GRANICA
zatracam granicę między snem a jawą.
staje się tak przeźroczysta
jak oczy umarłej kobiety
zaskoczonej niespodziewaną śmiercią.
przebudzenie dzieje się w środku snu
nie potrafię a może nie chcę z niego wyjść.
idę do sklepu jem śniadanie
jakbym to robił na jawie
kawa smakuje jak kawa
jabłko jak jabłko
poranna prasa ma zapach farby drukarskiej
książka pachnie wierszami
tylko ta niepewność światów
– czy jeszcze śnię
czy sen się już prześnił
a może to już kolejny.
nie potrafię dostrzec granicy
oczyma tak przezroczystymi
jak te u umarłej kobiety.
KOŚCI
Tu leżał człowiek dzisiaj tylko kości
świadectwem myśli czułości i żądzy
To jak z kobiety zdjąć nagle sukienkę
konwenansu i puścić nago ulicami miasta
Taką bezbronną że aż śnieżnobiałą
Tu leżał człowiek dzisiaj tylko kości
Ubrać je w mięso uzbroić w paznokcie
na szkieleciku utkać pajęczynę
nerwów Na łysą czaszkę beret włosów rzucić
i płaszcz skórzany na zbolałe członki
Teraz jest gotów teraz jest kobietą
Jeszcze jej tylko ostrożnie spod pachy
jak żebro miłość wyciągnąć i na czole złożyć
ten pocałunek zimny i zdradliwy
Tylko gdzieś czułość przeciekła przez palce
jak miód zmieszany z sokiem malinowym
Jak ją odnaleźć pośród innych trupów
taką płochliwą malutką dziewczynkę
STARY POETA LICZY KROKI
Pierwszy krok w dzieciństwo
Radość poznawania świata
niemieszczącego się już
w słowie mama
Drugi krok w wiek młodzieńczy
Uśmiechy dziewczyn zdobywane
niczym karty do budowania nietrwałych
domków
Trzeci krok w dojrzałość
Budowanie z wierszy labiryntów
w których można czuć się
bezpiecznie
Czwarty krok
coraz bliżej
WYJŚCIE ZE SNU
Obudziłem się ale mnie już nie było
kołdra jeszcze ciepła
na niej kot nie przeczuwający
niczyjego odejścia
na podłodze pantofle
gotowe do drogi
pod biurkiem słowa których nie zdążyłem zapisać
których nie zdążyłem włożyć do ust
jak się wkłada pastylkę
aby przeżyć aby ukoić ból
niekoniecznie własny
chciałem powrócić do snu
jak się wraca do bezpiecznego domu
ale nawet dym z komina
rozpłynął się we mgle
ZA PÓŹNO
coraz częściej odchodzą w przeszłość
imiona przyjaciół ciepło dłoni
na klamkach opuszczonych mieszkań
coraz bardziej za późno
jakby nie starczyło samo za późno
szukamy do nich ścieżek
NIEBO JEST OTWARTE
pamięci Mirka Laskowskiego
Boleśnie ciepły
jakby jeszcze żywy
siedzę wśród liści
w złotoustym parku
Nade mną dzięcioł
jakby trumnę leczył
z napastliwego ataku korników
Jakiś ptak śpiewa
może psalm lub chorał
głos się urywa
albo w gardle dławi
Serce mam w dłoni
która się zaciska
jak obręcz czasu
ciężka niczym ołów
Noc już zapada
niebo się otwiera
kluczem z gwiazd kutym
Umarli schodzą
wyciągają ręce …
NA DESZCZ
Po nocach śnią mi się umarli Żona mówi
że to na deszcz Umarli
wyciągają więc parasole
i rozkładają nad moim łóżkiem
Toczymy długie rozmowy ale nigdy o pogodzie
– są przecież ciekawsze tematy
Ojciec opowiada że wreszcie wybrał się nad Horyń
łowił ryby w rzece i przyglądał się rozwianym
grzywom koni pasących się na łęgach
Zaszedł do Eliaszówki ale tam tylko kamienie
miały zapach naszego domu
Mama w niebie sieje nasturcje
i przygląda się jak wspinają na płoty
– podglądałem je gdy byłem dzieckiem
Narcyze wciąż pachną jak kiedyś
a malwy przerosły mnie już o głowę
Umarli stoją nade mną z parasolami
i opowiadają
Żona mówi że to na deszcz ..
LETE NADPŁYWA
Zabieram na arkę całą gromadę wspomnień
starego psa ciapka który pilnował
aby nic złego
nie zakradło się do mego dzieciństwa
stado rozgadanych szpaków
krążących nad dojrzałą czereśnią
rosnącą obok szkoły
gdzie uczyłem się poznawać życie
oraz powietrzną orkiestrę skowronków
która grała koncerty
ponad ruinami mego domu
Zabieram ze sobą rozwiane grzywy koni
pławionych przez ojca w Horyniu
oraz małą kawkę
którą uratowałem z rynny mego domu
który ciągle jeszcze jest moim domem
Powoli przybliża woda
jeszcze chwila i Lete
zaleje mi oczy
DREWNIANY ŚWIAT
malutki ptaszku skowronku z wystruganym dziubkiem
skrzydełkiem pomalowanym na szaro
przyszpilony do ściany boazeryjnego lasu
czemu milczysz czemu głosem drewnianym
nie świdrujesz w uszach tirli tirli.
za oknem deszcz bębni jakby ktoś gwoździami
niebo przybijał do nieba
albo drewnianymi klockami kropli
bawił się na dachu mej głowy.
przed domem leży stara kukułka
którą ktoś przez okno
wyrzucił razem z zepsutym zegarem
obok przechodzi dziecko
zbiera martwe ptaki i buduje im gniazda.
patrzę na kikuty popękanych serc i widzę własne
którego nie można już ani skleić ani zbić gwoździem.