Bogusława Matusiak – Konstancja

0
104
Maria Wollenberg-Kluza

Pojawiała się i znikała z opowieści, w których nie było dobrych zakończeń. Nie mogłam zapytać wprost, było to bolesne dla ostatniej, która nosiła w sobie tę historię. Zapamiętany widok, do którego nie chciała powracać. Zastanawiałam się długo jak ugryźć temat, który powracał jak bumerang. Postanowiłam wyjść poza granice, by rozpocząć od miejsca, które pojawiło się  nieoczekiwanie i w zupełnie innym celu. Pojechałam, obejrzałam stary, stojący do dziś budynek. Był tajemnicą jak osoba, która miała tylko imię. Przez kilka dni śledziłam losy murów i połączyłam fakty, które mogły się potwierdzić lub nie.

Zaryzykowałam. Udało się rozwiązać zagadkę. Konstancja wyszła z ukrycia.

Spotkanie

Podeszła bardzo cicho a ja stałam nieruchomo jakbym wrosła w ziemię. Patrzyła na mnie niebieskimi oczyma, które zapamiętałam u kogoś innego. Wzrok miała tak przenikliwy, że bałam się mrugnąć powiekami. Nawet wstrzymałam oddech. Nie wiem jak długo to trwało. Zachód słońca dziwnie czerwony dodał więcej napięcia między nami.

W końcu powietrze zadrżało, gdy wyciągnęła dłoń i dotknęła mojego ramienia. Nie musiałam nawet o nic pytać.

Słowo za słowem snuła opowieść smutną i niesprawiedliwą. Zabrała rękę i spojrzała jeszcze raz.

– Teraz już wiesz?

– Wiem

– Co z tym zrobisz?

Nie czekając na odpowiedź odwróciła się i pomału odeszła w stronę czerwonego słońca.

Archiwista

Noc dłużyła się niemiłosiernie. Co dalej. Sen przyszedł nad ranem.

Ranek nie zachęcał do wyjścia, ale musiałam. Po spotkaniu wiedziałam, że najważniejsze są dowody.

Ogromny gmach budził szacunek. Drewniane rzeźbione drzwi sprawiały wrażenie jakbym wchodziła do zamku. Na samym końcu korytarza siedział starszy pan w niedzisiejszych okularach. Gdy podeszłam, podniósł wzrok i spytał o cel wizyty. W kilku zdaniach przedstawiłam mu sprawę, wstał i rzekł bym poszła za nim. Kluczyliśmy między wysokimi regałami pełnych grubych książek. Z trzeciej półki wyjął cztery  i podał mi je wskazując długi stół ze stylowymi lampkami.

Usiadłam, rozłożyłam księgi przed sobą i wzięłam duży oddech.

Kołyska

Założyłam białe rękawiczki i otworzyłam pierwszą księgę.

Rozszedł się zapach historii. Dotykam innych odległych czasów. Daty, imiona, zdarzenia tak blisko. Zapisując linia za linią nadaję temu wszystkiemu inny wymiar. Przeskakując czas przenoszę na chwilę życie Konstancji w teraz. Tutaj.

Krok za krokiem idę razem z nią do tamtego miasta, na tamtą ulicę i do tamtego domu. Ciemna sień z drewnianą ławą i koszem pełnym jabłek. Pokój z dwoma łóżkami, dużą skrzynią na ubrania. Jest czwarty marzec po południu. Podchodzę do drewnianej pomalowanej na różowo kołyski. Konstancja zmęczona pojawieniem się na świecie śpi. Uśmiecha się.

Wyszłam na palcach by nie zbudzić.

Do strumienia

Poszłam za nią do sadu. Podała mi wiklinowy koszyk. Nie była już tą małą dziewczynką skorą do wszelkich psot. Patrzyła daleko na coś, czego nie mogłam określić. Nagle zatrzymała się, prawie na nią wpadłam.

 – Chciałabym by to trwało zawsze.

 – Wolność?

 – Tak, ale wiem, że tak trzeba.

 – Przyjęłaś oświadczyny. Do ślubu został miesiąc.

 – Zrobisz mi wianek z konwaliami?

 – Oczywiście.

Uśmiechnęła się i pobiegła na przełaj w stronę strumienia. Nawet nie próbowałam jej dogonić.

Oderwałam wzrok od kwietniowej strony. Spojrzałam w stronę okna. Padał deszcz. Krople uderzały w parapet. Zamknęłam księgę i wstałam. Musiałam się przewietrzyć

przed następnym wejściem w pożółkłe stronice.

Niepokój

Minęło tyle lat. Z Konstancją widziałyśmy się sześć lat temu, na chrzcinach Konrada. Pomagałam, bo przy pozostałej trójce dzieci było co robić. Zmieniłyśmy się. Obie.

Z uśmiechem wspominałyśmy dawne wyprawy nad nasz strumień. Brakowało nam tego. Dzieli nas spora odległość.

 – Czy tak naprawdę jesteś szczęśliwa?

 – Tak, chociaż w dniu ślubu miałam mieszane uczucia, a może to konwalie przyniosły mi szczęście?

 – Może

­ – Gdyby coś mi się stało, pomożecie Antkowi?

 – Oczywiście, ale skąd to pytanie?

Nie odpowiedziała, podniosła się z krzesła i wolno odeszła w stronę domu, a ja zastanawiałam się nad tym, co miała na myśli. Może jutro będzie okazja.

Rozwiązanie

Jak to się mogło stać, przecież pojechała do szpitala z zapaleniem płuc. Było już tak dobrze, że miała wyjść za dwa dni. Potem nagle pogorszyło się.

Notatka w archiwum szpitalnym odkryła mroczną prawdę, skrzętnie ukrywaną przez wszystkich. Niemożliwe, by nie wiedzieli. A może? Tyfus, a zrzucono winę na zapalenie płuc.

Ze smutkiem wyszłam na powietrze. Wzięłam głęboki oddech. Pomyślałam, to już koniec. Mam odpowiedź. To obiecałam przy spotkaniu z Konstancją. Znaleźć odpowiedź i rozwiać wszelkie wątpliwości.

Pomalutku szłam w stronę bramy. Stała w niebieskiej sukience i bukiecikiem konwalii. Uśmiechała się. Kiedy podeszłam bliżej, powiedziała:

 – Dziękuję.

 – To ja dziękuję, że byłaś.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko