Może powieszą mię kiedyś ludzie serdeczni za te prawdy; których istotę powtarzam lat około dwanaście, ale, gdybym miał dziś na szyi powróz, to jeszcze gardłem przywarłem chrypiałbym, że Polska jest ostatnie na globie społeczeństwo a pierwszy na planecie naród.
Cyprian Kamil Norwid do Michaliny z Dziekońskich Zaleskiej [14 listopada 1862].
Jerzy Giedroyc opisany przez Magdalenę Grochowską w książce pt. „Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu” to współczesny C.K. Norwid drugiej połowy XX wieku w myślenie o Polsce, lecz nie o działaniu. Giedroyc tym się różnił od Norwida, że wierszy ani dramatów nie pisał i tym, że poeta umierał w samotności i zapomnieniu, gdy Redaktor już za życia doświadczył sławy poprzez przenajróżniejsze formy oddawania mu szacunku, począwszy od medali, dyplomów, honorów, lecz jak pisze autorka książki doświadczył rozczarowań i samotności wśród tłumów wielbicieli.
Norwid nigdy nie doświadczył niepodległej Polski, ale był rozczarowany polskim społeczeństwem, elitami tak samo jak Giedroyc. Różnic jest jeszcze więcej lecz wspólne myślenie o Polsce, (nie) patriotyzmie i (nie) religijności Polaków to najbardziej łączy Redaktora i Poetę. Giedroyc rozumiał jak ważna jest wierności i oddanie sprawie, której się podjął, chociaż miał niesamowitą odwagę, przeciwstawienia się emigrantom z Londynu, to niezłomność a przede wszystkim wielka miłość do ojczyzny zniewolonej przez komunizm i komunistów nie pozbawiła Go realistycznego spojrzenia na nią, ani go nie oślepiła.
Podobnie Norwid walczył z emigracją w Paryżu i zmagał się z emigrantami we Francji i Polakami pod zaborami.
Magdalena Grzybowska nie pisze w książce o Giedroyciu jak o Norwidzie, ani nie analizuje i nie interpretuje ich podobieństw i przeciwieństw, ale obaj wybitni Polacy mieli myślenie o polskości bardzo podobne. Norwid chciał, aby Polacy pozbyli się mentalności niewolnika sami, a Redaktor, aby Polacy nie czuli się w ojczyźnie jak w kolonii sowieckiej, w osiemnastej republice, ich wolność związana jest z wolnością innych państw pod butem sowieckim.
.
Adam Michnik był tym w którym Redaktor pokładał wielką nadzieję, (zresztą nie tylko on), od jego pierwszej wizyty w „Kulturze” w 1964 roku (174). Adam Michnik człowiek, który miał i ma ogromny wpływ na myślenie o Polsce, i jego ewolucja od chłopca, ucznia ósmej klasy, gdy chodził na wagary do Biblioteki Narodowej, gdzie czytał paryską „Kulturę”, książki Instytutu Literackiego oraz wydawnictwa londyńskie (325), do redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”.
W ostatniej dekadzie XX wieku komunizmu w Polsce już niema jest już III RP, w kwietniu 1992 roku A. Michnik występuję w telewizji francuskiej razem z generałem Jaruzelskim, pomaga w promocji książki generała.(260). Rok wcześniej Redaktor w liście do Czesława Miłosza napisał: „Twój przyjaciel, Michnik, zupełnie zwariował, zakochany w Jaruzelskim…. (260).
Trzy dekady późnij się już w XXI wieku w odcinku Magazynu Śledczego Anity Gargas, w TVP1 w udostępnionym nagraniu widać, jak Adam Michnik spędzał czas z liderem komunistycznego reżimu, a co więcej całował go i zapewniał o swojej miłości. Mówił także, że szkolony w Rosji Jaruzelski to „polski patriota”. Tak były opozycjonista, który był wielokrotnie aresztowany, siedział w więzieniu za swoje przekonania, walczył o wolną i demokratyczną Polskę, wydawał i publikował swoją twórczość w wydawnictwie Redaktora. Ciekawe, co by powiedział Redaktor, co by napisał o tym jakby zobaczył pana Adama całującego generała Wojciecha? Przecież w połowie lat sześćdziesiątych pisał: „W tej chwili najbardziej mnie pasjonuje młodzież, która wyraźnie fermentuje, i to przeciw wszystkim…” Pan Adam Michnik był jedną z najważniejszych osób tej „fermentującej młodzieży”, który miał bronić swoich współrodaków, ich tożsamości i niezależności. Trudno powiedzieć, kiedy jak zaraził się myśleniem kolonialnym a z czasem postkolonialnym o Polsce i Polakach.
Redaktor i emigracja
W nowoczesnej Polsce Redaktora nie było miejsca dla emigrantów po roku 1945, którzy nie zaakceptowali zmian pojałtańskich, ani nie pozbyli się swoich sympatii do rządów II RP. Jaka była emigracja polska po zakończeniu II wojny światowej, jak wyglądała sytuacja Polaków, pokolenia żołnierskiego, które wygrało wojnę, ale przegrało ojczyznę i pozostali poza jej granicami na Zachodzie? Z książki o najważniejszym emigrancie drugiej połowy XX wieku Jerzym Giedroyciu Magdaleny Grochowskiej dowiemy to poprzez jego pisarzy.
Jego planem było jak pisze „skupić wokół „Kultury” całą lewicową opozycję krajową, wszystkich rewizjonistów”. (303). Mieć ich pod ręką i wykorzystać, gdy nadejdzie taka okazja. Tak on Redaktor wykorzystywał ludzi do swoich celów i wcale tego się nie wstydził i na każdego zapoznanego człowieka/literatura patrzył jak na „narzędzie”, które mógłby w przyszłości wykorzystać. Jego interesowała Polska i nią żył. Nie pisze o tym, że emigranci w Ameryce, organizowali parady Kościuszki i Puławskiego, budowali kościoły i polskie szkoły podobnie zresztą jak w Kanadzie, Anglii czy Australii. Powołali do życia setki organizacji polonijnych, które miały setki prezesów i dyrektorów przeważnie malowanych, ale byli też dyrektorzy i prezesi, którzy odważnie walczyli z komunizmem tysiące kilometrów od ojczyzny, często nawet niezrozumianych przez własne organizacje, czasami nazywani byli wtyczkami komunistycznymi, rodacy utrudniali im życie, ci samo którzy na nich głosowali, a później w ostrych słowach krytykowali, bezlitośnie z nich szydzili.
„Kultura nie jest zwolennikiem poglądu, któremu hołduje wielu polityków na emigracji, że im gorzej tym lepiej. „Kultura” opowiada się za – choćby niewielkim – poszerzeniem szczeliny wolności”. (300).
To, że ponad pięć dekad redaktor Jerzy Giedroyć i jego Instytut Literacki pod Paryżem, był na oczach wielu, był też solą w oku wielu, nie jest jednak tak łatwym i dostępnym materiałem badawczym do omówienia czy opisania, nie tylko dla dziennikarzy, badaczy emigracji polskiej po roku 1939, i wszystkich tych, którzy by chcieli czegoś więcej się dowiedzieć o emigrancie, tak nietypowym i nadzwyczajnym, jakim był Redaktor i jego zespół.
Redaktor promotor
On Redaktor słońce wokół niego krążyli politycy i pisarze, artyści i „zwykli zjadacze chleba”, którym coś tam w „głowach się kołatało” był promotorem wielu twórców, których nazwiska można byłoby wymieniać przez wiele stron. Wystarczy wspomnieć tylko tych najbardziej znanych i uznanych i tego największego noblistę Czesława Miłosza, bo jemu się udało, on odniósł światowy sukces. O tym, że ciężko na ten sukces pracował, nie trzeba pisać, wiadomo. To, że miał talent i przede wszystkim miał wiele do powiedzenia też wiadomo, inaczej, nikt by go nie słuchał.
Poeta z Północnej Kalifornii pierwszy swój tomik, „Światło dzienne” wydawał w paryskim Instytucie Literackim w 1953 roku, a ostatni „Kroniki” w 1987 roku. Pomiędzy roku 1953 a 1987 było wydanych dziewięć tomów. Teraz eseje, pierwszy „ Zniewolony umysł w 1953, poprzez „Zaczynając od moich ulic w 1985 roku i kończąc na „Rok myśliwego” wydanej w 1990 roku. Pomiędzy rokiem 1953 a 1990 było jedenaście książek. Nie ma potrzeby wyliczać innych tytułów, bo jest ich więcej, nie licząc artykułów napisanych przez poetę. Kim byłby poeta Miłosz bez redaktora Giedroycia, trudno siebie dzisiaj jest to sobie wyobrazić. Nie potrzeba wielu słów aby powiedzieć, że poeta na emigracji, i nie tylko na emigracji, bez wydawcy nie istnieje, a jeśli ma się takiego wydawcę jak Redaktor można mówić o ogromnym szczęściu, tak ogromnym jak Atlantyk. Zresztą sam poeta wielokrotnie mówił i pisał, że gdyby nie możliwość publikowania swojej twórczości po polsku, to piłby whisky w samotności do lustra.
Witold Gombrowicz następny twórca mający własne poglądy i styl, wielki talent, niesamowity obserwator i komentator życia Polaków, ale bez Redaktora umarłby z głodu w Argentynie. Pewny siebie i zarozumiały, już, albo dopiero w 1953 roku ukazuje się w ramach Biblioteki „Kultury” jego Trans-Atlantyk (wraz ze Ślubem) , także w kwietniu tego roku ukazuje się pierwszy odcinek jego Dziennika. Gombrowicz wraca do życia literackiego, już nie musi grać w szachy o obiad, czy kilka groszy na papierosy. Giedroyc jest tym z którym wiąże wielkie nadzieje na lepsze i wygodniej życie. Powieść jednak nie spodobała się emigrantom polskim ani w Londynie ani w Chicago czy Nowym Yorku, nawet dzisiaj nie wszystkim Polakom się podoba. No i dobrze, pomyślał sobie, im nie musi się podobać, bo ona jest o zaścianku w którym oni żyją. Według zaścianka pisarz w sposób kontrowersyjny przedstawił rodaków na emigracji jako kołtunów i w ogóle on sam ma problem tożsamością narodową, wykpił polski patriotyzm i szyderczy sposób przedstawił jego wartości. Nie ma dla nich litości, nie daje im szans na światłego Polaka, on szuka swojego ideału Polaka światowca, liberała, który najpierw jest człowiekiem dopiero później Polakiem, który musi zabić w sobie Polaka, aby byś człowiekiem i Polakiem.
Ci prości ludzie byli żołnierze pochodzący z niedorozwiniętych regionów II RP – według niego – nie rozumieli, że nie powinni przywiązywać tyle uwagi do polskości, religii, patriotyzmu, bo to nie modne, to kula u nogi, która nie pozwala wyrosną skrzydłom, a przede wszystkim staroświeckie. Redaktor zgadza się z pisarzem, drukuje jego twórczość – pisze Grochowska -, aby zrozumieć jak myślał i działał Redaktor trzeba jeść chleb z nie jednego pieca, trzeba jeść chleb wypiekany z jednej i drugiej strony barykady, w Paryżu i Londynie. Tak samo jak Redaktor i Gombrowicza trudno jest przeciętnemu człowiekowi zrozumieć, tak samo jest przeciętnemu człowiekowi zrozumieć postawy prezesów bratnich organizacji znad Tamizy, czy znad jeziora Michigan i politykę redakcji znad Sekwany plus wszystkich tych, którzy mieszkają nad Wisłą. Być może jedzenie chleba z różnych pieców tutaj nie pomoże, potrzeba ogromnej wiedzy i znajomości, od podszewki Polaków i polskość. Trzeba zrozumieć tych co walczyli we Wrześnu 1939 roku i tych co zasiedli do rozmów przy Okrągłym Stole w 1989 roku, potrzeba niemałej wiedzy o ludzkich losach na emigracji i własnego doświadczenia życiowego.
Główny promotor Gombrowicza, ten, który otwierał do drzwi do europejskich wydawców, fundacji, organizatorów międzynarodowych spotkań literackich, Konstanty Jeleński bardzo podobnie myślał o Polakach i polskości co jego podopieczny z Argentyny. Dla Jeleńskiego okres powstania „Solidarności” jest pełen niepokojów. Grochowska tak o tym pisze:
Jeleński niedługo po Sierpniu stwierdzi, że ideologia nacjonalistyczna zmartwychwstała w radykalnym odłamie opozycji. Polsce potrzebny jest Gombrowicz dla zwalczania polskiej gęby patriotycznej, powie w ankiecie „Res Publiki”, rozpisanej pod koniec 1986 roku.(428).
Myśli te dowodzą, że Giedroyc i Jeleński mieli inne wyobrażenia o polskim patriotyzmie-nacjonalizmie po 1945 roku, który bardzo przypominał im ten przedwojenny określany słowem endecja.
Redaktor wcześniej „pomylił się na Polakach”, mylnie ocenił Październik 1956 i Gomułkę. Bardzo sceptycznie patrzył na to co działo się w kraju w 1980 roku, i być może dlatego nie miał pełnego zaufania do „Solidarności” i Lecha Wałęsy z Matką Boską w klapie marynarki. Jednak dobrze „wyczuł’ obrady Okrągłego Stołu, krytykując i negatywnie oceniając jego skutki.
Miłosz nawet powiedział;, że formacja ta przetrwała w PRL-u jak w lodówce. (428). Dlatego nie ma co się dziwić, że takie rozumienie polskości i Polaków przez Redaktora i jego zespół nie był akceptowany przez Polaków w Londynie i Chicago i Ameryce. Redaktor tracił pieniądze na promocji pisarza Witolda Gombrowicza stracił wielu czytelników i zyskał złą sławę wśród Polonii rozsianej po całym świecie. Zresztą nie po raz pierwszy tracił czytelników, z Czesławem Miłoszem była podobna sytuacja, czytelnicy odwracali się od Redaktora. Tak było wczesnej np. w roku 1950, jesienią gdy partia komunistyczna Szwajcarii wysłała donos do władzy na miesięcznik „Kultura” a ta zakazała je kolportażu na terenie państwa. (125). Tak było i później w latach przełomowych w Październiku 1956, gdy Redaktor poparł Gomułkę, tak było w 1968 roku. Tak było gdy poparł Kwaśniewskiego, bo zawsze był bardziej wyrozumiały dla ekskomunistów.
Zapewnie byłem bardziej wyrozumiały dla eks – komunistów niż dla ludzi takich jak Iwaszkiewicz, którzy komunistami nigdy nie byli, po prostu dlatego, że eks – komuniści byli znacznie ciekawsi. (299).
Redaktor nie kupczył swoimi ideami ani nie szukał sprzymierzeńców wśród tych co mogliby sypnąć groszem, szkodząc jemu i jego ideom jaka powinna być Polska i Europa Wschodnia. Dla niego takie myślenie jak i dla Norwida było niedopuszczalne, on nie szczędził ciosów wymierzonych w mentalnych niewolników, w tych dla których myślenie postkolonialne było normą. Giedroyć widzi komunizm w Polsce i Europie Środkowej znacznie szerzej niż inni, stąd też fenomen „Solidarności” nie był aż takim fenomen dla niego jak dla innych. Uważał , że położenie geograficzne państw blisko Rosji jest takie a nie inne, to jednak ich mieszkańcy sami są odpowiedzialni za wyzwolenie się spod panowania i wpływów Rosji. Uważał, że nigdy nie ma takiej niewoli w której nie można by znaleźć nawet najmniejszą przestrzeń do działań wolnościowych, aby nie było garstki ludzi inspirujących do ruchów wyzwoleńczych.
Zakończenie
Dziennikarka M. Grochowska z wielką obiektywnością i sympatią dla swoich bohaterów książki się odnosi i ze zrozumieniem pisze o nich. Giedroyc jest w tej książce, słońcem wokół którego krążą planeta: Miłosz, Gombrowicz, Czapski, Grudziński i wiele, wiele innych.
Z opowieść o Redaktorze dowiadujemy się „tysiące rzeczy” o innych „układach słonecznych” i dobrze się stało, że taka książka powstała, ona jest ogromnym światłem rozświetlającym mroki ogromnego kosmosu tym wszystkim, co nigdy nie podeszli bliżej „tej jasności”. Podróż z Grochowską po tych galaktykach nie jest łatwa, bo główny bohater to człowiek – hybryda, połączenie polityka i mecenasem kultury, dyktatora z opiekuńczym ojcem.
On sam stał się pomnikiem wystawionym z papieru, myśli, idei, na którego wielu wybitnych polityków chętnie się powołuje, jest także człowiekiem z krwi i kości, ulepionym z „lepszej gliny”, a ta czyni z niego człowieka zamkniętego w sobie, człowieka zagadkę, człowieka układankę. Mieszkał w pomieszczeniu swojego biura/gabinetu, można powiedzieć bunkrze, z którego wydawał rozkazy, tak niedostępnym, że niewielu czytelników tej książki potrafi sobie nawet wyobrazić.
Był zamknięty w sobie jak szwajcarskie skarbce, i jedynie jego korespondencja rzuca światło na to, kim tak naprawdę był. Wydawany miesięcznik „Kultura” oraz książki mogą w pewnym stopniu odpowiedzieć, jakim był człowiekiem, co lubił, co szanował, co przeżywał, jakie męczyły g o rozterki i dylematy, jakie idee i kierunki polityczne go interesowały. Nawet zaczynając od samego początku, czyli od „Buntu Młodych”, który przekształcił się w „Politykę” a skończywszy na ostatnim numerze „Kultury” z października 2000 roku nie będziemy w stanie z całą pewnością stwierdzić, jakim człowiekiem był Wielki Reaktor. Czy był dyktatorem rozkazującym i wymagającym całkowitego podporządkowania się, czy był Reaktorem słońcem, wokół którego wszystko i wszyscy musieli krążyć, czy też był redaktorem – papieżem nieomylnym, zawsze mającym rację, nawet, jeśli jej nie miał. A może był redaktorem-kosmitą, robotem z dalekiej galaktyki pozbawianym ludzkich uczuć tak, na co dzień, które tylko „odzywały się w nim, gdy rozgrywały się ludzkie dramaty” raz na jakiś czas. Robot, który napisał około stu tysięcy listów, wydał ponad tysiąc książek, a przez jego dom, gabinet, życie przemaszerowała armia ludzi. Ludzi, który coś tam od niego potrzebowali, liczyli na jego życzliwość, zrozumienie, pomocną dłoń, pieniądze, poradę, dach nad głową jak Miłosz i Hłasko.
Klęska czy zwycięstwo?
Czy poniósł klęskę człowiek, ten, który całe życie walczył o Polskę swoich marzeń? Na te pytanie wprost nikt nie odpowie. Giedroyc zapewnie zdawał sobie sprawę z tego, że myślenie polskich elit jest postkolonialne, tożsamość postkolonialna ukształtowana przez lata niewoli nie będzie łatwo się jej pozbyć. W Polsce, o którą walczył siebie nie widział, nawet nie chciał do niej pojechać, ze zwykłej ludzkiej ciekawości zobaczyć, choćby jak wygląda jego miasto Warszawa, ulica, na której mieszkał, ulice, po których chodził.
I ostatnia samotność, najboleśniejsza: Polska niepodległa, której wizja niosła go przez pół wieku. To, co stało się wielkim osiągnięciem Polski przyniesie Giedroyciowi poczucie niespienienia, detronizacji, zmarginalizowania, osobistej klęski. (291).
Redaktor umarł w roku 2000, teraz można nieśmiało zapytać czy odniósł sukces, czy czegoś nauczył setek, tysięcy ludzi, którzy na niego się powoływali i nadal powołują. Wiemy na pewno, pomógł wielu osobom. Jego miesięcznik „Kultura” czytała garstka ludzi w najlepszym okresie miesięcznik osiągał nakład -6-7 tysięcy, a średnia przez dekady nie był większa niż 4-5 tysięcy egzemplarzy. W Ameryce, w której mieszka około 10 milionów Polaków lub osób polskiego pochodzenia znałem tylko 5- 8 osób, które wiem na pewno, że czytały i prenumerowały paryską „Kulturę” było to w Kalifornii w San Francisco. Byli to żołnierze, poeci – generała Andersa: biograf Jan Kowalik, poeta Wiktor Londzin, poeta, fundator nagrody Pen Club w Warszawie Czesław Seifert, profesor, historyk, cicho ciemny kurier, Lwowiak Jerzy Lerski, czy przedwojenny działacz śląski Wilhelm Wolny. Z tymi ludzi się przyjaźniłem z nimi o najnowszych numerach pisma rozmawiałem. Oni stracili ojczyznę po II wojnie światowej, starsze pokolenie, rówieśnicy moich rodziców, które też straciło swoją małą ojczyznę na rzecz Ziem Odzyskanych. Pismo było sprzedawane w księgarni „Slavic Bookstore” u państwa Szwede w Palo Alto na pięknie brzmiącej nazwie ulicy hiszpańskiej, El Camimo Real. Czytelnikiem i prenumeratorem pisma był też Czesław Miłosz, który żołnierzem nie był, ale wiele pomógł miesięcznikowi a i on wiele pomógł poecie. To Miłosz wysyłał moje wiersze do Reaktora z prośbą o ich publikacje. Ślady tej korespondencji można znaleźć w listach pomiędzy tymi dwoma wielkimi Polakami wydanym w ramach „Archiwum Kultury”.
W polskim milionowym Chicago , w którym praktycznie nikt nie czekał na następny „utęskniony” numer „Kultury” i wybitni publicyści miesięcznika byli prezesom setek organizacji polonijnych tak samo obojętni jak fabryki grzebieni dla łysych. W mieście w którym mieszkałem przez 25 lat, czyli przez ćwierć wieku, niestety nikogo nie poznałem, kto by regularnie czytał pismo wydawane pod Paryżem. Był tutaj autor „Czerwonych maków” Feliks Konarski, – który w latach 60, z Londynie przybył do Chicago, – czyli sławny Ref Renem o interesował się tym o czym jest najnowszy numer „Kultury” . Wiem, że była sprzedawana w księgarni państwa Edwarda i Miry Puacz „Polonia” na ulicy o indiańskiej nazwie Milwaukee. Nie pamiętam ile zamawiała egzemplarzy dla milionowej Polonii, może 5 albo 10, na pewno więcej nie udało jej się sprzedać w jednym miesiącu.
Można powiedzieć za Grochowską:
Totalnych zwycięstw nie ma. Przestrzegają więc, by nie robić z Giedroycia proroka. Nie znajdzie się u niego odpowiedzi na wszystkie pytani współczesności. Jego przesłanie nie jest ani dogmatem, ani sztywnym zadaniem matematycznym. Bo świat jest płynny. (573).
On Giedroyc – jak pisze Grochowska – nie doznał koszmaru okupacji, był żołnierzem dziennikarzem i walczył z hitleryzmem a nie z Niemcami, chciał widzieć Polskę w powojennej Europie wolna od kompleksu ofiary. (105/106). Dzisiaj, gdy piszę te słowa, za trzy dni 16 lutego ma nastąpić domniemamy się atak stutysięcznej armii rosyjskiej na Ukrainę, której tyle życia i uwagi poświęcił Redaktor. Jakby on na te wydarzenia zareagował, co by zrobił, co by napisał lub poszukał „odpowiednie pióro”, a by zajęło stanowisko w tej sprawie? Dyskusje nad sytuacje w Europie Wschodniej trwają od kilku miesięcy, najbogatszy człowiek świata Putin rządzący największym krajem świata z największa armią świata chce ukarać Ukrainę i świat zachodni za rozpad ZSRR, za NATO, za swoje rosyjskie kompleksy, za to, że Rosjanie żyją poniżej i to dużo poniżej standardów europejskich, za to wszystko, że inni mogą lub potrafią myśleć inaczej niż on, jest już dla niego groźny, że nie potrafią żyć w świecie bez wojen i zniewolenia innych, mniejszych i słabszych od siebie. Dlatego książka Magdaleny Grochowskiej o Jerzym Giedroyciu, Norwidzie naszych czasów, jest jak najbardziej aktualna i warta przeczytania – można powiedzieć – jak nigdy dotąd.
Świdnica, luty 14, 2022r.
Źródła; Wszystkie zdjęcia i cytaty pochodzą z książki Magdaleny Grochowskiej pt. Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu. Świat Książki, stron 685. Warszaw 2009.