Tadeusz Zawadowski – wiersze

0
121


GRANICA

zatracam granicę między snem a jawą.
staje się tak przeźroczysta
jak oczy umarłej kobiety
zaskoczonej niespodziewaną śmiercią.

przebudzenie dzieje się w środku snu
nie potrafię a może nie chcę z niego wyjść.
idę do sklepu jem śniadanie
jakbym to robił na jawie
kawa smakuje jak kawa
jabłko jak jabłko
poranna prasa ma zapach farby drukarskiej
książka pachnie wierszami

tylko ta niepewność światów
– czy jeszcze śnię
czy sen się już prześnił
a może to już kolejny.

nie potrafię dostrzec granicy
oczyma tak przezroczystymi
jak te u umarłej kobiety.


KOŚCI

Tu leżał człowiek dzisiaj tylko kości
świadectwem myśli czułości i żądzy
To jak z kobiety zdjąć nagle sukienkę
konwenansu i puścić nago  ulicami miasta
Taką bezbronną że aż śnieżnobiałą

Tu leżał człowiek dzisiaj tylko kości
Ubrać je w mięso uzbroić w paznokcie
na szkieleciku utkać pajęczynę
nerwów Na łysą czaszkę beret włosów rzucić
i płaszcz skórzany na zbolałe członki
Teraz jest gotów teraz jest kobietą

Jeszcze jej tylko ostrożnie spod pachy
jak żebro miłość wyciągnąć i na czole złożyć
ten pocałunek zimny i zdradliwy
Tylko gdzieś czułość przeciekła przez palce
jak miód zmieszany z sokiem malinowym
Jak ją odnaleźć pośród innych trupów

taką płochliwą malutką dziewczynkę


STARY  POETA  LICZY  KROKI

Pierwszy krok w dzieciństwo
Radość poznawania świata
niemieszczącego się już
w słowie mama

Drugi krok w wiek młodzieńczy
Uśmiechy dziewczyn zdobywane
niczym karty do budowania nietrwałych
domków

Trzeci krok w dojrzałość
Budowanie z wierszy labiryntów
w których można czuć się
bezpiecznie

Czwarty krok
coraz bliżej


WYJŚCIE  ZE  SNU

Obudziłem się ale mnie już nie było
kołdra jeszcze ciepła
na niej kot nie przeczuwający
niczyjego odejścia
na podłodze pantofle
gotowe do drogi

pod biurkiem słowa których nie zdążyłem zapisać
których nie zdążyłem włożyć do ust
jak się wkłada pastylkę
aby przeżyć aby ukoić ból
niekoniecznie własny

chciałem powrócić do snu
jak się wraca do bezpiecznego domu
ale nawet dym z komina
rozpłynął się we mgle


ZA  PÓŹNO

coraz częściej odchodzą w przeszłość
imiona przyjaciół ciepło dłoni
na klamkach opuszczonych mieszkań

coraz bardziej za późno
jakby nie starczyło samo za późno
szukamy do nich ścieżek


NIEBO  JEST OTWARTE

pamięci Mirka Laskowskiego

Boleśnie ciepły
jakby jeszcze żywy
siedzę wśród liści
w złotoustym parku

Nade mną dzięcioł
jakby trumnę leczył
z napastliwego ataku korników

Jakiś ptak śpiewa
może psalm lub chorał
głos się urywa
albo w gardle dławi

Serce mam w dłoni
która się zaciska
jak obręcz czasu
ciężka niczym ołów

Noc już zapada
niebo się otwiera
kluczem z gwiazd kutym

Umarli schodzą
wyciągają ręce …


NA  DESZCZ

Po nocach śnią mi się umarli Żona mówi
że to na deszcz Umarli
wyciągają więc parasole
i rozkładają nad moim łóżkiem
Toczymy długie rozmowy ale nigdy o pogodzie
– są przecież ciekawsze tematy

Ojciec opowiada że wreszcie wybrał się nad Horyń
łowił ryby w rzece i przyglądał się rozwianym
grzywom koni pasących się na łęgach
Zaszedł do Eliaszówki ale tam tylko kamienie
miały zapach naszego domu

Mama w niebie sieje nasturcje
i przygląda się jak wspinają  na płoty
– podglądałem je gdy byłem dzieckiem
Narcyze wciąż pachną jak kiedyś
a malwy przerosły mnie już o głowę

Umarli stoją nade mną z parasolami
i opowiadają

Żona mówi że to na deszcz ..


LETE  NADPŁYWA

Zabieram na arkę całą gromadę wspomnień
starego psa ciapka który pilnował
aby nic złego
nie zakradło się do mego dzieciństwa
stado rozgadanych szpaków
krążących nad dojrzałą czereśnią
rosnącą obok szkoły
gdzie uczyłem się poznawać życie
oraz powietrzną orkiestrę skowronków
która grała koncerty
ponad ruinami mego domu

Zabieram ze sobą rozwiane grzywy koni
pławionych przez ojca w Horyniu
oraz małą kawkę
którą uratowałem z rynny mego domu
który ciągle jeszcze jest moim domem

Powoli przybliża woda
jeszcze chwila i Lete

zaleje mi oczy


DREWNIANY  ŚWIAT

malutki ptaszku skowronku z wystruganym dziubkiem
skrzydełkiem pomalowanym na szaro
przyszpilony do ściany boazeryjnego lasu
czemu milczysz czemu głosem drewnianym
nie świdrujesz w uszach tirli tirli.

za oknem deszcz bębni jakby ktoś gwoździami
niebo przybijał do nieba
albo drewnianymi klockami kropli
bawił się na dachu mej głowy.

przed domem leży stara kukułka
którą ktoś przez okno
wyrzucił razem z zepsutym zegarem
obok przechodzi dziecko
zbiera martwe ptaki i buduje im gniazda.

patrzę na kikuty popękanych serc i widzę własne
którego nie można już ani skleić ani zbić gwoździem.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko