Agnieszka Czachor – Talent nie wymaga „dobrego nazwiska”

0
110

Pisząc o dawnej wsi nie sposób nie wspomnieć o chłopskim poecie Ferdynandzie Kurasiu pochodzącym z okolic Tarnobrzegu. Urodził się w 1871 roku, czyli na pięć lat przed śmiercią Fredry, a 50 lat po narodzinach Norwida. Jego ojciec był wykształcony na tyle, że uczył dzieci w wiejskiej szkółce, ale matka była analfabetką. Cierpieli biedę, nieraz głodowali. W wieku siedmiu lat stracił słuch od potężnego uderzenia drzwi stodoły, które pod wpływem silnego wiatru niefortunnie huknęły go w skroń.

Co mnie zadziwia? To ilu chłopów w tamtych czasach wbrew pozorom było piśmiennych. Wydawać by się mogło, że żyli w ciemnocie. Tymczasem ojciec Ferdynanda uczył dzieci nawet nut. To Jan Słomka namówił Kurasia do tego, aby zaczął publikować swoje wiersze. Niektórzy mogą kojarzyć to nazwisko, bo wspominałam o tym włościaninie, a jego pamiętniki leżą teraz przede mną na biurku. Prezent od taty. Słomka opowiada o swoich czasach i czasach dawnych w inny sposób niż robi to Kuraś. U Słomki czuć polityczny pazur i spojrzenie na rzeczywistość wiele szersze. Kuraś pisze tylko ze swojej osobistej perspektywy. Opisuje życie na wsi. Wspomina też liczne przeprowadzki, do których byli zmuszeni, bo jego ojciec ciągle szukał pracy i łapał się różnych zajęć. Na przykład oprawiał książki, albo święte obrazki, za które ludzie mu płacili.

Ferdynand jako dorosły sporo podróżował, był w Wiedniu, zwiedzał muzea i galerie.
“W Wiedniu, który ma być ponoś jednem z najładniejszych
miast w Europie, widziałem na tym
Kongresie przedstawicieli niemal wszystkich katolickich
narodów. Ale obco tu polskiej duszy. Bardzo
ładne jest Schónbrun i ciekawy ogród zoologiczny.
Najbardziej wszakże zajęło moją ciekawość
cesarskie muzeum, w szczególności przebogate galerje
obrazów pędzli najsławniejszych mistrzów
świata. Między temi obrazami widziałem i podziwiałem
dzieło naszego Matejki — „Rejtan”, — niestety,
zawieszone w jednem z pośledniejszych miejsc” [F. Kuraś, Przez ciernie żywota, 1925].
Zwiedził sławną górę Kahlenberg, z której Sobieski wraz z husarią “runął” na Turków.
 “Za to ocalenie od
zupełnego zniszczenia, wdzięczni Niemiaszkowie
w dziewięćdziesiąt lat później na spółkę z Prusami
i Moskwą odpłacili się nam rozkawałkowaniem

i grabieżą naszej Ojczyzny”, pisał w swoich wspomnieniach. Bywał w teatrach, ale tylko na tych sztukach, które znał, bo brak słuchu uniemożliwiał mu cieszenie się z tak spędzonego wieczoru. Przedmowy do jego tekstów pisali: Żeromski, Kasprowicz, Grabowski czy Kolasiński.

W Tarnobrzegu rok 2021 ustanowiono rokiem Ferdynanda Kurasia. W Krakowie (Podgórze) i w Tarnobrzegu znajdują się ulice jego imienia.

Był samoukiem i pisał wspaniałe wiersze. Nie przykładał do nich jednak wagi. Wiele z nich przepadło, bo nie traktował ich jako coś istotnego. Ot, ochota go nachodziła, zapisał, ale nie gromadził.

Niezmiennie od “zawsze” fascynują mnie tacy ludzie. Ludzie pochodzący z ludu, z najniższej warstwy społecznej, a tak mocno potrafiący się wybić. Pracujący na różnych stanowiskach, wykonujący przeróżne zawody, parający się wieloma zajęciami, żeby tylko mieć co do garnka włożyć, a obdarzeni niezwykłą wrażliwością i talentem. Skromni, bez pretensji do świata, nie chcący się wywyższać. Robiący swoje. Od oprawiania świętych obrazków po pracowanie jako szewc czy czyszczenia kotłów w cukierni po zajecie przy wyrębie drzew. Z roli nie mogli się wyżywić, bo ziemi mieli dosłownie skraweczek. Trudno sobie wyobrazić sytuację, że nie ma w domu nawet jednego ziemniaka, nie mówiąc już o chlebie. Bardzo trudne życie. My się dzisiaj odchudzamy, a oni musieli spodnie związywać w pasie linką, żeby im nie pospadały.

Za swoją twórczość dostał od państwa gospodarstwo w Karwinie, jednak gorzka to była nagroda. Gospodarstwo zniszczone, zaniedbane, otoczone mokradłami. Taki odpad, które nikt nie chciał.

“Za niedokładność pod względem doboru słów
proszę o pobłażliwość, gdyż jestem najzwyklejszym
prostakiem. Bowiem do szkółki wiejskiej uczęszczałem
zaledwie przez jeden rok, resztę zaś wiadomości już
jako samouk czerpałem z książek — a wiersze pisuję
tylko w wolnych od pracy chwilach, zwyczajnie przy
niedzieli i święcie, a warunki mego życia nigdy, hej
nigdy do pozazdroszczenia nie były«. Tak pisał Ferdynand
Kuraś do Macierzy Polskiej, przesyłając jej

niniejszy zbiorek poezyi”. Te słowa znajdziemy we wstępie do tomu poety, którego tytuł poniżej i z którego pochodzi ten fragment wiersza. Co zdobył zawdzięczał tylko sobie.

Wiosenne poszumy.
(1809- 1909).
Szumi w rzekach woda,
Szumi las i gaj,
Wiosna spływa młoda
Na luby nasz kraj.
Nucą ptacy leśni,
Ptacy ziemi tej, —
O, bo trza też pieśni,
Trza nam pieśni — hej!
Trza pieśni o wiośnie —
Tej słońca i chmur,
A brzmiącej donośnie,
Jak podczas burz bór! (…) [F. Kuraś, Wiązanka z chłopskiej niwy, 1909]

Iluż było takich, którzy mogli się uczyć, a lekceważyli. Iluż pośród dobrze urodzonych, pośród rodzin szlacheckich wydymało z pogardą usta na widok nauczyciela. Mogli, a nie uczyli się. Mogli być światłymi, a pozostali ciemnymi. Wydawało się im, że ich urodzenie wyścieli im życiową drogę różami bez kolców.

Cały czas powtarzam swoim dzieciom, jak wielkim darem jest możliwość uczenia się. Moja jedna z babć nie mogła dokończyć nauki, bo jej ojciec się pochorował i musiała pomagać w gospodarstwie, a na naukę nie wystarczyło już jej czasu. Ale zdążyła się nauczyć pisać, czytać i liczyć. Bardzo sobie ceniła umiejętność dodawania i odejmowania tzw. pisemnego (w słupkach). Do końca życia żałowała, że nie mogła uczyć się więcej, dłużej, że nie przeczytała tylu książek, ile by chciała i które by chciała.

Pamiętajmy o tym, kiedy zaczynamy narzekać na to, co mamy. Pamiętajmy o tym wspominając tych, którzy marzyli o tym, co my lekceważymy.

Kuraś był człowiekiem bardzo skromnym, ale i niepewnym swojego talentu, co wynika z jego tekstów. Mam wrażenie, że peszyły go opinie i zainteresowanie jego twórczością uznanych literatów. Albo jeszcze inaczej. Z jego słów wynika, moje wrażenie, że on sądził, że talent dotyczy tylko arystokracji albo szlachty. Chłop na talent nie zasługuje. Co tam nie zasługuje, talent chłopu nie przysługuje, a literacki to już jest pomyłką. Bo talent pisarski, literacki jest przypisany tylko tym z pałaców. A cóż miał zrobić wiejski człowiek, któremu się dostał, ten literacki, bo innych mieli sporo, tylko ten literacki taki elitarny i tylko dla wybranych wysoko urodzonych, niekoniecznie rozumnych ludzi. Cóż miał zrobić? Najlepiej się nie przyznawać do takiej skłonności. Ale Kurasia wyciągnęli z kąta. Inni literaci go wyciągnęli. Chociaż pewności siebie jemu to nie dodało. Myślę, że to chłopskie czapkowanie i stwierdzenie, że mnie się nie godzi do kościoła w butach, bo w butach to tylko państwo może, powinno, a chłop na boso i najlepiej z daleka od innych ludzi.

Takie patrzenie na siebie jest trudne współcześnie do zrozumienia. Oczywiście, że jest to zależne od środowiska, w którym się wychowujemy. Jeżeli ktoś ciągle drugiemu powtarza, że się do czegoś nie nadaje to może w to w końcu ta osoba uwierzyć albo się zaprzeć i wygrać z opinią szkodliwą.

Nie jest to prawdopodobnie dobre porównanie, bo co do Papuszy mam mieszane uczucia to jednak ona mi się skojarzyła z Kurasiem, ale tylko w kontekście naturalnego talentu literackiego. Talentu, który głównie cieszył samego właściciela i jego najbliższe towarzystwo. Nosiciel onego nie myślał o świecie, dla niego światem była jego wieś albo wieś sąsiedzka, w której dostał pracę. Piszę rzecz jasna o Ferdynandzie Kurasiu, który pochodząc z rodziny chłopskiej miał los przesądzony. Nie dręczył się też tym, że powinien coś więcej niż jego ojcowie. To ci z wyżyn literackich mu mówili, że powinien publikować. Tak do końca nie wiem na ile faktycznie uważali go za osobność, a na ile robili mu łaskę, taki dobry gest, którym będą się mogli pochwalić, kiedy staną przed Najwyższym. Podobnie…chociaż niepodobnie. Papusza to postać tragiczna, która dała się wkręcić w udawany sukces. Chociaż ona faktycznie wiersze pisała to jednak pozwoliła obcym ludziom zmienić swoje życie do tego stopnia, że była nieszczęśliwa. Jej nie było potrzebne publikowanie tekstów. One ją uszczęśliwiały, kiedy je tworzyła. Czyli posiadała taki typowo naturalny talent, jaki posiadają ludzie, choćby nawet ci, którzy potrafią tańczyć nigdy się tego tańca nie ucząc. Niektórzy potrafią zatańczyć do dźwięku kapiącej wody.

Kurasia nikt nie wyrwał z jego środowiska, Papuszę wyrwano, a nikt jej nie zapytał czy tego chce. Nikt też jej nie powiedział jakie będą tego konsekwencje. Kuraś cały czas pozostał „chłopem”, ciągle w swoim wiejskim środowisku, które znał. A pisanie wierszy nie przewróciło jego życia do góry nogami.

Współcześnie, kiedy można łatwo wyjeżdżać za granicę sporo osób nie zrozumie dramatu Papuszy. Jednak aby to lepiej unaocznić warto sobie przypomnieć Hobbitów z Władcy pierścienia, co się dzieje, kiedy wychodzą poza im znany teren? To jest dla nich niemalże traumatyczne uczucie. Są przerażeni. Bo nie wiedzą, co się wydarzy, nie potrafią przewidzieć, co ich spotka, ale chyba najbardziej przerażające jest to, że nie wiedzą jak powinni reagować na zdarzenia. Nie wiedzą, która reakcja jest odpowiednia, bo tego nie testowali. Muszą myśleć i to myśleć samodzielnie. Podejmować decyzję samodzielnie, a nie poprzez naśladowanie innych.

Z tego co pisał Kuraś, odnoszę wrażenie, że był zadowolony z tego co osiągnął. Życie miał ciężkie. A talent literacki traktował jako skrzydła, jeśli można użyć takiej metafory. Jako oddech. Podobnie, jak traktujemy wieczorny śpiew słowika. Z takiego śpiewu, z zapachu rosy rodziła się ta „chłopska”, „wiejska” poezja. Z zachwytu, ze wzruszenia czasem z rozpaczy, ale nie widzę w niej buty.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko