Franciszek Czekierda – GOETHE I WILHELMINA HERZLIEB

0
66

Na przełomie XVIII i XIX wieku głównym niemieckim ośrodkiem wydawniczym była Jena, gdzie swoje utwory drukowali m.in. Johann Goethe, Fryderyk Schiller, Fryderyk Wilhelm Schelling, Georg Wilhelm Hegel, bracia Alexander i Wilhelm Humboldt, bracia August Wilhelm i Friedrich Schlegel, Johann Ludwig Tieck, Clemens Brentano, Friedrich Immanuel Niethammer, Jean Paul, Ernst Moritz Arndt i Zachariasz Werner.
Goethe, wielokrotnie odwiedzając w tym mieście swojego wydawcę i księgarza Karola Fryderyka Frommana, nigdy nie zwracał większej uwagi na trójkę jego dzieci, wśród których znajdowała się przybrana córka, Wilhelmina Christiana Fryderyka Herzlieb, zwana Minną lub Minchen. Była ona naturalną córką Krystyny i Krystiana Fryderyka Herzlieba, pastora z miasteczka Züllichau (obecnie Sulechów w Lubuskiem). Ojciec zmarł, gdy miała pięć lat, matka odumarła ją trzy lata później. Po jej śmierci Karol Fromman z żoną Johanną przygarnęli dziewczynkę do swojej rodziny.

Kiedy w 1806 roku Goethe ze swoim sekretarzem, Fryderykiem Riemerem, pojawił się w oficynie wydawniczej Frommana, zaobserwował ze zdziwieniem, jak jeszcze niedawno chudziutka dziewczynka przeistoczyła się w ładną pannę. Miała siedemnaście lat. Fromman, goszcząc najsłynniejszego niemieckiego poetę, poprosił go, aby posłuchał córki grającej na klawikordzie. Panna, ku zaskoczeniu Goethego, zaśpiewała także kilka jego znanych piosenek. Po zakończeniu mini koncertu, w którym uczestniczył również sekretarz, matka poprosiła Minnę, aby usiadła z nimi przy stole. Riemer dyskretnie opuścił towarzystwo, przechodząc do pomieszczenia obok.
Trzydziestodwuletni Fryderyk Riemer był z polecenia Wilhelma Humboldta nauczycielem syna poety, Augusta (od września 1803 do 1808 roku). Od pewnego czasu łączył tę funkcję z pracą sekretarza, stając się zaufanym współpracownikiem Goethego. W 1806 roku towarzyszył mu także podczas kuracji w Karlsbadzie.
– Jak się podobało, mości Johanie? – Fromman spojrzał na poetę z nadzieją w oczach.
– Tego się nie spodziewałem, że w miejscu, gdzie drukowane są moje utwory – Goethe uśmiechnął się do gospodarza, po czym wstał i uścisnął drobną dłoń Wilhelminy – będę ich również słuchał z ust tak anielskiej istoty,
Dziewczyna spłoniwszy się, nic nie powiedziała.
– Minna jest utalentowana – stwierdził z dumą Fromman.
– Nie ma jednak cierpliwości do ćwiczeń – jego żona dodała z matczyną dydaktyką.
– Mamo! – córka zaprotestowała.
– Nic na siłę, kochani – zauważył poeta. – Talent powinien się rozwijać przy pełnej samoakceptacji i swobodzie.
– Johanno, weź sobie do serca słowa naszego zacnego gościa – Karol spojrzał lodowato na żonę, która niezauważalnie dla innych pokręciła przecząco głową. Nie odezwała się jednak.
Minna w podzięce uścisnęła przedramię ojca.
– Kiedy przyjadę do was następnym razem – Goethe zmienił temat, by rozładować napięcie – zamawiam un concert répété. – Uśmiechnął się do Wilhelminy, która wydawała się lekko spłoszona. – Jeśli można – odwrócił głowę w stronę Karola i Johanny.
– Oczywiście! – małżonkowie zawołali chórem.

Latem 1807 roku Goethego odwiedził w Weimarze młodszy od niego poeta, Zachariasz Werner, podróżując wzdłuż Renu. Dla wielkiego poety był cennym rozmówcą nie tylko ze względu na wspólne zainteresowania literackie, ale także z powodu interesujących doświadczeń nabytych w Polsce. Werner pracował w Piotrkowie Trybunalskim, Płocku, Toruniu i Warszawie. Będąc świadkiem Insurekcji Kościuszkowskiej, napisał ku czci powstańców wiersz Pieśń bitewna Polaków pod Kościuszką (Schlachtgesang der Polen unter Kosziusko). Do środowiska warszawskiej socjety kulturalno-artystycznej wprowadził go pisarz i poeta, Ernst Teodor Hoffmann, autor opowieści Dziadek do orzechów. Po dwóch nieudanych małżeństwach Werner ożenił się w 1801 roku z Polką, Małgorzatą Marchwiatowską, córką krawca. I tym razem nie był to udany związek; w roku 1807 rozwiedli się. Niedługo po rozstaniu udał się we wspomnianą podróż wzdłuż Renu. Podczas pobytu u Goethego odbyła się w weimarskim teatrze prapremiera jego tragedii Wanda, królowa Sarmatów
Po zajmującej gawędzie Wernera o burzliwych przygodach w Polsce, rozmowa poetów zeszła na inne sprawy.
– W listopadzie muszę ponownie udać się do Jeny do mojego księgarza – stwierdził Goethe. – Zebrało mi się parę rzeczy do druku.
– Wyobraź sobie, że ja też planuję tam jechać, ale na początku grudnia – Werner ucieszył się.
– Szkoda, że się rozminiemy się. A może nie… – poeta zastanawiał się. – Przedłużę pobyt i się spotkamy.
– Będę rad – Zachariasz ucieszył się.
– Mój księgarz zaprasza mnie także na domowy koncert swojej ślicznej córki. Rok temu była jeszcze płochym łabądkiem, teraz może już być uroczym łabędziem – Goethe uśmiechnął się.
– Uwielbiam cudowne okazy natury szczególnie, jeśli występują w postaciach panien i dam.
– Masz w tej mierze niejakie doświadczenie – uśmiechnął się z dobrotliwą ironią.
– A ty, Johannie, żyjesz jak mnich, bez podobnych empirii? – odgryzł mu się.
– Poniechajmy wbijania sobie szpilek – Goethe uniósł dłoń do góry w geście pojednania. – Kontynuując wątek powiem ci, że nie zawiedziesz się widokiem owej panny, która godna jest kilku sonetów.
– Jeśli tak rzeczesz, może i ja też odmaluję ją w wierszach.

Zgodnie z ustaleniem poeci spotkali się w Jenie na początku grudnia 1807 roku. Kilka tygodni wcześniej Goethe ze swoim sekretarzem złożył wizytę Frommanowi, przekazując mu do druku rękopisy swoich utworów. Podczas rozmów przy kawie i ciastkach, które przyniosła im osiemnastoletnia Wilhelmina, poeta przypatrywał się jej z uwagą. „Minął zaledwie rok, a z panieneczki wyrosła dorodna pannica – myślał zachwycony. – Czarnooka, kruczoczarna, niczym Kirke”.
– Czyżby panna była tą samą osobą, którą widziałem rok temu? – Goethe zwrócił się do Wilhelminy w żartobliwym tonie, po czym spojrzał na Karola.
– Moja kochana córa nabrała dojrzalszych kształtów – ojczym rzekł z dumą w głosie.
– Jakże powabnych, mistrzu – Riemer szepnął do ucha Goethemu, który uśmiechnął się pod nosem. Po chwili poeta przyłożył wskazujący palec do ust, nakazując mu, aby nie przeszkadzał.
– Tato! – zaprotestowała. – Nic się nie zmieniłam. Wchodzę w te same suknie.
Sukienka owszem była ta sama, co przed rokiem, lecz zrobiła się ciaśniejsza z powodu nabrania przez nią kobiecych kształtów.
– Poznajesz mnie, waćpanno? – poeta uśmiechnął się przymilnie.
– Coś kojarzę. Widzę tylko więcej srebrnych włosów na głowie – rzekła z dziecinną niefrasobliwością. – I na twarzy jakby więcej zmarszcz…
– Minchen! – przerwał jej ojczym. – Proszę cię.
Goethe skrzywił się.
– Chciałbym, mój drogi Karolu, żebyś poznał mojego przyjaciela, poetę Zachariasza Wernera, który też jest w Jenie – Johann podjął inny wątek.
– Przyprowadź go na herbatę. Wspólnie posłuchamy śpiewu i gry Miny. Przy okazji może zdecyduje się u mnie drukować.
Wilhelmina, zabierając filiżanki, spojrzała krytycznie na ojczyma. Nie była zadowolona z jego pomysłu. Goethe przyjrzał się jej uważniej, gdy z tacą pochyliła się nad nim. „Dawnom nie widział tak arcypięknej dziewczyny, te oczy…, najczarniejsze węgle. Pączkiem ją widziałem, gdym tu był ostatnio, teraz zastaję bujnie rozwiniętą różę” – myślał zauroczony.
Riemer, obserwując z uwagą Wilhelminę, także chłonął jej urodę. Po opuszczeniu domu wydawcy, Goethe zwrócił się do sekretarza:
– Mój Fryderyku, nie wypada tobie, jako osobie towarzyszącej, żebyś podczas wizyty wlepiał pożądliwie ślepia w córkę gospodarza. To przynosi mi ujmę. I na przyszłość poniechaj wszelkich komentarzy podczas podobnych sytuacji – Goethe poprosił go stanowczym głosem.
– Wybacz, mistrzu. Moje słowa miały jedynie podbić jej cudne oblicze – usprawiedliwiał się.
– Proszę cię, znaj swoje miejsce – podniósł głos.
Riemer już więcej się nie odezwał. „Choć jestem tylko skrybą, mam podobny do mistrza gust estetyczny; panna Mina podoba nam się obu” – pomyślał usatysfakcjonowany.

Kilka dni później do domu Frommana Goethe przyszedł z Zachariaszem. Po zwiedzeniu drukarni, w tym najnowszych maszyn z Heidelbergu, panowie udali się do salonu, gdzie znajdowała się już żona księgarza z dwójką dzieci, Wilhelmina zaś przy klawikordzie przygotowywała się do gry, ćwicząc pasaże.
– I co sądzisz? – Goethe szepnął przyjacielowi do ucha, wskazując wzrokiem na dziewczynę. – Bo ja, mający jedną żonę, nie wyznaję się tak dobrze w tej subtelnej materii, jak ty… – uśmiechnął się ironicznie.
– Znowu jesteś cierpki, drogi Johannie – Zachariasz bronił się. – Jednak przyznaję, dobrześ powiedział, że jest uroczym łabędziem.
– Teraz widzę, że jest czemś więcej, przypomina mi homerową boginkę.
– I jak Kirke rzuciła na ciebie zaklęcie?
– Nie jesteś daleki od prawdy – Johann potwierdził.
Siedzący obok sekretarz Riemer uśmiechnął się pod nosem, po czym szybko przysłonił dłonią usta.
– Warto więc poświęcić jej kilka strof.
– Zaprawdę.
– Proponuję zatem olimpijskie współzawodnictwo twórcze; napiszmy na jej cześć parę wierszy – Zachariasz rzucił wyzwanie.
– Na jej cześć, czy po prostu dla niej? – Goethe zastanawiał się.
– Bez znaczenia. Na pewno będzie dobrą inspiracją. Kiedy wręczymy jej nasze strofy, może któregoś z nas obdarzy swoją sympatią – uśmiechnął się zawadiacko.
– Niezły koncept. Myślę o petrarkowskich sonetach – Johann zastanawiał się.
W tym momencie Wilhelmina rozpoczęła grę, więc poeci zakończyli pogawędkę.

Pochodząca z Jeny malarka, Luiza Seidler, autorka świetnego portretu Wilhelminy Herzlieb, napisała: „Minna to najpiękniejszy kwiat wśród wszystkich dziewczyn, mająca duże ciemne oczy, bardziej łagodne i przyjazne, niż ogniste”. Jej uroda musiała być doprawdy olśniewająca, skoro zakochał się w niej Goethe, natomiast Zachariasz Werner i Fryderyk Riemer należeli do jej wielbicieli.
Poeci stanęli w twórcze szranki. Werner napisał wiersz Wjazd do Włoch (Eintritt in Italien). Poniżej cytowany fragmentu pisał z myślą o Minchen Herzlieb, na co wskazuje daleko idąca dosłowność jego pragnień:

Czegóż nie zdobyłem cię raniej,
Radbym przeżyć słodkie żądze!
Czy pozwoliłabyś mi na nie?
Spóźnione młode chęci wrzące!

W pozostałych strofach Werner nie osiągnął zachwycającego poziomu. Johann Goethe poświęcił Wilhelminie kilkanaście sonetów przewyższających swoim artyzmem wiersze młodszego o pokolenie kolegi po piórze. Oto kilka z nich:

Przyjazne spotkanie (Freundliches Begegnen)

Drogą szarą i stromą, co wśród skał się wiła
Idę, przestronnym płaszczem po szyję okryty,
Na łąki, niespokojny i smutkiem przybity –
Pchała mnie do ucieczki tajemnicza siła.

Naraz jakby się nowa jasność objawiła:
Dziewczyna idzie ścieżką, spoziera w błękity,
Piękna jak owe lube i wdzięczne kobiety
Z kraju poezji. Moją tęsknotę zgasiła.

Otuliwszy się szczelniej, bo dreszcz przebiegł ciało,
Odwróciłem się. Widząc, że stracić ją mogę,
Że oddala się gniewna, jakby zawiedziona –

Jednak pobiegłem za nią. I dobrze się stało!
Że mi ciążył nadmiernie, przeto płaszcz na drogę
Zrzuciłem. A dziewczyna padła mi w ramiona.
Tł.: Leopold Lewin

Wtóry list zakochanej (Die Liebende abermals)

I czemuż znowu list piszę w udręce?
Nie pytaj, miły, jaka w tym przyczyna,
Bo cóż ci powiem, nieszczęsna dziewczyna…
Ach, wiem, że kart tych dotkną twoje ręce.

Gdym sama, w dali – niech list przypomina,
Że w moim sercu płoną najgoręcej
Zachwyty, smutki, nadzieje dziewczęce.
To się nie kończy – ani nie zaczyna.

I cóż ci powiem? Że o twych ramionach
W snach i marzeniach, i w myśli, i w mowie
Me wierne serce roi potajemnie…

Tak kiedyś stałam w ciebie zapatrzona,
Nie rzekłszy słowa… Cóż rzec miałam – powiedz –
Gdy cała istność spełniła się we mnie.
Tł.: Włodzimierz Lewik

Szarada (Charde)

Dwa słowa są, misterne jest ich powiązanie,
Wybieramy je chętnie z innych słów gęstwiny,
Lecz nie możemy dociec prawdziwej przyczyny,
Która im sens nadaje i przelotne trwanie.

W młodym i starym wieku miło niesłychanie
Obydwa sprzęgnąć z sobą zuchwale jak rymy;
Jeśli w imieniu jedno z drugim połączymy,
To wyrazimy przez to lube pożądanie.

Pragnę teraz być u nich w miłosnej estymie,
By zespolone w jedno mnie uszczęśliwiły;
Mam nadzieję, że los mi nagrodę wypłaci:

Że będę je smakował jak wybranki imię,
Że oba w jeden obraz połączą się miły,
Że będą żyły w jednej uroczej postaci.
Tł.: Leopold Lewin

W sonetach stary poeta misternymi pociągnięciami pióra maluje swoje uczucie do dziewczyny, stosując dramatyczny światłocień. Zdaje sobie sprawę, że ze względu na dużą różnicę wieku jego relacje z nią są niezręczne, a uczucie ociera się o zażenowanie. Mimo to podejmuje ryzyko „lubego pożądania”, aby dwie istoty, czyli „dwa słowa” (…) „W młodym i starym wieku miło niesłychanie / Obydwa sprzęgnąć z sobą zuchwale jak rymy”.
Poeci przekazali swoje wiersze dziewczynie. Po zapoznaniu się z nimi nie zrobiły na niej większego wrażenia. Obaj byli zawiedzeni. W tym samym czasie wymienili się utworami, by poddać je ocenie.
– Johannie, przeczytałem uważnie twoje sonety. Gratuluję. Zawody z tobą przegrałem z kretesem. Lecz nie obrażam się, bo trafiłem na najgodniejszego konkurenta, jaki mógł mi się przytrafić spośród wszystkich poetów w naszych księstwach – Zachariasz rzekł z szacunkiem.
– Nie trać wiary we własną muzę. Twoje wiersze nie są takie złe – pocieszał go Goethe. – Niestety obaj ponieśliśmy klęskę, bo tak kunsztownymi strofami nie skruszyliśmy serduszka Minny.
– Racja, mistrzu.
– Spośród nas dwóch wybrałaby raczej… trzeciego – Johann zaśmiał się rubasznie – czyli mojego sekretarza, który sadzi do niej koperczaki, ona zaś, com zauważył, raz łypnęła ku niemu zalotnie oczkiem.
– Wydaje mi się, że nasza boginka nie ma jeszcze wyostrzonego zmysłu powonienia na czułe zapachy poezji wysokich rejestrów.
– Może z czasem uwrażliwi w sobie artystyczne zmysły – Goethe nie tracił nadziei.
– Żal, żal, że nasz artyzm nie poruszył jej – Zachariasz był zasmucony.
– Spróbuję jeszcze przemówić do niej innymi środkami wyrazu.
– Jakimiż to?
– Mój drogi, dowiesz się w odpowiednim czasie.

Zgodnie z zapowiedzią Goethe nie zrezygnował z dalszych prób pozyskania uczucia panny Herzlieb. U złotnika zamówił drogi pierścionek z różowego złota wysadzany trzema szlachetnymi kamieniami.
Johann spotkał się z nią. Wręczył podarek, ściskając czule jej obie dłonie.
– Prześliczny! – Wilhelmina zakrzyknęła radośnie, przyglądając mu się z bliska.
Poeta spodziewał się, że w podzięce otrzyma całusa. Przeliczył się.
– Trzy wielkie i jakże przecudne kamienie – mówiła zachwycona. Oglądała je ze wszystkich stron. – Pierwszy zielony…
– Nadzieja – wyjaśnił.
– Czerwony…
– Miłość – rzekł z przejęciem.
– A ten grafitowy, a może ciemno szary?
– Wiara.
– Trzy cnoty boskie – mówiła wciąż podekscytowana.
– Z religii celujący. A z zachowania? – zażartował.
– Tak samo. Zachowuję się po bożemu.
– Natomiast moje zachowanie, natchnione tymi cnotami, wyjawiłem, droga Minno, w ofiarowanych tobie sonetach.
– Czyżby? – zastanowiła się. –  Przecie niektóre strofy stoją w sprzeczności z nimi.
 Goethego zamurowało. Nie spodziewał się, że dziewczyna dostrzeże ów rozdźwięk, o którym sam dobrze wiedział. Spojrzał na nią przenikliwie.
– Któreż to? – udał, że nie wie.
– Na przykład „lube pożądanie” ma niewiele wspólnego z czystą miłością, mości Johannie.
Poeta zmieszał się.
– Ach, to tylko przenośnia, więc nie należy jej brać dosłownie – tłumaczył po bakalarsku niepewnym głosem.
– Jeśli więc wszystkie pańskie strofy odzwierciedlają czyste czucia zgodnie z przesłaniami zawartymi w trzech kolorach kamieni, to moje serce jest spokojne.
– Moje zaś jest wciąż niespokojne i tęskniące – ujął jej drobną dłoń i pocałował z czułością. – Najdroższa…
– W tym wspaniałym podarunku – cofnęła rękę i włożyła pierścień na środkowy palec – nie powinno być niepokoju, ani tęsknoty – odrzekła zadowolona. – Ale na pewno są owe trzy święte cnoty. I nich one trwają w nieskazitelności.
„Nie doceniłem bystrości jej umysłu – zastanawiał się zmartwiony. – Zlekceważyłem ją, uważając za zwyczajną panieneczkę, ona zaś okazała się mądrą dziewczyną. Wpadłem w zastawione przez siebie sidła. I po raz kolejny zostałem wystrychnięty na dudka”.
 
Panna Herzlieb zachowała cenne precjozum, lecz stosunku do poety nie zmieniła. Zresztą tak samo, jak i wobec pozostałych adoratorów.
Niespełniona namiętność Goethego znalazła później odzwierciedlenie w powieści Powinowactwo z wyboru (Die Wahlverwandtschaften, 1809), w której postać Otylii częściowo jest wzorowana na osobie Minny Herzlieb.
Wilhelmina, po daniu do zrozumienia Goethemu, że nie jest zainteresowana romansem, w 1808 roku pojechała na ślub swojej siostry do Züllichau, gdzie zatrzymała się na dłużej. Tu zaręczyła się ze świeżo rozwiedzionym Friedrichem von Schweinitzem, podpułkownikiem armii pruskiej. Po pewnym czasie narzeczony, z nieznanego powodu, zerwał zaręczyny. Minna po czterech latach pobytu u siostry powróciła do Jeny. We wrześniu 1821 roku, mając 32 lata, wyszła za mąż za Karla Wilhelma Walcha, adwokata i późniejszego profesora uniwersytetu w Jenie. Od początku jednak czuła do niego niechęć. Rok po ślubie przeniosła się do Züllichau, zamieszkując u brata Karola, który był pastorem, jak ojciec. Od 1864 roku pojawiły się u niej zaburzenia psychiczne. Ostatni rok życia spędziła w zakładzie psychiatrycznym w Görlitz, gdzie zmarła w 1865 roku, mając 76 lat.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko