Franciszek Czekierda – LEŚMIAN – KOCHANEK MUZ I KOBIET

0
221

Gdym zdobył wieniec szczęścia i chwały –
Dwie mnie dziewczyny miłowały.

Jedna mówiła, że bólem kocha…
Weselem – druga, bo więcej płocha.

Jedna weselem, a druga bólem…
Każda mię swoim przezwała królem!

Z cytowanego fragmentu wiersza Dwa krzyże (1908) wynika, że trzydziestojednoletni Bolesław Leśmian był obdarzony miłościami dwóch dziewczyn, którymi były żona i najprawdopodobniej Celina Sunderland. Kreśląc poetycko podwójne miłowanie niejako wywieszczył sobie dwoistą przyszłość serca, które od 1917 roku rozdarte było pomiędzy żonę i Dorę Lebenthal.

Celina czyli Czesława Sunderland (ur. w 1885 roku) była o osiem lat młodszą od Leśmiana kuzynką, jej ojciec był bratem matki poety. Dziewczyna nie miała urody ówczesnych gwiazd kina, była jednak inteligentna i uzdolniona plastycznie. Leśmian nawiązał z nią bliski kontakt w 1901 roku, gdy Celina miała zaledwie szesnaście lat. Po pewnym czasie zostali parą. Młody poeta chciał się z nią ożenić, jednak spotkał się z odmową. Kilkunastoletnia panna wykazała się większą dojrzałością od znacznie starszego kawalera. Pragnąc studiować malarstwo wiedziała, że małżeństwo mogłoby przekreślić jej zamierzenia. W 1902 roku rozpoczęła studia malarskie u Pierre’a Bonnarda w Paryżu. Rok później przybył do tego miasta Leśmian. Mimo, że Celina odrzuciła propozycję ożenku, jednak lubiła Leśmiana, ceniła jego poetycki talent, wiedzę i ujmujący sposób bycia. Nad Sekwaną byli nierozłączną parą, pasowali do siebie; zgrabni, niewysocy, równego wzrostu. Celina znała się z Zofią Chylińską, swoją rówieśnicą, która również studiowała malarstwo, lecz w akademii Rodolphe’a Juliana. W Polsce uczyła się rysunku u Wojciecha Gersona oraz rzeźby u Xawerego Dunikowskiego. We Francji mieszkała od 1901 roku. Dzięki Celinie Zofia poznała Leśmiana.
Ten ujrzawszy piękną malarkę zakochał się od pierwszego wejrzenia. Mimo, że Chylińska była zaręczona z niejakim Januszem Trzcińskim, z nieskrywaną przyjemnością przyjmowała adorację poety. Gdy Celina na chwilę oddaliła się, Bolesław umówił się na spotkanie z Zofią. Nazajutrz, idąc na randkę do Ogrodu Luksemburskiego, poeta przypomniał sobie swój stary wiersz Ideały, którego frazy chciał wykorzystać w rozmowie, by dziewczynie zaimponować. Po przywitaniu się spojrzał przenikliwie na jej zgrabną postać i powiedział wdzięcznym głosem:
– Kształt jest naj­wyż­szym moim ide­ałem, w nim pragnę zmie­ścić wszech­świat sy­me­trycz­nie.
– To brzmi malarsko – zauważyła Zofia. – Zresztą od starożytności symetria jest fundamentem sztuki.
– W niej duch moich zamyśleń stał się cia­łem, w tę cu­dow­ną for­mę zmie­nio­ny ma­gicz­nie – Leśmian wskazał dłonią na Zofię.
– Pięknie to pan ujął, ale czy ja naprawdę jestem emanacją pańskich zamyśleń? – zdziwiła się.
– Tak. Od lat na to czekałem i teraz stało się – rzekł uroczyście.

Magia Leśmiana była tak duża, że gdy po krótkiej znajomości zaproponował jej wspólny wyjazd do Bretanii, Zofia bez wahania się zgodziła. I szybko się zakochała. Ponadto modna wśród artystów Bretania, w której przebywali i tworzyli m.in. Paul Gauguin, Pierre Bonnard, Władysław Ślewiński, Olga Boznańska czy Roman Kramsztyk, miała dla młodej malarki szczególną siłę przyciągania.
We wrześniu 1904 roku Zofia i Bolesław przyjechali do nadmorskiego miasteczka Concarneau i zamieszkali w hoteliku de Plage. Za oknem rozciągały się prehistoryczne megality, a za nimi plaża i Atlantyk. Leśmian był oszołomiony widokami, a jeszcze bardziej uczuciem. Po kilku dniach skończyły mu się pieniądze. Jak zwykle wysłał telegram do zaprzyjaźnionego Miriama (Zenona Przesmyckiego) z prośbą o pożyczenie 10 lub 15 rubli. Dowodem na jego zakochanie jest fragment listu: „Przyjechałem tu z jedną b. ładną malarką, ale zachowuję się tak, że uważa mię za idiotę. (…) Nic nie wiem, co się ze mną dzieje. Natłok wrażeń”. Mimo, że Zofia pochodziła z bogatej rodziny, zdecydowała się wybrać na partnera ubogiego poecinę, który niedostatki swojej urody rekompensował inteligencją, czarem, dowcipem, a nade wszystko talentem.
Ich wspólny pobyt w Bretanii nie był wyłącznie romantycznym pasmem czułych westchnień. Po kilku tygodniach doszło do pierwszego zgrzytu, nerwowy charakter Bolesława zderzył się z mocną osobowością Zofii. W sobotę po śniadaniu mieli wyjść na plażę, ale Leśmian rozmyślił się, ponieważ chciał dokończyć dramat (Wasilij Busłajew), który obiecał jak najszybciej wysłać Miriamowi. Zofia zdenerwowała się z powodu zmiany planów. Zarzuciła mu, że zmienia zdanie, ulega wpływom innych, a tym samym lekceważy ją. Leśmian nie spodziewał się tak ostrej reakcji partnerki, którą do tej chwili uważał za łagodnego aniołka. Szybko przekonał się, że ma do czynienia ze zdecydowaną osóbką. Eskalacja kłótni nastąpiła w chwili, gdy z jej ust padło nazwisko Trzcińskiego.
– Zdecyduj się więc, chcesz być ze mną, czy z nim? – Leśmian krzyknął piskliwie.
– Skąd ci to przyszło go głowy – Zofia zirytowała się. – Co za idiotyczna alternatywa?
– Jeśli powiedziałaś, że jestem gorszy od Trzcińskiego to proszę bardzo, droga wolna.
– Jestem z nim zaręczona.
– Powtarzasz się, powiedziałaś mi to na początku naszej znajomości. Czy ma to być groźba? Może szantaż? Myślałem, że szczerze wyznaliśmy sobie uczucie, a teraz z powodu jakiegoś głupiego nieporozumienia zamierzasz to wszystko zburzyć – Bolesław mówił dramatycznym tonem.
– To, że jest oficjalnym narzeczonym, nie znaczy, że chcę cię zostawić.
– Oficjalny, nieoficjalny… Co za beznadziejne określenia. Kiedy wreszcie z nim zerwiesz?! – Leśmian tracił nad sobą panowanie.
– Jeśli będziesz się tak wydzierał, to ja dziękuję – nagle zaszlochała. – Nie chcę jego, ani ciebie. Nikogo. Przeklęty męski ród!
– Zosiu, co ty mówisz – Leśmian nagle złagodniał. – Obiecałaś mi, że z nim skończysz, obiecałaś pierwszego dnia, gdy tu przyjechaliśmy.
– Zastanowię się – Zofia również złagodziła ton.
Po awanturze ogarnęła go rozpacz. Brakowało mu powietrza. Aby się uspokoić, zapalił papierosa, jednak po zaciągnięciu się zaczął gwałtownie kaszleć. Był zły na Zofię i siebie. „Wspólny pobyt miał być wymarzoną sielanką. Wydawało mi się, że mam do czynienia z cud-dziewczyną, z wyśnioną Aminą, bajeczną jednią urody, wdzięku, talentu. I tak było do dzisiaj. Teraz wiem, że za każdym źdźbłem rozkoszy kryje się trujący kolec, a po każdym spełnionym rumianym marzeniu wygwarza się dusząca ohyda. Moje wesele tkwi w bólu żałoby, kocham i cierpię – żalił się w myślach. – Czy tak będzie zawsze? Co mnie jeszcze czeka?”.
Awantury młodych kochanków kończą się najczęściej eksplozją namiętności. Tak było w ich przypadku. Po miłosnych frenezjach ona postanowiła zerwać zaręczyny, on zaś obiecał jej dozgonną miłość. Po prawie dwumiesięcznym pobycie w Bretanii para powróciła do Paryża, gdzie zamieszkała w wynajmowanym przez Zofię mieszkanku na Montparnassie przy ulicy Chevreuse 6. Żyli skromnie, a czasami ubogo. Najważniejsze jednak było, że się kochali. Postanowili spędzić z sobą resztę życia. Pobrali się 24 marca 1905 roku w paryskim kościele św. Magdaleny. W liście do Miriama wołał entuzjastycznie: „Nie chwyćcie się tylko za głowę! Ożeniłem się!!”. Latem, gdy Zofia była w ciąży, wyjechali na wczasy ponownie do Concarneau. W październiku tego roku urodziła się im córka Maria Ludwika zwana Lusią. Po pewnym czasie przenieśli się do mieszkania pani Prouchkowskiej (w piątej dzielnicy), u której wynajmowali pokój. Przeprowadzka spowodowana była względami finansowymi. Żyli biednie, Leśmian regularnie słał listy do znajomych: Miriama, Stanisława Wyrzykowskiego i Franciszka Siedleckiego o pożyczki w wysokości 200 lub choćby 100 rubli. Gdy głodował i czuł się chory z wyczerpania, małżonkowie zdecydowali się powrócić do Warszawy, co nastąpiło prawdopodobnie na początku 1907 roku. Niedługo po przybyciu do stolicy dotknęła poetę śmierć jego młodszego brata, Kazimierza, który zmarł na gruźlicę.
W czerwcu przyjechał do Iłży do ciotki Gustawy Sunderland. Bez żony, której rodzina Leśmiana nie lubiła. Na jesieni Bolesław opublikował w rosyjskim czasopiśmie Wiesy sześć wierszy z cyklu Łunnoje pochmielje. W tym czasie wyjechał z żoną i córką do Włoch, gdzie zwiedzili m.in. Rzym, Neapol, Pompeje i Wenecję. W grudniu 1908 roku urodziła im się druga córka, Wanda Irena.

Bolesław Leśmian wyznawał zasadę, że sztuka powinna być kierowana do elity duchowej społeczeństwa, jego poglądy były zgodne z ideami wyznawanymi przez Zenona Przesmyckiego i Wacława Berenta. W tym duchu tworzył. Wczesną jesienią 1912 roku Leśmian opublikował w Towarzystwie Wydawniczym Jakuba Mortkowicza swój pierwszy tom poezji Sad rozstajny. Długo zwlekał z wydaniem wierszy w formie zwartej, co było spowodowane m.in. jego życiową niezaradnością oraz starannością w doborze utworów. Po publikacji posypały się entuzjastyczne recenzje. Wacław Grubiński w „Kurierze Porannym” napisał, że tomik jest „istotnym klejnotem poetyckim”, a Jan Nelken w „Prawdzie” podsumował, że jego poezja jest „Z ducha i kultury francuska i nosi w sobie piętno i odbicie poetów Baudelaire’a i Verlaine’a”.
Podczas wojny w 1916 roku poeta przeprowadził się do Łodzi, gdzie objął stanowisko kierownika literackiego w Teatrze Polskim. Był przekonany, że w tym trudnym okresie będzie mu się żyło lepiej poza Warszawą. Niestety wszędzie panowała wojenna bieda i były kłopoty ze zdobywaniem żywności. W kwietniu 1917 roku zrezygnował z posady. Latem ponownie przyjechał do Iłży (bez żony i dzieci) do ciotki Gustawy, którą chętnie odwiedzała liczna rodzina. Pojawiła się tam także Celina z przyjaciółką Dorą, czyli Teodorą Lebenthal, lekarką chorób skórnych. Gdy Bolesław ujrzał ją – ładną kobietę o kasztanowych włosach – w okamgnieniu zakochał się. Zachowywał się, jakby zapomniał o żonie i dzieciach. Dora odwzajemniła jego uczucie. Ich namiętny związek przetrwał dwadzieścia lat, do śmierci poety. Według Jana Brzechwy (kuzyna Leśmiana, który później starał się Dorę uwieść), panna Lebenthal podobała się mężczyznom, posiadała czar i kobiecą zalotność, a przede wszystkim była naturalna. Teodora była rówieśnicą Zofii Chylińskiej i Celiny Sunderland.
Nazajutrz Leśmian spotkał na ulicy sąsiada Sunderlandów, Antoniego Siwca, którego znał z poprzednich pobytów. Panowie lubili się i czasem prowadzili niezobowiązujące pogawędki. Poeta, będąc pod urokiem nowo poznanej kobiety, zagadnął sąsiada.
– Panie Antoni, zna pan doktór Dorę?
– Widziałem ją raz, może dwa razy. Kiedyś już tu była z panną Celinką.
– Co za postać, co za cudowna twarz… – Leśmian rozpływał się w zachwycie.
– Owszem, niczego sobie kobietka – Siwiec potwierdził beznamiętnie.
– I ten uśmiech, te namiętne usta… – poecie żarzyły się oczy.
– Chyba jak u każdej młodej i szykownej damy.
– Dla takiej kobiety warto zgrzeszyć – poeta skonkludował, akcentując mocniej dwa ostatnie słowa.
– Panie Bolesławie! – zgromił go wzrokiem sąsiad. – A żona, córki?
Poeta zmieszał się. Po chwili milczenia zapytał go o zdrowie i otrzymawszy zdawkową odpowiedź, pożegnał się.
Tego samego dnia zaproponował Dorze spacer, na który chętnie przystała. Leśmian wszelkimi sposobami starał się zwabić w swoje sidła ponętną panią doktor, a szelma potrafił to robić. Idąc w kierunku ruin zamku sugestywnie gestykulował, roztaczając przed nią swój pawi ogon inteligencji, wdzięku, dowcipu i poetyckich metafor. Teodorę urzekła jego wyjątkowa osobowość. Umówili się na następny dzień w tym samym miejscu, pod pretekstem zbierania malin, bo wracając zauważyli, że na poboczu zamkowego wzgórza czerwieniło się od nich.
Gdy ze ścieżki zboczyli w malinowy chruśniak, zniknęli w nim zanurzeni po głowy. Dora rwała maliny jedną dłonią, po czym przekładała je do drugiej i podawała Bolesławowi. Ten zachłannie zgarniał owoce wargami.
I stały się maliny narzędziem pieszczoty
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie
Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,
I chce się wciąż powtarzać dla samej dziwoty.

I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,
Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,
Porwałem twoje dłonie – oddałaś w skupieniu,
A chruśniak malinowy wciąż trwał dookoła.

Właśnie tam Bolesław wyznał jej miłość. Odtąd każdego dnia spotykali się, by chodzić na długie spacery wąwozami, polnymi dróżkami i pod ruiny zamku. Starali się ukryć przed oczami ciekawskich, czemu poeta dał później wyraz w drugim wierszu z cyklu W malinowym Chruśniaku:
Śledzą nas… Okradają z ścieżek i ustroni,
Z trudem przez nas wykrytych. Gniew nasz w słońcu pała!
Śpieszno nam do łez szczęścia, do tchów naszych woni,
Chcemy pieszczot próbować, poznawać swe ciała.

Po spotkaniach pod gołym niebem okraszonych czułymi szeptami nadszedł wreszcie czas na spotkanie pod dachem. Aby zmylić wścibskich domowników oboje umówili się, że Dora przez okno swojego pokoju będzie dawała znaki lampą naftową, kiedy może do niej przyjść. Poeta obserwował jej okno z zewnątrz.
            Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne:
            Lampa, gdy noc już zdąży świat mrokiem owionąć,
            Winna zgasnąć w tej szybie, a w tamtej zapłonąć.
            Na znak ten oddech tracę. Już schody są ciemne.

            Gdy Piotr Łopuszański, autor Bywalca zieleni biografii Bolesława Leśmiana, znalazł się pewnego dnia w Iłży pod domem Sunderlandów, zobaczył w oknie stylizowaną lampę naftową usytuowaną identycznie, jak w tamtych czasach. Skonkludował, że mieszkańcy tego domu wciąż pielęgnują pamięć o miłości Bolesława i Dory.
Cykl jedenastu wierszy w Malinowym chruśniaku znawcy poezji zaliczają do najpiękniejszych polskich wierszy miłosnych.


Mimo wielkiego uczucia do Teodory, jego wcześniejsza namiętność do Celiny nie wygasła, jeszcze przez kilka lat kontynuował podwójny romans. W wierszu Znikomek z tomiku Napój cienisty (1936) dał temu wyraz.
Dwie dusze tai w swej piersi: jedna po niebie się włóczy –
Druga – na ziemi marnieje. Dwie naraz kocha dziewczyny:
Ta czarna – snu wieczystego na pamięć barwnie się uczy –
Ta jasna – całun powiewny tka dla umarłej doliny.
Którąż z nich kocha naprawdę?

Utwór powtarza motyw dwoistości uczucia występujący wcześniej w wierszu Dwa krzyże (cytowanym na początku niniejszej opowieści) z tą różnicą, że w wierszu z 1908 roku młodego poetę kochały dwie dziewczyny, natomiast w tym utworze podmiot liryczny, ów Znikomek,  „Dwie naraz kocha dziewczyny”.
Po nastaniu jesiennych chłodów Dora Lebenthal wróciła do swojego mieszkania w Warszawie przy ulicy Marszałkowskiej w pobliżu placu Zbawiciela. Nawiasem mówiąc w tym samym budynku, piętro wyżej, Celina miała pracownię malarską (w której krótko mieszkał Jan Brzechwa po wyjściu z wojska po wojnie polsko-bolszewickiej).

W tym czasie Bolesław Leśmian, borykając się nieustannie z kłopotami finansowymi, załatwił sobie stanowisko notariusza w Hrubieszowie, dokąd z rodziną przeprowadził się w sierpniu 1918 roku. Poeta nie lubił tego miasta, w którym unosiło się – jak to określił – wilgotne i malaryczne powietrze. Często chorował na płuca, ale bezstronnie należy stwierdzić, że wypalał dziennie dwie, a czasem trzy paczki papierosów. Leśmian był słabego zdrowia, poza powtarzającym się nieżytem szczytów płuc, często narzekał na bóle serca i żołądka. Po czterech latach pobytu w Hrubieszowie przeprowadził się do Zamościa, gdzie udało mu się uzyskać posadę notariusza w Sądzie Pokoju.
Na skutek ofensywy wojsk Armii Czerwonej w lecie 1920 roku urzędy państwowe znajdujące się blisko frontu wschodniego zostały ewakuowane. Od sierpnia do października Leśmian przebywał w stolicy uczestnicząc, m.in. z Nałkowską, Miriamem, Staffem, Strugiem i Szymanowskim, w posiedzeniach Centralnego Komitetu Propagandowego, który działał w celu zmobilizowania społeczeństwa i podniesienia morale walczących żołnierzy przeciw bolszewickiej nawale.
Piętnastego września tego roku odbył się w warszawskim kościele św. Krzyża chrzest Teodory Lebenthal. Świadkami ceremonii byli lekarz Jakub Borowski, jej dobry znajomy oraz Bolesław (od dziecka wychowywany w wierze katolickiej). Po chrzcie Dora zaprosiła ich do swojego mieszkania na skromny poczęstunek. Po wypiciu herbaty i zjedzeniu kilku ciastek doktor Borowski wyszedł, ponieważ miał w szpitalu dyżur.
– Cieszę się, że stałaś się rzymską katoliczką – Leśmian uśmiechnął się wymuszenie. – Tylko nie bardzo rozumiem, dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej – w jego słowach dało się wyczuć ukryty żal.
– Może chciałam przyjąć tę samą wiarę, co i ty? – rzekła enigmatycznie.
– Może? – zdziwił się. – O ile się orientuję, wiara nie polega na słowie „może”.
– Czyżbyś z poety stał się kaznodzieją? – ironizowała. – Więc według ciebie na jakim słowie ona polega?
– Nie na chwiejności tego słówka, ale na pewności „tak”, które musi znaczyć „tak”, a „nie” – „nie”. A co nadto jest, pochodzi od Złego.
– Ooo! Widzę, żeś pilnie uczęszczał na lekcje religii – uśmiechnęła się z uznaniem. – Bolciu drogi, a może chcę wyjść za mąż za katolika?
Leśmian spojrzał na nią zaniepokojony. Nie nadążał za jej tokiem myślenia, czuł, że skrywała jakąś tajemnicę.
– Ale ja nie uzyskam rozwodu, a tym bardziej unieważnienia małżeństwa.
– Wiesz, że cię uwielbiam, lecz myślałam… o kimś innym… – wykrztusiła z trudem.
– Cooo? – podniósł głos. – Nie rób takich żartów – zdenerwował się.
– Przekroczyłam już próg młodości, powoli wkraczam w wiek… – przerwała. – Ja też chcę zaznać rodzinnego szczęścia – powiedziała z przekonaniem. 
– Rodzinne szczęście… Czy coś takiego istnieje? – Leśmian poskrobał się po czole. – Ono jest jak horyzont na bezkresnej łące, owszem jest w zasięgu wzroku, ale… Jednak nie słyszałem o szczęśliwcach, którzy go osiągnęli – uśmiechnął się wymuszenie.
– Otrzymałam… – zawahała się. – Mam… poważną… propozycję… – z trudem cedziła słowa.
– A może poważne wątpliwości. Dorko najdroższa, nie rób tego. Wyznaliśmy sobie miłość. Kochamy się. Nie wolno ci, nie możesz – Leśmian mówił cierpiętniczo.
– Mogę i chcę.
– Nie dręcz mnie tym pomysłem, bo palnę sobie w łeb – załkał.
– Katolik nie może tego zrobić.
– Doruś, rozumiem, że się nawróciłaś? – spojrzał świdrująco w jej ciemne oczy. – Chyba nie zrobiłaś tego dla formalności. Błagam cię, bądź uczciwa we własnym sercu. Mnie możesz mówić, co chcesz, ale wobec siebie bądź szczera.
 Milczała. Patrzyła ufnie na jego przenikniętą bólem twarz. Było jej go żal. „On mnie naprawdę kocha – myślała pełna smutku pomieszanego z nadzieją. – I ja go też. Nikt mnie tak nie kochał i nie kocha, jak ten mały wielki poeta, jak ten dobry człowiek”.
 – Sama nie wiem – odpowiedziała.
Teodora po wielu rozterkach podjęła decyzję, nie wyszła za mąż.

W drugiej połowie 1920 roku Bolesław Leśmian wydał tomik poetycki Łąka. Wiersze stały w opozycji do modnej wówczas poezji awangardowej, natomiast wśród czytelników i wielu poetów wzbudziły zachwyt. Julian Tuwim podziwiał słowotwórstwo starszego kolegi, a ilekroć go spotykał, z szacunkiem całował go w rękę. Krytycy natomiast byli zdezorientowani i nie dostrzegli wielkości jego poezji. Oficyna Jakuba Mortkowicza wydrukowała 2200 egzemplarzy, co – jak na tomik poetycki  – było wysokim nakładem.
Miłość między Dorą i Bolesławem kwitła. Gdy kochanka przebywała jesienią 1921 roku w Paryżu, poeta przemyśliwał nad załatwieniem pracy w placówce dyplomatycznej, aby zamieszkać z nią nad Sekwaną. Pisał do niej listy przepełnione pożądliwością: „Jak mi tęskno do Twoich pieszczot, do zapachu nóżek, do słodziuchnych usteczek (…). Całuję, liżę i wącham nóżki Twoje i pupuchnę, i kędzierzawkę – tęsknię i kocham bez granic”. Zdaje się, że Dora nie była, jak on, namiętna w okazywaniu uczucia, o czym świadczą jego ponaglenia za brak od niej listów.

Wakacje w 1925 roku rodzina Leśmiana spędzała na włoskiej Riwierze w miejscowości Alassio koło San Remo, wynajmowała mieszkanko w budynku na piętrze z widokiem na Morze Liguryjskie. W tym czasie Zofia dowiedziała się od starszej córki o miłości męża do Dory Lebenthal. Przed wyjazdem do Włoch dziesięcioletnia Lusia znalazła przypadkowo listy ojca do niej. Jeden z nich pokazała matce. Z sympatycznego pobytu pod słonecznym niebem Italii zrobiło się piekło. Gdy dziewczynki bawiły się w swoim pokoju, Zofia przerwała mężowi lekturę gazety.
– A więc masz kochankę – powiedziała z wysiłkiem.
– Zosiu, co ty mówisz? Jaką kochankę? – Leśmian spurpurowiał.
– Taką! – Zofia potrząsnęła nerwowo listem. – „Dziecinko słodziuchna, całuję Twoją mięciuchną kędzierzawkę, usteczka i piersiczki…” – zacytowała jego fragment przedrzeźniając Bolesława. – Pozwól, że resztę tej pornografii nie będę czytać.
Leśmian zdrętwiał z przerażenia. Milczał. Gazeta wypadła mu z rąk i zsunęła się na podłogę.
– Tak czułam, tak czułam – zapłakała z bezsilności. – Ciągle wymykałeś się do Warszawy rzekomo w sprawach służbowych. Teraz już wiem do kogo jeździłeś. Co za wstyd. Jak mogłeś mnie tak oszukiwać i prowadzić podwójne życie!
– Zapewniam tobie i rodzinie życie na przyzwoitym poziomie – powiedział nie na temat, nie mając nic na swoją obronę.
– Opowiadasz jakieś farmazony! – Zofia podniosła głos, choć starała się nad sobą panować. – Mówię o złamaniu przez ciebie uczciwości i wierności, a ty pleciesz o przyzwoitym poziomie życia. Boże, za co mnie pokarałeś! – szlochała.
– Zosiu, proszę cię… – próbował załagodzić sytuację.
Nagle przestała płakać.
– Wystąpię o rozwód. Jak tylko wrócimy do Warszawy, pójdę do kancelarii… – rzekła spokojnie, panując nad emocjami.
– Nie! – zapiszczał.
– Albo od razu spakuję się i wyjadę. Osiedlę się w Paryżu i będę malować.
– Nie możesz tego zrobić.
– Rozwiodę się, bo nie będę żyła z człowiekiem, który mnie zdradza i oszukuje. Dość tego! – znowu załkała.
– Jeśli to zrobisz, zabiję się – Leśmian poderwał się z krzesła.
– Proszę bardzo, zrób to natychmiast. Będę miała święty spokój. Sytuacja się wyjaśni raz na zawsze. Wolę zostać wdową, niż żyć w hańbie.
Bolesław bez słowa podszedł energicznym krokiem do balkonowego okna i otworzył je  mocnym szarpnięciem. Znalazłszy się na tarasie przekroczył barierkę. Stanął na gzymsie. Trzymając się oburącz poręczy barierki patrzył somnambulicznym wzrokiem na żonę. Z jego niebieskich oczu popłynęły łzy. Zofia widząc to, podbiegła i złapała go za ramiona.
– Bój się Boga. Co ty robisz?! – wystraszyła się.
Lusia i Wanda słysząc zamieszanie podeszły na próg tarasu.
– Tatuś będzie skakał – powiedziała zadowolona Lusia.
– Tatuś będzie skakał, tatuś będzie skakał – powtarzała wesoło za starszą siostrą sześcioletnia Wanda.
Leśmian po krótkiej wymianie zdań z żoną i córkami wrócił do pokoju. Po zażegnaniu tragifarsowej sceny Zofia obiecała nie występować o rozwód, zaś Bolesław przyrzekł zerwać z kochanką. Jak można się domyślić jego obietnica miała krótki żywot. Po tym wydarzeniu w Zofii coś się przełamało, zaczęła żyć własnym życiem. Już nigdy razem nie wychodzili z domu. Po pewnym czasie dowiedziała się, że znowu spotykał się z Dorą, lecz nie robiła mu już scen zazdrości, tolerowała jego podwójne życie. Jak twierdzą świadkowie, Zofia była dobrym człowiekiem.

 Bolesław Leśmian był genialnym poetą, natomiast nie był dobrym organizatorem i szefem kancelarii. Notariuszem został z przymusu ekonomicznego, ponieważ musiał z czegoś żyć. Z pisania wierszy nie utrzymałby rodziny. Uposażenie miał przyzwoite i wreszcie nie narzekał na brak pieniędzy. Jednak nie najlepiej wiodło mu się w pracy. W listopadzie 1927 roku z jego zamojskiego notariatu skradziono 30 tysięcy złotych, 200 rubli w złocie i drobne obligacje. Dwa lata później jego zastępca zdefraudował kilkanaście tysięcy złotych, co świadczyło o tym, że Leśmian nie nadzorował swoich pracowników. Poeta musiał się zapożyczyć, by spłacić dług, co po kilku latach mu się udało. Jednak w 1932 roku spadł na niego kolejny ciężar; zaległości podatkowe w wysokości 18000 tysięcy złotych wynikające z nie płacenia na bieżąco zaliczek na podatek. Dzięki Kazimierzowi Wierzyńskiemu, który wstawił się za poetą u znajomego ministra skarbu, długi podatkowe zostały mu umorzone.
Kłopoty finansowe mogły być istotną przyczyną jego dwóch zawałów, które przeszedł w czerwcu i sierpniu 1932 roku.
Rok później została powołana Polska Akademia Literatury składająca się z piętnastu członków. Leśmian dostąpił honoru bycia akademikiem PAL. Z końcem sierpnia 1935 roku zrezygnował z urzędu notariusza i przeniósł się z rodziną do Warszawy, zamieszkując przy Marszałkowskiej 17. W listopadzie otrzymał Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski za zasługi w dziedzinie literatury.

Gdy 5 listopada 1937 roku poeta był już śmiertelnie chory, żona usiadła przy nim na łóżku.
– Może chciałbyś się zobaczyć z Dorą? – zapytała spokojnie.
– Nie – odpowiedział słabym głosem.
– Jest też lekarką…
– Nie – odrzekł cicho.
– Nie wzbraniam jej, aby się z tobą zobaczyła.
 – Zostań przy mnie.
Tego dnia zmarł. Miał sześćdziesiąt lat. Po czterech dniach odbył się pogrzeb. Dzień był zimny i dżdżysty. Po nabożeństwie w kościele św. Boromeusza doszło do dziwnej sytuacji określanej przez niektórych mianem skandalu. Według przyjaciółki poety, Heleny Wiewiórskiej (pierwszej w Polsce adwokatki), zdarzenie wyglądało następująco: pod kościół podjechał karawan z trumną z ciałem poety. Gdy do pojazdu zamierzały wsiąść żona Zofia z córkami i Wiewiórska, nagle pojawiła się Dora, która energicznie odepchnęła od drzwi pojazdu żonę oraz córki i sama weszła do środka, szybko zamykając za sobą drzwi.
– Nawet po śmierci, biedak, nie ma spokoju – Roman Kołoniecki powiedział szeptem do stojącego obok Jana Brzechwy.
– Widocznie uważa, że jedynie ona – Brzechwa wskazał wzrokiem na Dorę odjeżdżającą karawanem – jest uprawniona do towarzyszenia mu w ostatniej drodze.
– Dziwna walka o prawo do wyłączności – skomentował Kołoniecki.

–––––––––

            Dora Lebenthal podczas okupacji niemieckiej zamieszkała u Sunderlandów w Iłży, pracowała w szpitalu św. Ducha. Na początku 1942 roku zaraziła się tyfusem, zmarła 22 stycznia w dniu urodzin Leśmiana, co było przedziwnym zbiegiem okoliczności.
Celina Sunderland przeżyła wojnę, mieszkała w Łodzi, zmarła w 1956 roku.
            Żona Leśmiana, Zofia, z córką Marią Ludwiką – Lusią po powstaniu Warszawskim zostały wywiezione do obozu koncentracyjnego w Mathausen. Po zakończeniu wojny wyjechały do Rzymu, potem do Londynu, następnie przedostały się do Argentyny, zamieszkując w Buenos Aires. Zofia zmarła w 1964 roku. Lusia wyszła za mąż za Alojzego Mazura w 1958 roku, zmarła w 1983 roku.
            Młodsza córka, Wanda Irena, wyszła za mąż w 1939 roku za Dennisa Hilla, lektora języka angielskiego. Tuż przed wybuchem wojny wyjechali z Polski. Zamieszkali w Kairze, gdzie Dennis był oficerem łącznikowym w armii brytyjskiej. W tym mieście w 1944 roku urodziła się im córka, Gillian Hills. Wanda zmarła w 2004 roku. Gillian Hills zrobiła karierę piosenkarską i filmową. Miała zachwycającą urodę. Jej największymi przebojami były piosenki Zou Bisou Bisou i Tut Tut Tut Tut. Grała także epizodyczne role w wielu filmach, m.in. w Powiększeniu Michelangelo Anotonioniego (w atelier fotograficznym bohatera) i Mechanicznej pomarańczy Stanleya Kubricka. Po zakończeniu kariery estradowej i filmowej została ilustratorką książek i czasopism.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko