Fale zostały przełamane. Czekałem na to od lat, czekałem powiedzmy, że … czas jakiś na tego typu impuls, na bunt, na sprzeciw, wreszcie na odwagę zaprzeczenia trendom i tendencjom, zaprzeczenia pewnym jakże gorzkim literackim prawom ciążenia.
Wielka tedy chwała Adamowi Michnikowi oraz Jego środowisku Gazety Wyborczej za tegoroczną Nagrodę Nike 2022 przyznaną Jerzemu Jarniewiczowi, autorowi tomu „Mondo cane” związanemu od lat z kolei z Biurem Literackim Wrocław.
Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że wreszcie nagrodzony zostanie tom poezji tak znakomitej, poezji będącej kwintesencją świata obumarłych mistrzów i poetyckich poszukiwań współczesności, przy czym emanujący nie: brzydotą, bełkotem i nowomową, a nasycony słowem prawdziwym: nostalgią, właściwymi proporcjami i wnikliwością w opisie naszego zezwierzęconego i zdziczałego świata, przy czym uderza nas tu nie czcze moralizatorstwo, ale siła rozpisanych obrazów, emocji, nastrojów i zdań, w których znajdziecie: nowatorstwo języka, własny poetycki tembr autora i pełnię prywatnej osobności tej poezji, jej niemal dziewiczość w tym krzyku ciszą i w łagodnym wyjaśnieniu czytelnikowi z jakim światem ma dziś do czynienia.
To nie może być, rzecz jasna, byle czytelnik, byle półinteligent (nawet z tytułem profesora) – to musi być czytelnik pełnokrwisty, oczytany, rozmiłowany w słowie i literaturze, jednoznacznie widzący literacką powinność i jaskrawo widziany przez poetę koneser tej naszej zatracającej się wiary w słowo i jego kulturotwórczą moc. Brawo bis, chciałoby się zakrzyknąć, choć zalecam sobie i wam daleko idący umiar i spokój.
Każdy bowiem powinien w tym kraju „Mondo cane” przeczytać i przeżyć. Szkopuł w tym, że (cytując słowa samego naszego Nagrodzonego Autora, które padły w znakomitym wywiadzie opublikowanym w sobotniej Gazecie Wyborczej z 8 października 2022 przeprowadzonym przez Wojciecha Szota)
– (…) Czytelników poezji jest tylu, ilu Spartan poległych pod Termopilami. Tak, poezja jest niszowa, ale sądzę, że ta niszowość jest także jej błogosławieństwem. To, że czyta ją „trzystu poległych”, ocala ją przed czymś, co jest oczywistym zagrożeniem dla autonomii kultury. To znaczy przed presją rynku, kapitału, mediów, polityki. Bo jeżeli coś ma trzystu czytelników, to jaki kapitał będzie się tym interesował? Jaki sektor rynku będzie chciał to przejąć? Która z partii politycznych będzie próbowała poetów skaperować? Jakie media będą miały interes w tym, by zrobić z nich sezonowe gwiazdy?
Dzięki swojej niszowości poezja jest nadal najbardziej suwerennym obszarem w literaturze. Proszę nie wierzyć mi na słowo, proszę poezji spróbować.
(…)
No właśnie kochani, spróbujcie poezji, to nie boli.
Choć „Mondo cane” nieco zaboli. W tym tomie bowiem każdy wiersz ma znaczenie. Każdy wiersz może być wykładnią tego, co w poezji najważniejsze, a co wydaje się przeminęło, czego od poezji oczekujemy i czego się po niej spodziewamy. Może też być wykładnią naszych: realiów, tęsknot, snów i marzeń, a może ujmijmy to nonszalancko, naszych skostniałych emocji ukrytych tutaj w obrazach i w świetnym języku ukrywającym pod swoją niby oczywistością tysiące: znaczeń, skojarzeń, wątków do rozwinięcia, dylematów, wątpliwości i nieśmiałości wobec świata, który brawurowo chce nas zutylizować i zniszczyć.
Jakże łatwo bowiem odrzucamy i niszczymy całą naszą przeszłość, zachwycamy się: modą, namiastkami, świecidełkami współczesności, gardzimy korzeniami, tradycją, genezą i źródłami, brutalnie chwytając za bary rzeczywistość kręcimy się z nią w chocholim tańcu nowego wieku bez umiaru, bez pamięci, bez … znaczenia.
Pieskie życie, pieska miłość, skundlone masy ludzkie, jak kiedyś już napisałem: nierasowi ludzie kupujący rasowe psy, bezmyślnie, bezrefleksyjnie, nieumiejące kochać marionetki przybierające postać ludzi, w półmalignie setek tysięcy przybranych masek, oszukują się wzajemnie i plastikowo sztuczni udają cywilizowanych pogromców zła. To to jest porażające i niejako odciśnięte w Mondo cane…
To to
To było to popołudnie, kiedy spadło słońce,
właśnie to, takie złote i żywe, i żądne, że
myślałbym, że potrwa, ale pode mną
zrobiło się nic, jak wtedy, gdy przestajesz
mówić i wracamy do siebie, tylko po to,
by się wzajemnie przekonać, że do siebie już
nie ma. Przekłuj palcem tę noc popołudniową,
pod jej skórą musi być rój pszczół, z których
każda może nas użądlić, z których każda
oby zrobiła to jak najszybciej.
Oto przykład genialnego wiersza, jednego z wielu w tym tomie, wiersza, który niejasno i boleśnie opowiada o relacjach w naszym pokoleniu, w następnym pokoleniu i w pokoleniu, które dopiero co się narodziło i jeszcze o tym nie wie, że kształtuje się je do żądlenia, albo do impulsu użądlenia, albo do niezrozumienia niczego, o czym my tu mówimy, piszemy, rozmyślamy. Rój pszczół, symbol być może otrzeźwienia – oby zrobiły to jak najszybciej. Obyśmy jeszcze dożyli szansy na to otrzeźwienie i uzdrowienie chorych, patologicznych relacji – pochodnych samorealizacji, totalnego egocentryzmu i społeczeństwa, w którym każdy jest sobie królem: życia, śmierci i codzienności, nie licząc się z nikim i niczym. Każdy usiłuje każdego do czegoś przekonać. Bez efektu, bez rezultatu z samowolą wolności bez wolności. Taki świat, mój przyjacielu. Wolność patologiczna i wynaturzona, jej deformacja i konsumpcja, rodzi nietolerancję, fanatyzmy i upadek złotego środka.
„Mondo cane” to film, na który cię nie wpuszczono, a który bardzo chciałeś zobaczyć, tak bardzo, bo wytworzono w tobie mechanizmem promocyjnym żądzę jego obejrzenia (zaliczenia, albo nawet przeżycia), żądzę silniejszą niż nadzieja. I nie wpuszczono cię na ten film – czy młodzi nadążają (były czasy, że filmy od lat 18 były do obejrzenia od 18-tu)? – nie wpuszczono cię i już. Ty znasz jednak ten film, przecież to się przewija dziś w każdej realnie widzianej scenie. Przed oczami. Śmierć nam spowszedniała, miłość nam spowszedniała, dotarliśmy do jądra ciemności i ciemność też nam spowszedniała, pieskie życie. Mondo cane.
Nachalnie wam odkodowuję Jarniewicza? Przepraszam. Jarniewicza na szczęście nie da się odkodować. Każdy znajdzie tu swój świat, swoje lustro, swoje sumienie. Zapewniam was, że każdego z was Jarniewicz strzeli mocno w twarz, a potem dla przekory pogłaszcze, jak przywiązanego do drzewa psa – zachciankę, wyrzuconego bo nadeszły wakacje, a potem każe się znów zamyślić. Do tego w tej artystycznej prowokacji mamy i inne lustra, zwierciadła wręcz, które spoglądają na (a niech mnie) wybitne przecież wiersze dawnych mistrzów. Ja odnalazłem w sobie pewne skojarzenie do wiersza T.Różewicza (był taki poeta).
Zestawmy na moment Bagaż, rzeczy osobiste Jerzego Jarniewicza
Z wierszem Tadeusza Różewicza
Widziałem go
Przywołajmy te dwa wiersze. Wybaczcie, że zacznę od Różewicza
Widziałem go
spał na ławce
z głowa złożoną
na plastykowej torbie
płaszcz na nim był purpurowy
podobny do starej wycieraczki
na głowie miał czapkę uszatkę
na dłoniach fioletowe rękawiczki
z których wychodził palec
wskazujący i ten drugi
(zapomniałem jak się nazywa)
zobaczyłem go w parku
między nagim drzewkiem
przywiązanym do palika
blaszaną puszkę po piwie
i podpaską zawieszoną
na krzaku dzikiej róży
ubrany w trzy swetry
czarny biały i zielony
(a wszystkie straciły kolor)
spał spokojnie jak dziecko
poczułem w sercu swoim
(nie pomyślałem lecz poczułem)
że to jest Namiestnik
Jezusa na Ziemi
a może sam Syn Człowieczy
chciałbym go dotknąć
i zapytać
czy ty jesteś Piotr?
ale ogarnęło mnie
wielkie onieśmielenie
i oniemiałem
twarz miał zanurzoną
w kłakach rudej brody
chciałem go obudzić
i spytać raz jeszcze
co to jest prawda
pochyliłem się nad nim
i poczułem zepsuty oddech
z jamy
ustnej
a jednak coś mi mówiło
że to jest Syn Człowieczy
otworzył oczy
i spojrzał na mnie
zrozumiałem że wie wszystko
odchodziłem pomieszany
oddalałem się
uciekałem
w domu umyłem ręce
A teraz Jerzy Jarniewicz „Bagaż, rzeczy osobiste”
Mogliśmy dojeżdżać do Zgierza. Spał, naprzeciw mnie,
z otwartymi ustami. I patrzyłem na te jego usta,
w otwarte usta patrzyłem, w usta, bez języka, otwarte
tak szeroko, że nawet gdyby nie spał, nie przemówiłby, a
spał tak pięknie, jakby młodo umarł, albo w tę ostatnią godzinę
przed Łodzią Kaliską nie miał nic, naprzeciw mnie, nic
nie miał do ukrycia. Zawstydziłem się
i zacząłem czytać.
Obydwa wiersze są niemal doskonałe. Wiersz Jarniewicza jest nam jakby bliższy. Różewicz pisze chyba jakąś bajką. Czasem minionym. Dylematem, który przestał obowiązywać, albo i obowiązuje, lecz tylko dinozaury wcielone (takie jak ja i kilku przyjaciół podeszłych wiekiem). Jarniewicz pisze nami, naszym światem, naszą obserwacją, naszym językiem. Naszym ego. W gruncie rzeczy pisze to samo, ale nie tak samo, o tym samym, ale nie o tym. Różewicz porusza najzwyczajniejszym na świecie językiem minioną transcendencję, sprawy wieczne, epokowe, dziejowe, Chrystusa, zapisy Ewangelii, sumienie, sprawy dziś wyśmiane (?) a Jarniewicz – dziecko nowej epoki, nieśmiało sugeruje, że szczęściem byłoby przynajmniej „nie mieć nic do ukrycia”. Ktokolwiek jest bez winy niechaj rzuci kamieniem.
Czy jesteś człowiekiem, który nie ma nic do ukrycia? Na pewno? Nic, absolutnie nic? No właśnie.
I tutaj zaczyna się dziś duża poezja. Poezja naszego świata, poezja skrótu, naszej superszybkiej, a ułomnej komunikacji, która paradoksalnie, skraca dystans i jednocześnie w globalnej wiosce pogłębia: samotność, oddalenie, odosobnienia i nostalgię za czasem, który już nigdy nie wróci. Do tego sumienie, które uśmierzyliśmy totalnie. Jak wszystko, co dziś jest nachalnie totalne.
Czy o tym powinna dziś opowiedzieć poezja? Totalnie nieczytana. Czytana przez trzystu poległych. W nakładzie 300 egzemplarzy, który dotknął i Jarniewicza, bo gdy się dowiedziałem o jego nagrodzie tomu nigdzie nie dało się kupić. To znaczy oczywiście byli „pilni sprzedawcy”, którzy otwarcie przyznawali – czekamy na dodruk. Realizacja zamówienia za dwa tygodnie. Paranoja.
Tak jednak wygląda dziś poezja. Nakład 300 egzemplarzy to rozrzutność. Śmiem twierdzić, że cały tom przeczytało być może ze sto osób, a może i jeszcze mniej. Reszta przejrzała kilka wierszy i wróciła do swojej twórczości. Największej przecież i najważniejszej.
O tym też, tylko inaczej opowiada Jerzy Jarniewicz w wywiadzie, który już tu przywołanym w Gazecie Wyborczej. Warto ten wywiad przeczytać i przemyśleć. Komu jest dziś potrzebna poezja? Jakie są grzechy środowiska literackiego, grzechy, a może po prostu realia? Bardzo ciekawe refleksje. Autor też z niejakim cynizmem przytacza pewną opinię –
„Nie dziwi mnie, że literatura, a zwłaszcza poezja, budzi emocje. Że ktoś, postać zresztą publicznie znana, napisał pod wierszem z nagrodzonej książki autorytatywnie: „Słabe”, inny komentator podzielił się swoją wiedzą: „Dostał swój od swoich za swoje”, czy ważny tygodnik zachował znaczący dystans w komunikacie o nagrodzie. Bo jest poezja, którą lubimy, i poezja, której nie lubimy i lubić nie będziemy.”
Drogi Autorze, z całym szacunkiem. Tak przecież jest. Nie wiem kogo tu przywołano, czyją wypowiedź. Widzimy to jednak wszyscy gołym okiem.
Dostał swój od swoich za swoje
Tyle, że nie chodzi tu akurat o Gazetę Wyborczą, czy Nagrodę Szymborskiej, czy inne nagrody. Tak wygląda po prostu całe środowisko literackie dziś w Polsce. Dostają swoi od swoich za swoje. I choć dla zmyłki i dla zaburzenia zarzutów robi się pewne uniki, ściemy, podpuchy, czasem się prześliźnie „nie swój”, aby było cool, aby było wiarygodnie, lecz generalnie to złota zasada. Topos kisi się w swoim gronie, Biuro Literackie w swoim, SPP i ZLP w swoim, Łyżka Mleka i inne pomniejsze koterie również w swoich gronach, towarzystwach adoracji, kółkach zainteresowań. Różne poziomy, różni bohaterowie – czasami przez „ce ha”…
Udowodnijcie mi, że jest inaczej. Nie będzie łatwo. Ja wiem, że nikogo spoza środowiska literackiego to nie interesuje. Ba, dziś w ogóle los poety to temat do ubawu, do szydery, albo do …niezręcznego milczenia. Elity bawią się czym innym. No już, zostawmy narzekactwo. Niech nam poezja lekka będzie.
Wróćmy do spraw ważniejszych. Do Mondo cane. Do naszego pieskiego życia w tym cudownym świecie.
Pieska miłość
Ktoś podpatrzył: dwa beagle z zbliżeniu
na trawie, w kadrze słońce łasi się i merda.
Dwie żywe łyżeczki pod nagim niebem. „Jak my”,
słyszę. Nie, już nie my. I nie łyżeczki. A poza tym
to było za zieloną granicą, gdzie co noc chodzą chłopcy
kapać się w paprociach, gdy wiatr wycisza
oczy nieletnim podglądaczom. Warknął motor,
sczerstwiało popołudnie. Czeka nas szum
spłoszonych liści, a potem jeszcze szelest
chowanych szybko po kieszeniach słów, i po
wszystkim. Państwo się teraz odwrócą, nie patrzą,
ściągnę buty, sierść.
Już nie my. Nie ma już żadnego prawie „my”. My – odeszło w przeszłość. W niepamięć. Zostało butne, szalone i zdziczałe „ja”. Sczerstwiało już nie tylko popołudnie, ale i całe nasze życie, a szelest chowanych szybko po kieszeniach wierszy snuje się po wszystkich przedsionkach codzienności – w pracy, w korpo, w systemie oświeconych demokracji, w społeczeństwie światłym, higienicznym, poCovidowym i martwym, choć żyjącym. Bez ducha, bez nadziei, bez poezji… (?) – choć może to ostatnie nie takie najgorsze? Przeczytajmy Mondo cane. To jeden z najlepszych tomów poezji XXI wieku. Mówi wszystko nie mówiąc niczego, czego byśmy nie wiedzieli, używając przy tym zaskakujących, fenomenalnych metafor, prowokacji, snując obraz za obrazem – bolesne stadia naszego upadku i pokazując jednocześnie, że być może w nim tkwi nasza największa nadzieja. Zawsze ta sama, zawsze obok, na wyciągnięcie ręki, w zanadrzu. W szeleście słów. I w powiewie poezji. A może i w jej (Jej?) pomruku…
Andrzej Walter
Ps.: Pożegnam się z Wami jeszcze jednym mruczącym wierszem Jerzego Jarniewicza. Naprawdę, ciężko się od nich oderwać. To, być może wiersz wpisujący się w te słowa, którymi tekst o Mondo cane zakończyłem, a może i nie…
Codzienny spis ludności
Znowu nas spisali. Pies ich trącał. I tak nikt
w tym kraju nie czyta, choć zdania coraz krótsze
i szybsze niż rozwody tych, którzy jeszcze zdążyli
przed lockdownem zalajkować sobie wzajem
zdjęcia profilowe i znikli ze znajomych. Zgarnął i nas
czas przeobrażeń: prostsza deklinacja, nowe
patronimiki, ogrodzony las. I stałaś się dla mnie
kancelarią prawną, gdzie pod nieobecność prawa
stukocze niszczarka donosów miłosnych
pisanych w godzinach pracy. Ucisz stukot,
ucisz tarcze drążące od spodu śródmieście,
a usłyszysz skomlenie na pustym podwórku, gdzie,
gdybyśmy nie dali tej nocy się spisać, gdyby nas
tej nocy spisać nie zdążyli, mieliśmy, niespisani,
pójść się kochać.
Gorąco namawiam do lektury tego tomu. To bardzo ważny tom i ważny głos współczesnej polskiej poezji. Serdecznie gratuluję Laureatowi, Autorowi – Jerzemu Jarniewiczowi, ale muszę przyznać, że pozostaję też pod wrażeniem odwagi nagrodzenia Nagrodą Nike tego właśnie tomu, jako właściwą odpowiedź na wyzwania naszych czasów.
AW
Wyśmienita recenzja i zarazem smutny obraz prawdy naszej rzeczywistości.
Gratuluję Panu Jarniewiczowi nagrody oraz Panu Andrzejowi Walterowi za te słowa prawdy.