Andrzej Lam – Laickie myśli humanisty o porządku świata

0
217

Bóg nie czyni nic nowego, bo wszystko zostało uczynione na początku.
Mistrz Eckhart

Foto Danuta B. Łomaczewska

Człowiek okazał się niezdolny do organicznego naśladowania natury, poza tylko wybranymi jej cechami, jak podpatrzona u ważki konstrukcja helikoptera albo przejęte od kwiatów zapachowe związki chemiczne. Ale ważki samej – z jej świadomością – najtęższy biolog nie stworzy! Mimo faustycznych ambicji okazał się natomiast człowiek mistrzem w psuciu natury (o tym jest tak naprawdę „Faust” Goethego); z jego winy gatunki zanikają albo się degradują, oceany stają się magazynami plastiku, a befsztyk smakuje jak chaplinowska podeszwa. Pozwolił, aby pradawne puszcze, bory i lasy zanikały albo ustępowały miejsca geometrycznie kształtowanym i równowiekowym monokulturom, które łatwo jest eksploatować. Wbrew nadziejom na pokojowe tysiąclecie nadal wyniszcza nie tylko sam siebie, ale i przyrodę wojnami – gnębione wojowniczą flotą, delfiny w Morzu Czarnym masowo wymierają.

Wszystko to wiadomo, więc do czego zmierzam? Skoro w celowości działania i zdolności wytwarzania niezbędnych po temu, inteligentnie sfunkcjonalizowanych środków człowiek, mimo imponującego postępu wiedzy i umiejętności, okazuje się mniej sprawny niż natura, i prawdopodobnie nigdy tego progu nie przekroczy, to powinien ostatecznie rozstać się z ideą „panowania nad przyrodą”. Nawet podróży międzyplanetarnych nie wynalazł, bo bez jego ingerencji materia swobodnie podróżuje po kosmosie. Nie tyle więc człowiek panuje nad naturą, co wykorzystuje jej właściwości do swoich celów, czyli zaprzęga je do pracy dla własnych korzyści.

Poza sprawnościami chodzi o cele. Historycy kosmosu twierdzą, że na początku był tylko najprostszy pierwiastek, wodór. Ten osobliwy element zdaje się wymagać opisu nie tylko fizykalnego, skoro narodziła się z niego cała plejada pierwiastków i związków chemicznych, aż po substancje organiczne. Jak gdyby miał w sobie jakiś ukryty, zdolny do rozwoju i samodoskonalenia, program genetyczny! Nie śmiem pytać, skąd go wziął, ale ten „program” doprowadził w końcu do powstania życia jako najbardziej rozwiniętego spośród wszystkich, jakie znamy, swojego wykwitu. W postaci życia ma też jego progenitura zdolność wybiegania swoją „wiedzą” poza pojedyncze organizmy i zmieniania ich stosownie do warunków zewnętrznych, w dodatku z „estetyczną” nadwyżką, w sposób niedający się wyjaśnić darwinowskim doborem naturalnym. Stworzył miliony odrębnych kodów gatunkowych, umiejących reprodukować i modyfikować same siebie: za pomocą niezwykłego laboratorium chemicznego tworzących już nie kopię, ale program rozwoju organizmu w ten kod wyposażonego. Roślina wydająca kunsztowny, zdolny przyciągać owady, kolorowy i pachnący kwiat ­ ma do dyspozycji tylko minerały ziemi, powietrze i słońce.

Tego opisująca zaledwie objawy współczesna wiedza nie wyjaśnia – nawet nie stawia sobie takich pytań, może w przekonaniu, że i tak zawisłyby one w próżni. Może jakaś wyższa, niedostępna ludzkiemu poznaniu, moc się tym wodorowym pierwiastkiem posłużyła jako instrumentem stwórczym? A może on tę potencję kryje w sobie? Nie wiemy, jaki natura ma program na przyszłość, i czy człowiek w jego realizacji czynnie (świadomie i nieświadomie) uczestniczy, czy też swoją zarozumiałością i równie potężną, co przekorną wiedzą ów proces deformuje. W nawiązaniu do mistyków Celan pisał:

Niczego nie wyprzedzaj,
niczego nie wysyłaj,
stój
w środku

Próżno byśmy pytali, jaki udział w postępowaniu zwierząt ma to, co nazwa się instynktem, a jaki czucie i świadomość. Łatwiej uchwycić zdolność ich uczenia się, bo można podpatrzeć, co dzieci umieją same, a co przejmują od rodziców i udoskonalają doświadczeniem. Wiadomo natomiast, że takie pytania zdolny jest postawić tylko człowiek, jak gdyby świat poza tym, że istnieje, w jakimś momencie zapragnął, aby ktoś przezierał jego tajemnice; wyobraźmy sobie, jaki on byłby bez widzących oczu, słyszących uszu, wąchającego nosa i czującego ciała. Dla kogo promienie świetlne, niosące informacje może bogatsze od tych, które zdolny jest dziś odczytać człowiek, przemierzałyby nieskończone przestrzenie? Od dawna religie stawiały sobie takie pytania i bardziej czy mniej skutecznie regulowały wynikające stąd sprzeczności: człowiek jako mądry król stworzenia i jako groźny uzurpator, przestępczo zakłócający niedostępny mu „wyższy porządek”. Stosownie do tego wytwarzały dwie postawy, także etyczne: świadoma kreacja jako przedłużenie sił twórczych kosmosu i pokora jako nieświadome kreacji natchnienie. Próbowały dotrzeć do wyższych tajemnic drogą kontemplacji i intuicyjno-mitycznej wyobraźni, podobnie jak sztuka, w przekonaniu, że człowiek ma archetypiczną pamięć programu, któremu zawdzięcza swoje istnienie.

Drugie ograniczenie w próbach poznania celowości natury polega na tym, że nie postrzegamy kosmosu synchroniczne, a więc o tym, co się z nim stało w ciągu ostatnich miliardów lat, nie wiemy po prostu nic. Tak samo, czy kosmos jest wyposażony w „momentalną” „wiedzę” o sobie samym, podobnie jak dobrze funkcjonujący organizm – i od niedawna też populacja ziemska, bo opóźnienie wynikające z szybkości fal jest, jak mówią matematycy, „do zaniedbania”. Odległość najdalszej wykrytej galaktyki to niespełna 14 miliardów lat świetlnych, na liczbę kilometrów szkoda wprost miejsca na papierze. Ziemia ma osiem miliardów lat („zwyczajnych”), a życie na sobie zrodziła w połowie tego czasu. Jeżeli odległość najbliższej nam galaktyki wynosi ok. 2,5 miliona lat świetlnych, a człowiek myślący wykształcił się (pozostawił ślady) ok. 40 tysięcy lat temu i potrafi czytelne w przestrzeni kosmicznej emisje wysyłać od niedawna, to zakładając zbliżone tempo powstawania równej człowiekowi inteligencji w innej galaktyce, nie byłoby możliwe pozyskanie o niej wiadomości, nawet gdyby istniała i wysyłała jakieś informacje. Taka szansa odnosi się tylko do części Drogi Mlecznej: patrząc na Proxima Centauri, widzimy jej stan sprzed ledwie czterech lat (ale przy dzisiejszych możliwościach lot sondy do niej trwałby ponad 6 tysięcy lat). Dzięki astronautyce najbardziej realne stało się natomiast poszukiwanie choćby najprymitywniejszych form życia na ciałach układu słonecznego.

Wracamy na ziemię. Już nie wystarczy chronić przyrodę, trzeba pozwolić jej na swobodne działanie. Cywilizacja powinna czuć się w obowiązku zapewnienia naturze takiego pola eksperymentalnego, jakie ona sama sobie przez miliony lat systemowo tworzyła, kiedy nie było jeszcze na naszej planecie mądro-głupiego człowieka. Pola, na którym panią jest „dzikość”. Oznacza to, że trzebiąc lasy, trzeba się nauczyć, jak pozwolić naturze odtwarzać na popsutym miejscu wielogatunkową i wielopokoleniową, „rodzinną” harmonię, a nie smutne rzędy geometrycznie ustawionych drzew, zabijanych zanim osiągną swoją prawdziwą dojrzałość i stopniowo degenerujących się jako gatunek – bo wraz z zanikiem zalesień naturalnych zabraknie w końcu wartościowych „nasienników” z ich doświadczeniem i koncesją na godną starość.

Tak, trzeba przywracać dzikość, wszędzie tam, gdzie nie jest jeszcze za późno. Tylko otoczony dzikością człowiek będzie zdolny rozumieć, jak korygować wzrastające możliwości swojego rozumu, bez niej stanie się ślepcem i ze swoją ogromną głową, ale niezdolny do wyjścia poza gatunkowe możliwości, doprowadzi się do samozagłady.

Andrzej Lam

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko