Irena Olbińska – Ach, Syberia, Syberia… (fragment V)

0
1178


13 maja

PIERWSZE ZAKUPY NA SYBERII

Wyjeżdżamy z Nowosybirska o godzinie12:35 czasu miejscowego, a 7:35 czasu polskiego. Jest to trzecie co do wielkości (ponad 1 500 000 mieszkańców) miasto rosyjskie, nieoficjalna stolica Syberii. Miasto uniwersyteckie, mnóstwo instytutów naukowych. Zjedliśmy tutaj pierwsze syberyjskie lody. Kupiliśmy pierwszy chleb. I wypijemy pierwszy syberyjski jogurt. Jak zwykle nasza Ala służyła nam jako przewodniczka po gorodzie (mieliśmy godzinny postój). A tajniacy przypatrują się naszym zakupom i wpieprzają chińskie zupki.


13 maja

NASZE „ŻÓŁTKI” NAGLE SIĘ OŻYWIŁY!

Niedawno byliśmy w Krasnojarsku. Ala nam powiedziała, że leżący nad Jenisejem Krasnojarsk jest ponad milionowym miastem, bardzo uprzemysłowionym, gdyż posiada duże zasoby bogactw naturalnych: złoto, aluminium, uran, węgiel kamienny, itp. Jest to też miasto nauki z wieloma instytutami. Tam pożegnaliśmy naszą Alę, na peronie oczekiwała na nią cała rodzina jej brata Borysa. Pożegnanie z Alą było bardzo wzruszające, objęła nas serdecznie, płakała, a ja też. Zegar peronowy wskazywał 21:15 czasu moskiewskiego, a na wielkim placu przed dworcem nie zauważyliśmy ani jednego przechodnia, bo u nich już dawno minęła północ. Gdy wróciliśmy do wagonu, na miejscu Ali i pana z naprzeciwka siedzieli już inni Rosjanie. Prowadnica powiedziała nam, że struchleli na widok tylu „żółtków” i zapytali, co tu się dzieje? Mimo iż nieoczekiwanie nasze „żółtki” nagle się ożywiły!!! Słychać śmiech, śpiew, często solowy, po którym rozlegają się oklaski, a jedna z dziewczyn nawet zaczęła tańczyć po wyciągnięciu z torby dwóch jednakowych wachlarzy o tradycyjnych kolorach.

Dziwnie wyglądał ten jej taniec w wąskim przejściu między łóżkami, skupiony przede wszystkim na jej dłoniach wykonujących za pomocą wachlarzy różne figury, jakby kwiatów, motyli czy fal morskich. Te ruchy pełne gracji i zarazem trochę szamańskie komponowały się z mruczaną przez pozostałe dziewczyny muzyką, a ich opiekunowie wybijali rytm, uderzając mocno kantami dłoni o stolik, tak jakby to był bęben! Po gorącym oklaskaniu wspaniałego pokazu tej dziewczyny (swędziały mi palce, ale po ostrzeżeniu Bogny nie śmiałam zrobić jej zdjęcia) zaczęli nawet śpiewać! Hm, czyżby w tych swoich kartonach prowiantowych mieli też kilka buteleczek z mocniejszym trunkiem? Janusz mówi, że ta ich wódka śmierdząca jak samogon, w smaku okropna, nazywa się soju. I że Koriejcy piją ją w troszkę większych kieliszkach od naszych, najczęściej jako „one shot”. Jak ktoś przy stole krzyknie „one shot”, to wszyscy piją do dna i potem obracają kieliszek do góry dnem nad głową, aby pokazać, że wypili wszystko.

Być może zrobili to przed nami w ukryciu w innych przedziałach, jest to jednak tylko domniemywanie. Ale jak wytłumaczyć to ich nagłe ożywienie, spontaniczną wesołość, zachowania drastycznie odbiegające od tego, czego byliśmy świadkami przez dwie poprzednie doby? Nawet nasz ponurak, sąsiad z naprzeciwka, pozwolił się sfotografować. Dziewczyny też obsiadły Janusza po obu stronach.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko