IL Silenzio – Studium w szarości
Mężczyzna siedzi przy stole
książki na parapecie przysłaniają mu światło
W półmroku czyta wiersz Roberta Lovella o umieraniu
od dłuższego czasu próbuje zrozumieć swoją śmierć – rozpisuje ją
nieomal w sposób sceniczny
jakby stawiał znaki interpunkcyjne przy każdym oddechu
już wie że można być scenarzystą reżyserem i aktorem
a gra w każdym akcie komedii
jest niczym wpływanie małego strumienia
w ciszę oceanu
zauważył że znajomi telefonują do niego coraz rzadziej
w gruncie rzeczy
nie przeszkadza mu to – odczytuje jako znak umykającego czasu
W wyobraźni stara odnaleźć siebie dawnego
słucha grającą na trąbce IL Silenzio Melisse Veneme
aż do tego momentu
w którym orkiestra włącza się w krwiobieg utworu
powraca do książki Lovella
szelest kartek wytrąca równowagę w pokoju
powietrze przepływa spokojnie przez jego wyciągniętą dłoń
i ginie gdzieś w zupełnie nieokreślonej przestrzeni
za otwartym oknem
Kiedyś myślał że śmierć nigdy nie będzie jego udziałem
dziś dostrzega – każdego dnia jakaś maluteńka część ciała
opuszcza go
przemierza ogromne przestrzenie kosmosu
pozbawiona jego oddechu
przerażona ginie w ciszy nie do zaakceptowania
To codzienność i jej tło
Odczytane jakby znajdowało się za brudną szybą
którą swoją obecnością
pokaleczyły liczne sztormy krzyki mijających pór roku
nadal próbuje odnaleźć nieodległe przecież fragmenty młodości
i dzieciństwa do których chce się uśmiechnąć
ale wargi zaledwie wykrzywiają się
w jakimś niezrozumiałym szaleńczym grymasie niepokoju
mężczyzna odkłada książkę na stolik
przez chwilę zatrzymuje dłoń na jej okładkach — jest w tym czułość
całej biologicznej potęgi wszechświata
powrót do muzyki wydaje mu się zbyt śmiały
dlatego odwraca się do światła
i przez moment kieruje wyobraźnię
do pobytu Norwida w Domu Świętego Kazimierza w Ivry
być może przywołuje kogoś jakiegoś Michała Zaleskiego
czuje narastający ucisk w piersi
próbuje podnieść dłoń na wysokość serca
słyszy coraz głośniejszą muzykę
natrętność grającej trąbki wydaje mu się nie do wytrzymania
il Silenzio wyszeptuje chcąc wzrokiem odnaleźć płaszcz którym mógłby się przykryć
trąbka milknie
dłoń podniesiona do serca opada takim gestem
który wyrównuje wszystkie niedoskonałości naszego świata
Tak. To jest jeden wiersz. Jeden za wiele!
Dotyczy każdego z nas, co już mamy wiele za sobą. Lat.