Nie znam zupełnie tego miasta,
A kazali mi się stawić na Placu Wolności.
Było ich dwóch. Zawsze jest ich dwóch.
W długich czarnych płaszczach.
Przyszli o północy. Zdjęli czarne rękawiczki,
Rozwinęli biały rulon papieru.
Orzekli, że mam się podpisać w y r a ź n i e
W miejscu oznaczonym ptaszkiem.
Podpisałem. A teraz szukam.
Wchodzę w ciemne uliczki i zaułki.
Idę pod górę, i schodzę w dół.
Mijam zburzone domy, leje po bombach.
Na ulicach nie widzę przechodniów,
Nie jeżdżą samochody ani tramwaje.
Nie wiem, kogo zapytać o drogę,
Czy jak długo będę szedł.
Mimo zmęczenia nie odpoczywam.
Wciąż idę. Błądzę i zawracam.
Bo przecież Plac Wolności jest. Istnieje.
Na papierze podsuniętym mi do podpisu.