Krystyna Habrat –  CHŁOPAK,  KTÓRY  ZAGUBIŁ ŚMIECH

3
176

    Tydzień po tygodniu dokładała starań, ile tylko mogła, a on ciągle się jej z rąk wyślizgiwał. A  pasowało jej nawet jego  imię, Jurek, bo ona  miała równie przestarzałe: Hanka.

  I co miała robić? Już nie wiedziała. Ale wciąż próbowała.

  – Zobacz dzień już znacząco dłuższy – powiedziała, dostrzegając nagle, że na ulicy jeszcze jasno, gdy chyba tydzień temu o tej porze ciemność oświetlały tylko wystawy sklepów  i latarnie.

  – Aha.

  – Niedługo wiosna – ciągnęła niezrażona jego małomównością. – Jakże się cieszę.

  – Wiosna? – odpowiedział po namyśle. – A czym tu się cieszyć?

  – Wszystkim! Że dzień coraz dłuższy! Wkoło coś zakwita, pięknieje!

  – Może…

  Przyjrzała się mu uważnie i dodała:

  – Na wiosnę nawet borsuki się budzą.

  Nie odpowiedział. Nie skapował czy odczuł docinek aż za dobrze.  Trudno poznać. Jak zwykle. I cóż mogła zrobić? Poszła dalej ze spuszczoną głową, a on obok.

  Oboje dobiegają  czterdziestki. Nie  są tacy młodzi – myślała w popłochu – ale mogliby  jeszcze mieć dzieci. Za dużo zmarnowała czasu za granicą. Chciała tylko zarobić trochę na dobry start. Harowała od świtu do nocy, najpierw w barze wysoko w górach, potem niżej. Języka się nauczyła, ale pozapominała to, co zdobyła na studiach. Kiedy się wreszcie obudziła, zrozumiała, że nie może tak dłużej i wróciła do kraju. A  tu dawne koleżanki miały już mężów, dzieci. Za to ona od razu kupiła ładne mieszkanie, meble, pięknie wszystko urządziła.  Tylko, jak na złość, nie miał kto tego podziwiać, bo przesiadywała w domu sama. Nie miała też z kim, gdzie wyjść. Koleżanki wiecznie niańczyły dzieci, gotowały, prały, a ona nie miała nic do roboty. I nic z wymarzonego życia.

  A  tak na to czekała. Przede wszystkim, żeby mieć wreszcie wolne popołudnia. Ciągle obmyślała, co będzie wtedy robić. A tu wszystko było nie tak. I tak przeleciał jałowo rok po powrocie, potem drugi.

  Wreszcie poznała Jurka. Też pracował w biurze projektów, gdzie zaraz po studiach ona zaczęła, a po przyjeździe znów się zaczepiła i  jako inżynier awansowała już na asystenta projektanta. Jurek był  przy niej skrępowany, bo pracował na najniższym szczeblu w hierarchii projektantów jako dawny kreślarz, a teraz – młodszy informatyk, bo rysunki robił na komputerze. By piąć się wyżej brakowało mu  dyplomu. Przerwał studia, by opiekować się chorą matką i później nie kwapił się, by je uzupełnić.   Hania próbowała go  zachęcić  do  kontynuacji nauki, ale  tylko wzruszał ramionami. Nigdy nie mówił za dużo.

  Wysoki, przystojny, dobrze ułożony, nieżonaty, niezajęty, byłby dla niej  jak marzenie. Tylko on nie przejawiał żadnej inicjatywy.  Przystawał uprzejmie na jej propozycje, żeby iść do kina, teatru, na lody, nawet czekał na nią każdego dnia, gdy wychodziła z  biura, ale sam nigdy  nic nie proponował. Ona  wykazywała inicjatywę, jak spędzić czas, a on się zgadzał. Potem ona cały czas  mówiła, a on przeważnie milczał.

  I co miała robić?    Jurek po prostu nie potrafił się cieszyć. Wyglądało, jakby brakowało mu odwagi do życia. Tak się mu po prostu ułożyło.

   Pochodził z rozbitej rodziny i w dodatku rodzice go wcześnie obumarli. Ciepła rodzinnego nie zaznał. Po rozwodzie rozjechali do różnych miast i on, jedynak, był jeszcze bardziej sam niż być można. Jak pisklę bez gniazda. Ojciec założył nową  rodzinę, miał swoje, nowe dzieci, a matka pozostała  tylko z nim. I wszystko jemu poświęcała. Cały czas i wszystkie siły.  Niechętnie  jeździł do ojca. Nie mógł polubić jego dzieci, nie mógł nawet na nie patrzyć, bo one miały jego ojca. I to zawsze. Mogły temu ojcu wchodzić na głowę, droczyć się z nim, a ojciec  się uśmiechał rozanielony. Jurek nie miał odwagi przy nim dokazywać. Wszędzie starał się być grzeczny, jak mama uczyła.  Bał się jej zmartwić.  A u ojca, bał się jeszcze bardziej, żeby  go nie rozgniewać. Albo tej jego nowej żony.  Starał się  ich wszystkich polubić, wiedział, że tak trzeba, ale nie mógł. Nawet, gdy po śmierci matki ojciec zabrał go do siebie. Nic mu się wtedy nie udawało. Studia zawalił. Pracy, przy której mógłby studiować zaocznie, też nie znajdował.  Zupełnie nie wiedział, co z sobą zrobić? Siedział więc całymi dniami przy komputerze, bo wtedy zapominał o wszystkim innym. A ojciec nic mu nie mówił, bo czuł się źle i też wkrótce  umarł. Jurek nie miał już po co zostawać w jego mieszkaniu z jego dziećmi i macochą.

  Wrócił do zakurzonego  pokoju z kuchnią, gdzie mieszkał z matką. Tu też długo nie mógł znaleźć pracy, by mieć z czego żyć. Wreszcie jakiś znajomy matki namówił go, by przyszedł do biura projektów, gdzie ona wcześniej pracowała. Wszyscy ją tam znali, była cenionym projektantem. Przyjęli go, ale  czuł,   że to mu się nie uda. Nawet się nad tym za bardzo nie zastanawiał.  W domu przesiadywał do późna w noc przed komputerem  i nie myślał o niczym więcej. Wychodząc z pracy, zjadał coś w pośpiechu w barze. Byle co i byle gdzie, ale o tym też nie myślał. Myśli skupione miał na komputerze. Dopiero, jak poznał Hankę, spostrzegł, że rzeczywistość gdzieś mu odpłynęła.

  Nigdy nie był gadułą, ale teraz miał nawet kłopot z podjęciem wątku, jaki ona ciągnęła. Czuł tylko  ucisk w gardle i do głowy nic mu nie przychodziło.  Paraliżował go lęk, że się nie wysłowi, powie coś głupiego i ta miła dziewczyna nie zrozumie. Rozgniewa się i zostawi go na środku ulicy. Coś podobnego już mu się zdarzyło, lecz nie chciał o tym pamiętać.  Tylko przy komputerze wszystko inne, to złe i niewygodne, osłaniała  błoga niepamięć.

  – Dlaczego ty jesteś zawsze taki poważny? –  pytała Hania. Nie potrafisz się cieszyć byle czym?

  – A czym się tu cieszyć? – odpowiadał zdziwiony.

  On zapomniał już, że istnieje śmiech. W pracy wykreślał cały czas rysunki na  monitorze komputera. Nie palił papierosów, rzadko  więc wychodził na pogaduszki, a jak już, to raczej słuchał, co mówią inni, jak żartują albo obgadują kogoś, wyzwalając się z kompleksów niższości. Jemu nie przychodziło  nic do głowy, żeby zabrać głos. Śmiał się razem z innymi, bo oni lubili śmieszne rzeczy, ale śmiechu w nim nie było. Jeszcze nie otrząsnął się z traumy po śmierci matki, potem ojca. I właściwie nie wiedział, po co się śmiać? Słyszał, jak bawią się kosztem szefa. O, surowy był i nerwowy, więc  należało  się tak rozładować. Tylko on pozostawał obojętny. Zły szef czy dobry, zupełnie  tego nie pojmował. Trzeba po prostu pracować, robić swoje i tyle, a o szefie nie myśleć.  Powoli zresztą towarzystwo się wykruszało. Komputery niejednego zastąpiły. Jego trzymano ze względu na pamięć matki. Pracował więc przy komputerze, a resztę  dnia spędzał też przy komputerze w domu. Jeszcze coś jadał, mył się, trochę sprzątał, ale to robił jakby w malignie, zajęty już tym, co  zobaczy zaraz na monitorze. Kwiatki na oknach, jeden po drugim usychały. A  były jeszcze po matce i pod opieką sąsiadki  przetrwały   czas jego pobytu u ojca. Teraz  je po kolei wynosił do zsypu. Nawet firanki postanowił tam wyrzucić, bo wydały mu się bardzo brudne.  Dopiero ta nowa inżynier, Hania, powiedziała, by oddał je razem z pościelą do pralni przy supermarkecie. Zdziwił się, że to tak proste. Odtąd  przypomniała mu, że istnieje coś więcej internet. Jakieś życie. A on o tym zapomniał.

   Hania próbowała go na nowo uczyć śmiechu.

  – Nie bądź takim zgorzkniałym pesymistą – powtarzała.

 Wtedy wyliczał, że już trzeci rok  pandemia koronowirusa, grozi nam   wojna na wschodzie, w kraju opozycja wszystko zabarwia na czarno, żeby ludzie się nie cieszyli.  Na domiar złego u niego  remont elewacji za oknem. Brudne płachty zasłaniają  okno od siedmiu miesięcy choć w zimie nic nie robią, bo tynk by się nie trzymał,  i tak ma być cały rok. Czarna rozpacz.

  Powtarzał to  często, a ona zaraz szukała dobrej komedii w  kinie. Ale szły  same filmy smętno-problemowe, gdzie obowiązkowo jakiś bezdomny siedział pod śmietnikiem, inny  segregował śmieci w śmieciarni, a dziewczyna była  z burdelu. A wszyscy pili i żyli bez sensu.  I z czego się tu cieszyć?  

  Hanka tym usilniej dokładała starań, żeby Jurka ratować, bo utknął w pustce życiowej. I nawet tego nie czuje. Takie widocznie jest całe komputerowe pokolenie – myślała – które nie ma nic, poza tym. Poza komputerem. Gdy oderwą się od komputera, są  w pustce i zabarwia się to w czarną depresję.  Ci odurzeni internetem wcale nie  potrafią żyć! Kolejne stracone pokolenie!

  Rozmyślała o tym w bezsenne noce, wreszcie któregoś dnia zrozumiała, że Jurek żyje w zupełnie nierealnym świecie. Świecie gier komputerowych i to mu wystarcza. Tylko to, że musi jeszcze coś zjeść, a nawet dokonać czynności, które mu to umożliwią, przeszkadza mu w tej jego realności. Ale musi na to jedzenie zarobić, potem w barze zamówić, zapłacić, a domu umyć czasem uciapaną szklankę, talerz. Zdzierały się w dodatku buty, spodnie i o tym musiał pomyśleć, a nie miał pojęcia, gdzie kupić nowe. Pytał ją o to i wtenczas się rozczulała, gotowa  brać na swe barki jego nieporadność.

    Przecież mężczyźni w wieku Jerzego mają już rodziny i sobie radzą.  Nagle uświadomiła sobie, że wokoło pełno jest  takich, co ani się nie żenią, ani nie dbają o dobrą pracę, co kiedyś  określało się jako: „dobre stanowisko”.  I „popłatne”. Jurek też długo  nie podejmował pracy, a błąkał się bez celu i przesiadywał całe dnie przy komputerze.  Dopiero jej kolega z biura projektów, a niegdyś znajomy     jego matki, potrząsnął nim i wziął   w karby, przymuszając do  złożenia podania o pracę. Dotąd, jak jej opowiadał, pilnuje, aby   pojawiał się w biurze codziennie. I Jerzy jakoś się do tego wdrożył.  Dziwiła się  niezmiernie, że tamtemu udało się przełamać marazm Jurka.  Pewnie dlatego, że mama wdrożyła mu posłuszeństwo wobec starszych. Jej się nie udawało, bo była młodsza, dwa lata.

  W którąś znów noc, gdy długo nie mogła zasnąć, Hanka odkryła, że będąc za granicą zatrzymała się w dawnym świecie. Zapracowana  całymi dniami nie zauważyła, iż świat się gwałtownie zmienia. Teraz dopiero widzi, jak wciągnęły wszystkich komputery i to aż tak, że młodzi ludzie nie chcą widzieć nic poza nimi. Wszyscy grają w jakąś grę. Może w jedną i tą samą. Może każdy ma swoją. Tylko ona stoi z boku i nie wie, co jest grane.

  To niemożliwe, żeby tak było – karciła sama siebie rano. Tym usilniej próbowała obudzić do życia Jerzego. Traciła nadzieję, że on ją pokocha, bo zrozumiała, że oni wszyscy żyją wąskim wycinkiem realności i to im wystarcza.

   – Ty musisz coś polubić – powtarzała Jurkowi uparcie.

   – A co polubić? – zapytywał potulnie, uprzejmy jak zawsze.

   – No, obłoki na niebie, kwiatki na ziemi, dobre jedzenia… – urywała, gdyż niebo było akurat całe zasiniałe, a do kwiatków jeszcze daleko. Na tym jej repertuar rzeczy do polubienia się wyczerpywał, co ją  zaskoczyło. Przecież dotąd lubiła tak wiele rzeczy i spraw na każdym kroku. Teraz to jakby  wszystko przygasło.  

    Przestała sypiać nocami. Nieraz długo biła  się z myślami zanim zasnęła późno w noc po kolejnym smętnym spacerze z Jurkiem za dnia. W parku  wieczorem było  zbyt  ponuro, w kinie nic dobrego nie grali, łazili więc po pracy ulicami miasta, oświetlonymi  przez wystawy sklepów, latarnie i okna nad nimi. To robiło się już nudne.

   Ona przynajmniej pracowała w Ameryce w barze, napatrzyła się na ludzi, na dekorowane przez kucharza jedzenie. I picie wymyślnych koktajli. Coś poznała. Ile miała radości, gdy tylko usłyszała polską mowę, bo nawet tam, na taką wysokość, docierali rodacy. Dojeżdżali kolejką. Zagadywała ich od razu i śmiała się z nimi długo, nie bacząc na szefa, a on już patrzył na to przez palce.  A Jurek jakie miał radości? Tego jeszcze jej nie powiedział. Chyba same smutki. Pewnie walczy z nimi, by ich nie czuć, nie pamiętać i  staje się tak obojętny na wszystko. Wygląda jakby był pusty w środku. Niewiele widział, ale przeżył aż za wiele. Zawsze, gdy dochodziła do tej konstatacji, ogarniał ją bezbrzeżny, a zarazem czuły, żal. On taki biedny, nieżyciowy.  Z całych sił pragnęła mu pomóc, obudzić do życia, zmusić, aby dokończył studia i … ją pokochał.

   Przecież ludzie mogą się zmienić. Sama, gdy wyjeżdżała z kraju z grupą znajomych, była tak niepewna siebie i nieśmiała, że chowała się za ich plecami. Tam pracując i kończąc kursy to językowe, to inne, nie miała czasu rozmyślać o sobie. Szybko pojęła, że jej powinnością jest uśmiech i energia. Musiała tryskać wiarą we własne  możliwości. Przyzwyczaiła się tak właśnie  o sobie mniemać, nie wdając się w analizy, jak jest naprawdę.  Zapomniała, że jej coś może dolegać, że może mieć jakieś zaburzenia w rozwoju osobowości, nie daj Boże kompleksy albo nerwice. Ty musiała być korekt, uśmiechnięta i stanowcza, bo inaczej wyrzucili by ją z pracy. Bez trudu ujarzmiała podpitych mężczyzn  jaki i ociągających się przy płaceniu za trunki. Szef tylko baczył z daleka.  Potem biegła do siebie, szybko się myła i padała zmęczona do łóżka.  Nigdy się nie budziła w środku nocy, rzadko kiedy coś jej się śniło. Powoli stawała się robotem, który tylko pracuje i śpi. I nic więcej. Nawet nie miała okazji wyjść gdzieś potańczyć, żeby kogoś poznać. A lata uciekały. Wtedy zrozumiała, że najwyższy czas wracać do kraju.

   Dopiero tutaj zaczęły się złe sny i bezsenne noce.

  – Jak przyjdzie wiosna – powiedziała kiedyś, gdy kończyli już jeść pizzę w barze – możemy jeździć sobie pociągiem i wysiadać tam, gdzie będzie ładnie, w jakimś niedużym miasteczku, gdzie ukwiecone wszystkie okna, co zawsze mnie zachwyca.  Zwiedzimy ryneczek z ratuszem. Muzeum z miejscowymi wspaniałościami historycznymi. Dalej już nic nie będzie, tylko coraz rzadsze i  coraz mniejsze domki pośród pól. Wypijemy jeszcze  kawę w jedynej kawiarence  na rogu, patrząc przez okno na  przechodniów…

  – Ale pociąg nam ucieknie!

  – Pojedziemy  następnym.

  – Bilety stracą ważność.

  – Zanocujemy w małym hoteliku…

  Na to wzruszył tylko ramionami. I tak dużo już powiedział.

  Zerknęła w niego z nadzieją. „Nic dziwnego, że on nie potrafi się cieszyć drobiazgami, bo nikt go tego nie nauczył. Ani w ogóle żyć.” Stąd on taki nieporadny. Ale ona go nauczy.

  Zamieszała zwolna herbatę, nazwaną w karcie: „zimowa”. Kelnerka podała ją w wielkich szklanicach. Na dnie pływał olbrzymi plaster grapefruita z powbijanymi  na obwodzie goździkami, wyżej na skos sterczała laska cynamonu, podpierając  połówkę cytryny i coś miękkiego – chyba imbir. Wypiła łyk przez słomkę. Wyczuła miód i sok malinowy, może jeszcze rum, jak w typowym grogu? Napiła się znowu. Czuła jak się  powoli rozgrzewa. Pomyślała z czułością, że to ciepło bardzo potrzebne Jurkowi.

  Wyobraziła sobie, jak jego rodzice musieli się kłócić zanim się rozwiedli. Albo milczeli nie do wytrzymania.  Rzadko bywali w domu. A on siedział sam i miał tylko jednego przyjaciela, na którego zlał wszelkie swoje czułości – komputer. W końcu i do niego się zniechęcił, bo komputer nie odpowiada  czułością.

  Ona ma teraz pole do popisu. Musi nauczyć go, czym jest rodzina i czym – życie. Sama wyszła z wprawy z radzeniem sobie w tym, bo za długo siedziała za granicą i od świtu do nocy zarabiała pieniądze, które, jak się okazało, znaczą nie tak wiele. Ale może jeszcze pojechać do matki, mieszkającej z siostrą i jej rodziną. Ma też dwóch braci. Jak tylko do nich jedzie  wspominają  radośnie dzieciństwo, gdzie może nie było luksusów, ale oni o takimi nie tęsknili, bo nawet o nich nie wiedzieli. Wystarczało, to co mają: ciepła zupa każdego dnia i coś na drugie, czyste ubranie, łyżwy, sanki, skakanka, lalka. Dużo tego. I jeszcze koleżanki i koledzy…I miejsce, gdzie można było pograć w piłkę. Drzewa, na które chłopaki się wspinali. I obsypane czerwonymi jabłkami drzewa u sąsiadów, gdzie chłopaki łazili wieczorami „na dzierżawę”, i  zwiewali w te pędy, jak tylko pies zaszczekał. A raz jeden zeskoczył prosto w pokrzywy… Czy Jurek miał coś takiego?

  – No, jak ci smakuje herbata z rumem? – zapytała. – Rozgrzewa

  – Jeszcze jak! – przytaknął i pokazał jakby zęby w uśmiechu. Pierwszy raz go takim zobaczyła. Zawsze był poważny i odrętwiały.

  – Słodzisz?

  – Jak mam cukier. Zazwyczaj  zapominam go kupić – odparł filozoficznie, bo ta herbata wydała mu się wystarczająco słodka. A Hania podjęła swobodny styl:

  – Będę ci o  cukrze przypominać. Albo nie, bo cukier szkodzi.

  – A musimy się tym przejmować? – spytał. – Można sobie zbudować taką rzeczywistość, gdzie reguły będą zupełnie inne. Na przykład nie dopuszczać do siebie faktu, że co dobre, szkodzi. I polubić właśnie to niby szkodzące.

   Zdziwiło ją takie długie przemówienie Jurka. Ale jakże ciekawe!   Zerknęła do Menu i zdziwiła się jeszcze bardziej.  W „zimowej herbacie” nie było wcale rumu?! Tylko miód, sok malinowy, cytrusy, imbir, goździki, laska cynamonu…  A więc  te   aromaty tak odurzają. I rozgrzewają!  Jurek naprawdę został odmrożony!

   Skwapliwie więc  wykorzystała okazję, by przypomnieć mu o złożeniu papierów na politechnice. Musi przecież  kontynuować studia.

Tym razem, o dziwo, nie wzruszył ramionami!   Przyrzekł, zaraz w domu sprawdzić na Facebooku, które papiery  przygotować, do kiedy termin złożenia i jakie ma uzupełnić  zaliczenia, egzaminy.

  Nagle roześmiał się niefrasobliwie, jakby po herbacie naprawdę odtajał i powiedział:

  – Pomożesz mi trochę? Całe partie materiału już  zapomniałem. Będę musiał solidnie wziąć się do nauki.   Pragnę tylko, żebyś  siedziała wtedy obok.

   Patrzył w nią z uśmiechem, wyczekująco i w tym uśmiechu był tak bardzo ładny, że ze wzruszenia, zdołała tylko kiwnąć głową. I to kilka razy.

Krystyna Habrat

Reklama

3 KOMENTARZE

  1. Jak piękna puenta 🙂 Być może z tej szarej codzienności wykluje się radość życia, szczęście, przyjaźń. A może miłość ? Przecież obydwoje pragną bliskości i ciepła, chociaż Hania jest zdecydowaną osóbką a Jurek całkiem odcięty od rzeczywistości, wycofany. Całkiem różni. I to może wróżyć jak najlepiej. Hania już poradzi sobie Jurkiem, skoro nagle przypomniał sobie, że też może się cieszyć. Reszta pójdzie już jak z płatka. Byle Hania przy nim siedziała, obok……..

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko