Wiersze tygodnia – Urszula M. Benka

0
257
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska


Księgi opętania


1.
Kształt wiolinowego klucza kształt wichury
Ma duch
Miłowany prawdziwy
Oj bbboli
Żeby ułagodzić modlę się
Nieś nie opuszczaj
Czuć chcę
Złość zło ducha


2.
Kobietę niesie
Ona wyciągnięta na wznak boli kląska
Jęczy włosami rzuca jak kocica ogonem
Gwiazdami sika
Duch brudny zarośnięty bezwzględny
W szaleństwo pcha rytmicznie
Komicznie


3.
Jestem wiedźma
Kiedy wspinam się po zmysłów pięciolinii
Gra rokicina gra wierzba rosochata
Włochata pierś
Bagienny bezdenny dąb
Bezlistna patykowa muzyka
Niebo mgły
Namiętne góry góry góry opętania


4.
Głodna
Okrakiem na trąbce
Lot w obłęd
Kamienie rozrzucone zimowe morze
Śmiech kakofonia ptactwa


5.
Zima milczy
Milczy ciszę nad strumieniem
Milczy te czapule śniegu na głazach
Nagi duch śpi
W śniegu


6
Święta uklęka przed wiedźmą
Błotnisty śnieg skrzypi leśna noc
Ja ciebie egzorcyzmuję a ty mnie
Usta w usta
Lustro w lustro


Muzyka do żywego mięsa

Zamiast miłości
Muzyka to seks dzikich w warszawskiej
Świątyni Opatrzności
Egoistyczne wodospady fortepianów
I na olimpiadzie w Olimpii rzut klawiaturą
Las czerwony do krwi do radości


Wiedźma poi konia i wilka i
Matkę ziemię staruszkę zdziecinniałą od zadawania śmierci
Osiem miliardów ludzi
Jak nic osiem miliardów trupów
Już nie licząc setek tysięcy ginących gatunków
Miliardów środków na komary, robaki, mole, wszy
Puszek po nich i tub
Śmiech ziemi-idiotki
Upojonej tym widokiem


Wystrojonej w konia, wilka i wiedźmę
W fortepiany jesienne do żywego mięsa
W śmieci rwące powietrze
Koń na Chopina rży, wyje na Chopina wilk
Dzikus odtwarza polonezy na tamtamie
Tam ta tam


Ciszą jesteś
Grubą pokraczną pyskatą ciszą z kopyta Ciszą jesteś
Grubą pokraczną pyskatą ciszą z kopyta
Ciszą jesteś
Malowaną we fiutki, w bębny, w trąbale, harfy, kastaniety w moje uszy
Ciszą gadatliwą
Ciszą mściwą


Prowadzisz miękką linią tam na drugą stronę lustra
Różne są cisze tam po drugiej stronie
i plugawe i zawadiackie
jedne głuche jedne o słuchu absolutnym
przezroczyste i nieczyste
powojenne i pokutne
kopyta mają jedne z festonami
a Inne z drżącymi palcami


w klasy gram na twojej klawiaturze
przy bieli się unoszę w czerni zanurzę
aż do dna
a na dnie kobieta głaszcze psa
święte święte zwierzę
w nic innego już nie uwierzę
a wysoko w ciszy liści
księżyc błyszczy


na srebrzystych talerzach czerwone uszy
przylgnęły oddech wstrzymały
światy będą się przecież zderzały
będzie uderzanie światem w świat
niebem w niebo
oceanem w ocean
dołem w dół
wojną w wojnę
Golgotą w Golgotę


Jesteś jak patelnia nagrzana
Skwierczysz pryskasz
Ślina kapie
Czosnek w kolorze księżyca kraśnieje
Kura gdacze kur pieje
I uszy na tobie czerwone robią się na mięciutko
Jak sakralnym prostytutkom


Masz Norwida przy fortepianie
Jak ręka Fryderyka jego pióro
Miesza się z klawiaturą ze słoniowej kości
I uszy skaczą po klawiszach zadumane
Wsłuchane dotykiem
Samym dotykiem
Gorącym krzykiem


Słyszę coraz głośniej coraz głośniej coraz głośniej
Głośniej głośniej
Boga


Spada boża lawina na klawisze
Łupie mi kości
Jestem człowiekiem najbardziej morderczym drapieżnikiem
Na obraz Boga
Drapieżnika co szaleje w świętościach


W dżungli
Duchów
I bóstw
Skrada się
Bóg


Węszy
Do ziemi przylega
Czarna pantera


Jestem wirusem ekosfery
Mój Pan jest wirusem sakro sfery
Po mnie zostają pustynie cywilizacji
Wysypiska technicznych cudów
Po Nim śmietniska
Świętych Duchów


Moja elektroniczna muzyka rwie ciszę
A boże chóry kosmos gryzą
Kobry boże wbijają zęby  jadowite
Bogom
Puchnie kosmos
Niczego Bóg w morderczej ekstazie nie oszczędzi
Nawet własnego syna
do słupa przybija


zatykam uszy
jak przez sen biegnę pustą ulicą
Giorgia Chirico


Tonacje jedna za drugą
Sen
A sen jak rzeka
Szoruje żywiołem po dnie
Tonacje toczą głazy przebijają progi
W atonalność
Rzeki snów wypłukują słyszalność
Cisza bólu kaskadą kamieni
Na boskie stada
Opada


Boskie stada na pustym wzgórzu
W słońcu
Pod kamiennymi gwiazdami
Beczą beee beee
Wiesz ta wysepka oszalała mistykami
Czcicielami Tyranozaura
Myślą owce na wrzosach: istna epidemia
Wtargnięcie  beee w naszą z żelaza i niklu Ziemię
Brył wiary beee
Brył najcięższych
Brył wrzasku beku wycia szczekania ryku
Krzyż kamienny przy kamiennym krzyżu
Jak zęby Rexa
Bez dotyku
Zabijają atakiem serca
Beee to tylko wichura
To naszego pędu  beee karykatura


Mówi matka do córki
Samico ostatnia ludzkość wymarła


Mówi ojciec do syna
Boże Bóg jedyny nas wyzabijał


I mówi sonata do sonaty dyndającej na dębie
Jeszcze chwila Świat bez uszu będzie


Ucho Orfeusza na stryczku przysiadło
Kiwa się kiwa
Widzi je sroka szczęśliwa
Pod dębem polana przysiadła
Grzybami hojna najedzona głucha
Drzemie i chrapie prosto w ucho Orfeusza


Ciszą jesteś
Malowaną we fiutki, w bębny, w trąbale, bąbelki, harfy, kastaniety w moje uszy
Po drugiej stronie lustra


Różne są cisze tam po drugiej stronie
kopyta mają jak się patrzy, kopyta-dzwoneczki
dzwoni każda cisza bim bom bim bom
na wiosnę cisze się kochają
mają młode cieplutkie ciszątka
każde z mamy niepokalanej wszechmocnego ojca
oj nie palcem one robione
każdej kolędują anioły
pasterze śpiewają bydlęta klękają
cuda cuda ogłaszają


w klasy gram na twojej klawiaturze
przy bieli się unoszę w czerni zanurzę
aż do dna
a na dnie kobieta głaszcze psa
święte święte zwierzę
w nic innego już nie uwierzę
a wysoko w ciszy liści
księżyc błyszczy


na srebrzystych talerzach czerwone uszy
przylgnęły oddech wstrzymały
światy będą się przecież zderzały
będzie uderzanie światem w świat
niebem w niebo
oceanem w ocean
dołem w dół
wojną w wojnę
Golgotą w Golgotę


Jesteś jak patelnia nagrzana
Skwierczysz pryskasz
Ślina kapie
Czosnek w kolorze księżyca kraśnieje
Kura gdacze kur pieje
I uszy na tobie czerwone robią się na mięciutko
Jak sakralnym prostytutkom


Masz Norwida przy fortepianie
Jak ręka Fryderyka jego pióro
Miesza się z klawiaturą ze słoniowej kości
I uszy skaczą po klawiszach zadumane
Wsłuchane dotykiem
Samym dotykiem
Gorącym krzykiem


Słucham twojej ciszy
Słyszę coraz głośniej coraz głośniej coraz głośniej
Głośniej głośniej
Boga


Spada boża lawina na klawisze
Łupie mi kości
Jestem człowiekiem najbardziej morderczym drapieżnikiem
Na obraz Boga
Drapieżnika co szaleje w świętościach


W dżungli
Duchów
I bóstw
Skrada się
Bóg


Węszy
Do ziemi przylega
Czarna pantera


Jestem wirusem ekosfery
Mój Pan jest wirusem sakro sfery
Po mnie zostają pustynie cywilizacji
Wysypiska technicznych cudów
Po Nim śmietniska
Świętych Duchów


Moja elektroniczna muzyka rwie ciszę
A boże chóry kosmos gryzą
Kobry boże wbijają zęby  jadowite
Bogom
Puchnie kosmos
Niczego Bóg w morderczej ekstazie nie oszczędzi
Nawet własnego syna
do słupa przybija


zatykam uszy
jak przez sen biegnę pustą ulicą
Giorgia Chirico


Tonacje to jedna za drugą
Sen
A sen jak rzeka
Szoruje żywiołem po dnie
Tonacje toczą głazy przebijają progi
W atonalność
Rzeki snów wypłukują słyszalność
Cisza bólu kaskadą kamieni
Na boskie stada
Opada

———

Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko