Franciszek Czekierda – PLATONICZNA MIŁOŚĆ JOHANNA GOETHEGO I MARIANNY WILLEMER

0
89

Latem 1814 roku po zakończeniu wojen napoleońskich, gdy było już w miarę bezpiecznie, Johann Goethe wyruszył z Weimaru do rodzinnego Frankfurtu, którego nie widział siedemnaście lat. Po drodze odwiedził Eisenach, Fuldę i Hanau. We Frankfurcie zajrzał do domu swojego dzieciństwa, gdzie mieszkali już obcy ludzie. Wywołało to w nim smutną refleksję na temat przemijania czasu i zmienności spraw. W Wiesbaden, gdzie się kurował w uzdrowisku, odwiedził Karola Zeltera, znajomego kompozytora. Stąd wyruszył do miasteczka Bingen nad Renem, uczestnicząc w religijnych uroczystościach poświęconych świętemu Rochowi zgodnie ze swoim przekonaniem, że należy utrzymywać kontakt ze zwykłymi ludźmi. Następnie udał się do Heidelbergu, zachwycając się architekturą i średniowiecznym malarstwem.
Każda podróż była dla niego inspirująca pod względem naukowym i artystycznym. Podczas obecnej znajdował się pod wpływem czternastowiecznego perskiego poety Szamsuddina Mohammeda Hafeza Szirazi, który był m.in. autorem dzieła Dywan Muhammada Shams ad-Din (słowo dywan oznaczało pierwotnie u Persów zebranie rady, literaturoznawcy zaś tłumaczą je jako spotkanie geniuszy poezji). Zainspirowany twórczością Hafeza Goethe pracował w owym czasie nad Dywanem Wschodu i Zachodu (West-österlicher Divan).
W Wiesbaden odwiedził go 4 sierpnia jego przyjaciel, bogaty bankier i pisarz, Johann Jakob von Willemer ze swoją partnerką, Marianną Jung. Obaj poznali się w 1777 roku, kiedy Willemer jako siedemnastoletni praktykant bankowy zafascynował się znanym już poetą i jego twórczością. Jakob pochodził z rodziny bankowej, swój majątek powiększył dzięki posagowi pierwszej żony, Magdaleny Lange, wywodzącej się z bogatych berlińskich kupców. Miał z nią cztery córki. W tym czasie wydzierżawił dożywotnio wiejską posiadłość Gerbermühle nad brzegiem Menu, obecnie w granicach Frankfurtu. W tym mieście kupił dom przy ulicy Fahrtor. Po śmierci żony w 1792 roku ożenił się z młodszą o siedemnaście lat Jeannette Mariane Chiron, córką bankiera Abrahama Chirona. Jednak trzy lata po ślubie żona zmarła przy porodzie, mając zaledwie 20 lat. Synek Brami (Abraham) przeżył. Willemer pasjonował się również literaturą, napisał kilka rozpraw, m.in.: Do współobywateli z prawego brzegu Renu w sprawie: Czy Francuzi mają wolność, którą nam oferują? (1798), O zaletach stroju narodowego (1814) i O zaletach chrześcijańskiej zasady moralnej i jej wpływie na wychowanie (1828).
Jego trzecią żoną została wspomniana Marianna z domu Jung. Zanim jednak do tego doszło, cofnijmy się kilka lat wstecz. Jej matką była aktorka Elżbieta Pirngruber, która przeniosła się z Linzu do Wiednia, aby mieć większą szansę występowania w teatrach. Dziewczynką opiekowały się cztery starsze siostry. Marianna od dziecka uczyła się aktorstwa i baletu. Była zdolna, mając osiem lat występowała już na scenie. W wieku czternastu lat zdobyła angaż w Teatrze Frankfurckim. Johann Willemer, jako członek kierownictwa teatru i darczyńca, był wielbicielem jej talentu. Dwa lata później zaproponował zubożałej matce Marianny, że zostanie jej prawnym opiekunem, na co przystała za dwa tysiące guldenów (co stanowiłoby dzisiaj około 20 tysięcy euro). Szesnastoletnia aktorka zrezygnowała z występów scenicznych i od kwietnia 1800 roku zamieszkała w domu bankiera wraz z jego czterema córkami. Uczyła się gry na fortepianie, gitarze, pobierała lekcje śpiewu i rysunku, ponadto uczyła się języków: francuskiego, włoskiego i łacińskiego. Kiedy skończyła osiemnaście lat, została partnerką Willemera.
Po pewnym czasie bankier zaproponował jej małżeństwo.
– Niech będzie tak, jak jest – odpowiedziała, nie chcąc go urazić.
– Kocham cię, Marianno.
– Jak ojciec przybraną córkę? – odrzekła ironicznie.
– Przecież żyjemy jak mąż i żona.
– Przysposobiłeś mnie, jako swoje dziecko.
– Jakie dziecko? – zdziwił się. –  Zostałem twoim prawnym opiekunem, nie ojcem. Poza tym kiedy przygarnąłem cię do domu, byłaś już prawie dorosła.
– Jokobie, wiesz dobrze, że jurystycznie byłam dzieckiem – mówiła przekonywująco. – Czy wypada, aby opiekun żenił się ze swoją wychowanką?  Trudno mi to sobie wyobrazić?
– Nie kochasz mnie? – zapytał skrzekliwie, ściskając jej dłoń. W jego oczach pojawiły się łzy.
– Przecież żyjemy jak mąż i żona – powtórzyła jego słowa. Po chwili pocałowała go w rękę, gdyż zrobiło jej się go żal.
– Pobierzmy się, kochanie – mówił błagalnym tonem. – Zalegalizujmy związek.
– Jeszcze nie teraz…
– Dobiegam pięćdziesiątki. Myślę o twojej przyszłości.
– Muszę się z tym oswoić.
„Trwam w tym dziwnym związku, nie mam innego wyjścia – myślała poirytowana. – Czy jestem w pułapce? Nie wiem. Chyba jednak nie, bo go lubię i szanuję, a on dba o mnie. Dwadzieścia cztery lata różnicy… Dużo. Ożenek z takim starym…? Co ludzie powiedzą? I jego córki? Zresztą one i tak o wszystkim wiedzą. Sama nie wiem, czy czuję się szczęśliwa, bo do szczęścia nie wystarczają tylko pieniądze, wygody, uznanie…”.
Faktycznie Marianna musiała oswoić się z propozycją Jakoba, ponieważ wciąż czuła się jego wychowanką. To zaś, że po pewnym czasie stała się jego partnerką, nastąpiło niejako siłą rozpędu. Nawet współżyjąc z nim nie była przygotowana do roli żony. Czy Willemer będąc nią zafascynowany i zostając jej prawnym opiekunem, nie myślał od początku o niej, jak o swojej przyszłej żonie? Jest to prawdopodobne. Z dzisiejszego punktu widzenia jego postępowanie niewątpliwie spełniało przesłanki zachowania patologicznego. Jednak w tamtych czasach sprawy te pojmowano inaczej.

Jak wcześniej zostało powiedziane, czwartego sierpnia Johann Willemer ze swoją partnerką odwiedzili w Wiesbaden Goethego. Ten już po pierwszej wymianie zdań z Marianną, był nią zauroczony. „Inteligentna, czująca sztukę i literaturę, wspaniała…” – myślał rozemocjonowany. Kiedy Marianna wyszła do innego pokoju, przyjaciele mogli swobodnie porozmawiać.
– Pisałeś mi, że już, już… miałeś ją pojąć. I co się stało? – zapytał Goethe.
– Mam nadzieję, że niedługo weźmiemy ślub – odrzekł radośnie.
– Trafił ci się skarb.
– Może los wreszcie osłodzi moje życie po dwóch śmierciach żon – Willemer rzekł refleksyjnie.
– Ona nie znajdzie większego szczęścia w życiu, niż związek z tobą.
– Zgodziła się, lecz długo się wahała. Niepotrzebnie zadręcza się różnymi myślami. Byłbym ci dozgonnie wdzięczny, jeślibyś spróbował wpłynąć na nią kojąco; ona polubiła cię.
– Podczas krótkiej z nią znajomości zauważyłem, że to kobieta rozumna, ufam więc, że w małżeństwie będziecie szczęśliwi. Jednak pamiętaj, mój drogi, że miłość to sprawa idealna, małżeństwo zaś realna.
– I ty mnie to mówisz? – zaśmiał się ironicznie.
– Połączenie rzeczy idealnej z realną może nie być bezkarne – dokończył Goethe.
– Zgoda. Dlatego tak długo nie chciałeś się żenić… – Willemer zaśmiał się wesoło.
– Za to ty nadrabiasz to z nawiązką – odciął mu się.
Żegnając się z Goethem, Willemer z Marianną zaprosili go do letniego domu w  Gerbermühle.

Z Wiesbaden poeta przybył we wrześniu 1814 roku do Frankfurtu, gdzie gościł u rodziny swojej siostry Kornelii i jej męża Johanna Georga Schlossera w domu, który znajdował się prawie naprzeciw willi Willemera przy ulicy Fahrtor. Stąd często spacerował do Gerbermühle, odwiedzając Jakoba i Mariannę mieszkających tam do jesieni.
Kiedy w drugiej połowie września Goethe przebywał w Heidelbergu, Marianna i Johann Jakob pobrali się 27 września 1814 roku, nie informując o tym dalszej rodziny i znajomych.
Po powrocie z Heidelbergu Goethe pojawił się 12 października w Gerbermühle. W domu zastał tylko Mariannę. Przywitali się serdecznie, całując się w policzki. Oboje czuli, że łączy ich coś więcej, niż przyjaźń. Usiedli na drewnianej ławie blisko siebie.
– Wzięliście ślub chyłkiem – był trochę rozżalony.
– Nie chcieliśmy rozgłosu. Sformalizowaliśmy tylko to, co trwa od lat – odrzekła nieco skonfundowana.
– Oczywiście nie mam pretensji – skłamał.
– Przez lata opierałam się, teraz wreszcie uległam.
– Zresztą sam namawiałem do tego Jakoba.
– Dlaczego? – zaskoczyła go tym pytaniem.
– A dlaczego po tylu latach zdecydowałaś się na ślub dopiero teraz – pogładził nasadę jej dłoni.
Marianna spojrzała na niego zamglonymi oczami. Była zmieszana. Milczała.
– Przepraszam, cofam pytanie – pocałował jej rękę.
– Johannie, nie musisz cofać – uścisnęła mocno jego palce. – Kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy się w sierpniu, poczułam tu – przyłożyła jego dłoń do swojej piersi – jakiś przedziwny ogień…
– Ja także podobnie czułem – wszedł jej w słowo. – Z twoich oczu zaś odczytywałem rozkoszną wzajemność.
– Zlękłam się wówczas. Nie chcąc dawać tobie przystępu do swego serca, chciałam postawić tamę.
– Tamą miał być ożenek?
– Sama nie wiem, czy postąpiłam mądrze. Po dwóch tygodniach od ślubu jeszcze bardziej jestem niepewna, choć wiem, że nie mam odwrotu. Poświęciłam mu całe życie. Jest dla mnie dobry.
– Mnie także dręczą niepokoje; jest moim przyjacielem. Ufam, że miłość wszystko przemoże.
– Nie mogę pojąć, co się ze mną dzieje, mój drogi. Jestem z nim od tylu lat, rozumiemy się, szanujemy, ale żadna iskra nie zatliła się we mnie.
– Teraz zapaliła się?
– I huczy płomieniem. W środku gorzeję – policzki miała czerwone.
– Moje kochane maleństwo – Goethe pochylił się ku niej i pocałował w policzek.
– Nie! – zaprotestowała.
– To nikły znak naszego uczucia. Zaufaj mi, jak ja ufam tobie, granice tego znaku nie zostaną naruszone.
Marianna, nie bacząc na jego słowa, ucałowała go w usta, po czym odskoczyła, jak poparzona, przykrywając palcami swoje wargi. Była podekscytowana.
„Kobiety lubią przekraczać granice, gdy się je im wyznacza. Niepotrzebnie to rzekłem – zamyślił się. – Nie wolno mi złamać przyjaźni Jakoba”.
– Dawno temu śmiałem się z weimarskich panien, że na przyjaźń braknie im rozumu, a na miłość zabraknie im uczucia. Z nami rzecz ma się inaczej, co do przyjaźni nie musimy się frasować, a co do uczucia potrzeba nam dużo rozumu.
– Ja natomiast podśmiewałam się w duchu, że mój Jakob jest dla mnie za stary. Teraz przewrotny los sprawił, że serce oddałam jeszcze starszemu… – uśmiechnęła się serdecznie, dotykając dłonią jego pomarszczonej twarzy.
– Paradoks, moja luba – przykrył jej dłoń swoją. – Życie staramy się budować z kształtnie uformowanych cegieł, lecz kiedy pojawia się miłość, do budowli wstawiamy pozornie niewłaściwe cegiełki, które później pasują do siebie idealnie, wiążąc konstrukcję mocniej, niżby się zrazu wydawało.
– Nikt nie potrafi sprostać twemu rozumowi.
– Kolejny paradoks: choć ukradłaś moje serce, czuję się bogatszy, niż kiedykolwiek.
– Okazja czyni złodzieja. Zrobiłam to z przyjemnością, najdroższy.
Johann tego dnia, po przyjściu do mieszkania swojej siostry, późnym wieczorem napisał do niej wiersz, którego pierwsza zwrotka brzmi następująco:

Szansa nie czyni złodziei,
Choć złodziejką zostałaś w mig;
Skradłaś mą miłość w nadziei,
że ona w sercu mym tkwi.

Cztery dni później Marianna przekazała mu wierszowaną odpowiedź. Oto pierwsza zwrotka:   

Z miłości twojej kontenta
Nie straciłam okazji;
Przez ciebie jestem złodziejka,
Uwielbiam tak kraść raźnie.

Wiersz ten – Podekscytowany twoją miłością – został później włączony przez Goethego do Księgi Sulejki. Jest to jedyny przypadek w życiu poety, kiedy na jego utwór kobieta odpowiedziała wierszem, który ujawnił jej „miłosną radość”, jak określił to Ernst Beutler, znawca życia poety i jego twórczości.
W grudniu 1814 roku Marianna napisała  wiersz Dla Goethego, lecz antydatowała go na 12 października, ponieważ dzień ten był dla niej wyjątkowo ważny. Poniżej jego fragment:

Jestem niewielka, jak wiesz,
Lubym maleństwem mnie zwiesz.
Więc mów tak do mnie bez przerwy,
Szczęśliwa będę niezmiernie,
bardzo lubię życie swe,
wszerz jak i wzdłuż, wzdłuż i wszerz.
(…)
Wniknąłeś mocno w mój byt,
Więc noszę cię w sercu mym,
Wciąż myślę o takim darze:
Wpisz się do mej księgi marzeń,
Będzie to jak dawna pieśń
wciąż śpiewana wzdłuż i wszerz.

W każdej zwrotce autorka powtarza lejtmotyw „długi – szeroki” (w moim tłumaczeniu: „wzdłuż i wszerz”, w oryginale: „Lang wie breit und breit wie lang”), czym nawiązuje do motywu często stosowanego przez Goethego.

18 października 1814 roku w Niemczech obchodzono pierwszą rocznicę „bitwy narodów” pod Lipskiem, gdzie koalicja antyfrancuska odniosła zwycięstwo nad Napoleonem. W Gerbermühle gospodarze z gościem również z tej okazji biesiadowali. We trójkę wesoło rozmawiali, jedząc i pijąc reńskie wino, choć Marianna, jak przystało na kobietę, piła symbolicznie. Po kilku szklanicach Eiflera panowie zaczęli śpiewać piosenki, w tym pieśni Goethego: W najczystszy wiosenny poranek, Małe kwiaty, małe liście, czy Fiołek na łące. W pewnym momencie zaintonowali Szczurołapa.
– Nie lubię tej piosenki – Marianna zaprotestowała cicho, zwracając się do męża.
Goethe myślał, że mówiła do niego, bowiem w tej sekundzie był zapatrzony w ogień płonący w kominku.
 – Mości Marianno, szczurołap występuje w niej marginalnie, jest tam także łapacz dziewczyn… – uśmiechnął się łobuzersko.
– Tym bardziej protestuję – rzekła stanowczo. – Och, przepraszam, mówiłam do męża – była skonfundowana.
– Nie szkodzi. Należy szanować delikatne gusty dam – pocałował ją w rękę. Marianna szybko ją cofnęła. – Jokobie, Jakobie! – krzyknął do wciąż śpiewającego przyjaciela. – Poniechaj! – Twoja małżonka nie życzy sobie tej ohydnej ballady.
– Ona nie jest wcale ohydna, tylko mi nie odpowiada – wtrąciła się.
– No, dobrze – Willemer odrzekł z wysiłkiem – Tylko co mamy śpiewać, bo skończył mi się koncept… – mówił już trochę niewyraźnie.
Marianna wstała energicznie od stołu.
– Poczekajcie – rzuciła pośpiesznie, po czym poszła do drugiego pokoju. Po chwili wróciła z gitarą.
– Zapomnieliśmy o Ergo bibamus – oznajmiła entuzjastycznie.
– Może dlatego, że to świeży trunek z mojej winiarni słów – ucieszył się poeta. – Amatorzy słuchają i nie przeszkadzają – spojrzał na podpitego Willemera, którego ciężkie powieki coraz częściej przymykały zamglone oczy. – Natomiast aktorzy zawodowi grają i śpiewają – spojrzał na ukochaną.
Marianna, po kilku próbnych akordach, zaczęła śpiewać jasnym głosem. Goethe wtórował jej cicho przy każdym wersie, w którym występowały słowa ergo bibamus (więc pijmy).

Zebraliśmy się dla zacnych czynów tu,
Dawaj, bracie, ergo bibamus!
Szklanice dzwonią, jak najśpiewniejszy chór,
Rozmowy stop: ergo bibamus!
Te stare, potężne słowa miło brzmią
Chyżo na wyprzódki do śpiewu się rwą,
Rozbrzmiewają echem gama za gamą,
Jak wspaniale: ergo bibamus!

Wtem miłość zauważyłem przyjazną,
Pomyślałem: Ergo bibamus!
„Bądź moim przyjacielem” – rzekła raźno
I odeszła. Myślę: bibamus!
Powróci wnet, obejmie, całusa da,
Bo tęskni za całowaniem, i to jak!
Zostanie i dowie się, co to za gra,
Dalej, bracie, ergo bibamus!

Wesoła melodia wpłynęła tak kojąco na gospodarza, że zasnął na wygodnym krześle z poręczami.
– Przecudnie! – Goethe zawołał zachwycony, po czym wstał i ucałował ją w skroń.
Na jej twarzy pojawił się rumieniec.
– Śpiew mnie ożywił, a na niego zadziałał niczym nasenny napar – wskazał wzrokiem na przyjaciela.    
– Może teraz Król Olch? – zaproponowała rozochocona.
– Nazbyt melancholijny.
– Faktycznie – poskrobała się po skroni. – Nie pomyślałam, że nie przystaje do tej chwili.
Goethe zmarszczył czoło, coś sobie skojarzył.
– Kiedy słyszę „ta chwila” za każdym razem staję na progu między radosną doczesnością i mroczną nieskończonością – mówił wolno. –  Czuję, jak ona rozkosznie płynie niczym górski strumień, wnika we mnie i roznosi drobiny szczęścia po wszystkich moich komórkach.
Pod każde wypowiedziane słowo Marianna podkładała na gitarze ciche akordy. „Jakże anielsko mi akompaniuje” – myślał, sycąc się jej obecnością i dźwiękami drgających strun.
– Ja także czuję w duszy te drobiny. Niech chwila ta zrodzi następne równie wspaniałe – rzekła słodko.
Oboje długo patrzyli sobie w oczy, odczytując miłosne fluidy. Stało się to, czego nikt się nie spodziewał: stary poeta zakochał się z wzajemnością w żonie swojego przyjaciela. Był zauroczony jej młodością, mądrością, dowcipem i talentem aktorskim. Mariannę natomiast urzekł geniusz Goethego przejawiający się niemal w każdej płaszczyźnie jego aktywności. Nie bez znaczenia był także jego urok osobisty, o czym wspominali po latach jego przyjaciele. Podczas pobytu zachwycony pisał do żony: „Światło księżyca i zachody słońca u Willemera w Gerbermühle nieskończenie piękne”.
W stanie uczuciowej euforii poeta tworzył Dywan Wschodu i Zachodu, cykl liryków, których motywem przewodnim jest miłość traktowana jako źródło radości życia. Pogląd ten sprzeczny był z ideą uczucia występującą u romantyków rozumianą jako cierpienie. Poemat składa się z dwunastu ksiąg, których treść stanowią między innymi prawo do życia i jego afirmacja, filozofia przemijania, medytacje nad niezadowoleniem, pochwała sztuki, tęsknota i miłość. Księga Zulejki (Buch Suleika) zawiera wiersze stanowiące liryczny dialog między Zulejką, młodą kobietą i Hetem’em, starym mężczyzną, inspirowane platoniczną miłością do Marianny.
20 października 1814 roku Goethe opuścił Frankfurt i pojechał do Weimaru, zabierając z sobą tajemnicę uczucia do Marianny. Kontynuowali platoniczny romans, pisząc do siebie listy, wymieniając się wierszami i prezentami (do dzisiaj zachowało się cylindryczne kartonowe pudełko z rysunkiem dudka ofiarowane Mariannie na Boże Narodzenie 1820 roku). W kwietniu 1815 roku Johann Willemer napisał do Goethego: „Odzyskaj szybko siły po trudach zimy w Weimarze. Mógłbyś zacząć kurację w Oberradzie [blisko jego posiadłości] i zamieszkać z nami w Gerbermühle. Jest wystarczająco dużo miejsca, a moja żona i ja nigdy nie moglibyśmy być bardziej radzi niż to, żeby mieć ciebie jako gościa. Kiedy będziesz zmęczony słońcem i pracą, ona będzie ci śpiewała twoje piosenki”.
Poeta skorzystał z zaproszenia i pod koniec maja pojawił się u Willemerów, zostając dłużej, niż planował, bo aż do wczesnej jesieni. 28 sierpnia 1815 Johann Jakob zorganizował Goethemu 66. urodziny, podczas których wygłosił uroczystą mowę ku jego czci. Rankami poeta kontynuował pracę nad Dywanem Zachodnio-Wschodnim. Napisał ponad trzydzieści wierszy lirycznych tworzących zasadniczą część Księgi Sulejki. Pierwotnie Goethe nie miał jej w swoich planach, dopiero pod wpływem uczucia napisał ją, zmieniając kompozycję poematu. W południe we troje jedli obiad, po południu zaś spacerowali po wiejskiej okolicy. Wieczorem poeta recytował wiersze napisane w ciągu dnia, Marianna śpiewała jego piosenki, a czasem własne utwory, które później Goethe umieścił w poemacie, jako swoje.
Pewnego wieczoru we troje siedzieli na tarasie domu, Johann i Jakob pili reńskie wino, Marianna zaś śpiewała im piosenkę do swojego wiersza Ach, dla twoich wilgotnych skrzydeł. Dwie ostatnie zwrotki brzmiały następująco:

Pędź do kochanka, a prędko,
Powierz mu najcichsze słowa,
Nie zasmucaj go udręką,
Boleści swe przed nim schowaj.

Powiedz mu najczulszym szeptem:
Twoja miłość życiem moim,
Ona nasze serca zepnie
i obdarzy mnie pokojem.

Po krótkiej przerwie zaśpiewała wiersz Co oznacza ruch? Poniżej przytaczam pierwszą i trzecią zwrotkę:

Co oznacza ruch w przestrzeni?
Dobre nowiny ze Wschodu?
Ruch jego skrzydeł to zmieni:
Ranę mego serca schłodzi.
(…)
Złagodzi słońca blask ostry,
ochłodzi me lica cieniem,
upieści winne grona, osty
Na polach pośród dereni.

W późniejszym okresie udokumentowane zostały trzy utwory autorstwa Marianny: Podekscytowany twoją miłością (Hochbeglückt in deiner Liebe),  Co oznacza ruch (Was bedeutet die Bewegung) oraz Ach, dla twoich wilgotnych skrzydeł (Ach, um deine feuchten Schwingen). Do dwóch ostatnich muzykę skomponował Franz Schubert, autor muzyki do wielu wierszy Goethego, nie mając świadomości, że nie były to jego utwory.
We wrześniu 1815 roku poeta opuścił posiadłość letnią Willemerów z postanowieniem, aby więcej nie widywać się z ukochaną. Była to decyzja, na skutek której bardzo cierpiał. „Wprawdzie Marjanna kochała Goethego i nawet była gotowa oddać mu się cała” – jak napisał Ferdynand Hoesick w książce Goethe i najpiękniejsze dni w jego życiu 1814-1832 (1931) – jednak jego szlachetność i lojalność wobec przyjaciela przeważyły.
W czerwcu 1816 po ciężkiej chorobie zmarła żona Goethego, Christina. Pragnąc na pewien czas oderwać się od miejsca dramatycznych przeżyć, 16 lipca wyruszył do uzdrowiska w Baden-Baden. Był pochmurny poranek. Kiedy ujechał kilkanaście kilometrów od Weimaru, zapadł w półsen, wspierając głowę o miękki zagłówek; po nieprzespanej nocy był zmęczony.
– Z Baden wyskocz na chwilę do Gerbermühle – usłyszał przyjemny głos.
Zaniepokojony rozejrzał się po wnętrzu, upewniając się, czy jedzie sam.
– Jadę odpocząć od tego wszystkiego, com niedawno przeszedł. Nie w głowie mi ta wycieczka – odrzekł w myślach i ponownie zamknął oczy.
– Ona czeka na ciebie – głos nagle upodobnił się do tembru Marianny, choć intonacja była nieco inna.
– Rok temu dałem sobie słowo. Nie zdradzę przyjaciela.
– Słowo dałeś sobie, nie jemu, możesz więc je cofnąć bez konsekwencji.
– Zastanowię się – łamał się.
– Ona tęskni – tajemnicze słowa zabrzmiały jeszcze słodziej.
– Zobaczę… – pomyślał podekscytowany, czując przyspieszony puls. – Ale…
– Nie wahaj się, Fauście.
– Nie wolno mi! – krzyknął po usłyszeniu tego imienia. – Precz Mefisto!
W tym momencie poczuł, jak powóz gwałtownie przechylił się na bok, po sekundzie nic już nie pamiętał. Pojazd przewrócił się na drodze przed Erfurtem. Pękła tylna oś. Stangret upadł na ziemię, kalecząc się w czoło. Na szczęście jemu, ani poecie nic się nie stało. Po krótkim szoku Goethe zorientował się, co się wydarzyło. Wypadek uznał za zły znak. Po naprawie pojazdu powrócił do Weimaru.

Dywan Zachodnio-Wschodni został wydany dopiero w 1819 roku, kiedy twórca nabrał dystansu do minionych przeżyć. Autorstwo wierszy Marianny zostało ujawnione kilka lat po jej śmierci w 1869 roku przez pisarza Hermana Grimma, jej wieloletniego przyjaciela, który poznał od niej tę tajemnicę.   
Ostatnim aktem intymnych relacji Goethego i Marianny był liścik przewodni w formie krótkiego wiersza Do rąk własnych mojej ukochanej (Vor die Augen meiner Lieben) z 3 marca 1831 roku załączony do odesłanego do niej pakietu jej listów, które – jak napisał ­– wskazywały na najpiękniejsze dni jego życia. Przesyłkę wysłał na rok przed swoją śmiercią.
Cztery lata później Johann Jakob Willemer doznał udaru mózgu, żona opiekowała się nim dwa lata. Zmarł w październiku 1838 roku, Marianna zaś w 1860 roku.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko