Zbigniew Zbikowski – STRAŻNIK Z BEAUREGARD (fragment powieści)

0
265

Gisèle. Mała słodka Gisèle. Ufna, miła, posłuszna, szczęśliwa, nieskończenie naiwna Gisèle. Ma na sobie miękką zielonkawą, nakrapianą beżowymi kropkami sukienkę z białym kołnierzykiem i lekko pufiastym krótkim rękawem. W nakręconych i upiętych włosach turkusowa spinka. Na stopach jasnobeżowe czółenka na wysokim obcasie. Na stoliku ciemnozielona torebka. Sięga do niej. Będzie palić? Tak, na pewno, po to przecież wyjmuje z niej barwną paczuszkę cameli z filtrem. Wysuwa jeden papieros i ujmuje go demonstracyjnie w palce, jakby czekała na ogień. Pochyla się ku koleżance (suknia kwiecista, zapinana od góry do dołu, stonowany pomarańcz, drobne brązowe korale na szyi) i coś jej niby szepcze do ucha. Szepcząc, zerka po raz trzeci albo czwarty ku sąsiedniemu stolikowi, pierwszemu od ulicy, skąd już kilka razy dobiegły do niej rosyjskie słówka.

Wsuwa papieros do ust i przetrząsa torebkę w poszukiwaniu zapałek bądź zapalniczki. Koleżanka nawet nie próbuje ratować jej w potrzebie. Unosi filiżankę z kawą i delikatnie bierze dwa łyki, potem powoli ją odstawia. Gisèle rozgląda się bezradnie. Czy w tym lokalu nie ma jednego dżentelmena?

Wrzesień w Paryżu jest piękny. Lipcowa duchota znalazła gdzieś ujście, rozprężyła się, wsiąkła w mury, ustąpiła miejsca wciąż ciepłemu, ale już rzadszemu powietrzu, które tylko miejscowym może kojarzyć się z forpocztą łagodnej jesieni. Zieleń, choć w najgłębszym zamyśle szykuje się do odwrotu, wciąż jest soczysta.

– Weź, masz, idź – mówi Fiodor i wciska Iwanowi do ręki pudełko zapałek. – Widziałeś, jak patrzyła?

– To ty idź. – Iwan przekłada zapałki z jednej dłoni do drugiej.

– Durak ty, Wania. Ona czeka na ciebie. No, idźże.

Iwan wstaje, wykonuje półobrót, robi trzy kroki, kłania się, wyjmuje z pudełka zapałkę, pociera ją o draskę i płonącą przysuwa do końcówki cienkiego papierosa w palcach Gisèle, mówiąc s’il vous plaît, mademoiselle. Ona najpierw spogląda Iwanowi w oczy, potem zasysa powietrze, wypuszcza mały obłoczek dymu i posyła wdzięczne spojrzenie.

– Spasiba – mówi i spuszcza oczy.

– O, pani mówi po rosyjsku? – zauważa zdziwiony Iwan.

Gisèle kręci przecząco głową.

– Znam tylko kilka słów – informuje po francusku, unosząc powieki. – Rozumiecie? – Iwan kiwa głową. – Ale mój papa zna więcej. – Wypuszcza drugi dymek. – Czy wszyscy Rosjanie są tacy uprzejmi?

Iwan nie zna odpowiedzi. Stoi bezradny. Gisèle wskazuje mu wyplatane według wzoru Thoneta krzesło przy swoim stoliku, on pokazuje wzrokiem kolegę. Ona proponuje, aby i jego poprosił.

– Fiedka, chodź tu! – woła Iwan do Fiodora. Ten wstaje, podchodzi, stuka obcasami i salutuje. Kelner jeszcze ich nie obsłużył, nie mają więc nic do zabrania z sobą.

– Panowie są żołnierzami? – pyta Gisèle.

– Soldat? – Fiodor wychwycił znane mu słowo. – Nie, nie! My nie soldat. My… – Nie wie, jak wytłumaczyć, kim są, albo nie chce.

– Mój towarzysz nie mówi po francusku – wyjaśnia Iwan. – Ja też słabo, ale daję radę – dodaje.

Gisèle raz jeszcze zachęca ich, aby usiedli. Odsuwają sobie krzesła i siadają.

– Czy w radzieckich szkołach nauczany jest język francuski? – pyta Gisèle, a widząc zdziwienie w ich oczach, dodaje: – Bo panowie reprezentują Związek Radziecki, jeśli się nie mylę?

Co znaczy reprezentują? Reprezentować Kraj Rad to może taki Wiaczesław Mołotow na przykład, kiedy się spotyka z wielkimi tego świata, ewentualnie Jewgienija Sieczenowa, kiedy w imieniu wszystkich radzieckich narodów biegnie najszybciej na sto metrów, a potem staje na najwyższym podium, bo już towarzysz Stalin nie – on sam jest ucieleśnieniem Związku Radzieckiego, to jego można reprezentować. Ale oni dwaj? Jak by śmieli. Chyba że tu, w przestrzeni niedużego bistro na obrzeżach Montmartre, gdzie chwilowo są jedynymi obywatelami ZSRR, być może honorowo, samozwańczo, mogliby ku chwale ojczyzny pełnić taką funkcję.

– Obecnie tak – odpowiada ostrożnie Iwan i spogląda na milczącą koleżankę Gisèle.

Najlepiej odpowiadać zdawkowo, niepełnie, krótkimi zdaniami. Iwan służy razem z Fiodorem, razem wyszli na miasto, razem powrócą. Kim Fiodor jest, skąd się wziął i jaką naprawdę pełni funkcję, czort znajet, ewentualnie wie to jeszcze komendant, ale może to na jedno i to samo wychodzi.

Koleżanka uśmiecha się niewyraźnie.

– My jesteśmy służba, pomoc dla ludzie radzieccy, Rosjanie i drudzy, żeby wrócić do ojczyzny – recytuje Fiodor znane mu francuskie zwroty.

– O, bardzo ładnie – mówi Gisèle. – Bardzo ładnie. Mój papa bardzo to chwali. On bardzo szanuje Stalina i Związek Radziecki. On was podziwia.

– A wy? – pyta Iwan. Już wie, że słówko „wy” może oznaczać zarówno „ty”, jak i „pani”, zależnie od sposobu użycia w zdaniu. Na wszelki wypadek dodaje: – Wy, panno…

– Gisèle – odpowiada Gisèle i wyciąga rękę do uściśnięcia. A więc będą po imieniu. – A to…

– Claudette – mówi Claudette i znowu uśmiecha się smutno.

– A ja jestem Iwan, a to Fiodor – oznajmia Iwan i przesuwa furażerkę na głowie, żeby leżała bardziej zawadiacko.

I co teraz?

– W takim razie napijemy się wina – oznajmia Gisèle. – Za nową znajomość.

Iwan szybko kalkuluje. Rad by napić się wina z tymi paryżankami, podbój poszedł szybciej i łatwiej, niż się z Fiodorem jeszcze z samego rana spodziewali, właściwie to oni zostali podbici, na samym początku kampanii i to bez jednego wystrzału, jeśli pominąć flary sygnalizacyjne, lecz co tam, nieważne, grunt, że zawarty został sojusz. Tylko co teraz? Te paręset franków, co ma zwinięte w kieszeni obszernych spodni, na cztery lampki może starczy, o ile Fiodor ma tyle samo, a dalej co?

Niech się dzieje, co ma się dziać. O to, co dalej, będą martwić się później.

– Gisèle zapłaci, jeśli o to chodzi – mówi Claudette ze smutnym uśmiechem i nawija na palec swoje brązowe koraliki. – Prawda, Gisèle?

– Nie mogę pozwolić – oznajmia zdecydowanie Iwan najbardziej wyszukaną francuszczyzną, na jaką go stać bez pomocy słownika. – Mamy pieniądze.

– Och, jak szarmancko – mówi Gisèle. Przez sekundę demonstruje, jak dalece potrafi oddalić od siebie powieki górne i dolne. – Dobrze, ja zapłacę następnym razem.

Claudette nie przestaje się uśmiechać. Niby ciągle ten sam uśmiech, a wysyłana za jego pomocą treść za każdym razem inna.

Młodzieńcy w furażerkach posyłają sobie błyskawiczne, nisko lecące spojrzenia, co czułe radary panien w lekkich jeszcze sukienkach, mimo schyłku lata, bezbłędnie wychwytują.

– Jeśli będzie następny raz – mruczy pod nosem Claudette i tylko Gisèle ją słyszy.

– Tak bym chciała posłuchać o życiu w Związku Radzieckim – oznajmia Gisèle. – Papa mówi, że tam musi być cudownie. Żadnego wyzysku, żadnej niesprawiedliwości społecznej. I tacy bohaterscy ludzie!

Iwan nic nie powie, bo jest z Fiodorem. Fiodor też nic nie powie, bo jest z Iwanem.

– A wy, Gisèle, co wy sądzicie?

– Ja? – Gisèle wydaje się zaskoczona pytaniem. – Cóż ja, ja bardzo szanuję mojego papę. Zamówmy to wino.

– A czym szanowny papa się zajmuje? – docieka Iwan.

– Och, papa jest zwykłym urzędnikiem – odpowiada Gisèle niedbale. – Pracuje dla rządu. Proponuję na początek chłodny cremant. Może być? Taki ciepły dziś dzień.

Teraz Claudette nie tylko się uśmiecha, ale dodatkowo przewraca oczami. Ani Iwan, ani Fiodor nie rozumieją przekazu. Godzą się na wszystko.

– A maman? – dopytuje Iwan.

– A maman – powtarza po nim Gisèle i woła kelnera. – Moja maman też pracuje. – Kelner zbliża się. – Zajmuje się ofiarami wojny – dodaje. – Z tego powodu czasem widuje się z ministrem Casanovą. Cztery razy cremant prosimy. – Kelner obrzuca spojrzeniem towarzystwo, zapisuje zamówienie i odchodzi. – Laurent Casanova, chyba wiecie, o kim mówię? Ten minister.

Iwan nie interesuje się polityką prowadzoną na najwyższych szczeblach. Na niższych szczeblach też nie. Nieinteresowanie się polityką jest wpisane w jego strategię przetrwania. Może Fiodor się interesuje, lecz Iwan tego nie wie na pewno. Jest takim samym strażnikiem jak Iwan, tymczasem często przesiaduje u komendanta, a Iwan nie, bo to nie jego zadanie. Fiodor wyjeżdża co i raz poza obóz, a Iwan nie. I Fiodor ma służbę w komendanturze akurat wtedy, gdy u komendanta pojawiają się goście, a Iwan nigdy. Kiedy ostatnio zameldował, że chciałby w wolny dzień pojechać do Paryża, Fiodor natychmiast się do niego przykleił i oznajmił, że jedzie z nim. Ty się znasz na francuskiej mowie, a ja na babach, powiedział, zobaczysz, przygruchamy sobie jakieś Francuzeczki, zabawimy się, uch, ty, ze mną, bracie, nie zginiesz.

– Tak, tak – mówi Fiodor. – Minister Casanova. Tak, tak. My znamy. On jest nasz. Ja znam, on partia komunistyczna, on wasz rząd. Niech żyje przyjaźń francusko-radziecka.

Iwan patrzy na Fiodora. Nie wiedział, że Fiedka zna takie zwroty, potrzebne przy wznoszeniu toastów. Nie wie, gdzie on się ich nauczył. Może od gości komendanta?

– Poczekajmy na wino – mówi Gisèle i spogląda cieplej na Iwana.

Claudette omiata wzrokiem Fiodora i już się nie uśmiecha. Sięga po swojego papierosa i prosi o ogień. Tym razem to Fiodor się zrywa i podsuwa jej płonącą zapałkę.

– A wy niepalący? – pyta Claudette.

– Ona pyta, czy my nie kurzymy – powtarza Iwan po rosyjsku i obaj z Fiodorem wybuchają szczerym śmiechem na samą myśl, że mogliby nie kurzyć.

Wyciągają z kieszeni swoje męskie gauloises i odpalają dwa od jednej zapałki. Puszczają ostry dym.

Kelner przynosi wino.

Słodka Gisèle. Słodkie jej uczerwienione pomadką usta i nienasycone opowieściami o życiu w Związku Radzieckim małe uszy, w połowie skryte pod upiętymi włosami. I słodkie jej serce, przepełnione miłością do radzieckiej Rosji, gdzie szczęśliwy lud, uwolniony od carskiej tyranii, buduje najsprawiedliwsze państwo na świecie. Papa to wie na pewno, a Gisèle ufa papie. Oczywiście nie wszystko tam idzie tak, jak by się chciało, nie tak, jak przewidział Charles Marx. Imperialiści, kapitaliści i faszyści całego świata od początku usiłują zdławić pierwsze państwo robotników i chłopów, ale oni się nie poddają. Na pewno wytrwają, bo dziejowa sprawiedliwość i ostateczne zwycięstwo jest po ich stronie, i przyjdzie dzień, że sprawiedliwość dziejowa pojawi się także we Francji. Tak mówi papa. Jak cudownie by było zobaczyć kiedyś to miejsce i tych ludzi na własne oczy.

Prostoduszna Gisèle ma ich teraz dwóch. Tu, w Paryżu, na wyciągnięcie ręki. Palą papierosy, piją wino. Rozmawiają po francusku. Ludzie radzieccy. Ten Iwan wygląda na bystrego i kulturalnego, choć trochę zgaszony, odwrotnie niż Fiodor, który wydaje się bardziej energiczny, ale mniej inteligentny i jakby trochę nieokrzesany. Ale co tam, Claudette na pewno da sobie z nim radę. Powie najwyżej au revoir, miło było cię poznać, lecz muszę już iść, czy coś w tym rodzaju. A Iwan… Jak by to było pięknie powiedzieć któregoś dnia papo, przedstawiam ci Iwana, obywatela Związku Radzieckiego, Rosjanina. Na pewno mieliby sobie wiele do opowiedzenia. Papa o wojnie w Hiszpanii, a Iwan o wojnie przeciwko Hitlerowi. Gisèle nie wie jeszcze, gdzie i z kim, i przeciw komu konkretnie walczył, lecz skoro jest tu, we Francji, z czerwoną gwiazdą na furażerce, bez wątpienia przeszedł szlak bojowy ze wschodu (ach, ten orientalny rys w oku, gdy się uśmiecha) na zachód. Kiedyś wszystko jej opowie. O ile będą następne razy, jak burknęła pod nosem sceptyczna Claudette. No więc ona, Gisèle, zrobi wszystko, żeby były.

– Pójdziemy potem na spacer – mówi.

– Spytaj je, gdzie mieszkają – mruczy Fiodor po rosyjsku do Iwana, ale Iwan przebywa we Francji już ponad rok i wie, że nie jest to odpowiedni moment na takie zapytania.

– Fiodor mówi – kłamie jak z nut – że mamy przepustkę tylko na sześć godzin i o ósmej wracamy do La Celle-Saint-Cloud.

– Do La Celle-Saint-Cloud? – Gisèle wygląda na zaskoczoną. – A cóż tam jest?

Fiodor rozumie, o czym mowa.

– Tam jest nasze miejsce – informuje. – Tam pomagamy ludzie radzieccy jechać do ojczyzna.

– A, czyli to taki punkt przerzutowy? – dopytuje Gisèle. I już wie, że tak, albo raczej się domyśla, w zgodzie ze swymi wyobrażeniami o krainie sprawiedliwości. – Dla obywateli Związku Radzieckiego, którzy znaleźli się we Francji i nie mają za co wrócić do domu? I państwo im pomaga?

Fiodor pospiesznie przytakuje. Wino to nie wódka, wrażenia na nim nie robi, ale atmosfera staje się luźniejsza. Rozsiada się wygodniej na niewielkim krześle i stuka Iwana w ramię.

– Nu, dlaczego nie zapytałeś? – mówi. – Zapytaj. Czasu u nas mało.

Iwan uśmiecha się do panien.

– Fiedka jest ciekaw, czy spotkałyście już kogoś przedtem ze Związku Radzieckiego – kłamie po raz drugi.

– Ach, nie! – odpowiada Gisèle, a w oczach jej pojawia się błysk. – Słyszałam wielokrotnie język rosyjski, w radiu albo gdzieś tam, w kinie, ale nikogo jeszcze z Rosji osobiście nie poznałam, żeby tak rozmawiać twarzą w twarz. To dla mnie niezwykłe.

– Ja też nie – mówi Claudette. – Mam teraz za sąsiadów Polaków, ale to się nie liczy, prawda?

Polaków? Fiodor domaga się, żeby Iwan dokładnie przetłumaczył, co Claudette powiedziała.

– Polacy? – mówi. – A gdzie oni mieszkają? Może mamy wspólni znajomi?

Claudette patrzy na Gisèle. Chce, aby ta dała znak, czy można podać miejsce zamieszkania sąsiadów. Gisèle jednak nie reaguje. Claudette wzrusza więc ramionami.

– To nieważne – stwierdza. – Nie są Rosjanami. Nie pomożecie im wrócić do Polski. Poza tym, może wcale nie chcą wracać.

– Ciekawe, że nigdy mi o nich nie wspominałaś – mówi Gisèle z pretensją.

Claudette zaciąga się głęboko.

– Nie było o czym mówić – oznajmia. – Będziemy szli?

– Jeden moment – powstrzymuje ją Gisèle. – Skończę palić. I wino nie do końca wypite. Spieszysz się gdzieś?

– Ależ nie – odburkuje Claudette. – Mogę tu siedzieć do nocy.

Fiodor zostawia gauloisa w ustach i sięga do kieszeni. Wymacuje zwitek banknotów.

– Wiesz, ile to będzie kosztować? – pyta Iwana. Zły, bo Claudette nie wydaje się tak zafascynowana osiągnieciami ZSRR jak Gisèle. A Gisèle wyraźnie upatrzyła sobie Iwana.

– Zaraz się dowiemy – odpowiada Iwan i rozgląda się za kelnerem.

Wyciąga rękę i kelner zaraz zjawia się przy ich stoliku. Pyta, czy państwo życzą sobie coś jeszcze. Iwan życzy sobie rachunek. Kelner mówi, że w tej chwileczce. Zapisuje coś na kartce. Upewnia się, że należy się za dwa ciastka, dwie kawy i cztery razy cremant. Kładzie rachunek na stoliku. Claudette i Gisèle zgniatają w popielniczce niedopałki. Iwan sięga po swoje banknoty i odlicza należność. Wie, jak trzeba się zachować. Zaokrągla rachunek w górę. Prawie nic mu nie zostaje, a trzeba jeszcze dojechać do dworca Saint-Lazare i wrócić do La Celle-Saint-Cloud. Kelner kłania się i odchodzi. Fiodor mówi do Iwana, że później się policzą.

– Następnym razem ja płacę – przypomina Gisèle.

Pod kawiarnią przykleja się do nich osobnik w kaszkiecie, proponujący miejsce w swojej rowerowej rikszy. Stoi ich kilka na poboczu bulwaru opasującego Montmartre. Nie, na to ich nie stać, poza tym miał być spacer. Dziękują, odmawiają.

Następnym razem Gisèle spotka się z Iwanem sam na sam. Ten Fiodor w ogóle tu nie pasuje. Claudette wyraźnie od niego stroni, poza tym trudno z nim się dogadać, zna tylko podstawowe francuskie zwroty, zasób słów ma niewielki. Musi być następny raz. Nie wpadnie przecież do domu z całą tą grupą. Należy papę uprzedzić, przygotować coś do zjedzenia, powinni też z Iwanem najpierw bliżej się poznać, zanim wprowadzi go do domu.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko