Lech Brywczyński – Spóźniona miłość

0
772

Sam nie wiem, jak to się stało. Tak jakoś wyszło.

Nie mam pojęcia, czym to miało być. Wolą bogów, przeznaczeniem, kaprysem losu, błahym epizodem?  

Nie umiem tego nazwać. Podryw? Tak bym powiedział, gdyby chodziło o moje świadome działanie, a tymczasem… To był przypadek, czysty przypadek, a ja płynąłem z prądem emocji niczym papierek, wrzucony do strumyka.

Poznałem kobietę. Cóż to jednak za znajomość, skoro tak niewiele o niej wiem.

A teraz stoję, gapiąc się w świecący ekran telefonu komorkówego, uszy przeszywa mi dźwięk dzwonka. I nie wiem, co zrobić…

Zdarzyło się to jakiś miesiąc temu, w piątkowe popołudnie, kiedy robiłem zakupy w centrum handlowym. Zazwyczaj stawiam samochód na górnym parkingu, bo tam jest mniej pojazdów. Tak było i tym razem, wolnych miejsc nie brakowało. Gdy jednak wróciłem na parking z torbą pełną zakupów, ze zdziwieniem zauważyłem, że ktoś zaparkował swój samochód tuż obok mojego auta, w dodatku tak blisko niego, że nie dałbym rady otworzyć drzwiczek po stronie kierowcy.

Zakląłem pod nosem, obdarzając nieudolnego – lub złośliwego, trudno powiedzieć, co gorsze! – kierowcę serią niewybrednych epitetów, a potem schowałem torbę do bagażnika. Zamknąłem bagażnik i już miałem wsiąść do auta od strony pasażera, żeby potem przedostać się na siedzenie kierowcy, gdy nagle pojawił się właściciel sąsiedniego samochodu. A właściwie to pojawiła, bo była to kobieta. To akurat niezbyt mnie zdziwiło, bo zawsze miałem niezbyt wygórowaną opinię o motoryzacyjnych umiejętnościach płci pięknej. Dałem temu wyraz w trakcie sprzeczki, która się między nami wywiązała, co oczywiście tylko pogorszyło atmosferę tej polemiki, kilkakrotnie ocierającej się o kłótnię. Trzeba jednak dodać, że żadne niecenzuralne słowa nie padły, zaś atmosfera dyskusji z upływem czasu stawała się coraz spokojniejsza.

Kiedy złe emocje opadły, ich miejsce zajęła wzajemna akceptacja. Rozmawialiśmy swobodniej, na coraz ciekawsze  tematy. W pewnej chwili złapałem się na tym, że świadomie przedłużam dyskusję, bo sprawia mi ona przyjemność. Kiedy ostatni raz rozmawiałem tak długo z kobietą? Właśnie, właśnie! – zacząłem widzieć w swojej rozmówczyni kobietę i to na swój sposób atrakcyjną. W pewnej chwili przedstawiliśmy się sobie i przeszliśmy na ty, co w naszym wieku bywa już traktowane jako sukces.

 – Stanisław.

 – Zofia.

 – Miło mi. To może ja przestawię mój samochód, żeby rozwiązać nasz problem? A potem dalej pogadamy.

 – Nie, to ja stworzyłam problem, więc powinnam odjechać. Tobie trudno będzie dostać się za kierownicę…

 – Dam sobie radę. Tylko popatrz! – oznajmiłem, a potem wsiadłem do auta od strony pasażera i przecisnąłem się na siedzenie kierowcy. Starałem się zrobić to szybko i sprawnie, żeby zaimponować kobiecie. W jakimś stopniu mi się to udało, kątem oka zauważyłem dyskretny uśmiech na jej twarzy.

Postawiłem samochód w odpowiedniej odległości, a potem otworzyłem drzwiczki i skinąłem na Zosię.

 – Wskakuj! Co będziesz stać, pogadajmy w samochodzie!

Trochę się krygowała, kilka razy wspomniała, że ma bardzo mało czasu i jakieś pilne sprawy, ale w końcu wsiadła. 

Rozmawialiśmy potem przez ponad pół godziny. Żartowaliśmy, opowiadaliśmy rozmaite epizody ze swojego życia, zwierzaliśmy się sobie nawzajem. Okazało się, że Zosia rozwiodła się siedem lat temu czyli dwa lata wcześniej, niż ja.

Wydawała mi się coraz ładniejsza, coraz bardziej podniecająca. Poczułem się dziwnie, zupełnie jakbym był uczniem, który poszedł na wagary ze szkolną koleżanką.

 – Czuję się młodo, ale to przecież nie zmienia stanu faktycznego. Starość nie radość, jestem czterdziestolatkiem dwadzieścia lat później – uśmiechnąłem się szeroko. – Za to ty wyglądasz naprawdę młodo. 

 – Żartowniś… 

 – Serio! Tak na oko masz ze trzydzieści lat, góra czterdzieści. 

 – Takie komplementy od dawna nie robią na mnie wrażenia.

 – A jednak się uśmiechnęłaś.

 – Z przyzwyczajenia. Kiedyś można mnie było w ten sposób zbajerować.

 – Nadal można, trafiłem w twój słaby punkt – powiedziałem, delikatnie ujmując jej dłoń. – Kobiet nie pyta się o wiek, więc nie będę nalegał.

 – I tak ci powiem. Otóż my dwoje razem mamy sto dziesięć lat.

 – Naprawdę? – bąknąłem nieswoim głosem, przybliżając się do niej. 

 – Niewiele skłamałam.

 – Sto dziesięć… To oznacza, że mam ponad siedemdziesiąt lat. Dzięki, że mi to uzmysłowiłaś.  

– Przestań się wygłupiać! – zaśmiała się, a ja skorzystałem z okazji, by objąć ją prawą ręką i pocałować w usta.

Zetknięcie naszych warg było długie, soczyste. W pierwszej chwili wzdrygnęła się, zaskoczona, ale nie odsunęła się. Potem emocje wzięły górę i z nawiązką oddała mi pocałunek. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, milczeliśmy dłuższą chwilę, zaskoczeni tym, co się stało.

 – Co ty wyrabiasz, człowieku? – powiedziała z udawanym oburzeniem, które tylko dodawało jej uroku. – Odbiło ci? Ktoś może zobaczyć!

 – Przez te szyby? Niewiele zobaczy, zresztą na parkingu pusto.

Rozejrzała się. Przy najbliższych samochodach rzeczywiście nikogo nie było.

 – Dziwne uczucie, prawda?

 – Oj tak! – westchnęła.

 – Dawno tego nie robiłem. Zapomniałem, jak bardzo tego potrzebuję – powiedziałem, bawiąc się jej włosami. – Warto by było to nadrobić… 

Popatrzyła na mnie jak na przybysza z innej planety, a potem ostentacyjnie się odsunęła.

 – To dzieje się za szybko. Do czego to może doprowadzić? Aż mi głupio. 

 – Przed chwilą było ci całkiem fajnie – usiłowałem zażartować, ale trafiłem w próżnię.

 – Zamknij się! – warknęła i odwróciła głowę w przeciwną stronę.

Zapadła cisza, która trwała krótko, ale wydawała mi się długa i nieznośna.

 – Może poszlibyśmy na kawę? – zaproponowałem, nie chcąc dać za wygraną. – Tyle jest lokali w tej galerii handlowej, w kawiarni będzie nam wygodniej porozmawiać niż w samochodzie.

 – Nie, to niemożliwe! – krzyknęła tak głośno, że aż przestraszyła się swojej reakcji. Uśmiechnęła się przepraszająco i dodała znacznie ciszej: – Jeszcze by nas zobaczył ktoś z mojej rodziny, z sąsiadów albo znajomych. Dopiero by były ploty na mój temat w całej dzielnicy!

 – A czym tu się przejmować? Nie jesteś dzieckiem, możesz robić co chcesz.

 – Dzieckiem to już na pewno nie. Mam dorosłą córkę, mam wnuka. Jestem babcią, nie wypada mi chodzić na randki. Moje własne dzieci by się ze mnie śmiały.

 – A co wypada? Siedzieć w domu i patrzeć w sufit? Gdzie wtedy są ci wszyscy, którzy plotkują o tobie przy byle okazji? Ze swoimi rodzinami, bo oni samotni nie są.

 – Daj spokój… Pogadajmy tutaj. Tylko chwilę, bo muszę wracać do domu.

Już miałem zapytać „kto tam na ciebie czeka?”, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem i powiedziałem pojednawczo: – Masz rację, że opinia twojego środowiska jest dla ciebie ważna. W końcu sąsiadów trudno zmienić, a rodziny nie da się zmienić wcale.

 – Bardzo ważna. A poza tym jestem zadowolona z mojego życia. Mam od lat swoje przyzwyczajenia, swój codzienny rytm. Nie chcę tego zmieniać

 – To tak samo jak ja! Mogę nabałaganić i nie sprzątnąć od razu, mogę zostawić nie pościelone łóżko i wyjść z domu. Nikt mi złego słowa nie powie.

 – Ja tam wolę od razu pościelić. Ciężko by nam było się dogadać.   

 – Bez wątpienia. Już zapomniałem, na przykład, jak to jest spać w jednym łóżku z kobietą. Przyzwyczaiłem się do tego, że mam całe łóżko tylko dla siebie. To wielka wygoda – podkreśliłem.

 – Dlaczego tyle rozmawiamy o łóżku, o pościeli? To trochę niestosowne…  

 – Przepraszam, to tak jakoś mimowolnie. Stare nawyki i skojarzenia jeszcze się czasem odzywają.

 – Przeprosiny przyjęte. Też mam całe łóżko dla siebie. Wiem, jakie to ważne.

 – Poza tym nikt mi nie marudzi, nie zrzędzi, nie sugeruje, co mam zrobić, jak się ubrać, o której zjeść posiłek…

 – Same plusy – skinęła głową i przyciągnęła do siebie swoją torebkę.

 – Właśnie. Na tym polega wolność.

 – Jest w tym logika. Dlatego nie będziemy się ośmieszać.

 – Oszczędzimy sobie przykrości i rozczarowań.

 – Oraz nadmiernych emocji,  które mogłyby odbić się na naszym zdrowiu.

 – W tym wieku zdrowie jest najważniejsze – potwierdziłem, tępo wpatrując się w obszytą czarnym zamszem kierownicę. 

Zapadło długie, z każdą chwilą coraz bardziej krępujące milczenie. Byłem zrezygnowany i przygnębiony.

„Tyle mielibyśmy sobie do powiedzenia, gdybyśmy byli młodzi! Moglibyśmy mieć wspólne plany, marzenia… Potem te plany realizować, przeżyć razem kawał życia. A teraz? Musztarda po obiedzie, na wszystko za późno. Dwoje starzejących się obok siebie, coraz bardziej niedołężnych ludzi? Po co to nam? To byłoby przykre i żałosne.”

Skoro zrozumiałem, że nic z tego nie wyjdzie, postanowiłem pogłębić ideową nadbudowę naszego rozstania. Nie mam pojęcia czy zrobiłem to dla żartu, na złość sobie samemu czy dlatego, że podświadomie oczekiwałem, że Zosia mi zaprzeczy.

 – Masz całkowitą rację. Kiedy człowiek ma swoje lata, to nie powinien mieć żadnych planów. Za krótki dystans do mety mu został – oświadczyłem, spoglądając z ukosa na kobietę. 

 – Do jakiej mety?

 – Przecież wiesz. Do takiej ostatecznej.

 – To by się zgadzało, stary człowiek ma już z górki. Ale posiada to również swoje dobre strony. 

 – Naprawdę? Jakie?

 – Za mało czasu zostało, żeby się czymkolwiek przejmować – wyjaśniła. – Można spoglądać na świat z dystansu.

 – Jak przez lornetkę?

 – Coś w tym rodzaju.

 – Oglądasz mecz, ale nie bierzesz w nim udziału. Pucharu nie zdobędziesz, medalu ci na szyi nie zawieszą, ale za to jesteś bezpieczny, nikt cię nie sfauluje. Piękna wizja.

 – Nie znam się na sporcie, ale chyba wiem, co masz na myśli – przytaknęła.

Znów zapadła cisza, tym razem na dłużej. Wiedzieliśmy, że za chwilę się rozstaniemy, ale żadne z nas nie chciało wziąć na siebie odpowiedzialności za zakończenie tej krótkiej znajomości.

 – Pozwolisz, że pierwszy wyjadę z parkingu? – zapytałem w końcu.

 – Jasne… Dlaczego ci na tym zależy?

 – Gdybyś ty wyjechała pierwsza, mogłaby mnie najść chęć, żeby jechać za tobą, zobaczyć gdzie zaparkujesz. Zgadywać, gdzie mieszkasz, próbować znaleźć twój adres… Nie chcę tego.

 – Masz rację. Jedynym naszym kontaktem powinny być numery telefonów.

 – Z których nigdy nie skorzystamy – podkreśliłem.

 – Chyba, że w ostateczności.

 – W chwili kryzysu psychicznego, załamania.

 – Desperacji.

 – Rozpaczy.

 – Tak, w jakiejś krańcowej sytuacji.

 – Która na pewno nie nastąpi, bo oboje jesteśmy rozsądnymi ludzmi.

 – Otóż to – przytaknęła, podając mi dłoń na pożegnanie. – Nie miewam psychicznych załamań, nie jestem też desperatką.

 – Mimo wszystko było mi bardzo miło.

 – Mogę powiedzieć to samo. 

 – Cieszę się, że cię poznałem. Choć może lżej by nam było, gdyby do tego nie doszło.

 – To prawda. Łatwiej by było żyć.

Wysiadła, poszła do swojego samochodu. Wyjechałem z parkingu jako pierwszy. Przez całą drogę do domu ani razu nie obejrzałem się za siebie.

W trakcie kilku następnych dni często myślałem o Zosi, rozpamiętując każdą chwilę naszego spotkania, analizując każde wypowiedziane słowo, wszystkie ruchy, uśmiechy i gesty. Z upływem kolejnych dni i tygodni nieco się to zmieniło, można powiedzieć, że ilość przekształciła się w jakość: myślałem o niej nieco rzadziej, za to intensywniej, z głębszymi emocjami.

Raz, a było to w sobotnie popołudnie, podczas spaceru w parku, byłem nawet bliski tego, by do niej zadzwonić. Przechadzając się urokliwymi alejkami, mijając kolejne klomby i ławeczki, kąpiąc się w deszczu pożółkłych liści, spadających z drzew przy każdym podmuchu chłodnego, jesiennego wiatru, poczułem nagle, że miałbym ochotę dzielić te wrażenia, ten nastrój, z jakąś kobietą. Że dobrze byłoby objąć ją, pogadać, pośmiać się, posiedzieć na ławce, a potem pójść z nią do domu na kolację… Wyciągnąłem smartfon z kieszeni, odszukałem numer Zosi, ale zdołałem zmobilizować resztkę siły woli oraz zdrowego rozsądku i wyłączyć telefon. Wkurzony, wychodząc z parku przewróciłem silnym kopniakiem kosz na śmieci.

Dwa tygodnie później, kiedy oglądałem mecz w telewizji, ale akurat poszedłem do kuchni, żeby przynieść sobie piwo z lodówki, usłyszałem charakterystyczny dzwonek mojego smartfona. Szybko wróciłem do pokoju, żeby sprawdzić, kto dzwoni – obawiałem się, że może coś pilnego wydarzyło się w pracy i będę musiał jechać do biura. Spojrzałem na ekran telefonu i znieruchomiałem – to była Zosia. A miała przecież nie dzwonić do mnie, chyba że w stanie załamania psychicznego, rozpaczy lub desperacji. Czyli nigdy.

Wiedziałem, że teraz muszę podjąć decyzję: albo odebrać połączenie, albo odrzucić je i zablokować numer. Sięgając po komórkę nie wiedziałem jeszcze, co zrobię.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko