Andrzej Lam – JESZCZE RAZ: SKĄD ZŁO? W DIALOGU POETÓW

0
316
Andrzej Lam

Ukazała się książka o relacjach między Miłoszem i młodszym o niespełna dziesięć lat Różewiczem, zawierająca całą możliwą do wykorzystania dokumentację: listy i liściki, wiersze, okazjonalne wypowiedzi i dialogi, a wszystko to w luksusowej oprawie i z pietyzmem podane, kiedy byle zdawkowe pozdrowienie, na święta czy z podróży, umieszczane jest honorowo na osobnej stronie. Całość poprzedza przedmowa Andrzeja Franaszka, który tak hojnie posługuje się co ciekawszymi cytatami, że potem już niewiele pozostaje czytelnikowi do samodzielnego odkrycia. Ale tak dramatyczną sprawę, jak poróżnienie się Różewicza z Herbertem obchodzi przypisowym łukiem, może jako autor potężnych biograficznych monografii ich obu, któremu wypada jednakowo rozdzielać komplementy.

A szło na ostro. Różewicz ma własne powody, aby nie lubić Herberta – nie na ostatnim miejscu dlatego, że, jak sądzi, ten najpierw od niego uczył się poetyki po Oświęcimiu i Holokauście, a potem przestał go poważać i poszybował w swoje własne przestworza, ale w korespondencji chce przede wszystkim być solidarny z Miłoszem, gdy ten poczuł się dotknięty do żywego po publikacji wiersza Chodasiewicz i innych nieprzyjemnych wypowiedziach na swój temat. „Wszyscy mu współczują”, pisze Różewicz w kwietniu 1993, „że jest chory albo pijany – a tymczasem – on bardzo trzeźwo pilnuje swoich interesów i kąsa »przeciwników«, gada o »dobrym smaku… «”, a Miłosz nie pozostaje dłużny: „Ale dla mnie Herbert ze swoją »potęgą smaku« jest maskującym się chamidłem” i – podobnie jak Różewicz, wypomina mu niewdzięczność. Liczenie na wdzięczność poety, zwłaszcza wobec starszego kolegi po piórze,  jest naiwnością, bo nic bardziej nie boli, niż wypominanie mu, że nie sobie samemu zawdzięcza pozycję literacką; rzeczywiste powody waśni sięgały głębiej, co zresztą Miłosz trafnie odczytał. Mieli inne spojrzenie na przedwojenną Polskę, prawicę narodową i powstanie warszawskie, także na motywy włączenia się po wojnie w pracę dla Polski. Ani Zniewolony umysł, ani emigracja nie zbliżyły Herberta do Miłosza, a jeżeli nawet mogło się wydawać inaczej, to nietrwale.

W świeżo wydanej korespondencji uderza brak symetrii. Miłosz jest chłodny i rzeczowy, Różewicz łowi chciwie każde jego słowo, prosi chyba nawet zbyt uniżenie o częstsze listy, przesyła swoje utwory i wobec odczuwanych niedopowiedzeń daremnie spodziewa się osobistego spotkania i poważnej dyskusji. Sprawia wręcz wrażenie kogoś zakochanego. Franaszek pisze tajemniczo: „Linie rozwoju ich wierszy szybko się rozchodziły, natomiast siłą przyciągającą autora Płaskorzeźby do starszego twórcy była tak naprawdę emocjonalna potrzeba, której w tej chwili nie odważymy się jeszcze nazwać”. Zamieszczenie na początku książki zdjęć obu pisarzy stykających się czołami, kiedy wyraz twarzy Różewicza zdradza jakąś gorączkową ekstazę, niekoniecznie jest wyrządzoną mu przysługą.

Guarda e passa, wróćmy do relacji poetyckich, które Miłosz nazwał „przyjaznymi sporami”. Kiedy mu się przypomina, jak entuzjastycznie zareagował swoją wzniosłą odą na debiut autora Niepokoju  i Czerwonej rękawiczki, zawsze się zastrzega, że to nie była ocena, tylko przywitanie. Dodaje, że „zawsze go czytał polemicznie”. Doceniał jednak, jak ważnym czynem było odwrócenie się od poetycznej kwiecistości na rzecz mowy ostrożnie badającej szanse restytucji ludzkiej godności po okrucieństwach, których opisać środkami tradycyjnym się nie dało. Powoływał się w swoich esejach, przemówieniach i wykładach na poezję Różewicza często, troszczył się o jej przekłady, ale podstawowych jej założeń nie podzielał. Lamenty nad kruchością ludzkiej egzystencji, nad rozsypaniem się świadomości i zatraceniem moralnych drogowskazów uważał za przesadne, a okazjonalnie niewolne od nuty sentymentalnej, przed którą poetę wielekroć przestrzegał.

Rzeczywiste powody rozejścia się dróg miały głębsze przyczyny. Różewicz sądził, że odpowiedź na słynne augustiańskie pytanie unde malum? powinna wskazywać, zgodnie z filozofią mistyczną Boehmego, na człowieka jako jedynego sprawcę zła, Miłosz widział jego przyczyny w samej naturze świata, powołując się na przykłady wzajemnego mordowania się zwierząt, klęski żywiołowe i katastrofy kosmiczne – wszystko, co wywołuje cierpienia istot czujących („dobra natura i zły człowiek to romantyczny wynalazek”). Tyko w wizjach wysp szczęśliwych i raju nietrwożliwe zwierzęta, lew obok jagnięcia, przechadzają się po ukwieconej łące. Na boku wypada pozostawić kwestię, czy o złu można mówić tylko wtedy, kiedy coś jest jako zło postrzegane, czyli w przypadku uświadomionej etyki. Lepszym kryterium wartości, o które toczył się spór, jest cierpienie, i na tej płaszczyźnie rację wypada przyznać Miłoszowi. Sytuacje, które cierpienie, cielesne czy psychiczne, wywołują, są organicznie włączone w porządek natury, która jeśli jest dobra, to w takiej postaci, jaka jest. Nieuniknione jest też zadawanie sobie cierpień przez ludzi, np. w przypadku konieczności wyboru między alternatywnymi decyzjami, z których każda jest obciążona krzywdą, cierpieniem, albo nawet śmiercią osoby czy osób, wobec których zbawczego działania się nie podjęło. Sytuacje takie wielokrotnie były problematyzowane w literaturze, Dostojewskiego, Camusa i dziesiątków innych pisarzy.  Złem w czystej postaci jest zło intencjonalne, tzn. takie krzywdzenie ludzi czy w ogóle istot żyjących, którego można był uniknąć. Zapewne też działanie, które zagraża życiu jako najwyższemu wykwitowi stworzenia. Tylko wtedy „zło ma twarz człowieka”. Zbrodnie dokonywane przez ustroje totalitarne nie były klęskami żywiołowymi. A zaniechanie dla korzyści doraźnych, ratowania planety? Pojawiają się już myśli o wprowadzeniu do kodeksu karnego pojęcia „ekozbrodni”.

Miłosz kwestionował też tę cechę poezji Różewicza, którą nazwał „żalem po utraconym przymierzu człowieka z Bogiem”. Zaprzecza, jakoby, zważywszy niezliczone klęski i cierpienia ludzkości, takie przymierze kiedykolwiek istniało. Nie miejsce tu, by rozważać różnice między rozumieniem samego pojęcia Boga przez obu poetów; wystarczy powiedzieć, że jeden usiłował patrzeć na Boga w roli przyjmowanej przez ludzi wierzących (paradoksalny aforyzm „życie bez Boga jest możliwe … jest niemożliwe”), drugi upatrywał w nim (definiuję tę postawę własnymi słowami) władcę sił i praw, które są takie, jakie były konieczne, aby uruchomić kosmos wraz ze wszystkimi tego skutkami, a wobec tego pytanie o Jego odpowiedzialność za skutki działania tych praw zostaje uchylone. Pozostaje przesłanie Chrystusowe do ludzi, aby pomagali sobie wzajemnie, bezwarunkowo i z miłością, kiedy ktokolwiek zostanie w jakichkolwiek okolicznościach skrzywdzony, a resztę pozostawili Bogu i stworzonym przezeń prawom.

Opisując postawę Różewicza wobec zdewaluowania drabiny wartości, krytycy powołują się najczęściej na jego poemat o spadaniu, cytowany również w omawianej książce. Warto więc pamiętać, że tak jak „wycinanie pokonanej ludności w pień” nie było wymysłem XX wieku, tak samo świadomość, że nastąpiło niebezpieczne rozchwianie wartości, wyraził w takiej samej formule sto czterdzieści lat temu Fryderyk Nietzsche (a figury świata na opak, wytrąconego ze swoich kolein, dałoby się znaleźć znacznie wcześniej): „Dokąd my pędzimy? Czy będziemy teraz już ciągle spadać? I to w tył, na bok, naprzód, na wszystkie strony? Czy jest jeszcze góra i dół? Czy nie błądzimy w nieskończonej nicości? Nie czujemy oddechu pustej przestrzeni? Czy nie zrobiło się zimniej? Czy nie nasuwa się noc, coraz więcej nocy?” (przekład własny).

Czesław Miłosz – Tadeusz Różewicz, Braterstwo poezji. Korespondencja, wiersze i inne dialogi 1947–2013. Wstęp: Andrzej Franaszek. Zebrał, opracował, przypisami i notami opatrzył Emil Pasierski. Wydawnictwo Literackie – Wydawnictwo Warstwy, Wrocław – Kraków 2021.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko