Wojna już była
I znów książka znakomita pisarza, którego wcześniej niczego nie czytałem. Z humorem, który podbije każdego. No dobra, prawie każdego. Absurd w tej powieści goni absurd. Począwszy od pierwszych stron, gdzie pan Třešňák w głowie niemieckiego policjanta, zmienia się w pana Praga. Nie doczytał. Spojrzał nie w tę rubrykę. Miejsce urodzenia? Jakie to ma znaczenie? Czy w ogóle nasze nazwisko ma znaczenie?
Dwu emigrantów w jednym mieszkaniu. Czeskich emigrantów. Rano, tego dłużej śpiącego, budzi obtłukiwanie o jego maszynę do pisania jajka na twardo i pytanie o sól. Rytuał i ciągła prośba aby zaprzestać tego zwyczaju. Malarz, pan Moritz i malarz-pisarz. Inteligenci. U tego pierwszego na małym palcu lewej dłoni złoty pierścień z zielonym kamieniem.
Jakieś idiotyczne nazwy obrazów: Żółta kolej linowa, Zaśnieżone ramiona…
W mieszkaniu pojawia się antykwariuszka/galerniczka, Nastasja Roth. Dobrze urodzona…
„Co zainspirowało pana, że umieścił pan zaspy śnieżne na ramionach i szyi pięknej dziewczyny?
– Miała łupież – odpowiedział pan Moritz.”
Inne tytuły równie wymyślne.
A na stwierdzenie: już gdzieś pana widziałam…
Dwa miesiące temu? Sprzedawałem bilety w porno-kinie…
Wystawa? Może kiedyś. Teraz biżuteria nowoczesna południowoamerykańskiego artysty tworzącego w Paryżu.
Za szafą trochę haszyszu na własne potrzeby. To po nim, napalony agent-ubezpieczyciel, zaprosi ich do najlepszej knajpy.
Pan Moritz, czasami maluje. Rzadko. Częściej chodzi po ulicach i coś znajduje. Stojak do parasoli. Dziwna przypadłość. Następnego dnia znajdzie parasol. Coś do czegoś.
Jest też, oczywiście, dziewczyna. Pan Prag usilnie próbuje nawiązać romans z czytelniczką „Afrykańskiej kucharki”. Jest członkinią Organizacji Pomocy Ruchowi Czarnych Mieszkańców Afryki. Ma obrączkę, której czasami nie ma i męża. Na końcu okaże się, że czarnego.
„W przemówieniu na jutrzejszą demonstrację OPRUCMA opisuję niedawne wydarzenie. Policja aresztowała czarną matkę, bo żebrała z dzieckiem przy piersi w dzielnicy białych. Do dziś przebywa w więzieniu.”
„[…] Ale na przykład ufoludek mógłby wyciągnąć z tego wniosek, że nie opłaca się podczas żebrania karmić piersią lub przy karmieniu żebrać…”
Jest też zdjęcie, na którym jest pan Moritz jako osesek. Z rodzicami. Nic o nich nie wie. Prawie nic.
W tym radosnym opowiadaniu, nagle lądujemy w czymś poważnym. W ucieczce z komunistycznego raju. I osesek schowany w aucie w miejscu, gdzie powinna być skrzynka z narzędziami. Tak, rodzice uciekli. Pan Moritz nie. Trafia na wychowanie do ciotki. Znów jakieś żarty. Ale Pan Prag przeprowadza swoje śledztwo. Istotną w nim role gra ten pierścień. Były takie tylko dwa.
W jaki sposób pan Moritz znalazł się w Monachium? Leciał samolotem, który porwano do Niemiec. Tych zachodnich. Z lotniska zadzwonił do ciotki
„Nicponiu jeden! Zalałeś mieszkanie pana Čvančary!” Odłożył słuchawkę i poprosił o azyl polityczny.
Pani z Organizacji Pomocy Ruchowi Czarnych Mieszkańców Afryki daje się zaprosić na kolacje przez pana Praga. Tyle, że to on ma gotować. Dla niej i pana Moritza.
Siegfried Müller tak naprawdę nazywał się Mlynář. Miał na palcu drugi pierścień. I pismo pornograficzne sprzed lat. Zagadka była rozwiązana.
A pan Moritz znalazł stary zderzak do samochodu. O coś w Stuttgarcie (najtańszy kursy samochodowe w całej Republice Federalnej, jedynie dwieście marek) musi obtłukiwać jajka. A jak znalazł jedną część, zaraz znajdzie tę drugą, brakującą. Rolls-royce? Dosyć prawdopodobne…
Został zielony kamień, szmaragd oszlifowany w sześć faset.
Śmiałem się czytając tę mała powieść Třešňáka wielokrotnie. To jakaś wersja „Emigrantów” Mrożka. Tak, przesunięta w czasie, prawie współczesna. I dla mojego pokolenia bliska. Bo każdy z nas miał swojego pana Moritza. Nieokiełznaną duszę…
Vlastimil Třešňák – To, co najistotniejsze o panu Moritzu, przekład Piotr Godlewski, Wydawnictwo Dowody, Warszawa 2023, str. 159.