Polskie media przeważnie unikają tematyki związanej z pozycją Polski w Unii Europejskiej, a zwłaszcza z coraz wyraźniejszą tendencją do pozbawienia naszego kraju podstawowych elementów i ram niepodległości, zwanej też, mimo różnic znaczeniowych tych wyrazów, niezawisłością lub suwerennością. Europa bez państw narodowych będzie wewnętrznie niesprawiedliwa, ponieważ z biologicznych i gatunkowych przyczyn czynnikiem socjalizującym i pozytywnie ustawiającym ludzi do prawa jest poczucie ścisłej przynależności grupowej, zwłaszcza typu narodowego, tej wyznaczanej przez wspólny język, kulturę i obyczaje, w drugiej kolejności przez wspólną historię, przez poczucie wspólnoty ze względu na światopogląd i (albo) wynikające z niego rozumienie ludzkich zachowań i odczuwanie jedności. W ramach światopoglądu dużą rolę odgrywa religia wraz ze swym wariantem ateistycznym, ponieważ włącza do grupy nawet osoby jej niewyznające (dualizm tego zjawiska jest abstraktem jednolitym), ale czerpiące wspólne wyznaniowe produkty.
Pomijam tu liczne czynniki o mniejszej ważności, natomiast ten jednościowy ma swój prosty i rozpoznawalny, dla wszystkich zrozumiały, a przez to niezaprzeczalny i dobitny model w postawie Polaków w różnych sytuacjach. Do najlepiej zauważalnych należy zachowanie kibiców na zawodach sportowych z dużą widownią. Jedni we wspólnocie obywatelskiej będą więc mieli poczucie europejskości, czyli w swego rodzaju gwarancji wygody materialnej i przyjemnościowej, inni mają bardziej wyrafinowane potrzeby. Tym drugim wygoda i posiadanie nie wystarczają albo wręcz nie są cenione, nie są ważne – wystarczy zapewnienie środków do życia.
Ludzi niepotrzebujących wygód specjalnych, jest jednak, wbrew różnym medialnym opiniom, zdecydowana większość. Ale tego bogatsza materialnie mniejszość, a więc dużo lepiej sytuowana, wydaje się nie dostrzegać, ani nie ma zamiaru pamiętać, bo sądzi, że jest silniejsza przez moc, którą dają pieniądze i władza, która z kolei daje cenzurę, policję, sędziów i więzienia. Sądzi, ale niestety bezpodstawnie, ponieważ biedniejsza większość jednak odczuwa ułudę rzekomych gwarancji wygód podstawowych (jedzenie, woda, ciepło), tak zwane zapewnienie minimum egzystencji na poziomie XXI wieku. Ta większość o mniejszym majątku tyle razy była oszukiwana, tyle razy deklasowana i niszczona, wystawiana do pozycji jedynie służebnej, że kiedy przyjdzie jakiś na nią nacisk, postawi się, stanie się bezwzględna niczym władza, i to inaczej niż robili komuniści. Jej argumenty i użyte środki będą solidne i poprawne.
Bardzo istotne jest to, że proporcje relacji „bogatsi – biedniejsi” nie odpowiadają proporcjom relacji „lepiej wykształceni – gorzej wykształceni”. Bogatsi, ujawniający swoje poglądy, wcale nie sprawiają wrażenie mądrych, a wypowiadający się biedniejsi nie tylko mówią lepszym językiem, ale i lepiej argumentują swoje poglądy. Niejeden profesor mówi kompromitujące bzdury, i to fatalnym językiem polskim; niejeden rolnik od siewnika czy sprzedawca gwoździ w sklepiku na przedmieściu buduje tezy przekonująco i najzupełniej poprawnie językowo, z logicznie i źródłowo dopracowaną formułą.
Hegemonia bogatszej mniejszości jest przez tę biedniejszą większość rozumiana jako coś z założenia złego, właśnie ze względu na etykę i etos, bo nie wynika z żadnych zasad jakiejkolwiek logiki, nawet tej najbardziej rozmytej lub podmywanej przez fałsz. Po pierwsze to wiejska czy podmiejska większość powinna mieć większą moc, a tymczasem uzurpuje to sobie mniejszość, a to dzieje się kosztem ludzi, których czyjaś nadmiarowa i niezasłużona wygoda czyni nieszczęśliwymi, bo uświadamia niesprawiedliwość społeczną. Ci mniej liczni, ale bogatsi mają środki na uprawianie wszechmocnej korupcji, która istniała, istnieje i będzie istnieć, ale jest dostępna właśnie jedynie im. To zaś budzi refleksję: nieprawda, że ludzie biedni są głupsi od bogatych. Wiedzą, na czym polega utajona korupcja i wzajemne wspieranie się warstwy bogatych.
Kto nie rozumie inteligencji ubogich, ten z tej tylko przyczyny jest uboższy o sporą część więzi międzyludzkiej, o ogromną grupę wewnątrz wspólnoty wyznaczanej przez język polski. Skorumpowani prą do władzy i nienawidzą siebie nawzajem z powodu właśnie korupcji i innych przewinień wobec prawa, tego gromadzenia haków na siebie, też na skutek współzależności, jakże niechcianej i jakże chętnie mimo to uprawianej, bo dającej wygodę bytu i – co najważniejsze – poczucie bezkarności. Ale wiedzą, że poza swoją grupą nie mogą oczekiwać niczyjej życzliwości, pomocniczości, wsparcia. Są samotni, tym bardziej zamykają się w enklawach. Mając w sobie uczuciową i jakże często moralną pustkę, prymitywną kulturę bezguścia – szybko się sobą nudzą, szybko wyczerpuje się ich inwencja, wzbogacająca co najwyżej chwile, nie mówiąc już o dniach, miesiącach czy o całym życiu. Dawniej dla wybranych istniały dwory z liczną obsługą, zawsze jednak oddzieloną parawanem pochodzenia socjalnego. Dziś nawet tego nie ma, choć atmosfera życia w takiej formacji jest podobna do tej dawnej. Brak pałacu jest kompensowany przez bywanie w urzędzie, na sali sejmowej lub sądowej.
Narody na poziomie socjalnej większości, tej biedniejszej i gorzej umocowanej we władzy, są wiązane wewnętrznie potęgą pochodzenia lub wyznawania przynależności do ziemi, używaniem konkretnych języków, historią, kulturą, stylem rozwoju osobniczego (wychowaniem rodzinnym i koleżeńskim) i religią lub jej brakiem. Dzięki ustalonemu systemowi mają poczucie tożsamości i wzajemnej wymiany intencji. Odebranie im tego wywołuje głęboką traumę na stulecia, bo następni są w to wciągnięci psychologicznie, organizacyjnie i kulturowo, i – najtrudniejszym do przecięcia węzłem – poczuciem krzywdy. Będą co pewien czas odkrywać to jako swoje przesłanie mentalne. To jest aksjomatyczna cecha historii każdego narodu. Każdego. Aby ją zlikwidować, trzeba by wytłuc taki naród do ostatniej nogi, ale to się w dziejach udawało tylko kilka razy i tylko wobec narodów bardzo nielicznych.
Tymczasem w Polsce na zasadzie poczucia krzywdy nieustannej uruchomiono powstania kościuszkowskie, listopadowe, styczniowe, śląskie, wielkopolskie, warszawskie… Mogą być i następne. Czym jest takie działanie, pokazały 123 lata rozebranej na części i niemal rozkradzionej Ojczyzny. To były lata cierpienia, potwierdzonego przez II wojnę światową i 50 lat zaboru sowieckiego. Poczucie krzywdy nieustannie mają na przykład małe narody mające nieoficjalne enklawy w obrębie choćby Hiszpanii. Innym tego oszczędzono, np. krajom nadbałtyckim, Andorze, Lichtensteinowi, San Marino, Watykanowi, Luksemburgowi czy Lesotho, bo inaczej nieustannie i krwawo bruździłyby narodom nadrzędnym. Związanie narodów przez nadpaństwa nie jest komfortową sytuacją polityczną, zawsze będzie źródłem niepokojów. Spotyka się argumentację, że na tej zasadzie są zbudowane Stany Zjednoczone albo Brazylia. Porównywanie ich z Europą jest o tyle nietrafne, że stany w tych państwa nie miały kilkusetletnich czysto jednokulturowych historii powiązanych z konkretnymi narodami, językami i dziejami; USA czy Brazylia do dzisiaj są mieszaninami narodowościowymi, ale wiąże je co innego, to jednak temat do innych rozważań. Lepszym modelem do porównań z Europą i Polską byłaby dzisiejsza Rosja, która w rzeczywistości wciąż niewiele odbiega charakterem od sztucznego, siłowo tworzonego systemu imperialnego Rosji carskiej i sowieckiej, wręcz do nich nawiązuje.
Zwolennicy unifikacji Polski z resztą Europy są na mojej ulicy rozpoznawalni. Mówią, że wolą but niemiecki lub batog ruski niż kapeć niewiadomojaki (czyli polski). Nie wieszają biało-czerwonych flag, ale tylko tęczowe albo granatowe z kółkiem gwiazdek, albo obydwie takie. Prasa lewa, prawa i środkowa donosi, że na razie Niemcy, Francja czy inne kraje ani myślą unifikować się, one nie chcą homogenizacji, ale dążą do swojej hegemonii, aby łatwym, pozornie bezbolesnym i pokojowym sposobem uczynić obywateli krajów takich jak Polska swoimi poddanymi. Poddanymi gorszymi niż obywatele Niemiec i Francji, no może jeszcze Belgii i Holandii. Zwolennicy jednej wielkiej Europy z wymieszanymi narodami mają krótką pamięć historyczną. Nie dostrzegają zagrożenia, które sami sobie przygotowują, bo nie wierzą w moc zrywów oddolnych. Tak jak zdają się zupełnie nie widzieć, czym grozi islamizacja Europy. Już się pojawiła z całą mocą. Warto zobaczyć, czym jest i czym będzie wobec milionów ludzi zsekularyzowanych (niewiernych, więc wrogów śmiertelnych), czym wobec głoszących tezy gender i względem uwolnienia odmian seksualnych (przez islam śmiertelnie nietolerowanych).
Aż dziw, że tego nie dostrzegają obecni władcy Europy. Zadowoleni z siebie niebywale. Ale to będą przecież pierwsze ofiary nowych porządków na naszym kontynencie. Ofiary tragiczne, śmiertelne. Już widzą tę przyszłość pisarze, szczególnie poeci. Widzą coraz lepiej. Coraz dobitniej. Na razie spychani na margines, na razie tylko w małych salkach albo gdzieś w Internecie, lecz już widoczni.
Piotr Müldner-Nieckowski
—
Piotr Przemysław Müldner-Nieckowski (ur. 29 marca 1946 w Zielonej Górze) – polski pisarz, lekarz, językoznawca (frazeolog i leksykograf), wydawca. Doktor nauk medycznych, doktor habilitowany nauk humanistycznych, emerytowany profesor UKSW. Niekiedy publikuje pod nazwiskiem Piotr Müldner lub jako PMN, pmn, Pemen.