dziadek pobielił pnie jabłoni gaszonym
wapnem nie wolno dotykać zwykł mawiać ja lubiłam
palcem wskazującym malować powieki
na sznurach między drzewami wisiały
koszule choć ojciec od pięciu lat nie żył myślałam
że wiatr wytrząśnie go w końcu
z któregoś rękawa
listki zwijała mszyca pies szurał łańcuchem
o budę
za wysokim progiem sień kryła wspomnienia i stary
pędzel do golenia w pękniętej szklance jakby stała tu
od wczoraj
w nierównościach cegieł byle jak
doklejonych do drewnianych bali pająki jak śmierć
szczelnie wypełniały każdą próżnię cierpliwie
czekając na ofiarę
moja była bezkrwawa