”, dopowiada Stanisław Wasylewski w Życie polskie w XIX wieku.
Mimo, że Mickiewicz wskoczył na wydział literacki, nie od razu zapoznał się z literaturą romantyczną. Przez dłuższy czas musiał się męczyć z „suchymi regułami rutyny klasycznej”. Niebawem jednak zaczął się przeciwstawiać kierunkowi fizyczno-matematycznemu, jaki na Uniwersytecie Wileńskim starał się przeprowadzić Jan Śniadecki. „Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu” – wołał z zapałem do badacza, robiąc aluzję do Śniadeckiego. Jedyną zasadą, jedynym przewodnikiem, zdaniem poety, miało być uczucie.
Jeżeli by wziąć na poważnie te słowa, to „włosy stają dęba”, bo żaden człowiek nie jest w stanie non stop żyć w takim uniesieniu i ciągłym napięciu emocjonalnym. Zdrowy rozsądek i chwila namysłu, sprawiają, że mózg wraca do równowagi, a człowiek nie robi głupot. Nie podobna być cały czas egzaltowanym i płonącym niczym pochodnia. Wszak najjaśniej świecące gwiazdy najszybciej gasną. Ta nadmierna uczuciowość przeradza się później w sentymentalizm, a sentymentalizmu znieść nie sposób.
Pierwsi moi mentorzy z Uniwersytetu Jagiellońskiego, przez których ręce przechodziły moje teksty, ostrzegali surowym tonem: „Wystrzegajcie się jak ognia sentymentalizmu, bo on jest jałowy i miałki.”
Uczuciowość przeszła w sentymentalizm, ale w niektórych wypadkach również w mistycyzm i zabobon. Tak jakby twórcom ich umysły odleciały niczym zerwane ze sznurków baloniki. Niejako straciły kontakt z rzeczywistością.
Legenda głosi, że Adam miewał widzenia, wierzył w przepowiednie, wróżby i przeczucia. Jednak w okresie, kiedy powstały jego najlepsze utwory łączył wiedzę z uczuciem, a serce z rozumem.
W pierwszym okresie swojej twórczości „latał po obłokach” i kwiaty Maryli przynosił, później nieco otrzeźwiał (zapewne z powodu trosk dnia codziennego) ale w ostatnim okresie przed śmiercią znowu wrócił do obłoków, tyle, że już kwiatów nie zrywał. Jeśli wierzyć Chmielowskiemu to Adam kochał namiętnie i gorąco. Nie używał półśrodków ani podstępów, gardził kobiecą strategią. Szedł na całość z tak zwanym sercem na dłoni, szczerze i uczciwie. Bywał zazdrosny. Nie uznawał niepowodzenia w podchodach „romansowych”. Nawet mu ono nie przyszło do głowy. Jeśli adorował kobietę, to po to, aby odnieść zwycięstwo.
U Juliusza Słowackiego trudniej skreślić jednoznaczny obraz miłości i tego jakim był zalotnikiem. To zmieniające się etapy w jego życiu, tak mocno wpływały na jego zachowanie, ze reakcje uczuciowe różniły się tak bardzo, jakby dotyczyły zupełnie innego człowieka. Trudno ocenić czy Juliusz tak bardzo się zmieniał z biegiem życia, że wydawał się emocjonalnie niestabilny czy wynikało to z jego charakteru. Jako melancholik gonił za ideałem. A ten kto szuka ideału, przez chwilę – kiedy wierzy, że go znalazł – jest szczęśliwy, ale po bliższych oględzinach rozczarowuje się, bo musi się rozczarować. Niestety i on uwierzył w mamidła towiańszczyzny, choć nie tak mocno, jak Adam.
Juliusz był młodzieńcem zniewieściałym. Wychowywały go kobiety, bez towarzystwa mężczyzn. Był rozpieszczony i faworyzowany, i nigdy nie zaznał niedostatku z powodu ubóstwa. Niestety, według mnie, został wychowany na typowego romantyka. Podsycano w nim uczucie i rozwój fantazji z zaniedbaniem rozumu. Był dumny i samowolny. Wszystko wyolbrzymiał. W domu uważany był za bóstwo i biedny uwierzył, że tym bóstwem jest. Co gorsza zrodziło się w nim przekonanie, że świat również za bóstwo go uzna. I tutaj należy zwrócić uwagę na krzywdę, jaką wyrządziła mu matka. Spętała go tak silnym uczuciem, że nie zdołał się z niego wyzwolić, co rzutowało później na całe jego życie, jak również na jego podejście do opinii publicznej i krytyki. Żaden aplauz czy pochwały nie były w stanie zaspokoić jego głodu sławy i sukcesu. W jego odbiorze wszystko było za liche, za marne, za mało spektakularne.
„W jednym z późniejszych listów pisał do matki (z Paryża): „Droga moja! Ja 8 lat mając, przysiągłem Bogu w kościele katedralnym, że nie będę przed grobem moim niczego żądał za to za grobem o wszystko się upomnę.” Przytacza ten fragment Chmielowski w Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego.
Słowa niepokojące, niejako zakamuflowana groźba. Pod pierzynką skromności i pokory za życia, po śmierci dojdzie do głosu pycha. Tutaj na tym ziemskim padole się pogodzę ze wszystkim, ale niech no tylko umrę! Już ja zrobię porządek w zaświatach i należyte miejsce sobie przyznam.
Juliusz lubił samotność, stronił od tłumu i gwaru. Na pewno był człowiekiem utalentowanym o duszy poety. Poety w całym tego słowa znaczeniu. Bardzo dumny z głową zadartą wysoko i sztywny niczym fajans, że „mucha nie siada”. Wszystkie prztyczki odnosił do siebie i traktował jako sprawę osobistą. W 1832 roku został opublikowany jego pierwszy poważny tom Poezji. Stało się to w tym samym czasie, kiedy zmarł Goethe. Kiedy się o tej śmierci dowiedział, napisał, że Bóg zabrał Goethego do nieba, aby zrobić miejsce dla Juliusza…Faktycznie „skromny” i „delikatny”.
W swoim życiu kochał kilka razy. Pierwszy raz jako kilkuletnie dziecko. Trudno w tym wypadku mówić o prawdziwym romansie, zwłaszcza, że obiektem jego westchnień była panna dojrzała. Mowa o Ludwice Śniadeckiej. Nie sposób tego zauroczenia nazwać prawdziwym uczuciem, bo Juliusz jak to u młodzieńców często bywa, bujał w obłokach i tak naprawdę kochał się w fantazmatach i w wymyślonych ideałach. Kochał się tak naprawdę w swojej wyobraźni, bo żadna z realnych kobiet nie była ideałem, co odkrył nieco później.
Czym zatem była miłość dla Zygmunta Krasińskiego?
„Kto się poświecił dl dobra ludzi, powinien o ich sądzie zapomnieć.”
Tak jak Salomea Słowacka złamała swojego syna Juliana, tak Krasińskiego złamał jego ojciec. Choć odbyło się to zupełnie inaczej i w przypadku Zygmunta nie może być o miłości nawet zaborczej a jedynie o okrucieństwie. Żeby się teraz nad tym nie rozwodzić użyję tylko metafory. Poniżanie dziecka w domu spycha je w ciemności wprost do Hadesu, zabija go wewnętrznie, nie robiąc mu krzywdy fizycznej. Jednak policzek zadany publicznie przez rodzica jest najstraszniejszy, a rana po nim powstała nawet jeśli fizycznie się wygoi, to pozostaje w umyśle dziecka, a później człowieka dorosłego.
Zygmunt nie znosił lubowania się w złamanych sercach. Nie znosił opisywania cierpienia odrzuconego kochanka czy odmalowywania utraconego uczucia na tle melancholijnego liryzmu. Czyli zupełnie jak nie romantyk. Posiadał potężny hart, panujący nad kaprysami serca i ciała. On rozumiał miłość głębiej niż wspomniani wcześniej jego koledzy po piórze. Z tym rozumieniem miłości łączyła się również jego wielka pobożność, która wynikała prawdopodobnie z tego, że był człowiekiem schorowanym. Słowacki rozpieszczany i chuchany w domowych pieleszach, nazywany delikatnym i wrażliwym, wyrósł sobie porządnie, i sobie żył. Krasiński, mimo iż miał tytuł hrabiego na taką przychylność otoczenia rodzinnego nie mógł liczyć.
Fascynowała go wszechmoc Boska, mądrość Boga, mimo że do tradycji kościoła Piotrowego nie był przywiązany. Wolałby kościół Janowy. Niesłusznie napisał o nim Słowacki, z którym się serdecznie przyjaźnił, że przemienia ziemską dolę w żywot ducha na księżycu.
„Choć cierpiał – przebaczał; choć widział podłość – nie przeklinał”, pisze Chmielowski. Miłość u Krasińskiego nie miała ciała. Ożenił się z kobietą, której nie kochał, tym samym ją unieszczęśliwiając, bo ona kochała go ponad życie, a odrzucona miłość i to w małżeństwie potrafi z człowieka zrobić popiół. Docenił Elżbietę (chodzi o Elżbietę Branicką) dopiero na łożu śmierci. Żonę wybrał mu rzecz jasna ojciec. Jego decyzji Zygmunt się sprzeciwiał, bo wówczas był zakochany w Delfinie Potockiej (jak większość ówczesnego literackiego środowiska) ale w końcu uległ despotyzmowi ojca i pojął ją za żonę.
Franz Xaver Winterhalter był popularnym portrecistą w tamtym czasie i jego pędzla możemy podziwiać portret Elizy Krasińskiej wraz z dziećmi, który wisi w Muzeum Narodowym w Warszawie. Wspominam o tym obrazie, bo kiedy skończyłam szesnaście lat – wówczas była moda na sprzedawanie reprodukcji znanych obrazów we fragmentach – dostałam na urodziny od chrzestnej fragment tego obrazu. Mam go do dzisiaj, wisi u nas w sypialni. Na obrazku jest, jak sądzę, chłopiec z urody przypominający dziewczynkę kędzierzawymi, blond włosami, oparty na kolanie matki i wpatrzona w dal poza nią.
Ze strony Muzealnego Centrum Edukacji Szkolnej pochodzą takie słowa:
Sportretowana Eliza Krasińska zachwycała się tym portretem, tak opisywała obraz:
„Muszę Ci jeszcze napisać o obrazie, który jest zachwycający. Ktoś widząc go powiedział, że Adzio wygląda jak Jupiter, Lili jak anioł Rafaela, a malutka jak motyl, który usiadł na moim ramieniu.” Fragment listu Elizy Krasińskiej do Zofii Potockiej, Paryż 24-25 grudnia 1852
Jej mąż, Zygmunt Krasiński był jednak innego zdania, na temat tego portretu, tak pisał do Elizy:
„Znając go, byłem Ci przepowiedział, że Twoja postać straci na dziecinnych postaciach, że lepiej osobno Ciebie, a je osobno robić. U Scheffera byłyby one były Twoją dopełnią, u Wintera ssają ciebie jak gdyby w istocie według porządku natury u Twojej piersi wisiały i z niej pokarm ciągnęły. Niechże on poprawi Twoją twarz jeśli może.”
Jako nastolatka, wiedząc, że to fragment obrazu, szukałam całego, a kiedy go znalazłam nie mogłam się napatrzeć, jest przepiękny.
Pisarze i poeci mają ten przywilej lub tę niekorzyść – w zależności jak na to spojrzymy – że sporo ciekawskich osobistości bada ich głowy i serca, aby zrozumieć, gdzie się zrodził ich geniusz i co miało na niego wpływ.
O Maryli, pierwszej miłości Mickiewicza wie chyba każdy. Wiemy, że istniała taka osoba, mimo i niewiele więcej. Serce Adama zabiło na jej widok, kiedy był jeszcze studentem i przyjechał do kolegi w odwiedziny, a Maryla była siostrą kolegi. Warto mieć świadomość, że Mickiewicz nie był, jak na ówczesne czasy, dobrą partią do małżeństwa dla panny z zamożnej rodziny. Co prawda chętnie go goszczono i wysłuchiwano jego poezji układanych w głowie na poczekaniu i to podczas recytacji, ale żaden z ojców nie wydałby swojej córki za niego. Chociaż, lepiej nie mówić hop! Gdyż to sam Adaś dość często kobietom małżeństwo proponował, a później „dawał nogę”.
Jeżeli chodzi o podręcznik, to wiemy z niego, że Wereszczakównę kochał miłością beznadziejną, a ona była już zaręczona, kiedy się o tym dowiedział to chciał stawać do pojedynku, ale jak to zwykle w jego przypadku, kiedy emocje opadły to…”dał nogę”. Jarosław Marek Rymkiewicz dotarł do fragmentów korespondencji, z której wynika, że to Maryla się w Adamie zakochała, a Adam „kochał i cierpiał” jak na romantyka przystało. Każdemu poecie potrzebna była panna, której zdobyć nie potrafił, dlatego mógł usychać z tęsknoty i cierpieć, no i wiersze pisać. Ale nie daj Bóg, żeby miłość stała się odwzajemniona, bo czar pryskał. Wereszczakówna ponoć miała się truć, bo była w ciąży, a jej małżeństwo było w początkowym etapie małżeństwem białym. Została odratowana, córeczka przyszła na świat, ale pewnie zmarła, bo później nic o niej nie wiadomo.
Adam Mickiewicz miał kobiet wokół siebie dużo i to mężatek, które stawały się jego kochankami. A, kiedy robiło się gorąco, to znikał. Równocześnie z Wereszczakówną była doktorowa, później trzy Karoliny, Eudoksja i Zinajda – obydwie Rosjanki, jedna z nich była agentką. Podobno bardzo za serce „szarpnęła” wieszcza naszego niejaka Henrietta, ale nie była całkiem mu oddana, bo spoglądała także na innych mężczyzn, a Adaś chciał być tym jedynym. I tak dalej. Miał jakąś moc nad kobietami, bo nawet jeśli je zawodził, to one i tak go kochały i słały mu pieniądze. Dlaczego nie pojął za żonę kobiety, którą kochał? Czemu wybrał Celinę Szymanowską? Niektórzy twierdzą, że zrobił tak, po to, żeby ją ocalić od biedy, kiedy zmarła jej matka-pianistka, z którą podobno wiele wcześniej również miał romans.
Trudno to pojąć. Trudno również, dlatego, że jego najstarszy syn spalił większość listów, po śmierci poety, które Adam przechowywał, a które pochodziły w większości od jego byłych lub teraźniejszych kochanek, z którymi później się przyjaźnił. W jednym z podkastów usłyszałam ciekawe sformułowanie: Władysław zabrał głos tamtym kobietom. Jednak z drugiej strony, skoro jego ojciec te listy przechowywał i nie uważał ich za kompromitujące, bo gdyby tak było, to sam by je spalił, to czemu „młody” zaczął robić takie porządki?
Z dawnych poetów tylko Norwid kochał jeden raz. Oczywiście nieszczęśliwie i na tym jednym razie poprzestał. Żadne tam „tego kwiatu jest pół światu”. Są ludzie, którzy kochają tylko raz i im – według mnie – jest najciężej.
Mickiewicz się śmiał, Słowacki się śmiał (co może dziwić), Byron się śmiał, ale Krasiński nigdy.
Stanisław Tarnowski w biografii Zygmunta Krasińskiego, wydanej w 1912 roku pisze, że Mickiewicz cierpiał za miliony, Słowacki użalał sie nad sobą i pieścił się ze światem. Krasiński zaś, jako jedyny nie umieścił w swoich tekstach nic osobistego. Ani jednej skargi czy łkania. Żadnego skowytu. Nie było jednak u niego również śmiechu.
Kiedy wspominał siebie z dzieciństwa twierdził, że był dzieckiem smutnym. Bardzo kochanym, rozpieszczanym, któremu niczego nie brakowało, a jednak był dzieckiem smutnym. Dlaczego?
Tarnowski twierdzi, że dom Krasińskich był smutny, to i dziecko smutne musiało być. Był to dom, w którym nie było szczęścia. Nie było w nim również występku czy zgorszenia, ale wzajemnego zrozumienia i uczucia między małżonkami również nie było. Dlatego dziecko, mimo, że noszone na rękach, musiało tę atmosferę czuć. Zygmunt w żaden sposób nie potrafił porozumieć się z matką. Ojciec jego był różnie oceniany, jako generał. Od sprzedawczyka, sprzymierzeńca Moskali, do aż nadto rehabilitowanego, jako wielki, silny charakter, stałość w przekonaniach itp.
Tarnowski twierdzi, że był to człowiek próżny i przez tę próżność mały. Przeciętny, zwyczajny ani sprzedawczyk, ani wielki charakter. Choć odważny w boju, nie bez wojskowych zdolności. Za młodu bardzo urodziwy. Jako typowy oficer napoleoński. Jako mąż rozczarowywał, ale na polu walki był przydatny. Nie cierpiał księcia Józefa, co dziwiło i dziwi dotąd. Ożenił się z panną posażną, ale starsza od siebie. Czyli była to rodzina, w której wszyscy kochali Zygmunta, ale między sobą nawet się nie lubili.
Zygmunt odziedziczył po matce wątły organizm, niezdrową, zaczerwienioną cerę, twarz nieładną i mnóstwo zarodków chorób, które go przez całe życie dręczyły. Miał dziesięć lat, gdy jego matka zmarła. Raz tylko wspomniał w liście do znajomego o matce, a potem nadał jej imię swojej córce. Poza tym cisza. Z ojcem kochali się bardzo, ale nawet na jotę się nie rozumieli.
Miłość małżeńska, zdaje się, w tej rodzinie była nieistotna, bo rodzice ojca Krasińskiego, a jego dziadkowie, również pobrali się bez uczucia. Co w tamtych czasach nie było niczym nadzwyczajnym, co gorsze babka nie kochała swojego syna, czego pojąć nie potrafię.
Krasiński jako dwunastolatek zdumiewał wiedzą i szybkością uczenia się. Miał bystry i przenikliwy umysł. Na szczęście chłopiec nie zaraził się od ojca niezdrową i rozpasaną ponad miarę próżnością. Jako student popalał fajkę w ukryciu, za kominkiem, albo w ogrodzie. Choć jego umysł rozwijał się szybko i bujnie, to był człowiekiem zamkniętym w sobie. Życie jego toczyło się bardziej wewnątrz niego, niż na zewnątrz.
Z opisu Tarnowskiego wychodzi chłopiec zahukany, skrępowany więzami obowiązków synowskich, niby nie muszący się troszczyć o chleb, ale blady i zalękniony. Chłopiec jakich wielu również współcześnie. Jakże inne są dzieci, które wychowują sie w domach biedniejszych, ale pełnych radości i szczęścia. Pełnych miłości i wzajemnego zrozumienia. Niby to takie proste, niby każdy to wie, a jednak zimne domy ciągle istnieją. Nic nie zastąpi miłości między rodzicami. Doprawdy nic.
Takie sformułowanie: smutne dziecko, brzmi potwornie. Dlaczego dziecko miałoby być smutne?
Słabo znam Krasińskiego. Słabo znam jego teksty. Na pewno to nadrobię, jednak wrócę do tych małżeństw bez miłości, bez sympatii nawet. Bo żeby się chociaż lubili to już by było coś. Ojciec Zygmunta zmusił go do ożenku z niekochaną kobietą. Czyli w tym rodzie to była norma, nic nadzwyczajnego. Małżeństwo niby jako Sakrament zawierane, a przypominające kontrakt.
I jak w takich warunkach można było się nie rozchorować?
Norwid. Jakim poetą był to cokolwiek wiemy, ale jakim był człowiekiem? Pierwsze skojarzenie, które się we mnie budzi na dźwięk jego nazwiska to: postać tragiczna. Nikomu takiego losu nie życzymy, nawet wrogowi, jednak jak do tego doszło? Czemu doszło?
Kim Norwid był? Bardziej poetą, rzeźbiarzem czy malarzem?
Pamiętam, że dawno, dawno temu powiedziałam mamie (jako dziesięciolatka), że piszę bajki, wiersze i opowiadania. Na, co ona uniosła ze zdumienia czarne brwi i zapytała: dasz radę we wszystkich tych trzech „dziedzinach” być tak samo dobra? Wzruszyłam wówczas ramionami, jednak z biegiem czasu zaczęłam odpuszczać. Zostałam przy prozie. Uznałam, że są lepsi ode mnie poeci i nigdy im nie dorównam. Pojęłam także, że są lepsi bajkopisarze. Lepiej mieć jeden kamyk i jego szlifować.
Wiem, że Tolkien sam ilustrował swoje powieści. Jednak, znowu, postawił na jedną dziedzinę. Ta druga była tylko dopełnieniem. Taką rozrywką.
Zatem kim był Norwid?
Mam wrażenie, że chciał być każdym, ale według mnie tak się nie da. Zabraknie życia, a serce ma się tylko jedno więc jak je oddać trzem zawodom?
Norwid z listów wyłania się irytujący. Roszczeniowy. Z nadbudowanym ego. Uważający, że ktoś powinien na niego płacić, ktoś go utrzymywać, ktoś o niego dbać, bo on jest geniuszem i wszelki poklask się mu należy. Życie zweryfikowało to jego uzurpatorstwo bardzo przekornie. Im więcej oczekujemy poklasku, tym mniej go otrzymamy. Pycha, to jest faktycznie paskudna przywara/wada/cecha. Początkowo znajomi na emigracji chętnie go wspierali, jednak (hallo, hallo) nie można sympatii traktować jako studni bez dna. To powinno działać w obie strony. Ja tobie, ty mnie. Nawet rodzice w pewnym momencie się irytują, gdy dziecko przychodzi do nich wiecznie z wyciągniętą ręką, a jest już dorosłe i powinno umieć o siebie zadbać, a co dopiero znajomi.
Dlatego zaczęto go nazywać „zwichniętym geniuszem” [J.I.Kraszewski]. Ludzie w końcu zaczęli się także irytować, że Norwid ma do nich pretensje. Józef Bohdan Zaleski [Mieczysław Inglot, Cyprian Norwid, s.224] co prawda w swoim liście jeszcze się tłumaczy do Cypriana, chcąc go uspokoić, że wykład jego docenia, ale…tak sobie myślę: że, co? że miał pretensje iż nikt go nie pochwalił za ten wykład? Czy to dojrzała postawa?
Aleksander Niewiarowski nazywał go „bardem tragicznego pokolenia.” Debiutował w 1841 roku. Mickiewicz i Krasiński mieli za sobą już swoje najlepsze utwory, Słowacki jeszcze pisał, ale to tych trzech uznanych było za wieszczy romantyzmu. Norwid czuł się wieszczem i wieszczem chciał zostać okrzyknięty. Jednak mimo tupania nogami, nikt tego nie zrobił.
Norwid najbardziej cenił poezję Słowackiego i na łamach Tygodnika Powszechnego zapewniał, że jest z nim w serdecznych stosunkach, jednak okazało się to kłamstwem. Gdyż jego brat w tych stosunkach przebywał zaś sam Cyprian Słowackiego nie znał. Gdy chciał go poznać, zdradzając swoje kłamstwo, Słowacki już był bardzo słaby i dostawał krwotoków podczas mówienia.
„Widzisz – mówił – Cyprian jest taki duch, od którego ja nic wziąć i któremu nic dać nie mogę.” Powiedział Słowacki, gdy zapytano go o zgodę na wizytę Norwida. Co prawda mimo tej odmowy, później się poznali, ale ich znajomość nie przerodziła się w nic serdecznego.
Teofil Lenartowicz o Norwidzie pisał, jak o dwóch osobach: „(…) w Paryżu raz szalenie pyszny, raz dobry jak anioł, czuły i pełen serca (…).” Kiedy sie dowiedział o jego wyprawie do Fontainebleau (miasto we Francji, gdzie znajduje sie szkoła sztuki) napisał mu rekomendację, której jednak Teofil nie oddał.
Krasiński musiał być naprawdę zirytowany, kiedy napisał list do Cieszkowskiego, w którym żegnał sie z Norwidem, nazywając go niewdzięcznikiem. „Uczynię tak samo jak Ty – ani się odezwę. Takie grzesznice jak K.C.N (bo to kobieta) nigdy szczerze się nie nawracają. Dziś plują w oczy, jutro łaszą się, pojutrze znów plują, gdy ich zachciankom dość nie uczynisz. Znałem podobne do niego baletniczki. Zatem ani znaku nie dam, że żyję, ale będę starał się o to, by On wyżył. Coraz ciemniej pisze i „Gońca” nie zrozumieli. Przezeń język polski dochodzi do ostatecznego odspołecznienia.” [List do A. Cieszkowskiego z 4III1851, w: Listy Zygmunta Krasińskiego do Augusta Cieszkowskiego, s. 254-255]
Hm…no i co?
Lubię go jako poetę, bo ma pazur, coś metalowego i ostrego w swoich słowach. Nie ma sentymentu ani ckliwości. Jednak jako człowiek, ech. Napiszę Wam o nim jeszcze więcej. Dlatego to jeszcze nie koniec.
To jego fragment wiersza recytowałam na rozmowie kwalifikacyjnej na studia, to o nim kupiłam pierwszą książę w antykwariacie na Brackiej, gdzie zawędrowałam na drugi dzień po przeprowadzce do Krakowa.
Z ostatnich chwil Mickiewicza mamy relacje, podobnie jak z ostatnich Słowackiego, jak i Krasińskiego. Z ostatnich chwil Norwida jest tylko akt zgonu i wiadomość, że zakonnice spaliły wszystkie papiery, które trzymał w kufrze. Jak mogły!
Norwid zakochiwał się dość często, ale nigdy szczęśliwie. Zwykle utraconej kochance poświęcał jeden albo dwa wiersze przepełnione bólem i zawodem. Jednak trudno się dziwić, że te romanse kończyły się rozczarowaniem, przecież niemożliwe było stworzenie szczęśliwego związku, tym bardziej że poeta obierał sobie za obiekty westchnień kobiety zamężne, co prawda – jak to było w przypadku Marii Kalergis – żyjące w separacji, ale jednak mające zobowiązania.
Maria była hrabianką, później księżną, pianistką, mecenasem sztuki. W wieku lat szesnastu została wydana za mąż, za człowieka wiele od niej starszego. Już po roku podjęli decyzję o separacji. Nigdy nie przeprowadzili formalnego rozwodu, ale do końca życia mężczyzny mieszkali oddzielnie i nie udało się im przełamać wzajemnej niechęci. Wiki twierdzi, że była Polką, Mieczysław Inglot uważa ją za Rosjankę, bo trzeba pamiętać, że faktycznie wychowywała się u stryja w Petersburgu. Trudno stwierdzić, co wpłynęło na jej nieudane życie małżeńskie. Niektórzy uważają, że wpływ na to miało nieudane małżeństwo jej rodziców, którzy rozstali się rok po narodzinach córki. Z powodu „niezgodności charakterów”. Przez pewien czas uczył ją gry na fortepianie nikt inny jak Chopin, który miał chwalić jej talent. Oprócz francuskiego i polskiego, którego nauczyła ją matka, znała niemiecki, angielski, włoski i rosyjski.
Faktycznie wiele źródeł podaje, że była wielką miłością Norwida, jednak chyba platoniczną, bo piękna księżna nie narzekała na brak adoratorów. Zaś Norwid był nieśmiały i na salonach nie rzucał się w oczy.
Przez długi czas Norwid mieszkał w Warszawie, a Warszawa Norwida to opowieść o młodzieńcach patriotycznych, o więźniach cytadeli i Karol Levittoux. Dwudziestolatek, który roznosił patriotyczne wiersze, a którego wydał jego nauczyciel. Trochę skojarzył mi się z Bytnarem, bo obaj nie wydali nikogo podczas przesłuchania. I dla obydwóch skończyło się to tragicznie. Karol spłonął na swojej pryczy. Norwid bardzo przeżył jego śmierć. Sam był niewiele od niego młodszy.
Nim poeta wyjechał za granicę, pożegnał Polskę długą wyprawą. Ponad trzy miesiące podróżował po ważnych dla Polski, dla jej dziejów historycznych, miejscach. Zresztą tę nostalgię do Ojczyzny doskonale czuć w wierszach Norwida. A fortepian Szopena? Nie pamiętam drugiego takiego wiersza w szkole, który tak by mną wstrząsnął. Inspiracją do jego napisania był zamach na generała, który się nie powiódł.
W tryptyku Wanda wyłuszczył swój pogląd na temat tego, co jest rolą naszego narodu. Nie zgadzał się z wizją Mickiewicza, który widział dla nas tylko męczeństwo, powtórzone po Chrystusie. „Polska ma być świadkiem Chrystusa”, zdaniem Norwida. Nie ma powtarzać męki, bo męka już raz odbyta nie powinna się powtarzać.
Strzeż się zła na świecie, pisał do jednego ze swoich przyjaciół. Nie musisz się strzec złych ludzi, ale strzeż się nie-ludzi. Czyli zła. Bo kto to jest człowiek dobry? Jesteśmy trochę dobrzy, trochę źli. Staramy się być dobrymi, ale zbaczamy, potykamy się. Tymczasem ciągle trwa walka między dobrem a złem. Ciągle Orkowie atakują i czy podejmujemy walkę wewnętrzną, czy staramy się ogarniać rzeczywistość, to ciągle jesteśmy w tych trybach. Ta walka bez nas się nie odbywa, nawet gdybyśmy jej odmówili, gdybyśmy powiedzieli: to nie nasza sprawa, to nie jesteśmy w stanie wyskoczyć poza tę walkę.
Ojczyzna dla Norwida ma postać wielowarstwową. Zaczyna się od rodziny, od lokalnego miejsca. Od małej ojczyzny. Przechodzi w naród, język i rozrasta się. I to w takiej kolejności.
Im więcej o nim czytam, tym coraz bardziej mnie interesuje. Dla Norwida najważniejsza była rozmowa, przyjaźń. Zaznaczał, aby z tego nie rezygnować. Mówi sie też, że jest to poeta zmarnowany przez swój czas, ale naukowcy się sprzeciwiają tej tezie. Gdyż on całe życie pisał. Tak trochę się szarpał z życiem, szarpał się wewnętrznie, ale – takie mam wrażenie – mamy zły obraz miejsca, w którym zmarł. Nie był to przytułek taki, jaki pamiętamy z „Nędzników”. To był dom weteranów. Warunki na dość wysokim poziomie. Sama miałam od dziecka wyobrażenie, że Norwid umiera w całkowitym ubóstwie, brudzie, ze szczurami pod łóżkiem. Nie. Naukowcy starają się z tym walczyć. Nie było tak tragicznie. Mam wrażenie, że był bardzo wszechstronny jako artysta, ale równocześnie nie pasujący do romantyków. Bo przecież polityką też się zajmował. Miał zdanie na każdy temat, ale nie była to opinia krzykliwa czy mało przemyślana. Był człowiekiem bardzo refleksyjnym. Zadumanym. Miał sporo spraw przemyślanych. Co ciekawe ani Mikiewicz, ani Słowacki nigdy nie byli w Krakowie. Dopiero ich szczątki sprowadzono do tego miasta. Norwid był i zakochał się w tym mieście.