Piotr Wojciechowski – EKSPERYMENT TRWA

0
208

   Ten tekst pisałem był na biesiadę styczniową roku drugiego moru powszechnego, AD 2022, a pisząc wiedziałem, że na tej biesiadzie  nie mogę być obecny. Ale nie wiedziałem jeszcze, że  tekst, nie będzie odczytany. Biesiada się nie odbyła.

    A chciałem, aby jeszcze raz przypomnieć biesiadnikom, jakim balastem było PRL-owskie „dziedzictwo zamętu”. Wytworzyła to dziedzictwo dekady trwająca praktyka zacierania granic między władzą a służbą, między dobrem wspólnym, a korzyścią grupową, między niegodziwym a dopuszczalnym. Ostatecznie utopiło to we mgle wszelkie rozdzielenie dobra i zła. Otworzyła się furtka dla usprawiedliwień płynących z bezradności.

    Myślę, że dziś nie mnie jednego ogarnia złość. Nie mnie jednemu trudno zachować nadzieję w sercu. Złoszczą partie, złości rząd, złości opozycja, odbierają nadzieję spory parlamentarne, medialne oskarżenia wzajemne, tyle jadowitych ukąszeń. Wszystko to gniewa i dławi tym mocniej, że trzy kosy nas tną – pandemia, inflacja, katastrofa klimatyczna. Katastrofy o światowym zasięgu, a naszym doświadczeniem jest bezradność – i to, że bezradność państwa wspierana jest walnie przez bezradność społeczeństwa. To złości, odbiera nadzieję.

    Nie wolno żyć w złości, życie bez nadziei to koszmar. Dlatego od nowa i zawsze próbuję pisać porządkując pojęcia, przywołując roztropność i z humorem znosząc własne ograniczenia kompetencji.

   Wielkie biedy społeczne zawsze odbijały się w lustrach sztuki – literatury, filmu, teatru. Zawsze spotkanie ze sztuką pomagało wspólnotom ludzkim w porządkowaniu myśli, odzyskiwaniu nadziei i sprawdzaniu busoli moralności.   

   Z poczuciem wspólnego zatroskania przeczytałem, co o szansach mieszkańców naszej planety sądzi amerykański pisarz i reżyser Paul Auster. W wywiadzie udzielonym Paolo Mastrolliemu z pisma „la Repubblica” stwierdził on: Zawsze powtarzamy ten sam błąd, ponieważ żyjemy w czasie teraźniejszym i nie potrafimy, nie mamy ochoty spojrzeć wstecz.  Proszę pomyśleć, jak źle mierzymy się z pandemią: przecież istnieją inteligentne rozwiązania, a my ich unikamy, więc po dwu latach nadal umierają miliony osób. Albo weźmy globalne ocieplenie. Grozi nam realnie wyginięcie całych gatunków, w tym naszego, ale nic nie robimy. Wie pan, co się stanie? Ziemia obędzie się bez nas.[…] Eksperyment o nazwie „człowiek” upadnie, ponieważ jesteśmy tak bardzo głupi. Nigdy nie nauczyliśmy się współpracować: pragniemy tylko pozabijać się, dominować, mieć więcej, z tego czy innego powodu. (cyt.  za GW z 24.12.21)

     Niełatwo jest to czytać,  kiedy się  przez ćwierć wieku z wiarą w sens życia i sztuki  pisało powieści i felietony o ekologii, uczyło studentów zasad narracji filmowej i literackiej. Oto Auster,  autorytet nowojorskich elit, zamyka dysputę nie tylko epitetem „głupi” ale także wyrokiem śmierci. Wyrokiem na ludzkość całą.

Zaciskam zęby i mówię Austerowi  (obywatelowi potężnych Stanów, człowiekowi sukcesu): Biedny, ty biedny. Sam głupi. Dałeś się naciągnąć na slogany globalnych ocen, sądu nad ludzkością, katastrofizmu dla ubogich. Przekreślasz paroma słowami humanistyczny sens swoich powieści i filmów? Przekreślasz nawet tragiczne piękno tego wywiadu z czarnoskórą nastolatką poniżoną na własnych urodzinach, który wszyscy pamiętamy z filmu „Brooklyn boogie”?

   Ja czytam Józefa Czapskiego. Dwa tomy jego publicystyki pod wspólnym tytułem „Rozproszone” wydała ostatnio „Więź”. Plon długiego, bogatego w działanie i myśl  życia. Więzień Starobielska i Griazowca, delegat Londynu do poszukiwań polskich oficerów w Rosji, świadek Katynia, żołnierz trzech wojen, współpracownik Andersa i Giedroycia, malarz, publicysta, pisarz, działacz emigracji, a przede wszystkim malarz uparcie realizujący swoją drogę w sztuce. Malował do końca, ślepnąc, tracąc władzę w palcach.

   Zacytuję tu wyznanie napisane przez Czapskiego u kresu życiowej drogi. Czuję, że to są słowa, dzięki którym mogę iść ponad wyrok Austera, iść piętro, dwa piętra wyżej. Czapski obejrzał wystawę szwajcarskiego przyjaciela i współpracownika i pisze: „Oglądając Aeschlimanna, nagle wydaje mi się, że całe życie zmarnowałem. Ciągle żywiłem nadzieję, że będę miał kilka lat ekspresjonizmu, to znaczy czegoś, co by mnie wiązało ze słynnym <Krzykiem> Muncha, z Dostojewskim, z Audibertim. Nagle zobaczyłem, że morze przepłynąłem i nie to, że utonąłem, ale wylądowałem na innym brzegu, do tego stopnia na innym brzegu, że gdybym dziś jeszcze mógł malować, to prawdopodobnie szedłbym prędzej śladami  Morandiego, to znaczy przeciwieństwa <Krzyku>. I poczułem się oszukany, jak człowiek, który nie osiągnął nic z tego, co chciał osiągnąć.

  Wyratowała mnie z tego przyjaciółka, z którą razem zacząłem oglądać mój wielki tom z kolorowymi reprodukcjami, w którym mi pokazała, że moja sztuka utorowała swoją drogę, nieobcą również akcentom tragicznym.

   Patrzę na życie Czapskiego. Po latach biedy i klęsk „utorował drogę” swojemu malarstwu, a równolegle pisaniem, wykładami dał świadectwo prawdy o Katyniu, to był latami rozbrzmiewający krzyk nie mniej wyrazisty niż krzyk postaci  z obrazu Muncha.

    Obecność takich świadków jak Czapski, to podważenie  tezy Austera, w której Amerykanin mówi on o klęsce eksperymentu o nazwie „człowiek”.

   Eksperyment trwa, uczestniczymy. Mamy przed sobą morze pandemii do przepłynięcia. Jaki będzie ten drugi brzeg? O czym krzyczy, o czym milczy kultura nad Wisłą? Mam przestać się złościć. Jest jeszcze coś do napisania.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko