Zygmunt Janikowski – Trzy miniatury

0
210
Bruno Schulz

Zygmunt Janikowski – Trzy miniatury            

                                          

Bruno Schulz

 

Sezon kąpielowy

 

Przyjechałem punktualnie o umówionej godzinie. Tony czekał już przed domem gotowy do drogi,  ubrany w ciepłą kurtkę, futrzaną czapkę i solidne zimowe buty. Na mój widok ruszył z miejsca i po krótkim powitaniu, z wielkim trudem usiłuję zapakować go do samochodu. Bezwładna, sztywna masa pada na przednie siedzenie. Jeszcze tylko nogi i mogę zamknąć drzwi. Obaj jesteśmy zmęczeni. Tony ciężko oddycha. Zapinamy pasy i   wyjeżdżamy na ulicę. Długą chwilę jedzemy w milczeniu.

-Zimno dzisiaj – zaczynam, żeby coś powiedzeć.

-Nawet bardzo – odpowiada po chwili – Zimna to ja się w życiu nacierpiałem. Głodu nie zaznałem aż tak dużego jak inni, ale zimno dało mi się we znaki przez długie lata. Może mi nie uwierzysz, ale bywało tak zimno, że myszy spały razem z ludźmi w materacach i siennikach. Chleb przybijałem gwoździem do ściany, żeby go nie zżarły. To była zima!

Z trudem powstrzymuję uśmiech i jedzemy dalej w milczeniu.

-Dzisiaj jest siedemnasty grudzień?

-Tak, Tony, siedemnasty grudzień – odpowiadam.

-Siedemnastego grudnia… czterdziestego drugiego… albo trzeciego… dokładnie już nie pamiętam… pochowałem kolegę. Jan Gołąb się nazywał. To był tragiczny wypadek. Drezyna uderzyła w parowóz. Dużo było rannych i połamanych, ale on akurat umarł.

Nawet nie zapytałem gdzie wydarzył się ten przykry wypadek. Wiem, że wojna rzuciła go w różne strony świata, a i po wojnie tułał się po trzech kontynentach. Milczeliśmy obydwaj, a ja zastanawiałem się czy znajdzemy wolne miejsce na parkingu. Był mroźny poranek. Biały dym unosił się z każdego komina. Tony z uwagą obserwował ulicę, po której przebiegali pokurczeni z zimna ludzie.

– A w Argentynie właśnie teraz zaczął się sezon kąpielowy… – usłyszałem jego zadowolony głos.

Za moment będziemy na miejscu, w klinice. Skręcamy w lewo i wjeżdżamy na parking. Mamy szczęście, jest prawie pusty. Jeszcze chwila i wejdziemy do ciepłej poczekalni, gdzie prawdopodobnie po raz kolejny wysłucham długiej historii budowy domu w Buenos Aires i opowiadań, jakim to równym chłopem był Juan Perón, który pozwolił, nam Polakom, osiedlać się na terenie miasta, gdy tymczasem wszystkich innych wysyłał na prowincję.

 

 

Denarius

 

Najlepiej o niczym nic nie wiedzieć albo udawać, że nic się nie stało. Po cóż dobrowolnie się narażać? Jeszcze padnie jakieś głupie podejrzenie o udział w spisku. Raczej niech to zrobią inni. Na dworze cesarza nie brakuje usłużnych lokai, którzy nie marnują czasu. Bez przerwy coś szepczą, nawet do ścian. Dziwne, że do tej pory nikt nie zauważył tego okropnego obrazka: rozdziawiona gęba, nos jak bąbel, posklejane strąki brody, a do tego kaprawe oczy satyra po orgii z bachantkami. I wszystko to na sztandarach I Legionu! Jak długo to może potrwać? Ludzie Perscenniusa posunęli się za daleko. Nawet nie wiedzą, że igrają z ogniem. Na szczęście cesarz nie nosi przy sobie drobnych monet, w przeciwnym wypadku potoczyłyby się głowy. Nie na darmo mówią o nim ”Punic Sulla”.

Osobiście, jako senator i powszechnie szanowany obywatel, jestem lojalnym zwolennikiem cesarza, ale tak mówiąc tylko między nami… z wielką przyjemnością patrzę na ten parszywy portret przeklętego bydlaka.

 

Septimius Severus; 193-211 AD, Legionary denarius with engraver’s error, Rome, 193 AD

 

 

Drużyna marzeń

 

Rywalizacja drużyn piłkarskich podzieliła miasto na dwie równe połowy i trwała już ponad pięćdziesiąt lat. Wszyscy mężczyźni byli nią objęci, od pierwszoklasistów do emerytów włącznie. Wyboru dokonywało się już w dzieciństwie, w czasie zaciekłych gier na podwórkowych boiskach: Pasy, albo Biała Gwiazda. Decyzja nie była łatwa i wymagała głębokiego przemyślenia, gdyż zobowiązywała do dochowania wierności ukochanemu klubowi, bez względu na jego przyszłe sukcesy lub niepowodzenia na boisku.

Dla nas, szóstoklasistów, nasze drużyny były najlepsze na świecie, wyłączając oczywiście brazylijską reprezentację narodową, z którą nikt nie mógł wygrać, ponieważ w jej składzie grali czarnoskórzy zawodnicy. Każdy z nas wiedział z przeczytanych powieści przygodowych, że Murzyni byli najsilniejsi, najszybsi i najbardziej wytrzymali. Krótko mówiąc, z brazylijskim składem supermenów nikt nia mógł się równać. Chyba że… Była tylko jedna jedyna szansa, żeby ich pokonać. Taką szansą były połączone zespoły Pasiaków i Białej Gwiazdy. Po długich dyskusjach, sprzeczkach i awanturach, ustaliliśmy w końcu ostateczny skład drużyny marzeń. Kasprzyk i Kościelny w ataku, Budka i Glimas w obronie, Michno w bramce i Kawula na stoperze. Nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, że Kawula jest najlepszym stoperem na świecie. Nikt nie przejdzie Kawuli! Jeszcz raz powtarzam, nikt, ale to nikt, nie przejdzie Kawuli!

Dla drużyny w takim składzie, każda reprezentacja, nawet brazylijska, wyglądała jak gromadka początkujących trampkarzy. Niestety, ta wymarzona jedenastka istniała tylko w naszej wyobraźni. Byliśmy mocno przekonani, że jest to absolutnie niemożliwe, tak w pojęciu kibiców, jak i zawodników.

Honorowa rywalizacja nie pozwalała na pojednanie sił.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko