Pies był przyjacielem człowieka od zawsze, co przedstawiane było zarówno w produkcjach kinowych, jak na przykład w filmach „Lassie wróć” czy „Czterej pancerni i pies”, jak i w literaturze, w książkach wielu autorów, z których wymienię tylko Jacka Londona („Zew krwi”, „Biały Kieł”), Deana Koontza („Wielkie małe życie”) czy też Romana Pisarskiego („O psie, który jeździł koleją”). Mogłabym wymieniać jeszcze długo, gdyż o przyjaźni psa i człowieka pisało bardzo wielu, ale wszyscy oni pisali o tym, jak człowiek postrzega psa, jaką ma z nim relację i co o nim myśli. Nikt z nich nie pomyślał o tym, by opisać tę przyjaźń z perspektywy psa, nikt nie zastanawiał się, jak życie w jednym domu, wspólnie z człowiekiem, postrzega pies.
A właśnie takim tematem zainteresował się Karl Grenzler, poeta i pisarz urodzony w Łebie, mieszkający wiele lat w Niemczech, a teraz osiadły w Borach Tucholskich. Napisał książkę „Podobno jestem psem”, opublikowaną w 2009 roku w Bibliotece Tematu w Bydgoszczy. Teraz, w 2024 roku, w Wydawnictwie Pisarze.PL wydał kontynuację tej książki, zatytułowaną „Zdecydowanie jestem psem”.
Obie te książki to trochę autobiografia Karla Grenzlera, ukazująca jego życie i w Polsce i w Niemczech, ale także obraz środowiska literackiego, w jakim autor się obracał, wzbogacony o kontemplację świata, ocenę społeczeństw obu krajów oraz o prywatne oceny i poglądy autora, dotyczące różnych spraw. A wszystko to zostało przekazane jako przemyślenia i zapiski psa, a właściwie suki Cziki, która w pierwszej wspomnianej przeze mnie książce „Podobno jestem psem” rozpoczyna swoją opowieść słowami: „Podobno jestem psem. Na imię mam Czika, chociaż mówią do mnie Czikusia. Urodziłam się… Nie wiem kiedy. „Państwo” mówią co prawda, że wiem wszystko, ale na liczbach się nie znam. Jedno jest pewne, że się urodziłam. Moim stadem jest pan i pani. Oni polują i zabezpieczają teren. Jestem spokojna. // Niestety, wstydzę się za nich, nosy mają zupełnie białe i niezdrowo suche. Poza tym, przechodzili jakąś straszną chorobę, może tyfus, ponieważ za wyjątkiem kilku kępek włosów, wylenieli doszczętnie. Do gołej skóry! Jest jeszcze coś, co mi bardzo przeszkadza. Może jest tego więcej, poobserwuję ich trochę i na pewno będę w stanie lepiej sprecyzować moje spostrzeżenia”.
Czika czuje się wodzem swojego małego stada, wie, że tak zwane „państwo” to w rzeczywistości jej służący, których obowiązkiem jest dbać o jej wszelkie wygody. Na przykład: „o tak zwanym świcie wstaje tak zwany pan, śpiący w łożu po mojej lewej stronie, przynosi słodką kawę z mlekiem w porcelanowej filiżance dla mnie i dla siebie, potem gorzką dla tak zwanej pani. Nie potrafiłam przekonać tak zwanego pana, że niehigieniczne jest popijanie z mojego naczynia. Trudno, ale jest mi również nieprzyjemnie, kiedy moczy jęzor w moim piciu, tłumacząc się, że sprawdza, czy temperatura napoju jest optymalna”.
Wszystkie swoje opowieści Czika snuje w formie dziennika, ale nie podaje dat, gdyż dla niej, jako dla psa, zawsze jest dzisiaj. Nie ma wczoraj i nie ma jutra, jest tylko i wyłącznie dzień dzisiejszy. Jak sama mówi z nutką rozpaczy: „Dzisiaj jest znowu dzisiaj… I tak jest codziennie. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej bliska jestem psychicznego załamania. Oddziału psychiatrycznego nieco się obawiam, ponieważ nie wiem, czy mają tam trzyosobowe łóżka // Wczoraj myślałam, że jutro nareszcie dogonię jutro. Niestety, znowu jest dzisiaj i oprócz pana i pani, to jedyny pewnik w moim życiu // Postanowiłam nie spekulować na temat upływu czasu. Dni przemijają bezpowrotnie i najczęściej nie różnią się od siebie. Ich przebieg jest tak bardzo uregulowany potrzebami fizjologicznymi, że nie potrzebuję zegarka”.
Czika wprowadza do swojego dziennika nie tylko swoją „służbę”, czyli swych właścicieli, Staszka – czarodzieja i jego żonę Renatę, ale wiele osób dobrze rozpoznawalnych w literackim środowisku. Pojawia się więc basior Karol, który swoimi radykalnymi wypowiedziami wprowadza trochę niepokoju w ustabilizowane życie narratorki dziennika: „Karol coraz częściej mówi o tym, że nie ma dla niego miejsca w Europie, rządzonej przez parlament, w którym większość stanowią socjaliści i zieloni. Ma dosyć ich niekompetencji i „miękkojajeczności“. Kiedy zaczną tutaj przymusowo obrzezywać, ucieknie za siódmą górę i za siódmą rzekę. Dokąd ucieknę ja z moim stadkiem? Według ich nauki jestem przecież „stworzeniem nieczystym”. Pewnie mnie uśpią, ponieważ nie mam niczego do obrzezania.” // „Komunizm i socjalizm są najbardziej skompromitowanymi światowymi ideologiami. Widmo ich niedobitków straszy, gdzie okiem sięgnąć. Przez kilka pokoleń w ogromnej części świata system ten rozkładał nie tylko umysły, ale również całe państwa z ich gospodarczą infrastrukturą. Stare, ludowe przysłowie brzmiało: „Wpuście komunizm na Saharę, a po dziesięciu latach zabraknie piasku“…”
Tegoż Karola odwiedzają różne damy (czy to trzecia płeć u dwunożnych?), jak na przykład wiedźma – Lidia z Krakowa, prowadząca Galerię „Kocioł artystyczny“, która wiesza w swojej Galerii obrazy latając na miotle. Czasami odwiedza dom Cziki kolega – pies Fil ze swoimi poddanymi Wiesią i Andreasem lub czarodziej, zwany Sławkiem, który tak samo, jak jej pan, namiętnie lubi macać, nazywając tą czynność „kładzeniem rąk“. Przyjeżdżają literaci, malarze, muzycy, i wszyscy oni opowiadają o swoim życiu i o wydarzeniach, w jakich uczestniczyli, czyli o festiwalach w Wilnie i w Warszawie, a nawet o Listopadzie Poetyckim w Poznaniu. Czika przelewa te różnorodne zdarzenia i rozmowy na kartki swojego pamiętnika.
W te opowieści artystyczne narratorka wplątuje zabawne scenki ze swojego życia domowego, na przykład: „Żal mi jest mojego opiekuna wobec tak jawnej głupoty otoczenia. Wybaczam mu więc nieustannie prawie wszystkie jego niestosowności. Jako przykład wymienię tutaj wchodzenie do sypialni po północy. Kiedy ja wraz z opiekunką smacznie śpię, zapala światło i słodkim głosikiem wrzeszczy: Czikusia chodź na spacerek! Najpierw wściekam się, ale kiedy spojrzę w jego dziecięcą twarz, szczenięce oczy, z litości gramolę się z pieleszy i wychodzę wraz z nim, żeby go pocieszyć i dać siły na stawianie czoła następnym problemom i wymyślanie nowych, jeszcze wspanialszych idei. // Moi podwładni myślą, że są przebiegli i cieszą się, że nie zachodzę w ciążę. Już nie raz napomykałam, że nie są zbyt bystrzy, ponieważ z mojego związku z pluszowym pieskiem urodziłam już całą sypialnię maskotek. Niestety, moja wrażliwość psychiczna doprowadza przy każdym rozwiązaniu do szoku poporodowego. Piękne przeżycia zostawania matką ulatują więc mojej pamięci. Moją ulubioną córeczką jest Lucy. Jej imię pochodzi od „Lucy in the sky with Diamonds“, piosenki, którą przed wiekami śpiewali faceci z grzybom podobnymi fryzurami na głowach. Słabowite to dzieciątko. Nie je i nie pije. Noszę je w pysku wszędzie, dokądkolwiek się wybieramy. Potem taka ośliniona leży w kąciku i czeka na wyjście. Oczywiście, nikomu nie dam jej dotknąć. To jest przecież moje „oczko w głowie“. Nad innymi dziećmi sprawuje opiekę moja podwładna. Czyści je i karmi, pieści i śpiewa dobranocki. Dobrze, że nie zabiera ich do łóżka, nie zniosłabym takiej ciasnoty” // „Weekend spędziłam leniwie. Od samego rana pogoda była „pod kotem“. Zimno, ponuro i wilgotno. Postanowiłam nie ruszać się z domu. Nawet językiem nie dotknęłam podanej do łóżka kawy z cukrem i mlekiem. Moi tak zwani państwo byli przerażeni. Przede wszystkim pani. Pogłaskała mnie po suchym nosie i szlochając, przytuliła do siebie. Nieco ćwiczeń im nie zaszkodzi. Mój pan-czarodziej biegał cały czas między kuchnią i sypialnią z coraz to bardziej wyszukanymi łakociami i coraz większym obłędem w oczach. Nie wiedziałam, o kogo martwi się bardziej, o mnie, czy o swoją małżonkę. W poniedziałek zakończyłam tą zabawę z dwóch przyczyn; Po pierwsze: musiałam opróżnić napięty do ostateczności pęcherz. Po drugie: zrobiło mi się ich żal. Mój poddany, po trzech dniach modlitw, przysiędze postawienia Panu Bogu świeczki, a diabłu ogarka, sięgnął po ostatni argument… Przyrzekł mi skończyć z paleniem. Moja poddana wyglądała jak zwłoki, kiedy już przestawała oddychać, zlitowałam się i wypiłam trochę wody. Po pierwszym spacerze codzienność zaczęła powoli wracać do normy. Znowu uratowałam moje stadko!”
Jednak w pozornie naiwnych i trochę plotkarskich opowieściach Cziki o domowych pieleszach autor przekazuje ważne treści społeczne, takie jak zbytnie uzależnienie się człowieka od sieci komputerowej i związany z tym zanik uczuć międzyludzkich: „Dobrze wychowałam moje stadko. Obywa się bez komputera. Większość dwunożnych uzależniła się całkowicie od tego narzędzia. Nie potrafią ani liczyć, tym bardziej odpowiadać na pytania bez ciągłego patrzenia w tą kryształową kulę. Ich życie towarzyskie toczy się w przestrzeni wirtualnej. Nie dotykają się i powoli zatracają wypracowywane przez pokolenia zdolności artykułowania myśli, posługując się na codzień w rzeczywistości internetowej obowiązującymi, przez niedouczonych małolatów „wyślinionymi skrótowcami“. Większość dnia spędzają w „gadugadu” dzieląc się z im podobnymi bezmózgowną paplaniną. Są również tacy, którzy na podobieństwo pustelników rezygnują w ogóle z międzyludzkiej komunikacji. Obecni w tej rzeczywistości, żyją w wymiarze gier. Tracą poczucie dnia i nocy, nawet zapominają o własnej fizjologii. Powoli upodabniają się do „zombies”.”
Porusza też problem zbyt komercjalnego podejścia do życia, nienasyconej chciwości, zachłanności i nieuczciwości: „Dwunożni całą swoją inteligencję poświęcają pomnażaniu dóbr doczesnych. Odznaczają się przy tym inwencją, pomysłowością i niezwykłą energią. Przed kilkoma laty dotarły tutaj tylko sobie wiadomymi drogami nagie ślimaki. Ku zgrozie posiadaczy ogródków, wyżerają wszystkie rośliny za wyjątkiem chwastów. Wyprodukowano mnóstwo kosztownych, chemicznych i biologicznych środków ślimakobójczych, jak również pułapek. Bez oczekiwanego skutku. Z roku na rok jest ich jeszcze więcej. Jako obojnaki rozmnażają się tym skuteczniej, że nie potrzebują zbyt długiej ceremonii zdobywania partnerki, okresu narzeczeństwa, macierzyństwa i tym podobnych ssakowskich obyczajów. Jednym słowem, kwiaty mogą darować samym sobie… Otóż, któryś z owych pazernych, dobra skutecznie pomnażających, zauważył, że szare kaczki wędrowne upodobały sobie nagie ślimaki jako przysmak. Potrafią łyknąć tego więcej, niż same ważą. Natychmiast założył firmę, która za piętnaście euro wypożycza parkę tych ptaków na dwa tygodnie. Ludzie płacą i cieszą się, że ślimaki znikają. Radość nie trwa jednak wiecznie. Stworzonka pojawiają się znowu i nadal uprawiają swój niecny proceder. Znowu trzeba wypożyczyć kaczki… Firma kwitnie i obciążana jest coraz wyższymi podatkami. Dzięki skutecznemu systemowi fiskalnemu, oraz nagim ślimakom, coraz więcej dwunożnych pomnaża swoje dobra. Dla dobra czyjego?…”
Bohaterem opowieści Cziki bardzo często jest wspomniany wcześniej Karol, mieszkający gdzieś za za siódmą górą, za siódmą rzeką, a często odwiedzający dom Staszka i Renaty, czyli psiej służby. Bywa on tam sam, z Anią lub z przyjaciółmi i świętują razem różne wydarzenia. Najważniejszym wydarzeniem okazały się urodziny małego Mateusza, synka Karola. Choć początkowo, kiedy Ania „zaszła”, Karol stwierdził z przerażeniem że pozostało mu tylko najpierw się powiesić, a potem pochlastać, to po narodzinach najmłodszego swojego potomka oszalał z radości. Widzą to wszyscy, a przede wszystkim wszystkowiedząca Czika: „Dziecko stało się centrum tutejszej rzeczywistości. Nie mają znaczenia ani pory dnia, czy nocy, ani przeznaczenia poszczególnych pomieszczeń. Tak bezbronne stworzenie na rękach mamy, czy taty jest bezgranicznie ufne. Nie zna niebezpieczeństw rzeczywistości, w którą się urodziło, lub zostało zesłane. Jego bierność jest tylko pozorna. Już w brzuchu matki wsłuchiwał się w dźwięki karmicielki i otaczającego świata. Dlatego poza mamą, tak niezawodnie rozpoznaje tatę i uspokaja się w jego ramionach. Z dnia na dzień coraz szerzej i częściej otwiera oczy i porusza je w kierunku dochodzących dźwięków. Cały miesiąc będzie trwał proces wykształcania wzroku i synchronizacji oczu. Ma bardzo bogatą mimikę. Każdy z ogromnej liczby mięśni twarzy sygnalizuje jego potrzeby, stan organizmu i życie emocjonalne. Wraz z kombinacjami poszczególnych tików, dysponuje szerokim wachlarzem możliwości komunikowania. Skupiłam się na serii min obrazujących poszczególne fazy ruchów jelit, aż do ukoronowania całego procesu – postawienia klocka w pampersa. Fascynujące, jak fizjologia potrafi rozwijać życie duchowe dwunożnych…Mateusz, jak każdy noworodek, potrafi wyrażać radość ze zbliżenia się mamy, czy taty. Chociaż cieszy się równie intensywnie, jednak inaczej na każdego z nich. Wie, że tatuś to mamusia bez piersi…”.
Po swych narodzinach Mateusz stał się „tematem numer jeden” pierwszego tomu dziennika Cziki.
Są tam jeszcze relacje z kilku spotkań literackich, a wśród nich informacja, która już od wielu lat bulwersuje pisarskie środowisko: „Ze wszystkich stron dochodzą wiadomości na temat działalności donosicielskiej członków zarządu Związku Literatów Polskich na rzecz komunistycznych służb bezpieczeństwa. Nie mieści się to w głowie, zwłaszcza, że byli głosem moralnym narodu. To jest obrzydliwe, że za trzydzieści srebrników można sprzedać drugiego człowieka. We wszystkich systemach i epokach, ci sami ludzie palili czarownice… Pan Bóg kazał przebaczać… Nie jest to łatwe zadanie. Pocieszyć się można tym, że ci, którzy byli do tego zdolni, pozostaną sam na sam z własnym, jeżeli go posiadają, sumieniem…” Są jeszcze ploteczki Cziki z uroczystości rodzinnych i przyjacielskich, jednak doskonale rozwijające się dziecko stało się osobą najważniejszą.
I choć chorują i umierają niektórzy z przyjaciół, choć minęły święta Bożego Narodzenia i rozpoczął się kryzys gospodarczy, a także nastąpiło globalne ocieplenie, to każdego dnia niezmiennie jest dzisiaj, i życie toczy się codziennie od nowa.
Druga książka Karla Grenzlera, opisująca życie psa w ludzkim stadzie, to wydana w 2024 roku przez Wydawnictwo Pisarze.Pl pozycja „Zdecydowanie jestem psem”. Jest to dalszy ciąg pamiętnika Cziki, która na samym początku ponownie się przedstawia: „Zdecydowanie jestem psem. Tak myślę i byłabym niepocieszona, gdyby okazało się, że jest inaczej. Bardzo różnię się od dwunożnych nie tylko wyglądem, ale również postrzeganiem rzeczywistości, sposobem jej analizowania, a przede wszystkim zdolnością jej przekształcania. To, co na przykład dla mnie jest rozpadem materii, oni nazywają czasem. Przeliczają go i mierzą na wszystkie możliwe sposoby, we wszystkich możliwych zastosowaniach, od historii poczynając, poprzez astronomię i astrofizykę, na fizyce atomowej, a ściśle mikrofizyce kończąc. Posługują się przy tym skalą od parseka do milisekundy. Dwunożni nazywają mnie Czika. Są to: przeważnie moja służba, zwana panią i panem, a osobowo Renatą i Staszkiem, również przedstawiciele zaprzyjaźnionych z nimi stadek i cała reszta innych, określanych ogólnie mianem Onych Bezmaciów.”
Czika tak jak poprzednio codziennie datuje swój dziennik „Dzisiaj” i wciąga czytelnika w zabawne zdarzenia domowe, jak na przykład: „Renata za wszelką cenę chce się do mnie upodobnić. Bezskutecznie farbuje resztki swojego owłosienia pod mój kolor, opala swoją wyleniałą skórę aż do spalenia, maluje twarz, farbuje brwi i rzęsy. Robi to od lat i nigdy jeszcze nie osiągnęła ideału. Honor nie pozwoliłby mi na coś podobnego. Zastanawiam się nad jej motywacją… Może tak bardzo chce być mną, żeby bezkarnie latać po ulicy bez majtek, z gołym tyłkiem?” lub też: „Staszek wskazał na mnie i ni to stwierdził, ni zapytał: powiedziałbyś, że Czikusia ma już siedemnaście lat? W tej właśnie chwili wyżywałam się na pięciokrotnie ode mnie większym piesku maskotce. Oczywiście, że nie, odpowiedział Karol, zwłaszcza że się jeszcze goni. Obraził mnie okrutnie. Co, ja się gonię? To inni gonią za mną. Jestem dobrze wychowaną damą i co chcę, to dostaję. Jestem bardzo wybredna. Budzę mojego Staszka w środku nocy, żeby przeczytać nasikane do mnie sms-y. Większość z nich zawiera treści raczej obsceniczne. Na inne, które opiewają moją piękność, wdzięczność i urodę, odpowiadam, pozostawiając kilka skroplonych, zdawkowych odpowiedzi.” Opowiada o spotkaniach i festiwalach literackich, o chorobie znanego artysty Ericha Lütkenhausa, wspomina o dyskusji na temat pierwszej wyprawy kosmicznej, której bohaterem był Jurij Gagarin (a niesłusznie, bo przecież pierwsze poleciały dawno zapomniane już psy, Biełka i Striełka).
Z opowieści o literatach wspomną o zapisie, który niejednego pewnie rozbawi: „Pewien wiceprezes pewnego wieczoru został sprowokowany do dyskusji z pewnymi panami należącymi do innej grupy stołecznego społeczeństwa. Dyskusja przebiegała na wysokim poziomie… głośności, co spowodowało ciekawość pewnych stróży porządku tak zwanego publicznego i doprowadziło do interwencji tychże.
Uczestnicy dyskusji zostali przebadani na obecność alkoholu we krwi. Wygrana padła na wiceprezesa z wynikiem godnym wpisu do księgi rekordów Guinnessa: 6,7 ‰ czystego alkoholu we krwi!!! Zawiadomionej przez szpital żonie odmówiono wydanie męża prawdopodobnie dlatego, że biorąc pod uwagę stan pacjenta, którego poziom alkoholu po oczyszczeniu osocza i następnych dwudziestu czterech godzinach intensywnego leczenia utrzymywał się na poziomie 5,8 ‰, zjawiła się sama, bez towarzystwa pracowników zakładu pogrzebowego, lub co najmniej samej trumny. Wiceprezes do dziś stanowczo zaprzecza jakoby był w posiadaniu rekordu całego związku, którego jest reprezentantem. Twierdzi zdecydowanie, że mistrzem był, jest i pozostanie na zawsze sam prezes, tylko nie miał okazji tego udowodnić, bo nigdy nie był badany na tę okoliczność…”
Czasami Czika próbuje filozofować: „Więcej zapomniałam niż wiem. Kiedy dowiaduję się czegoś nowego, dochodzę do wniosku, że wiem bardzo mało, mimo że uczę się przez całe życie. Karmię moją pamięć ogromną ilością informacji. Tych potrzebnych i zbytecznych. Czy powiem kiedyś za Sokratesem: „wiem, że nic nie wiem”?.”
Ciekawie opisała narratorka wizytę świadków Jehowy w domu Karola. Prawie wszyscy znamy te wizyty z doświadczenia i wiemy, jak trudno skłonić nachodzących jak domokrążcy zwolenników Jehowy do odejścia spod naszych drzwi. Karol poradził sobie z tym doskonale: „Świadkowie Jehowy znani są już od pokoleń jako mistrzowie świata w dyscyplinie namolnego nagabywania ludzi przy drzwiach, lub furtkach. Dawno temu w każdą sobotę po całym tygodniu pracy, kiedy można byłoby dłużej pospać, już o dziewiątej rano dzwonili Karolowi do drzwi. Zawsze jako asymetryczne kombinacje par; dziadek z wnuczką, babcia z wnuczkiem, młoda para, stara para, stara kobieta z młodym mężczyzną, lub wszystko na odwrót. Przez cały rok tydzień w tydzień Karol uprzejmie zapewniał, że wychowany jest w tradycji katolickiej i nie szuka żadnej innej wiary.
Którejś soboty znowu o dziewiątej godzinie zadzwonili apostołowie z posłaniem… Karol otworzył drzwi z szerokim uśmiechem na ustach i jak zwykle uprzejmie zapytał o cel wizyty zgadując, że stojąca przed nim para, tym razem starszy pan z młodą dziewczyną, chciałaby zapoznać go ze swoim Bogiem. Ich oczy ożywiły się natychmiast i ochoczo chórem odpowiedzieli: Taak! Zanim zdążyli sięgnąć do teczek z teologicznymi materiałami, Karol uprzedził ich mówiąc, że chętnie przeprowadzi z nimi rozmowę pod warunkiem, że najpierw pokaże im swojego Boga. Przytaknęli pełni nadziei. Karol zaproponował, żeby chwilę poczekali, aż przyniesie klucz od piwnicy, bo właśnie tam trzyma Go zamkniętego. I wycofał się w głąb mieszkania. Kiedy powrócił z kluczem do drzwi, nie było już nikogo. Słychać było tylko klapanie zbiegających stóp, niektórych bosych z powodu w pośpiechu zgubionych butów. Od tego czasu mógł się spokojnie wysypiać nie tylko w soboty, a Świadków Jehowy od czasu do czasu widzi gdzieś w centrum miasta stojących z trzymanymi przed sobą pismami ze strażnicą, lub znakami czasu w tytule.”
Jednak przodującym tematem jest, tak jak w końcowej części poprzedniego tomu, rozwój Mateusza, syna zaprzyjaźnionego z „państwem” basiora Karola, który przeważnie mieszka gdzieś za górami, za rzekami, w Tucholskich Borach. Do Karola odnosi się Czika z rezerwą: „Niby pan jest panem, a pani panią, jednak to ja kieruję naszym stadkiem. Do naszej hordy należą dobrzy znajomi i przyjaciele z innych stadek, których jest kilka tuzinów. A jeszcze dookoła cała masa Onych Bezmaciów. Z każdym z nich potrafię się porozumieć. Nie mam jednak zaufania do Karola, który od lat patrzy na mnie jak Eskimos na fokę i bez przerwy dowcipkuje na temat mojego wyglądu, czy zachowania. Albo się w nim zakocham, albo znienawidzę.”
Z Mateuszem związane są czasem bardzo zabawne historie, szczególnie te dotyczące jego wczesnego dzieciństwa, jak na przykład: „Mateusz po ukończeniu siedmiu i pół miesiąca zaczął samodzielnie stawać, zaraz po tym wyrosły mu pierwsze cztery ząbki, którymi cierpliwie wyrąbał w litym drewnie swojego łóżeczka centymetrowej głębokości wgłębienie. Pewnie ubzdurał sobie, że jest bobrem. Karol zastanawia się intensywnie nad tym, jak wmówić mu, że jest królikiem. Gdyby to się udało, mógłby wpuścić go do ogródka i mieć z tego podwójny pożytek. Malec najadłby się tanio i do syta, a on nie musiałby kosić trawy. Mateusz ma już teraz zadatki na prawdziwego mężczyznę, nawet w pieluchy sika na stojąco.” Po niedługim czasie, gdy Mateusz nieco podrósł, Czika opisywała wizytę Karola , Ani i Mateusza u schorowanego już mocno artysty Ericha Lütkenhausa. Wizyta ta trwała już dość długo i: „Nadszedł czas, że dziecko się znudziło. Nie marudził, ale zabrał się za wycieranie serwetką buzi i rączek, następnie poszedł do kuchni wyrzucić chusteczki do śmietnika i wziął się za wynoszenie naczyń. Wszystko to robił z namaszczeniem i bez błędu. Potem podał rękę Erichowi i Margot, podszedł do siedzących przy stole rodziców, wziął ich za ręce i powiedział, że chciałby z mamą i tatą pojechać autem do domu. No tak, mały dyplomata.”.
Ta książka różni się nieco od poprzedniej. Więcej w niej jest, jak już wspomniałam, obecności rosnącego jak na drożdżach Mateusza, ale też o wiele więcej jest polityki. Każdy autor ma prawo do tego, by mieć swoje poglądy na świat i rządzących nim ludzi, ale nie powinien aż tak bardzo okazywać swojej nietolerancji wszystkim, którzy żyją i myślą inaczej niż on. Przecież czytelnikami jego książek są ludzie o różnych zapatrywaniach. W ogóle literaci, jako humanistyczna elita każdego narodu, powinni szanować wszystkie nacje i wszystkie poglądy, nawet jeśli się z nimi nie zgadzają. Dlatego w tej książce raziły mnie niektóre zapiski z dziennika Cziki: „Prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej został Hussein Obama, dla celów propagandy przedwyborczej nazywany Barakiem Obamą. Pierwszym jego krokiem po objęciu urzędu było zwolnienie z więzień muzułmańskich terrorystów. Pewnie kilka dodatkowych milionów mężczyzn, zwolenników kładzenia uszu po sobie w USA, jak i w zachodniej części Europy, z radości podda się dobrowolnie ceremonii obrzezania… // Karol jak ważka z niespożytą energią i nieustannie wietrząc czujnymi jak u wilka nozdrzami nie zna odpoczynku w ciągłym poszukiwaniu jakichkolwiek nowych możliwości zatrzymania lewacko-liberalnej europejskiej ekspansji… Czasem ogarnia go obawa, że ten cały wysiłek ma coś wspólnego z beznadziejną próbą powstrzymania odruchu wymiotnego. Cóż, istnieją teorie porównujące społeczeństwo do organizmu.’ // „Pewna prawidłowość dwunożnych bardzo wpływa na jakość codziennej rzeczywistości. Co trzecie pokolenie wychowane w dobrobycie ogarnia hedonizm. Zasady swoich rodziców, bliższych, lub dalszych przodków młodzi dorastający zaczynają uważać za przestarzałe. Zrywają ze starym porządkiem. Sięgają po nowe! I… znajdują po lewej stronie mocy. Otwierają starą puszkę rewolucji od francuskiej konserwy, do dziewiętnastowiecznego komunizmu i socjalizmu, ze wszystkimi ich aberracjami. // „ Kto nie jest ”poprawny” politycznie, jest szykanowany i w zależności od epoki lub położenia geograficznego więziony i nie rzadko zabijany w imię dobra społecznego. Terror demokracji…” // „Od czasów duchownego zaćmienia zwanego oświeceniem, którego punktem szczytowym była rewolucja francuska z jej gilotyną, sprawiedliwością typu liberté, égalité, fraternité i Wandejskim bestialstwem, lewactwo podnosi łeb co kilka pokoleń. Zawsze wtedy, kiedy społeczeństwo jest najsłabsze, materialnie względnie zaspokojone, niedouczone, pozbawione tradycji, wiedzy historycznej, zasad moralnych i solidarności międzyludzkiej. Osiągnąwszy już szczyty czerwonej teorii Marksa, Engelsa, Lenina, Adorna, Spinelliego połączonej z praktykami Stalina, Mao, Che Guevary, Pol Pota i innych im podobnych, europejscy lewacy tworzący nowy kraj rad od Lizbony do Władywostoku, prześcigając się nawzajem poszybowali z prędkością światła w nieznane sfery mrocznego komunizmu. W ultra czerwień!”
Chciałabym też wytknąć Karlowi Grenzlerowi brak logiki. Na początku tego tomu mały Mateusz ma siedem miesięcy, a Czika siedemnaście lat. Pod koniec książki Mateusz jako trzynastolatek odwiedza swojego ojca , a Czika nadal żyje i opisuje otaczający ją świat. Rozumiem, że dla psa czas się nie liczy i zawsze jest dzisiaj, ale mimo wszystko…
Na zakończenie wbiłam autorowi „Zdecydowanie jestem psem” szpileczkę, ale to oczywiście nie przekreśla wartości tej książki. Jest w niej wiele wiadomości o literackim i artystycznym środowisku polskim i niemieckim, a także porusza ona liczne problemy społeczne i obyczajowe naszego świata. Jest w niej wiele zabawnych sytuacji, które mogą poprawić nam humor w coraz dłuższe i coraz ciemniejsze wieczory. Przede wszystkim jednak zawiera nieskończone pokłady ojcowskiej miłości do dorastającego dziecka.
Na pewno więc warto ją przeczytać.
Jako że grudzień już się rozpoczął i święta zjawią się lada dzień, zacytuję piękną kolędę Karla Grenzlera, którą autor zamieścił w tym tomie wraz z kilkoma innymi wierszami:
W wigilię Bożego Narodzenia
pod choinką pytamy
czy
wystarczy śniegu
pod płozami by
dojechać do stajenki
czy
zadrży głos
kołysanki maleńkiemu
śpiewający
czy
ogarnie nas
światłość
zbawienia wiecznego
——————————————————————————————–
Karl Grenzel „Podobno jestem psem”, Biblioteka Tematu, Bydgoszcz 2009
Karl Grenzler „Zdecydowanie jestem psem”, Wydawnictwo Pisarze.pl, Warszawa 2024