Zaczepił mnie ostatnio w jednym z komentarzy nasz bodaj jedyny obecnie poeta eksportowo maturalny czyli nie kto inny jak sam Józef Baran:
„ciekawe jest to, co piszesz o wolności”,
co mnie panicznie zmroziło i jednocześnie postawiło do pionu – mój Boże, a cóż to ja takiego napisałem o tej wolności. Moja bardzo wielka wina, a jednak, napisałem. Jednak zbłądziłem, zgubiłem się, zgrzeszyłem pisząc – wolność (…) wolność – słowo najważniejsze, słowo klucz, sezam naszych dusz, jeśli takowe jeszcze mamy… wolność, słowo jakże współcześnie wyświechtanie, naobrażane, spostponowane i zniszczone mentalnie przez szyderców. A jednak słowo wolność, dla mnie i mnie podobnych, to wciąż słowo, a raczej pojęcie będące busolą sensu, terapią względności czy nadzieją ponad nadziejami. To słowo i pojęcie, przy którym dusza się rozgrzewa, nabiera otuchy, odnajduje cel.
Com napisał, napisałem, przeczytajcie sobie sami esej o osieroconych poetach. Czegom nie napisał, może jeszcze kiedyś napiszę (!?) Ważniejsze chyba, to jest to czego nie napisałem, albo czego może jeszcze bałem się napisać, bo wolność to: (też) (z tomu „Pokój i wojna”, Józef Baran, PIW, 2022)
Przypowieść o wolności absolutnej
chciałem mieć wszystko
więc
nie przywiązywałem się
na stałe
do niczego
w ostatecznym rozrachunku
cierpię na
chroniczny stan nieważkiej
samotności
Co to jest wolność? Co to prawda? Co to samotność?
Kto wie?
może ci tylko ocaleją
co nie kalkulowali
lecz
kochali
i po tamtej stronie
czekają na nich
gorejące serca
a ci którzy
żaru serca nie zaznali
sami wtrącą się
do zimnicy
otchłani?
To właśnie wiersze z ostatniego tomu Józefa Barana „Pokój i wojna”. I On mnie zaczepia o wolność?! O wolności samemu pisząc i to dobrze, mądrze pisząc, no cóż. Wolność nie jedno ma imię.
Być może o wolności możemy tylko rozmawiać poezją. Być może wolności nie ma, a absolutna jest tylko ideą – mglistą przestrzenią wymyśloną przez Platona oraz innych filozofów, bogów myślenia. Być może wolność to nasz … nakaz sumienia, jeśli sumienia mamy, a może to kategoryczny imperatyw naszego istnienia i naszych dążeń, a może wolność to sen, nasz najczęściej śniony sen, nasze marzenie, stan wyższy, nierealny naprawdę do przeżycia trwalej. Być może to właśnie fatamorgana naszego życia. Wolność. Przeciwieństwo niewoli, w którą wtrącił nas dobry Bóg umiejscawiając nas pomiędzy życiem i śmiercią. Tylko przypomnę – w tę śmierć wtrąciliśmy się sami częstując się tym nieszczęsnym jabłkiem w tym nieszczęsnym raju… Dzisiaj to już tylko bajki. Biblię, od której poczynałem edukację odstawiono do lamusa ludzkości. Wiemy lepiej. Absolutnie wolni. W klatkach samotności.
Otóż nie. Po stokroć nie. Wolność to wiara. To odwaga wiary. To moc wyjścia poza nieskończone, moc przekroczenia granic, siła wyobraźni, ciekawości świata, zachwytu, potrzeba poczucia sensu, nadziei, pokory wobec potęgi wszechświata i rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Wszystko to co dziś wyśmiane, zdeprecjonowane, zdeformowane i odłożone do tego samego lamusa. Lamusa świata, historii, dawnych zasad człowieczeństwa.
Bo przecież dziś kategoryczny imperatyw przemodelowano do postaci li tylko zasady, już bez Boga, bez absolutu, w miejsce Boga podstawiono nas samych – nie jako wspólnotę (czytaj jakakolwiek Solidarność, słowo bliskie wolności), a jako samoistne jednostki, którym przecież wszystko wolno. Podobno ta nasza nowa wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innego, ale gonimy sami siebie krok po kroku nakładając ograniczenia i hamulce, aby tylko dawać wolność absolutną jednostce zwłaszcza w jej buncie wobec Boga. Przecież bogiem jesteś ty sam. Sam ustanawiasz reguły, sam się rozgrzeszasz, sam wyznaczasz granicę. Czy to jest wolność? Czy już jej karykatura…
Ale po cóż się nad tym zastanawiać?
Wyrzuć książki, rozterki, wątpliwości, namysł, roztrząsania problemów religijno-etycznych, wyrzuć myśl, komplikację i jakiekolwiek skupienie. Wyrzuć głębię, duchowość, skupienie, wyrzuć jakieś nieszczęsne sumienie i żyj, pełną piersią, radością życia, baw się, sobą, innymi, ciałem i rozkoszą, bez tchu, bez granic, bez stresu i bez dylematów (moralnych, etycznych, filozoficznych, bez ciężkich Norwidów i ciężkich Baranów) bez Walterów, Hellerów, Kołakowskich i innych mącicieli, konstruktorów wiary i dusz. Konstruktorów? Wolne żarty. To psujące hedonizm mendzioły rzeczywistości, głosy wołające o coś, czego już nie ma, nie było i nie będzie…
Wolność? Czym dziś jest ta wolność. Kochaj i rób co chcesz? Augustiańskie zawołanie wypaczono już dziś w sposób jakże pełny i wyrafinowany. Odzierając je z wymiaru boskiego osiągnięto idealnego imbecyla rzeczywistości, który już nie wie czy kocha czy używa, czy nadużywa, który nie wie kim jest i po co jest, nie wie dokąd zmierza, a zwłaszcza skąd przyszedł. Nomada idealny. Łatwo sterowalny. Plastycznie ukształtowany do postaci marionetki czasów, z którą można już zrobić niemal wszystko. Wojnę, i pokój, i pandemię, i ekstazę emocji wywołaną totalnie medialnie poprzez setki możliwych technicznie bodźców idealnie rozprowadzanych całą tą użytkową techniką komunikacji i technologią wszechogarniającego atakowania nas obrazem, emocją, dźganiem naszej jaźni impulsami lepszymi niż poezja, którą trzeba przecież zgłębić intymnie, nie stadnie, dyskretnie i w ciszy swojej izdebki. A dziś jedynie stadne ekscytacje porywają miliony. Budzą respekt i podziw, ba, szacunek, autorytet, … zachwyt?
Czy zabrano nam wolność? Ależ nie. Otrzymaliśmy jej znacznie więcej. Aż po wolność do samobójstwa, bez grzechu, bez wyrzutu, bez dylematu i zbytniego zastanawiania się nad wyrazem etycznym takiego kroku. Paszoł won, bez ciebie więcej miejsca dla innych, zdrowych, pięknych i bogatych, jak z reklamy whiskas, człowiek hodowlany 4,0 hiper mega szczęśliwy, kiedy kupuje.
To wolność absolutna. Wolność silniejsza … od wolności. Wolość ponad celem i sensem, wolność idealna, ale jakby zamulona, bezkształtna i nie wiadomo po co? Za dużo już mamy tej wolności. W pełni wyzwoleni umieramy z samotności.
No i teraz pojawiają się ci wszyscy rycerze Ciemnej Strony Mocy. Ci, którym wolno wszystko, ci, którzy nami gardzą, którzy prą do przodu, kochają władzę, ordery, oklaski i podziw, którzy długo patrzą w lustra podziwiając cud stworzenia, jego cel i ideał – samych siebie. Człowiek, to brzmi dumnie, wokół niego przecież krąży cały wszechświat, planety, galaktyki, czarne dziury, supernowe i odległe obce światy. Entropia to szalony pomysł złych Bogów, to złudzenie – ja, jestem sam sobie – sterem, żeglarzem, okrętem.
Taki świat boli. Doskwiera. Przytłacza ludzi wątłych, wrażliwych, pokornych, ludzi wielkich serc, którzy wiedzą co znaczy: kochać, cieszyć się, w coś wierzyć i płakać po stracie. Ludzi świata, którego już nie ma…
Dziatkowie i dziadki
najpierw dziadkowie
pomagają dziatkom
w stawianiu pierwszych kroków
na wirującej kuli ziemskiej
potem dziatkowie
uczą dziadki
chodzenia
po księżycowym
wirtualnym globie
gdzie wśród pinów i kodów
poruszają się
niezgrabnie
jak Armstrong
na Księżycu
i stale zachciewa im się powrotu
na Starą Ziemię
jednak Stara Ziemia
usuwa się im
coraz bardziej
spod nóg
i coraz częściej
śni się dziadkom po nocach
że całkiem zniknął
wymieniony przez złego czarodzieja
na supernowoczesny model
cyberświata
z którego ich wyeksmitowano
dreptają pukają w drzwi i w okienko
lecz żaden ze starych kluczy
nie pasuje
do żadnego z zamków
w ich serdecznych skrytkach
Nieuchronnie odnoszę wrażenie, że dziatkowie już nie doceniają pomocy w pierwszych krokach, o wirującej kuli ziemskiej wiedzą tylko tyle, że jest wokół niej „ocieplenie klimatu” i zmierzamy ku jakiejś bliżej nieokreślonej katastrofie zatruwając naszą zieloną planetę, przy czym katastrofa ta to nie żadne wojny, kryzysy finansowe czy pandemie, a bardziej hipotetyczny armageddon zalewających nas wód, a nad tymi wodami przecież … brak ducha, duchów przecież nie ma, ani żadnych rzeczy i spraw nadprzyrodzonych, bo jest przecież owa przyroda – w niej ukrył się i Bóg, i wolność, i piękno i poezja… a może i gorzej, bo po życiu tylko nicość i bezgraniczna pustka. Bezgraniczna? Wolne żarty. Świat to granice.
Spełnia się zatem Nikifor cyberświata. Wystrugano oto nowych ekoludzi, niezbyt lotnych, mało oczytanych (żeby nie powiedzieć w ogóle nieoczytanych), łatwo łykających dobrze spreparowane „poruszacze” emocji i odpowiednio reagujących na … wolność i jej imperatyw – już nowy, nowoczesny, by nie powiedzieć cyfrowy.
Ten wiersz, wiersz o dziatkach i dziadkach jest właśnie dowodem na wolność, ale to ta wolność starodawna, wolność, której już nie ma. On jest właśnie napisany wolnością. Wolnością, której już nikt prawie nie rozumie, albo ci, co rozumieją wymierają w zastraszającym tempie. Jest napisany wolnością, bo właśnie to narracja dziś niezrozumiała, posiłkowanie się staromodną wizją świata, jakiegoś następstwa pokoleń, u podłoża którego leżą: miłość, szacunek, następstwo kolei rzeczy. Czy może nawet, w domyśle, jakieś nieuchronne przemijanie. To za skomplikowane, za normalne, za mało zdeformowane. Lepiej napisać taki wiersz / jak Sebastian Brejnak/
FK
I.JAMA NOSOWA
Sam opis to wystarczy żeby przestudiować twarz w trybie zaocznym
(za uszami niczego nie widać pod światło)
Aparatury działają w poprzek historii
prężni maszyniści klecą fantomy zamiast bólu
To wciąż za mało jak na czas
który się ma albo posiada
za dużo na literaturę bez dotacji
(przerwami na papierosa fingującej wypróżnienie)
Zaczerpnięcie głębokiej ziemi prosto do płuc
płycieje przy punkcie K języka
On tnie na kawałki sprośne dykcje
i zabija brudne szyby gładką dyktą
Skądinąd niezły wiersz tej naszej nowej polskiej poezji, ale dla kogo są te wiersze ja się tu pytam? Dla tych niczego nie czytających kretynów? Co oni z tego pojmą? Nic z tego nie zrozumieją. My rozumiemy, ale co z tego. Jak rozmawiać z czytelnikiem przeciętnym, chcącym czytać dla informacji, rozrywki i poszerzania światów? Sądzę, że lepiej rozmawiać i pisać Baranem, nie Brejnakiem, a ponieważ ten wiersz, wiersz awangardy językowej, tak dziś usilnie lansowanej przez elitarne środowiska poetyckie dowodzi tylko tego, że … chyba lepiej i prościej przemawiać Baranem do ludzi i świata żeby jeszcze choć cząstkę (tej poezji) ocalić – ale i cząstkę: normalności, ciepła i wzajemnego zrozumienia, aby ta samotność coraz powszechniejsza trochę mniej bolała.
Dla jednych będzie Baran, dla innych pojawi się Brejnak. To wciąż jedna i ta sama poezja. Nasza poezja. Dlatego chyba uznałem, że Baran jest pisany wolnością, a Brejnak modą, że Baran nie musi już nikomu niczego udowadniać, nawet sam sobie i ma w poważaniu mody i efemerydę języka, a kreuje prawdziwe proste przeżycie, a nie wypróżnienia zbuntowanych młodych napalonych… Brejnak, jak mu latek przybędzie sam napisze Baranem – jak go trochę los przeciągnie pod nowotworem i śmierć w oczy spojrzy… a każdemu spojrzy…
Przestrogi starego poparzonego dla młodego napalonego
to prawda
że prawda i tylko prawda
może wyzwolić
lecz z prawdą trzeba się ostrożnie
obchodzić
prawda
mój drogi
bywa ostra
jak lancet chirurga
moment nieuwagi
i już ktoś jest poraniony
lub okaleczony
widziałem człowieka
który gdzie się pojawiał
wymachiwał szabelką prawdy
i brzytwą Ockhama
siejąc popłoch
aż stał się groźny
dla otoczenia
i zamknięto go
w szpitalu dla szczerych idiotów
najlepiej przechowywać ostrą prawdę
w futerale
i używać tylko w razie konieczności
żeby
nie podcinać skrzydeł
nie gasić w krąg ducha
zaś na podręczny użytek
mój napalony
noś ze sobą
plastykową prawdewkę
jednorazowego użytku
z poduszkowatym zaokrągleniem
zamiast ostrza
tłumaczył stary młodemu
lecz ten patrzył w inną stronę
i był poza jego zasięgiem
Dożyliśmy tak oto czasów, kiedy wszyscy wydajemy się być już poza zasięgiem. Bo cóż to znaczy zasięg? Może dziś zasięg = wolność? Pytanie jest o tyle retoryczne o ile zdefiniujemy ów zasięg. Tyle, że zasięg ten wydaje się być niedefiniowalnym punktem odniesienia czasów bez treści, bez sensu i bez przemyśleń. Tak jak i wolność. Martwe pojęcie dla … lekkoduchów.
Żyjemy jakby w innych światach. Ani z nas konserwatyści, ani postępowcy. Ani z nas bohaterowie, ani tchórze. My, z tamtej epoki, chcemy coś ocalić, ci nowi, młodsi czy nawet nieco starsi, nie za bardzo wiedzą, czują i rozumieją co my tak naprawdę chcemy ocalić. Samotni w efekcie są i jedni i drudzy. Samotność i alienacja stały się chorobami wieku na równi z nadkwasotą (efekt chemii), alergią (efekt higieny) czy depresją (efekt korpo – szeroko pojęty). Ten świat, co zespala nasze odległe wszechświaty jest wynaturzeniem rzeczywistości. Jest takim ponieważ zburzono już wszystko to, co można było zburzyć. Pozostały fantomy znaczeń i wartości, wszystko to, co ważne i istotne amputowano bądź zastąpiono algorytmem poprawnej politycznie półprawdy wygodnej w pojmowalności i obsłudze. Na tym ciężko coś wznosić i budować, można jedynie wspominać świetności minione, a ponieważ „wszystko już było” pojęcia podstawowe, elementarne – jak dla naszego przykładu sztuką nazywamy dziś coś, co tą sztuką już nie jest, a jest komercyjnym produktem, który się sprzeda albo nie, a jeśli nie to wyląduje na śmietniku tej naszej hiper-rzeczywistości.
„Poezja mi wszystko wyjaśniła” ? No cóż. Niczego mi nie wyjaśniła, ale już wiem, że mnie (też już dziadka) przynajmniej ocaliła. Ocaliła przed skundleniem, ocaliła przed samym sobą, przed pędem stadnym i przed nową wolnością dając mi w nadmiarze poczucie tamtej, minionej wolności, wolności twórczej, jako podstawy wszelkiej sztuki i wszelkiego zachwytu.
Owszem, sto lat temu, kiedy chciałem się narodzić, ale się nie narodziłem, bo ominęły mnie atrakcje XX wieku. Uczyłem się o nich tylko w szkole. W szkole, w której książka była wówczas czymś najważniejszym. Była podstawowym dokumentem kulturowym społeczeństwa. Wtedy wszystko wyjaśniały: miłość, sztuka, poezja i wymiar nadprzyrodzony, wszystko wyjaśniały: wiara, nadzieja i miłość, albo też poezja i dobroć. A dziś: po co to komu? Piękno? Ta niby kusząca alternatywa rzeczywistości. Dobro? To efekt uboczny nieprzystosowanych. Liczą się: pięść, moc i władza, emocje i ten ciągły teatr dla pokręconych, który pozwala komercji coraz lepiej funkcjonować w merkantylnym mikroświecie prawideł podaży i popytu. Nawet zasady ekonomii, studiowane na Uniwersytetach, było, nie było, przedefiniowano przesuwając wagę i znaczenie zysku z miejsc poślednich na miejsca zasadnicze i priorytetowe. Jak w takim świecie mają się odnaleźć: słowa, wrażliwość i jakiekolwiek skrupuły? Świecie, w którym priorytetem jest zarobić za wszelką cenę, a na drugim miejscu zaszokować za cenę również wszelką. Potem długo, długo nic, a potem… to już bez znaczenia.
Powróćmy do wolności. Wolność? A cóż to takiego?
Może to jedynie nasz sen, sen o wolności, o wartości z minionego świata, wcale dziś nie cenionej i nie uznawanej za istotną, jedynie wypisaną na sztandary, aby lśniła ozdobą i mirem mitu, który być może jeszcze nieźle się sprzeda.
Długo myślałem nad tomem Józefa Barana „Pokój i wojna”. Arcydziełem literatury światowej była kiedyś tamta, przewspaniała „Wojna i pokój” Lwa Tołstoja. Podstawowy dokument kulturowy i tak dalej… Prowadzono nawet spory, co demonstrował Lew Tołstoj tym tytułem? a zwłaszcza owym mirem wielu znaczeń, zwłaszcza ówczesnej Rosji. Sądzę, że właśnie dziś, w XXI wieku otrzymaliśmy na to pełną odpowiedź – pełną zwłaszcza po 24 lutego 2022 kiedy rozpoznaliśmy od razu russkij mir chcący pożreć … wolność.
Jestem przekonany, że Józef Baran celowo zatytułował swój tom odwracając kolejność w tytule owego arcydzieła na swój „Pokój i wojna”. Ja jednak poszedłbym w poszukiwaniu wolności jeszcze dalej i zatytułował ten tom „Wojna”, choć to pewnie banalne. Wojna jest jednak dziś czymś czego nie zaznaliśmy, albo jedynie najstarsi z nas i to mało świadomie. Siedemdziesiąt siedem lat pokoju to szmat czasu. Wojna na wschodzie nie jest żadną wojną regionalną. Też banał. To wojna zamordyzmu z wolnością. Ważne są niuanse i konteksty. Zamordyzm głosił wcześniej obronę wartości, które Zachód w imię wolności przedefiniował i skierował nas ku miejscu, w którym dziś mentalnie jesteśmy. Zatem pandemia, wojna, eksperyment na społeczeństwie i co dalej? 1984? Orwel and Huxley 4,0 Pro?
Dobry tytuł … „Pokój i wojna”. Był pokój, jest wojna, ale u nas jest pokój, każdy zajęty sobą udaje, że wie, że jest wojna … pokój i wojna i co dalej? Dalej bussines as usual, słowem dzień jak co dzień, a wojna to jest w wiadomościach, alby się dobrze i masowo oglądało. Taki wojno poligon. Show must go on … jak śpiewał Freddie Mercury. Dziadek z tamtego świata.
Dalej porozmawiajmy o wolności, bo dziś to rozmowa podstawowa. Najważniejsza. Elementarna. Jeśli chcemy poznać odpowiedź na pytanie „co dalej” porozmawiajmy o wolności – prawdziwie i szczerze. Jeśli jest to jeszcze możliwe.
Na szczęście
wszystko przemija
na szczęście
śmierć też
nie jest
nieśmiertelna
prześwituje przez nią wszystko
Dziś smutna sobota. Musieliśmy z Żoną podjąć decyzję uśpienia psa, naszego Stefana, który był z nami już 17 lat. To bardzo trudna decyzja, teraz pomimo, że jest nas tu wciąż tak wielu, jest jakaś pustka, jakiś brak, kogoś już więcej nie będzie… żegnaj Stefciu, byłeś słodkim psem, pozostaniesz w naszej pamięci. To wolność – mieć odwagę się wzruszyć. Wolność – potrafić się pożegnać. Wolność – odejść z godnością. Wiele jest smaków wolności.
Tom Józefa Barana „Pokój i wojna” to nowe wiersze, piętnasty tom poety, jak mawiają „na salonach” cenionego poety. Profesor Anna Legeżyńska napisała ostatnio: „nie chciał nigdy być czyimś uczniem, iść po śladach noblistów, awangardystów, lingwistów, klasyków (…) pozostał sobą, twórcą wierszy do czytania przez szeroki krąg odbiorców (…)”
Czy to jest wolność? Chyba tak, albo cóż to mogłoby być innego jak nie wolność, ta wolność twórcza. Pojawia się jednak i inne pytanie – kim są awangardyści i lingwiści? Skoro Józef Baran jest twórcą wierszy do czytania – to jakim twórcami są owi awangardyści i lingwiści? Wierszy nie do czytania? No, chyba logika konstrukcji zdania Pani Profesor mówi sama za siebie. Ja zadam na koniec i inne pytanie. Ile mamy dziś tych „wierszy nie do czytania”? Po co są one tworzone, pisane, publikowane? Dla kogo? Kto to lansuje, wpada w podziw i komu to służy? Mogę Wam na te pytania odpowiedzieć, ale przecież odpowiedź znacie. Czy to jest wolność? Czy jedynie snobizm salonów, albo tak naprawdę słabość tych salonów, które kompleksy zatykają nowatorstwem efemerydy – zbędnej i nikomu niepotrzebnej, lecz silnej swoją wydumaną niezrozumiałością i wtedy można lać do woli wodę słowotoku pseudointelektualnego wpędzając w podobne kompleksy całe rzesze kolejnych nowych adeptów poezji niszcząc przez to samą poezję, jej społeczny odbiór, jej społeczną percepcję i jej image – jak się to dziś mówi. Przykre jest, że nikt nie odważa się (w swej wolności) krzyknąć jaka jest tego prawdziwa wartość i jakie jest tego przesłanie. No cóż. Wróćmy do wolności.
Nie wiem czy ciekawe jest to co piszę o wolności. Wiem, że wolność to słowo i pojęcie najważniejsze. Wolność to przede wszystkim odwaga. To moc stanięcia naprzeciw przeważającej sile wroga i bronienia prawdy. To niezależność, to bycie pełni nadziei, to wreszcie stan euforii tworzenia dla samego tworzenia, a nie dla kogokolwiek. To wyjście poza samego siebie i może dlatego wolność to największa wartość jaką znam i jaką zna cała ludzkość. Jeśli będziecie prawdziwie wolni na pewno rześko spojrzycie w przyszłość, ceniąc, że to kondensacja przeszłości, teraźniejszości i wciąż fascynującego oczekiwania na nieznane. Ono jest fascynujące jedynie wtedy kiedy towarzyszy mu zachwyt, a zachwyt posiada się wtedy kiedy odróżniamy piękno od brzydoty. Kiedy zabiorą nam wstyd, cóż nam pozostanie?
Andrzej Walter