Marek Jastrząb – O dawaniu słowa

0
47

Słowo nie bierze się z powietrza; dysponujemy informacjami. Wiarygodnymi lub nie. Na ich podstawie coś tam komuś tam obiecujemy i staramy się być lojalni wobec własnych decyzji.

Załóżmy, że postanowienie dotyczy ślubu. Składamy przysięgę i w momencie jej składania wierzymy w nią święcie. Jesteśmy dziarscy, znajdujemy się w stanie zauroczenia, wydaje się nam, że przeniesiemy góry, a co dopiero kruchą kobietkę przez próg. 

Ale po miodowym miesiącu, zaczynają się mało sielankowe schody, okazuje się bowiem, że oblubieniec lub oblubienica nie jest aniołem i wyciąga z ukrycia swój prawdziwy charakter. Arsenał ukrywanych min: teraz już może, bo klamka zapadła.

Byle pretekst jest katalizatorem. Dla rozrywki lub z nudów, zaczyna bijać wybrankę, bo twierdzi, ze mięso duszone smakuje mu lepiej. Początkowo jest wstrzemięźliwy: robi jej pucówkę tylko w weekendy i nigdy przy gościach. Potem gania ją po chałupie co dwa dni, a jeszcze później – codziennie.  A że nudzi się coraz częściej, awantury stają się tradycją.

Co jej zarzuca? Rożne takie. Na przykład, że kiedy ją widzi, to chce mu się wyć. Żałosna połowica dwoi się i troi, by jej Pan i Władca przestał ją lać. By w domu było jako tako, idzie do roboty, a stary pomyka na piwo.

Pracuje na dwa etaty. Robota pali jej się w rękach.  Ubzdurała sobie, że kiedy na świecie pojawi się dziecko, mąż się ustatkuje. Jednak dziecko, to dla niego dodatkowa gęba przy stole, konkurent do michy, niesforny bachor pętający się pod nogami.

Nie na darmo istniał w archaicznych czasach obyczaj długiego narzeczeństwa. Ludzie mieli możliwość obserwacji przyszłych dozgonnych. Kiedyś również mawiało się, że aby poznać drugiego człowieka, trzeba zeżreć z nim beczkę soli.

*

Podejmując jakiekolwiek zobowiązanie, muszę liczyć się z jego konsekwencjami. Ponieważ moje decyzje wpływają nie tyko na mnie. Przykład, to opisana tu niewolnica. Złożyła przysięgę i z tej przyczyny cierpi jej syn. Na razie tylko się moczy ze strachu przed mendą, na razie ma początki cukrzycy wywołanej stresem, ale nie będzie trzeba długo czekać na efekty ślubowania: myślę, że do małżeńskiej przysięgi należałoby dodać słowa: i nie opuszczę Cię, dopóki mnie nie zatłuczesz.                                                                                                       

O dawaniu słowa dalszy ciąg

Są prawa żelazne i są prawa żeliwne. Dlatego przestrzeganie wszystkich jest niewykonalne. Przytoczę niektóre, łamane nagminnie:

Nie zabijaj.

Jako sędzia mam wydać wyrok w sprawie wielokrotnego mordercy. Zabił całą rodzinę, a zanim tego dokonał, pastwił się nad nią ze szczególnym okrucieństwem. Z czego był dumny, z lubością zagłębiał się w detale swojej zbrodni, a w swoim ostatnim słowie rzekł, iż gdyby dano mu szansę, zrobiłby to jeszcze raz, bo kocha mordować.

Nie kradnij.

Znaczy to: nie kradnij WCALE. Jednak jeśli nie kradniemy samochodów, rowerów i sakiewek, to czy możemy mówić, że jesteśmy uczciwi? A co z internetowym oprogramowaniem, co z piractwem płytowym lub beztroskim wynoszeniem z pracy różnych np. materiałów biurowych?

Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego.

Czy mam kochać mordercę mojej rodziny, pedofila gwałcącego moje dziecko, faceta, który z dzikim entuzjazmem życzy mi śmierci, bo dowiedział się, że mam raka?

Żyjemy w społeczeństwie. Mordercy, złodzieje, pedofile, terroryści, żyją poza nim. Są na marginesach dla szubrawców. Nie są ludźmi. Nie są moimi bliźnimi.

Słomiany zapał

Od czasu do czasu, jak uporczywy giez, prześladuje nas chętka na prędziutkie dokonywanie zmian. Chcemy zluzować swoje poślady, dokonać w sobie jakiejś modyfikacji, jakiejś naprawy, coś nas męczy i nie pozwala patrzeć na siebie, jak na ludzi wolnych od wyprysków na sumieniu.

Za dużo palimy, kaszlemy coraz częściej, dusi nas, z trudem łapiemy smogowe powietrze, a na dodatek ciągle słyszymy, że ten przestał, tamtemu się udało, więc kombinujemy, że chyba i nam nie zaszkodzi spróbować, bo a nuż.

Pijemy też. Pociągamy nieźle, bo jak wydolić bez jednego głębszego na zapęd, tak całkiem na trzeźwo przetrwać z tym wybrakowanym światem, argumentujemy. W pracy jest nam również nie tak, jakbyśmy pragnęli. Szefostwo wymaga, byśmy byli aktywni, kreatywni, dyspozycyjni, co nie zawsze jest możliwe. Mamy więc zgagę i poczucie winy. Ale jest sposobność, by pozbyć się moralnego kaca. Sposobność ta ma tytuł: obietnice.

Przy lampce szampana, rozbawieni, roztańczeni, uniesieni powszechną euforią, składamy solenne śluby: od jutra won z przywarami, od jutra będziemy zacni do ostatniej kropli krwi. Będziemy dbać o zdrowie, jegomość Prezes odzyska do nas zaufanie, da nam premię, podwyżkę i przelotny awans.

Lecz upojna euforia kończy się bladym świtem i, jak w piosence: wszystko przemija nam, bo dopada mnie refleksja: wszak obietnice składamy częściej. A to żonie, że przestaniemy ją bijać, a to narzeczonej, że nie spojrzymy na żadną inną w każdy wtorek.

Przykładów mamy po grdykę, a dni obiecanek frygają po kalendarzu i coraz nam ciaśniej w krainie przesadnych deklaracji i coraz nam szybciej żal tych naszych wygłupów z dotrzymywaniem słowa.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko