Franciszek Czekierda – MIŁOŚĆ MŁODEGO ŻEROMSKIEGO CZYLI ROMANS GIMNAZJALISTY Z MĘŻATKĄ

0
744

                Dziewiętnastoletni Stefan Żeromski zakochał się w starszej o prawie dziesięć lat Helenie Radziszewskiej, mężatce i matce dwójki dzieci. Była ona młodszą siostrą jego macochy, Antoniny. Mąż Heleny, Leon Radziszewski, zajmował stanowisko naczelnika stacji kolejowej w Mińsku (dzisiaj Mińsk Mazowiecki). Stefan po raz pierwszy zobaczył ją w 1880 roku na ślubie swojego ojca z Antoniną i zapamiętał jako jedną z kilku ładnych dam. Jednak mając szesnaście lat nie zwracał baczniejszej uwagi na starsze od siebie kobiety. Ponadto będąc uczniem gimnazjum głowę miał zaprzątniętą kłopotami w szkole, głównie za przyczyną znienawidzonej matematyki. Zrozumiałe było, że Helena także nie zwróciła na niego uwagi z powodu znacznej różnicy wieku.
            Dopiero po upływie czterech lat coś między nimi zaiskrzyło. Stało się to jesienią, gdy przyjechała w odwiedziny do starszej siostry w Radoszycach koło Kielc. Zrazu dostrzegła w nim jedynie bystrego młodzieńca (dotrzymującego jej kroku w rozmowach o sztuce i literaturze), lecz jeszcze nie mężczyznę. On zaś dojrzał w niej piękną, dystyngowaną kobietę. W mgnieniu oka zachwycił się nią, a zachwyt ów szybko przerodził się w miłość. Uczucie uszlachetniło go, co było o tyle istotne, że przedtem Żeromski dość często korzystał z usług pań niezbyt ciężkich obyczajów. „Rok temu żyłem strasznie zmysłowo (…) w towarzystwie pewnej damy zaznawałem rozkoszy haremu. Później rwałem włosy z rozpaczy. (…). Uszlachetniła mię ciotuchna, podniosła nieznanym mi sposobem, jakimś wpływem dobra na zło, nieuniknionym. (…) jakże ja ją kocham strasznie, szalenie; Bóg tak nie kochał patrząc po stworzeniu na ruchy wszechświata!” – zanotował w prowadzonym dzienniku.
Od tego czasu stale pisali do siebie listy, których treści wypełnione były na poły grą intelektualną, na poły zakamuflowanymi zalotami. Sformułowania zawarte w jej korespondencji takie, jak:  „bądźmy więc filozofami i gódźmy się z losem…”, świadczyły o ostrożności, ale także o niedostatku uczucia w małżeństwie. Jednocześnie otwierały furtkę do bardziej intymnej wymiany myśli. Natomiast rozgorączkowany młodzieniec dawał jej wprost do zrozumienia, że owładnęła nim miłość. Jego wysmakowane listy oraz interesująca osobowość pozostawiły trwały ślad w sercu kobiety spragnionej czułości. Choć oddaleni od siebie, bowiem Stefan mieszkał w Kielcach, starali się dość często widywać. Pod pretekstem odwiedzin siostry w Radoszycach, Helena przyjeżdżała także do niego, zaś on co pewien czas odwiedzając rodzinę Radziszewskich, najpierw w Mińsku, potem w Białej (obecnie Biała Podlaska), naprawdę przyjeżdżał do niej.
                Po kilkumiesięcznej rozłące znowu planowali się spotkać. Helena wybierała się na początku listopada odwiedzić Antoninę, o czym listownie poinformowała również Stefana. Rozemocjonowany nie mógł się jej doczekać. Siedząc w swoim pokoiku nad gramatyką grecką, zamiast  się uczyć, wpatrywał się w ścianę rysując ją w wyobraźni bliską wymarzonemu ideałowi, następnie w myślach całował jej twarz, a najmocniej niebieskie oczy. Gdy oznaczonego dnia przyjechała do Radoszyc, natychmiast tam się pojawił. Starał się robić wszystko, co było w jego mocy, aby została między nimi zadzierzgnięta głębsza więź. Nie wystarczało mu już platoniczne uczucie. „Ciotuchna” przestała być dla niego wyłącznie czystym aniołem, teraz widział w niej kuszącą kobietę, której z całej mocy pożądał.
Nazajutrz po jej przyjeździe, gdy domownicy spali, Stefan cichutko zapukał do drzwi jej pokoju. Nie miał dużej nadziei, że usłyszy „proszę wejść”, lecz mimo to cierpliwie czekał przed progiem. Powtórzył pukanie. Niespodziewanie, bez słowa, otworzyła mu drzwi, co było zaproszeniem do wejścia. Usiadła w fotelu, w którym przed chwilą przerwała czytanie książki. Ponownie wzięła ją do ręki, a drugą ręką przysunęła bliżej palącą się lampę naftową. Stefan stał przed nią niepewnie, zaś po chwili wahania usiadł na szerokim oparciu fotela po przeciwnej stronie lampy. Dotknął jej ramienia i poczuł zadowolenie, że się nie odsunęła.
                – Zdaje się, że będę miała pewną trudność z dokończeniem rozdziału – powiedziała z udawanym zakłopotaniem.
                – Ale ja nie zasłaniam światła – rzekł bezosobowo przełknąwszy ślinę, gdyż z przejęcia poczuł suchość w gardle.
                – Owszem. Ale rozpraszasz… – zawiesiła głos nie kończąc zdania.
                – Bo to potrafię robić. Rozpraszam światło tworząc barwne widmo. Robiłem to na fizyce i… mogę to zrobić między nami.
                – Miły uczniu, rozpraszasz mnie. Nie światło.
                – W takim razie, żeby nie przeszkadzać, usiądę u podnóżka. Mogę? – Nie czekając na odpowiedź przykucnął na dywanie obok podnóżka, na którym spoczywały jej stopy. – Proszę czytać, ja będę cichutko klęczał przy stópkach.
                – Nie wypada – zaprotestowała bez przekonania.
                Stefan objął jej nogi powyżej kostek. Gładził je i subtelnie całował.
                – Nie można, nie, nie… – mówiła tonem, jakby prosiła, aby nie przestawał tego robić.
                On jednak wciąż całował jej nogi, przesuwając dłonie wzdłuż łydek.
                – Nie wolno ci… – powiedziała szeptem.
Żeromski udał, że nie słyszy. Niespodziewanie Helena pochyliła się ku niemu. Położyła mu dłoń na głowie i czochrając bujne włosy próbowała powstrzymać go przed dalszymi pocałunkami. Jej gest był jednak bardziej pieszczotą, niż zakazem. Całowanie nóg sprawiało jej przyjemność, jakiej nigdy nie doznała. Zmagała się z sobą, lecz po chwili rozsądek wziął w niej górę.
                – Nie rób tego. Możesz całować tylko dłonie… – po sekundzie uzupełniła – …jak każdy mężczyzna.
                W odpowiedzi na to Stefan ujął jej ręce i przycisnął do twarzy. Helena wyrwała je niemal siłą, po czym wstała z fotela.
                – Proszę cię! – podniosła głos. – Nie możesz tak się zachowywać.

                Częste rozłąki wzmagały w nich tęsknotę. Ich wzajemna korespondencja obrazowała różnorodne stany uczuciowe; Stefan pisał w sposób egzaltowany, zaś listy Heleny były bardziej stonowane, ponieważ wciąż walczyła z rodzącą się miłością. Dla ostrożności Stefan nie adresował listów na jej adres domowy, lecz na poste restante w punkcie odbioru korespondencji Jakuba Iberszera.
                Od ostatniego spotkania minęło znowu kilka miesięcy. Ponownie zobaczyli się w Mińsku na przełomie marca i kwietnia 1885 roku w okresie świąt Wielkiej Nocy. We wtorek po świętach Leon Radziszewski poszedł do pracy. Helena i Stefan, korzystając z jego nieobecności, mieli czas dla siebie. Dzieci pozostawały pod stałą opieką niani, zaś zakochani godzinami przebywali w pokoju gościnnym tocząc rozmowy okraszone pieszczotami i pocałunkami. Właśnie wtedy, gdy Stefan ją obejmował, Helena uświadomiła sobie, że jej mocne postanowienie, aby egzaltowanemu młodzieńcowi nie dać się dotykać, z wyjątkiem rąk, rozsypało się jak domek z kart.
                – Dzisiaj jesteś w melancholijnym usposobieniu – zauważyła jego zamyśloną twarz.
                – „O, duszo ty młoda / Miękkość twoja każdemu wrażeniu się poda”…
                – Już nie taka młoda – uśmiechnęła się zalotnie. – Chyba, że to o tobie…
                – „Czemuż więc z tobą władną na przemiany / To pańscy aniołowie, to piekieł szatany?” – Żeromski dokończył fragment ulubionego wiersza Syrokomli.
                – Czyżby w tobie gnieździły się te dwa duchy?
                – Być może – odpowiedział enigmatycznie.
               – To brzmi groźnie, Stefku.
                – Lecz biały anioł jest silniejszy. To melancholia.
                – Więc trafnie odgadłam stan twojego ducha.
                – Ten anioł woła: kochaj… – Stefan przytulił jej dłonie do ust.
                – Zejdźmy z piętra egzaltacji na parter zwyczajności – zaskoczyła go tym stwierdzeniem.
                Żeromski poczuł się dotknięty.
               – Może wystarczy tylko sympatia? Moja sympatia dla ciebie jest niezmienną zawsze – starała się go pocieszyć.
                – To za mało – rzekł zasmucony.
                W trakcie tego pobytu Stefan utwierdził się w przekonaniu, że są sobie przeznaczeni.  O swoim platonicznym uczuciu dawno zapomniał. Już nie potrafił okiełznać pożądliwych myśli. „Gdy na to bóstwo codziennie patrzę, już estetyka uleciała” – dopiero teraz zrozumiał słowa Adama Mickiewicza, napisane w liście do przyjaciela, o pięknej doktorowej Karolinie Kowalskiej, w której się podkochiwał. Marzył, aby na jego uczucie Helena odpowiedziała pozytywnie. Nie był jednak w stanie wczuć się w sytuację dojrzałej kobiety mającej rodzinę i zrozumieć jej skomplikowany świat. Późnym wieczorem zanotował w dziennikowym kajecie: „Idealną kochankę, bóstwo, anioła, wlecze mąż do łóżka, by załatwić funkcję, którą tak samo spełnić potrafi koń i wieprz. Mój poemat zakończył się trywialnie całusem sułtana i hurysy… Gdzieżeś moja biała, czysta, ukochana Helu?”.
                Choć przekonywała siebie, że tylko go lubi, już tliła się w niej miłość. Jednak siłą woli wciąż ją odrzucała. Nie chciała i nie potrafiła się do niej przyznać. Nie zamierzała też ujawniać swoich rozterek przed Stefanem. „Jakże to?… Szanowana żona naczelnika i matka dwójki dzieci miałaby stracić głowę dla młokosa? Przenigdy” – utwierdzała się w swoim postanowieniu. Lecz jak to często bywa, uczuciowy żywioł okazał się mocniejszy od najsilniejszej woli. Po miesiącach wewnętrznych zmagań coś się w niej przełamało; powiedziała mu wówczas „kocham”. Żeromski zanotował w zeszycie: „Dusi mię w piersiach krzyk jakiś okropny, pisk jastrzębia duszącego pisklę – słuchaj mię, cały świecie: wczoraj wieczorem odchodząc na spoczynek, szepnęła mi do ucha: „kocham”. (…) powiedziała mi jeszcze: „nie patrzmy na przyszłość” (…). Boże miłosierny – ja chyba mam pomieszanie zmysłów!”.

We wrześniu ponownie przyjechała do siostry w Radoszycach. Nie mogła znieść długiego rozstania z czarującym młodzieńcem. Gdy zobaczyli się w obecności Antoniny, ich oczy zabłysły. Jednak przy kolacji udawali wobec siebie uprzejmą obojętność, czemu nawet dziwiła się siostra.
                – Od chwili twojego przyjazdu nie zauważyłam – Antonina zwróciła się do siostry – abyście z sobą rozmawiali. – Po sekundzie przerzuciła wzrok na Stefana – Czyżbyście się pogniewali, moi drodzy?
                Żeromski spojrzał wymownie na Helenę, po czym szybko spuścił oczy, aby nie zauważyła tego jej siostra.
                – Ależ skąd, Tosiu, po prostu nie było okazji – odpowiedziała przekonująco. –  Mam nadzieję, że to nadrobimy… – zerknęła porozumiewawczo na Stefana, który podchwycił jej wzrok.
                – Uspokoiłaś mnie, bo już się martwiłam.
                Około północy, gdy wszyscy domownicy spali, Stefan bezszelestnie wszedł do jej pokoju. Helena wskazała mu krzesło, aby usiadł, zaś sama podeszła do drzwi. Dotknęła w zamku klucza i zawahała się, czy go przekręcić, jednak nie uczyniła tego. Stefan zauważył jej wahanie.
                – A zatem nadrobimy to, Helu? – zagadnął prowokacyjnie.
                – Ładnie to mnie przedrzeźniać, Stefku? – udawała oburzoną. 
Podeszła do niego. Niespodziewanie usiadła mu na kolanach i wygodnie się umościła. W tej sekundzie uświadomiła sobie, że jest to moment, który będzie miał wpływ na ich przyszłe losy. Żeromski drgnął, lecz nie dał po sobie poznać opanowującej go ekscytacji. Wiedział czego pragnie, lecz niespodziewanie poczuł się onieśmielony. Z jej kształtnych bioder emanowało gorąco. Delikatnie dotknął oburącz tali Heleny, która nagle wstała i zaraz potem usiadła na krawędzi kanapy. Żeromski uklęknął obok jej nóg, po czym uniósł jedną i ucałował powyżej kostki. Lubił całować jej zgrabne nóżki. Nie widząc sprzeciwu posuwał się w pieszczotach coraz wyżej, lecz ona – niejako wbrew sobie – ponownie wstała.
                – Trochę mi duszno – westchnęła.  Podeszła do uchylonego okna, by zaczerpnąć kilka łyków powietrza. Po chwili wróciła i położyła się na kanapie.
                Stefan sięgnął po leżący na nakastliku wachlarz i począł wachlować jej twarz. Po kilku głębszych oddechach ujęła go za dłoń i – siłując się – zmusiła go do odłożenia wachlarza. Ucałował jej oczy, po czym obsypał pocałunkami policzki i szyję. Broniła się bez przekonania. Jednak, gdy poznawał jej kształty opięte gorsetem, zaprotestowała.
            – Dosyć! Byłoby lepiej, gdybyś nie przychodził do mojego pokoju – powiedziała szorstko.
            – Jak możesz mnie tak karać! – poczuł się urażony.
            – Będziemy się przyjaźnić, jak do tej pory; chodzić na spacery, rozmawiać, śmiać się, ale twoje wieczorne wizyty u mnie…, wiesz, jak mogą się zakończyć. Jeśli pragniesz mojego szczęścia, nie przychodź. 
            – Nie uczynię niczego, co byłoby wbrew twojej woli. Jesteś dla mnie boginką – rzekł emfatycznie.
            –  A ty jesteś jeszcze chłopcem…
            – Koniecznie chcesz mnie obrazić? – podniósł głos. – Przeszedłem w życiu znacznie więcej, niźli starsi ode mnie przyjaciele i koledzy.
            – Pozwól dokończyć… – rzekła spokojnie. – Jesteś młody, co nie znaczy, że nierozsądny, ale pewnych rzeczy nie możesz jeszcze pojąć, ponieważ trzeba wystarczająco długo żyć na tym bożym świecie, aby je zrozumieć. Tu chodzi nie tylko o twoją, czy moją wolę. Są pewne sprawy, które mogą wymknąć się spod kontroli rozumu. Nasze nocne spotkania mogłyby przemienić się w coś, czego nie chciałabym później żałować.       
            – Nie, nie! – zakrzyknął. – Będę się za ciebie modlił – zawołał rozemocjonowany. – Choć zdaję sobie sprawę, że modlitwa ateusza będzie straszna.
                Tej nocy długo przesiedział w jej pokoju. Zawiedziony, około trzeciej nad ranem, wrócił do siebie. Oboje jednak przeczuwali, że wiszące w powietrzu erotyczne napięcie nie ulotni się i znajdzie swój finał w miłosnym spełnieniu. Nie przewidzieli tylko, iż wydarzy się to już następnej nocy.

            – Pamiętam każde moje drgnienie wzrastającego ku tobie uczucia – wyznał jej, gdy to się stało. (Zdanie to brzmiało zbyt pompatycznie, lecz ambitny gimnazjalista przygotował je dzień wcześniej, by jej zaimponować). Leżeli przytuleni z rozmarzonymi oczami wpatrzonymi w nikły krąg światła na suficie, odbity od lampy naftowej. – Tylko nie pamiętam momentu, w którym ono się zrodziło…
            – Baczniejszą uwagę zwróciłam na ciebie dopiero, gdy zapuściłeś brodę. Zamiast ucznia, zobaczyłam mężczyznę.
                – A ja nie mogłem się wtedy napatrzeć na twoje oczy…
                – Wtedy, to znaczy kiedy? – była ciekawa.
                – Nie pamiętasz? Tu, przed rokiem. Gapiłem  się na ciebie, jak urzeczony. Wyglądało to chyba idiotycznie…
                – Broniłam się przed miłoś… – przerwała nie chcąc jeszcze wypowiedzieć tego słowa – broniłam się przed tobą z całych sił.
            – Do tej pory nie dotarło to jeszcze do mnie – rzekł z męską satysfakcją.
            – A do mnie wciąż nie dociera, że uwiódł mnie gimnazista… – uśmiechnęła się wstydliwie, w głębi serca kontenta.
            – Uczeń uwiódł mężatkę. I matkę dwójki dzieci… – zaśmiał się triumfująco.
                – Przestań! – zdenerwowała się, zaś jej rozpromieniona twarz w ciągu sekundy spochmurniała. – Proszę cię, nigdy tak nie mów. Nie wolno ci mieszać w to dzieci.

                Leon Radziszewski był sceptycznie nastawiony do częstych wyjazdów małżonki, jednak nie potrafił jej tego powiedzieć wprost. Wolał dusić w sobie rozdrażnienie, wolał gryźć się rozbudzając wyobraźnię (w której widział ją z Żeromskim w intymnych sytuacjach), niż otwarcie porozmawiać, aby rozwiać dręczące go wątpliwości. Zawsze odczuwał wobec niej respekt połączony z niepewnością z powodu jej wyższej kultury osobistej. Czuł także dziwny niepokój, że może była dla niego zbyt piękna. Gdy przypominał sobie miesiące starań o jej rękę, nie wiedział dlaczego tak atrakcyjna panna wybrała właśnie jego mimo, że starali się o nią bardziej przystojni i pochodzący z lepszych domów kawalerowie. Co prawda Radziszewski nie wypadł sroce spod ogona, był wykształcony, zajmował w tamtym czasie stanowisko zastępcy naczelnika wydziału ruchu kolejowego w Łukowie. Miał także szlacheckie pochodzenie, choć nie przywiązywał do niego większej wagi. Po prawdzie jego ród (herbu Lubicz) dawno zubożał, a po jakimś czasie schłopiał, jak większość szlachetków na Podlasiu, on jednak nie przejmując się pochodzeniem, postanowił w życiu do czegoś dojść wyłącznie dzięki własnym zdolnościom i znojnej pracy. Zahartowało go to, ale i uruchomiło w nim brutalność. Pomimo tego w kontaktach z kobietami nie posiadał dużej wiary w siebie z powodu kompleksów związanych z własną urodą dotyczących głównie sylwetki i łysienia. Choć w młodości nie był otyły, jednak figurę miał zawsze zaokrągloną. Po ponad rocznych staraniach o rękę, gdy już zostali narzeczonymi, nachodziły go krótkie chwile zwątpienia, podczas których zastanawiał się, czy przypadkiem nie wybrała go wyłącznie z powodu jego dobrej posady i stabilnego źródła dochodów zapewniających życie na przyzwoitym poziomie.
            Po kolejnym powrocie Heleny od siostry Leon spostrzegł, że wyglądała kwitnąco mimo, iż podróż miała długą i męczącą. Ale wiedział także, że Antonina wywierała na nią pozytywny wpływ. Siostry dobrze się rozumiały, co zaobserwował, gdy przebywały razem. Ponadto systematycznie wymieniały się dużą ilością listów. Helena regularnie, dwa razy w tygodniu, poświęcała długie chwile na korespondencję. Któregoś wieczora, gdy Leon wszedł do jej pokoju, przypadkowo zauważył kopertę zaadresowaną do Stefana Żeromskiego. Helena delikatnym ruchem zasłoniła kartką papieru kopertę, na której widniało starannie wykaligrafowane jego imię i nazwisko. Sytuacja ta spowodowała, że w jego umyśle jeszcze mocniej zawibrowała struna niepokoju. Żona nigdy nie napomknęła mu, że koresponduje z tym chłopakiem. Leon nie przypominał sobie, aby na ich adres domowy dostarczana była od niego korespondencja. Najprościej byłoby zapytać ją: „Helu, czy korespondujesz z tym młodzianem…, jak mu tam… Żeromskim?”. Lecz takie pytanie byłoby dla niego poniżające. Wolał dręczyć się z powodu podejrzeń, niż z nią porozmawiać. Po długich rozmyślaniach wpadł na pomysł, aby spotkać się ze swoim dobrym znajomym, Aleksandrem Suzinem, naczelnikiem urzędu pocztowego. Leon nigdy nie dzielił się z kimkolwiek rozterkami w intymnych sprawach, jednak teraz postanowił zwierzyć się Aleksandrowi z męczących go wątpliwości. Po obszernym wstępie przeszedł do istoty sprawy.
             – Nie jestem ja na tyle głupi, Olku, aby nie mieć pewnych podejrzeń. Na początku myślałem, że to nic takiego, że moją Helę i tego uczniaka łączą jakoweś nici myślowego porozumienia, na przykład sympatia wynikająca z podobnych poglądów na życie, społeczeństwo, czy literaturę. A i owszem, owszem, wszystko to prawda. Ale jeszcze dodatkowo,  śmiem przypuszczać, jest coś więcej.
            – Co mianowicie?
            – Być może zdrada – powiedział lękliwie, jakby przestraszył się tego słowa.
                – Przesadzasz Leoś. Imaginujesz sobie, że twoją żonę ten młodziak bierze w ramiona? Przecież to dama wielkiej zacności. Wierząca. Widuję was co niedziela w kościele, a ona chodzi nawet dwa razy w tygodniu. Jakże więc to możliwe, by w twojej głowie zalęgło się coś tak przerażającego.
            – A… no, zalęgło się, nie przeczę. Gryzie mnie robak podejrzeń, bo jak na nich patrzę –a teraz on znowu jest u nas w gościnie – widzę, że lgną ku sobie.
            – Wyciągasz zbyt pochopne wnioski. Kobiety lubią, gdy mężczyźni je adorują. To w jakimś sensie wzmacnia ich poczucie wartości. Takie już są. Ważne, aby była ci wierną. Może to jeden z tych przypadków, że afektowany młodzik podkochuje się w dojrzałej kobiecie.
            – A ona toleruje to z babskiej próżności? – dopowiedział.
                – Z ust mi to wyjąłeś.
                – Oby tak było, Oleś.
            – O ile lat ten chłopak jest młodszy od twojej?
            – O dziewięć, prawie dziesięć.
            – Nie gniewaj się, jeśli ci rzeknę, że to podejrzenie jest zbrodnią wobec twojej małżonki i matki twoich dzieci.
            Leon milczał zbity z tropu. To, co usłyszał od znajomego stało w sprzeczności z jego intuicją. Podczas obecnego pobytu Żeromskiego w Białej, dokąd Radziszewscy przeprowadzili się z Mińska, Leon baczniej niż zwykle obserwował ją przy młodym i – musiał to przyznać – przystojnym młodzieńcu. Widok radosnej małżonki u jego boku uruchamiał w nim nieokiełznaną wyobraźnię. „Przy mnie w ten sposób się nie zachowuje – myślał gniewnie. – Nieustannie powtarza, że jest zmęczona, albo źle się czuje, albo jest zajęta dziećmi, choć po prawdzie dziewczynkami zajmują się niania i służąca. Lecz gdy pojawia się ten młokos, wstępuje w nią nowy duch, staje się rozanielona i entuzjastycznie nastawiona do życia, a czasem nawet do mnie”.
                – Chciałbym prosić cię, Olku, abyś sprawdził, czy ona śle do niego listy? I czy odbiera z okienka korespondencję adresowaną na poste restante? – zapytał z pewnym trudem.
                – Nie mogę tego zrobić – odmówił stanowczo Aleksander – to tajemnica korespondencji.
                – Przecież nie każę ci zaglądać do listów, tylko proszę uprzejmie, zerknij do rejestrów, czy na koperty, zresztą wiesz najlepiej, jak to zrobić.
                – Nie obraź się, ale nie wolno mi. – Jednak po chwili, gdy ujrzał jego cierpiętniczą minę, zmienił zdanie. – Może przyjdź za kilka dni…
                Gdy ponownie się spotkali, Aleksander powiedział Leonowi, że żadnych listów od Heleny oraz do niej w urzędzie pocztowym nigdy nie było. Żegnając się podpowiedział mu, że w mieście jest prywatny punkt odbioru korespondencji na poste restante u Jakuba Iberszera.

            Helena i Stefan byli kochankami od ponad dwóch lat. Jednak w tym czasie zaszła w ciążę z mężem. Żeromskiemu nie powiedziała o tym od razu, zaś od piątego miesiąca ciąży zaniechała z nim spotkań. Donosiła ją w Białej, gdzie urodziła trzecią dziewczynkę. Gdy Stefan dowiedział się, że urodziła dziecko Leona, wpadł w szał. „Moja ukochana zapewniająca mnie o miłości, urodziła niekochanemu mężowi dziecko” – myślał wściekły. Przypomniał sobie, że gdy się ostatnio widzieli, zapytał ją „Kim jesteś dla mnie?”, wówczas odpowiedziała z przekonaniem: „Żoną”. „To właśnie wtedy już była w ciąży – pomyślał rozżalony. – I co z tego, że zapewniała mnie o wierności. Zdradziła mnie! – krzyknął. – Upokorzyła i zdradziła” – zacisnął z bezsilności pięści. Kochanka zapewniająca swego kochanka o wierności, potem dopuszczająca się „zdrady” z mężem… Brzmi to cokolwiek dziwnie. Ale tak bywa, bowiem jednym z paradoksów homo amandum jest, że kochankowie żądają od siebie wierności, podczas gdy wcześniej dopuścili się zdrady wobec partnerów. Dla Stefana „postępek” Heleny był bolesnym ciosem. „Jakim ja strasznie głupi! – myślał rozgoryczony. – Ze sto razy z nią spółkowałem i za każdym razem słyszałem jej prośbę: «Stefeczku, nie zapomnij!». Pamiętałem i w najczarowniejszym miejscu rozkoszy wstrzymywałem się. A Leonek pewnej pięknej nocy, widocznie za jej zgodą, nie wstrzymał się…”.

            Po trzech latach ekscytującego romansu, uczucie Żeromskiego stanęło przed poważną próbą. Kochankowie owszem odwiedzali się co parę miesięcy, jednak powoli docierało do jego świadomości, że coś się nieuchronnie kończy. Latem gościł u Radziszewskich w Białej.  Wykorzystując częstą nieobecność Leona, przychodził do pokoju Heleny, która za każdym razem czekała na niego z niecierpliwością. Zdarzało się nawet, że podczas obecności męża w domu oboje nie potrafili powstrzymać się przed okazywaniem sobie czułości. Pewnego dnia stało się coś nieoczekiwanego. Jedzono niedzielny obiad. Po deserze wszyscy wstali od stołu z wyjątkiem Leona, który wypił jeszcze kilka kieliszków wódki. Antonina krzątała się w kuchni, natomiast w otwartych drzwiach drugiego pokoju Stefan i Helena stali blisko siebie. Zapomniawszy na moment o ostrożności, Helena oparła mu rękę na ramieniu, po czym poczochrała włosy, jak to często lubiła czynić. Leon zauważył to. Na twarzy zrobił się purpurowy, zaś oczy furiacko mu zabłysły. Zerwał się z krzesła i  poprosił żonę do ogrodu. Stefan nie dostrzegając wściekłości Radziszewskiego, udał się do swojego pokoju. W ogrodzie Leon zrobił żonie karczemną awanturę obrzucając ją ohydnymi wyrazami, bowiem był przekonany, iż za tą drobną pieszczotą kryło się coś więcej. Nie potrafiąc nad sobą zapanować, spoliczkował ją. Helena wykazując stoicki spokój nie zareagowała. Tłumaczyła mu pokornie, że zachowanie jej było wyłącznie ciotczynym odruchem sympatii, następnie zapewniła go o swojej wierności i miłości. Antonina była świadkiem incydentu. Wieczorem przyszła do Stefana i opowiedziała mu o nim. Po jej wyjściu padł na sofę i zapłakał. W głowie kłębiły mu się najczarniejsze myśli od strzelenia sobie w łeb, przez ucieczkę z domu, aż po zabicie Radziszewskiego. Szlochał, jak dziecko, to znów po chwili śmiał się histerycznie będąc rad, że romans nareszcie został odkryty. Przez chwilę poczuł ulgę, lecz była to ulga pozorna. Ujawnienie romansu wprowadziło go w stan sprzecznych emocji od euforii po apatię. Na szczęście nie był świadkiem zachowania się Radziszewskiego wobec żony, bowiem – gdyby zobaczył jego obrzydliwy czyn – z pewnością rzuciłby się na niego z pięściami.
            Nazajutrz Leon był zaskakująco spokojny, a z żoną rozmawiał, jakby nic się nie stało. Helena przekonała go do swojej wersji zdarzenia. W południe pojechał na pogrzeb podległego mu pracownika kolei. Wykorzystując jego nieobecność, Helena przyszła do pokoju Stefana. Była ubrana w ciemno zieloną suknię, która ze wszystkich najbardziej mu się podobała („moja najukochańsza suknia” – mawiał, gdy ją w niej widział). Wyglądała pięknie mimo, iż twarz miała bladą. Jej smutne oczy przysłaniały lekko opuszczone powieki z długimi rzęsami. Bez słów rzucili się w objęcia i długo całowali.
            – Kocham cię tysiąc razy bardziej, niż przedtem – szepnęła mu do ucha.
            – Jak to? – był zaskoczony.
            – Naprawdę kocha się wtedy, kiedy się cierpi, gdy wiele znosi się dla ukochanego.
            – Wiem, jak bardzo cię zranił – tulił ją mocno. – Po trzech latach miłości też czuję… – nie dokończył, gdyż głos uwiązł mu w gardle.
            – Kiedy najmniej pozwalają na to okoliczności, uczucie ginie, albo umacnia się. Nasze umocniło się – powiedziała łamiącym się głosem.
            Skinął głową, choć nie był całkiem przekonany, czy tak samo myślał.
            – Boże, daj mi wytrzymać to wszystko, daj mi przeżyć te dni – mówiła z wysiłkiem.
            – Jesteś mocna. Wytrzymasz.
            – On był wtedy pijany, dlatego tak się zachowy…
            – Nic nie mów o tym chamie – przerwał jej gwałtownie. – Nie chcę o nim słyszeć. I nie mogę na niego patrzeć. Jutro wyjeżdżam – podniósł głos.
            – Proszę cię, Stefku, nie wyjeżdżaj jeszcze – powiedziała błagalnym tonem. – Wszystko mu wytłumaczyłam, on już nas nie podejrzewa.
            – Nie jestem pewny… – wątpił.
            Podczas długiej rozmowy Helena przekonała go, że natychmiastowy wyjazd byłby przyznaniem się do winy. Tym samym naraziłby ją na nieobliczalne zachowanie ze strony męża. Był to argument, którego nie mógł zlekceważyć. Pozostał w gościnie jeszcze kilka dni. Któregoś popołudnia siedzieli we czworo w salonie grając w karty. Helena ukradkiem zerkała na Stefana rozszerzonymi źrenicami, a jej czarne rzęsy i niebieskie oczy kontrastowały z bladymi powiekami. Stefan czuł na sobie jej wzrok, lecz nie mógł zareagować. Leon na chwilę opuścił towarzystwo, zaś Antonina poprosiła służącą o nową herbatę. Korzystając z chwilowego zamieszania Helena pochyliła się ku Stefanowi i szepnęła mu do ucha:
            – Kocham cię.
            Żeromski uświadomił sobie, że mimo tak fatalnych okoliczności była to jedna z najszczęśliwszych chwil w jego życiu. Poczuł też, że uczucie wyniosło go na szczyt, z którego dojrzał stok biegnący nieuchronnie ku upadkowi. Jego dobre samopoczucie pierzchło jeszcze tego samego dnia. Po zakończonej grze przechodził obok sypialni gospodarzy i przypadkowo usłyszał, przez uchylone drzwi, urwane zdanie Heleny skierowane do męża: „…tylko ciebie kocham…”. Nie znał kontekstu wypowiedzi, lecz jej słowa wywołały w nim trudną do opanowania nerwowość. „Niedawno wyznawała mi miłość, a kilka chwil później mężowi. Którego okłamywała, któremu mówiła prawdę?” – trawiły go wątpliwości. Pierwotna nerwowość przeistoczyła się w rozpacz. Im bardziej był rozżalony, tym bardziej chciał ją posiąść, albo porzucić i uciec jak najdalej. Nie chcąc przeżywać dalszych mąk, postanowił złamać daną jej obietnicę i natychmiast opuścić dom. Poszedł do pokoju i w pośpiechu rzucał swoje rzeczy do podróżnej torby. Niespodziewanie przyszła do niego macocha (o której nigdy tak się nie wyraził i którą szanował). Widząc jego zdenerwowanie uspokoiła go łagodnym głosem, zaś po długiej rozmowie przekonała, aby teraz nie wyjeżdżał. Antonina wiedziała o ich romansie, kochała siostrę i darzyła sympatią Stefana, dlatego pragnęła, aby jego niezapowiedziany wyjazd nie wzbudził podejrzeń Leona. Stefan ponownie, wbrew sobie, zgodził się pozostać kilka dni.
            Był poranek. Leon Radziszewski poszedł do pracy, Antonina jeszcze spała, zaś Stefan i Helena znaleźli się sami w pokoju.
            – Wczoraj, gdy przechodziłem obok uchylonych drzwi waszej sypialni usłyszałem przypadkowo, jak powiedziałaś, że go kochasz. Wcześniej mówiłaś to samo do mnie. Kogo więc bałamucisz? –  zapytał nieprzyjemnym tonem.
            – Stefku, czy ty nie widzisz, co się stało? Przecież musiałam go uspokoić i oddalić wszelkie podejrzenia – tłumaczyła mu łagodnie, choć wewnątrz była roztrzęsiona.
            – Uspokoić go tym najczarowniejszym słowem, którym mnie obdarowałaś? Nie mieści mi się to w głowie.
            – On nie jest takim idiotą, jak sądzisz. Mimo, że go udobruchałam, wciąż jest wobec mnie nieufny.
            – Przysięgam na pamięć mojej matki, że zniósłbym najgorsze upokorzenia, ale nie zniosę tego, że mnie okłamujesz – rzekł głosem pełnym zawziętości.
            – Nad to, co szczerze daję tobie z moich uczuć, więcej dać nie mogę. Nawet dla niego, ojca moich dzieci, nie byłam tak dobra, jak dla ciebie – cicho zapłakała.
            – Panie, zlituj się nade mną, człowiekiem na granicy obłędu – wyrzucił z siebie słowa, które ją poruszyły.
            Drżącymi rękami objęła jego twarz, on zaś stał nieruchomo, niczym słup soli. Zamglonymi oczami patrzył przez nią gdzieś w dal.
            Od incydentu przyłapania ich przez Radziszewskiego, Stefan gościł w jego domu jeszcze tydzień. Był to czas męczarni i udawania miłego gościa, czas grania wbrew sobie nie swojej roli. Ów tydzień wpłynął na zmierzch jego uczucia. Zgodnie z pierwotnie zaplanowanym terminem pobytu opuścił dom. Z ulgą. Z Białej pojechał koleją do Warszawy, stamtąd do Szulmierza, gdzie podjął nową pracę guwernera.
            „Ona nie jest moją kochanką, ona tylko mi się oddawała – krzywdził ją w myślach. – Cała ta machineria cudzołóstwa, ta wieczna blaga istniejąca po to, by nazwać to miłością… Wstyd mi, jakie to wszystko niskie, brudne, gnojowe i śmieszne. Ale to, co było między nami, wyjąwszy noce w łóżku spędzane, to wszystko cywilizacja nam dała; nerwy rozwątlone, romanse przeczytane, dusze wyniszczone, instynkty rozonanizowane i serca nie bijące uczuciem”. Przez długą chwilę patrzył na znikające za oknem pociągu drzewa i łąki, po pewnym czasie uspokoił się ganiąc siebie za czarne myśli. „Helunia moja kochana – nagle ogarnął go zgoła przeciwny nastrój i począł w duchu ją wielbić. – Istota droga, jak życie, poświęcająca dla mnie rodzinę. Anioł cudowny z oczami o nieskończonej głębi. Przecież ona mię kocha…”. Znowu się zamyślił widząc w wyobraźni jej zgrabną postać w zielonej satynowej sukni. Był zły na siebie z powodu ogarniających go krańcowych nastrojów, nad którymi nie potrafił zapanować. Przypomniał sobie, jak w którymś liście Helena napisała mu szczerze, że czasem zachowuje się, jakby był pod wrażeniem jakiejś fantazji i rozdrażnienia nerwowego, a rzadko zdarza się jej trafić na normalny stan jego myśli i emocji. „I rację miała. O, Panie, jakim ja durny, niezrównoważony… Chyba nigdy nie nauczę się panować nad własnymi nerwami” – skonstatował ze smutkiem.

            Dwudziestego pierwszego marca następnego roku na dworcu Terespolskim w Warszawie nastąpił finał romansu trwającego prawie cztery lata. Helena przyjeżdżając na krótko do stolicy, koniecznie chciała spotkać się ze Stefanem. On jednak nie miał na to ochoty, ponieważ od jakiegoś czasu uczucie w nim przygasło. Ponadto ten dzień miał zajęty korepetycjami. Helena jednak była uparta i pojawiła się pod adresem, gdzie wynajmował pokoik. Gdy ujrzał ją w oficynie pod swoim oknem, jak rozmawiała ze stróżem, serce mu zmiękło. Wyszedł i przywitał się. Wiedział, że spotkanie nie będzie trwało długo, gdyż miał umówione kolejne zajęcia. Wezwali dorożkę i przez ponad godzinę jeździli bez celu po mieście. Patrzyli sobie w oczy i całowali się. Stefan próbował samego siebie przekonać do większej czułości, lecz nie umiał wykrzesać dawniejszego entuzjazmu. Mimo, iż przytulali się, rozmowa od początku nie kleiła się. Helena wyczuła jego chłód.
            – Niedobry! – rzuciła z nutą pretensji. – Już mnie nie kochasz?
            Milczał. Nie chciał sprawiać jej przykrości.
            Na Nowym Świecie dorożka zatrzymała się. Umówili się na dworcu na pół godziny przed odjazdem pociągu. Stefan wyskoczył i pobiegł na zajęcia. Korepetycje, a po nich lekcje dla robotników przeciągnęły się. Żeromski pojawił się na peronie w ostatniej chwili, gdy słychać było już trzeci dzwonek przed odjazdem pociągu. Stała w otwartym oknie wagonu pierwszej klasy. Nie robiła mu wyrzutów z powodu spóźnienia, ważniejsza dla niej była nadzieja na przyszłe spotkanie.
            – Przyjedziesz do Białej? – pytała prosząco.
            – Nie – odpowiedział bez emocji.
            – Nie chcesz? Nie możesz?
            – Nie chcę i nie mogę.
            – Dlaczego, Stefku? – dopytywała tonem osoby odtrąconej.
            Nie musiał już odpowiadać, ponieważ w tym momencie pociąg ruszył. Na jej twarzy dostrzegł bolesny grymas, zaś oczy zdawały się mówić na pożegnanie: „Porzucasz mnie, Stefeczku. Oddałam ci siebie, oddałam swój honor, wierność i spokój sumienia. Zaniedbywałam dla ciebie dzieci…”. Było mu jej żal, jednak powziął mocne postanowienie, że więcej się z nią nie spotka. Pociąg powoli oddalał się, a jej postać w oknie rozpłynęła się w marcowej mgle.
            Stefan zmęczony wracał pieszo do domu, na dorożkę nie miał już pieniędzy. Dziwił się sobie, że był wobec niej tak stanowczy, co mu się przedtem nie zdarzało. Po raz pierwszy od dłuższego czasu układały mu się w głowie spokojne myśli: „Przestałem kochać Helę, moją Helunię”. Po przyjściu do swojego pokoju zanotował w dzienniku: „Jakże straszliwe są te wyrazy: nie kocham Heli. Po tylu latach euforycznych stanów ducha i ciała, szaleństw, rozkoszy, cierpień, przysiąg, rozczuleń, ale także kłamstw i cudzołóstwa – nic, nic, nic nie wolno mi pamiętać. Zapomnieć na zawsze”.

            Leon Radziszewski, dzięki poleceniu Aleksandra Suzina, dotarł do Arona Grynszpana, starszego referenta w punkcie poste restante należącym do Jakuba Iberszera. Na poufną prośbę Suzina, Grynszpan sprawdził dokumentację korespondencji Heleny Radziszewskiej. Wiedział już, że od dłuższego czasu docierały do punktu listy Żeromskiego kierowane na jej imię i nazwisko. Rozmowa między obu mężczyznami była krótka.
            – Ja z polecenia naczelnika poczty, pana Suzina – Leon niepewnie zaczął rozmowę.
            – Ależ nie trzeba było z polecenia, ja dobrze znam szanownego pana – uśmiechnął się z przesadną uprzejmością Aron Grynszpan. – Kto by w naszym miasteczku nie znał naczelnika stacji kolei warszawsko-terespolskiej?
            – Panie Grynszpan… To bardzo delikatna kwestia – nie wiedział jak przejść do sedna sprawy. – Aleksander mówił panu…
            – Oczywiście, że mówił. Jakżebym miał nie spełnić jego prośby? – powiedział z charakterystycznym akcentem.
            – I jak? – paliła go ciekawość.
            – Najpierw chciałem szanownego pana uprzedzić, że obowiązuje nas tajemnica korespondencji – rzekł w urzędniczym stylu.
            – Prze-cież pan Su-zin mówił… – przestraszony Leon zaczął się jąkać.
            – Ale… to musi pozostać między nami – ściszył głos.
            – Jak najbardziej, panie Grynszpan – zapewnił go Leon.
            – Po dokładnym zbadaniu całej dokumentacji upewniam pana, że ani razu nie pojawiło się imię i nazwisko pana małżonki – rzekł przekonująco.
            Z twarzy Leona ustąpiło napięcie, a strużki potu spłynęły mu po skroniach. Podziękował uprzejmie za informację.
            – Tej rozmowy nie było, wielmożny panie naczelniku – rzekł na pożegnanie referent.
            – Jestem panu bardzo, bardzo wdzięczny – ukłonił się podając mu na pożegnanie rękę.
Zamykając drzwi urzędu poste restante pomyślał z ulgą: „Kamień z serca… Jak mogłem podejrzewać moją Helę. Wstyd. – Po przejściu kilku kroków poskrobał się po głowie – Nie rozumiem tylko, dlaczego zasłoniła kopertę z jego nazwiskiem?”.


Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko