DARIUSZ PAWLICKI – O PISANIU NIE DO SZUFLADY

0
331
Fot. Dariusz Pawlicki

Powody pisania.

      Gustaw Herling-Grudziński w Najkrótszym przewodniku po sobie samym wypowiedział i taki oto pogląd:
           „Bardzo bym chciał, żeby coś po mnie pozostało, ale piszę wyłącznie dla siebie. Piszę bo mi to sprawia przyjemność”.

      Domyślamy się, rzecz jasna, że autor bardzo interesującego (pogląd podzielany przez bardzo wielu) Dziennika pisanego nocą nie miał na myśli przyjemności wynikającej z przesuwania po papierze stalówki wiecznego pióra bądź uderzania w klawiaturę maszyny do pisania. Ale, że chodziło mu o przyjemność wynikającą z poruszania w tekstach interesujących go tematów, dawania wyrazu swoim przekonaniom, upodobaniom, zamiłowaniom, także niechęciom.

      Tak, jak w przypadku wspomnianego eseisty, nowelisty, diarysty, powodem tego, że piszę, jest ogromna przyjemność, jaka temu towarzyszy. Choćby dlatego, że w taki właśnie sposób daję wyraz moim poglądom. Wspominam również miejsca, w których lubię przebywać, ludzi darzonych przeze mnie sympatią, twórców, których dzieła podziwiam, jak też owe dzieła. A o tym, jak bardzo pomocne może być pisanie w owym wspominaniu, przekonałem się, przynajmniej w dwójnasób, gdy przez kilka lat przebywałem daleko od kraju. Konkretne zakątki, jak też ludzie bardzo mi bliscy, byli mi wówczas niedostępni (w przypadku osób piszących, mogłem, na szczęście, sięgnąć po niektóre ich dzieła). Wtedy właśnie okazało się, że pisanie może być formą rekompensaty (w żadnym jednak razie, nie namiastką!). I to nie w myśl porzekadła: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Okazało się ono także, jeśli chodzi o mnie, nieporównywalnie lepsze w „komunikowaniu się” z tym, co ustawicznie tkwiło w myślach, od zdjęć bądź filmów wideo. Lepsze, gdyż jestem, i najpewniej pozostanę, człowiekiem słowa pisanego/drukowanego. W ten sposób bowiem wypowiadam się i, zdecydowanie najczęściej, zdobywam wiedzę o świecie.

      Wspominanie zdarzeń, albo ludzi, także tych, z którymi jakby zetknąłem się podczas lektur, bardzo często stanowi punkt wyjścia do snucia przeze mnie rozważań w esejach/szkicach na temat rozmaitych zjawisk, konkretnych osób, jak też człowieka, jako takiego. Oprócz pisania o sprawach mi bliskich, równie ważne jest jeszcze Coś… Nie piszę o przyszłości, o tym, jaka ona może być. To z tego powodu, że czas, który dopiero zaistnieje, niewiele mnie interesuje (niekiedy w tekstach napomykam jednak o moich marzeniach, które może kiedyś się spełnią). O wiele bardziej zajmuje mnie chwila obecna ‒ ustawicznie/niezmiennie stająca się przeszłością; szczególnie ta, która powiązana jest z przeszłością. Najlepiej, gdy stanowi sumę wielu uchwyconych/wyodrębnionych chwil wcześniejszych. Bo one właśnie, składając się na ową sumę, pokazują ewolucję pewnych zjawisk, także przedmiotów, instytucji, obyczajów itd. Tłumaczą czyjeś postępowanie, które, bez przedstawienia początku, jak też faz pośrednich, oceniane wyłącznie z pozycji „teraźniejszości”, mogłoby być niezrozumiałe, albo też niewłaściwie zinterpretowane.

      Może piszę o przeszłości, szczególnie tej, z którą jestem związany bezpośrednio bądź pośrednio, bo jest ona, w miarę już „oswojona”. Wiem, co mnie i innych w życiu spotkało. Przyszłość zaś, zwłaszcza ta odleglejsza niż jutro, jest wielką niewiadomą. I wiem na pewno jedno – jest w niej, gdzieś usytuowany mój koniec, jako takiego. Nie jest to jednak koniec eschatologiczny, więc mam nadzieję na Ciąg Dalszy! Można to też nazwać nadzieją na Więcej! Ale jak napomknąłem wcześniej, wybieganiem do przodu nie zaprzątam (raczej) swych myśli.

      Piszę o przeszłości również dlatego, i nie ma to związku już ze mną, aby przywracając ją, choćby na krótko teraźniejszości wręcz „dzisiejszości” (na czas czytania przez kogoś, na przykład, jakiegoś mojego eseju), reaktywować ją. Z tym, że w moim przypadku powracanie do przeszłości, stanowi w znacznej mierze próbę przeciwstawienia się postępującej desakralizacji. Przede wszystkim chodzi mi o usuwanie Boga/bogów, aniołów, diabłów z przestrzeni kulturowej. Podobną kwestią, choć o innym stopniu ważności, jest utrata przez rozmaite przedmioty i zjawiska ich symbolicznych znaczeń. W ten sposób, przykładowo, drzewo przestaje być atrybutem, między innymi, wzrostu, drabiny do nieba, osi świata. Natomiast jest już Jedynie i Wyłącznie wieloletnią rośliną dużych rozmiarów, z wyraźnie wykształconym pniem, który w pewnej wysokości nad ziemią rozgałęzia się tworząc koronę. To fakt, że jest piękną rośliną (uwielbiam drzewa), dostarczycielką drewna, ozdobą krajobrazu. Ale niczym więcej. A właśnie to „Coś więcej” staram się przywoływać na kartach moich, przynajmniej niektórych, szkiców i esejów. Tym samym, w miarę mych możliwości i umiejętności, przeciwstawiam się zdobywaniu coraz większych przestrzeni kulturowych przez scjentyzm, utylitaryzm, pragmatyzm, ateizm. Te kierunki/prądy sprawiają bowiem, że otaczający nas Świat, ta jego część, którą marksiści nazywają nadbudową, ubożeje/nijaczeje… Teraz też staram się przywołać owo „Coś więcej”, choć tekst ten, w swym założeniu, miał być poświęcony pisaniu, jako takiemu. Ale „korzenie każdej dziedziny sztuki (nie tylko teatru, jak powszechnie się zauważa) tkwią w świadomości religijnej oraz rytuale” – jak napisał Michał Fostowicz (Boska analogia. William Blake a sztuka starożytna).
 
      Dlaczego piszą inni? Niektórzy z tych samych powodów, jakie zostały powyżej zaprezentowane. Ciekawe uzasadnienie działalności pisarskiej, ale nie dotyczące (chyba) jego samego, podał Witold Gombrowicz w Dzienniku. Zresztą ta wypowiedź nie odnosi się wyłącznie do pisania. A brzmi tak:

           „Rabelais nie miał pojęcia o tym, czy jest «historyczny», czy «ponad historyczny». Nie zamierzał uprawiać «pisarstwa absolutnego» ani hołdować «czystej sztuce», ani też – na odwrót – wypowiadać swojej epoki, w ogóle nic nie zamierzał, ponieważ pisał, jak dziecko załatwia się pod krzakiem, aby sobie ulżyć. Uderzał w to, co go rozjuszało; zwalczał, co stawało mu na drodze; i pisał dla rozkoszy własnej i cudzej – pisał, co  mu podchodziło pod pióro”.

      W definicji źródeł pisarstwa Rebelais’go, którą sformułował Gombrowicz (ciekawe co na ten temat miałby do powiedzenia „definiowany”) zwracają moją uwagę dwa wyrażenia: „uderzał w to, co go rozjuszało” i „pisał dla rozkoszy własnej i cudzej”. W przytoczonej na samym wstępie wypowiedzi, autor Dziennika pisanego nocą, na temat pobudek swego pisarstwa, nie napomknął o Rabelais’sowym rozjuszeniu. A właśnie takie spotęgowane emocje mogły go skłonić do napisania Innego świata. Choćby z tego względu, że on, który przeżył cudem gułag, przebywając na Zachodzie słyszał wielokrotnie słowa zachwytu na temat radzieckiej rzeczywistości. Natomiast „rozkosz własna” jest przyjemnością. I to zwielokrotnioną. To znaczy tym, o czym wspomniał Gustaw Herling-Grudziński.

      Nie podpisałbym się pod następującym poglądem wyrażonym przez Claude’a-Edmunde’a Magny’ego* (przytaczam go jednak, jako ciekawostkę):

           „Nikt nie może pisać, jeśli nie ma czystego serca, to znaczy jeśli niewystarczająco odrzucił siebie…” (cytat przytoczony przez Paula Ricœura w Żyć aż do śmierci).

      No bo nie wiem dlaczego, ktoś miałby pisać tylko wtedy, gdyby „odrzucił siebie”, uzyskując w ten sposób, jak rozumiem wypowiedź Magny’ego, stan obiektywności. Czy byłaby to jeszcze literatura/literatura piękna? Przecież literatura, to nie nauka. A subiektywność, wręcz nadsubiektywność, jest wpisana w tekst literacki. Trudno mi więc wyobrazić sobie eseistę bądź poetę, który przystępując do pisania odrzuciłby swoje poglądy, emocje… To w znacznym stopniu właśnie z nich powstaje literatura. One są również jej przyprawami (ich nadmiar może rodzić problemy, ale od czego jest forma). William Wordsworth napisał na ten temat jednoznacznie:

           „Poezja jest spontanicznym wylewem silnych uczuć”.

      Jeśli zaś chodzi o nieczyste serce wspomniane przez Magny’ego, to jestem zdania, że jego posiadacz może mieć niejednokrotnie ciekawsze przesłania/spostrzeżenia niż autor, którego serce jest czyste (jeśli takowy w ogóle istnieje). To znaczy jeśli wystarczająco „odrzucił siebie”.

      Z kolei Edgar Degas stwierdził, że „artysta powinien przystępować do dzieła w takim samym stanie ducha, w jakim przestępca popełnia swój czyn”. Najpewniej nie miał jednak na myśli przestępcy reprezentującego typ tzw. zimnego drania. Ale o ile w przypadku kryminalisty emocje, uczucia itd., nie tylko ich nadmiar, są kulą u nogi, to dla człowieka pióra, stanowią element jak najbardziej pożądany. W tym drugim przypadku mówimy o porywie twórczym, stanie napięcia ożywiającego umysł piszącego (ewentualnie malującego, komponującego), czyli o tym, co zwykło określać się jednym słowem: natchnienie. Ale utwór literacki, szczególnie jednak prozatorski, może powstać również na innej zasadzie. A mianowicie jako wynik pracowitego, codziennego, od godziny… do godziny… zaczerniania stronic, jak tę czynność nazywał Jerzy Stempowski. Przykładem takiego podejścia do pisarstwa może być Teodor Parnicki. W jego Dziennikach z lat osiemdziesiątych jest wiele tego przykładów. Mają one zresztą charakter, mniej lub bardziej, systematycznych sprawozdań z postępów nad powstawaniem kolejnych powieści. I tak pod datą: 18.VII 1980 r. znajduje się wpis następującej treści:

           „[…] w ciągu 3 miesięcy (od 18 IV do 18 VII) napisałem stron 2790, czyli wypada po 31 stron dziennie, a na ostatni jak dotąd miesiąc (od 18 VI do 18 VII) stron 2790-1800 ‒ 990, czyli po 33 strony dziennie”.

      Te zapiski-raporty były także wynikiem tego, że autor Aecjusza, ostatniego Rzymianina starał się nie sprzeniewierzyć zasadzie: nulla dies sine linea**. W jego przypadku można mówić wręcz o pisarskim obowiązku bądź „samoprzymusie”. Tym bardziej, że gdy nie pisał ‒ powodem mogło być ukończenie jednej książki, albo brak pomysłu na kolejną – nie mógł znaleźć dla siebie miejsca; sens jego życia stawał pod znakiem zapytania.

      Z podejściem do pisania reprezentowanym przez Teodora Parnickiego, to znaczy obowiązku wykonywania konkretnej pracy, tyle że w miejscu zamieszkania, koresponduje pogląd wyrażony przez Williama Hazlitta. Esej Rozmowy pisarzy rozpoczął on bowiem następująco:

           „Pisarz powinien pisać. Wszystko jedno – dobrze czy źle, mądrze czy głupio. Pisanie jest jego rzemiosłem”.

      Hazlitt traktował pisarstwo w kategoriach fachu, rzecz jasna wymagającego specjalnych umiejętności. Tak jak w epoce, w której żył, były one wymagane odnośnie, na przykład, powożenia dyliżansem.

      Zupełnie inne powody – inne niż dotąd wspomniane – stały za pisarstwem Williama Blake’a. Crabb Robinson, jego przyjaciel napisał na ten temat takie oto zdanie:

           „Powiedział mi wczoraj, że kiedy pisze, zwraca się wyłącznie do duchów; widzi słowa unoszące się po pokoju, w chwili gdy umieszcza je na papierze, zostają opublikowane”.

      Hazlitt był nieodrodnym synem Oświecenia, któremu to prądowi społeczno-kulturalnemu, tak wiele miał do zarzucenia Blake, artysta i poeta, a także mistyk i wizjoner. On widział nie tylko duchy, ale i anioły w swoim otoczeniu. Na kartach jego utworów pojawiają się one, i nie tylko one, często. Zaś Hazlitt nie wspomina choćby o muzie, która zwracałyby na niego uwagę, wspierała go. Nie napomyka zarówno, że widział ją, jak też, że, choćby, zdawał sobie sprawę z jej obecności za sprawą natchnienia, które towarzyszyło jemu podczas pisania tego czy innego eseju. Z tym, że bogini eseistyki nie istnieje. Ale pod swe skrzydła twórczość eseistyczną i eseistów mogłaby przyjąć Kalliope (czy by jednak chciała?), opiekunka poezji epickiej. W razie czego w grę wchodzą jeszcze Euterpe – opiekunka poezji lirycznej i Melpomene  – tragedii.

O sprawności pisarskiej/perfekcjonizmie pisarskim

      Niejednokrotnie pisaniu nie towarzyszy jednak uczucie przyjemności. Piszącemu przychodzi niekiedy zmagać się bowiem z wewnętrzną niechęcią ku temu. Szczególnie wtedy, gdy pojawiają się problemy z wyrażeniem najwłaściwszymi słowami powstałej wizji. A jeśli nawet dosyć sprawnie zostanie zrealizowany jakiś pisarski zamysł, problemy mogą pojawić się jednak przy cyzelowaniu. Sprawność warsztatowa może twórcze problemy znacznie złagodzić. Gorzej jeżeli tej sprawności piszący (jeszcze) nie osiągnął. Robienie autoadiustacji (o korekcie nie wspominając), może zresztą nie mieć końca. I to bez względu na to, jakimi zdolnościami literackimi ktoś dysponuje. Nadzieja na uczynienie tekstu doskonałym, może bowiem nie zostać nigdy spełniona.

      O stronie technicznej utworów/sprawności pisarskiej ich autorów, ale nie tylko o tym, Wolfgang Pauli wyraził się tak:

           „Nie mam nic przeciw temu, że wolno myślisz. Przeszkadza mi natomiast, że publikujesz szybciej niż jesteś w stanie pomyśleć”.

      Natomiast Jorge Luis Borges w tekście Credo poety, ujął to następująco:

           „Człowiek czyta to, co chce – nie pisze jednak tego, co chciałby napisać, lecz to jedynie, co napisać potrafi”.

O czym pisać/co pisać.

      W Medyce Zofia Starowieyska-Morstinowa stwierdziła, że „opowiadać można tylko o tym, co było. Trudniej opowiada się o tym, co jest w tej chwili, gdyż nie zna się końca”. Ze zrozumiałych powodów nie wspomina o przyszłości. Na jej temat można bowiem snuć jedynie wyobrażenia. Ale po co to czynić, skoro rzeczywistość jest tak interesująca, a przeszłość w niej się zawiera/współtworzy ją.
      Na temat materii pisarskiej Stanisław Brzozowski wyraził się niezmiernie lakonicznie, a przy tym dobitnie i jednoznacznie:
           „Co nie jest biografią, nie istnieje”.
                                                                             
Czym winna być literatura, jakie wymogi (artystyczne) spełniać, co powinno budzić zainteresowanie prozaików/poetów.

      Na powyższe tematy wypowiedziano i takie poglądy (jeśli występuje w nich wyraz „sztuka”, śmiało można zastąpić go terminem „literatura”):

      Sándor Márai w Dzienniku:

           „W literaturze nie ma demokracji. Są tylko soliści. Pisarz, który przyłącza się do chóru, doświadcza, że jego głosu nie słychać wśród głosów innych”.

      Constantin Noica (wypowiedź przytoczona w Dzienniku z Păltinişu Gabriela Liiceanu):
           „Na Sądzie Ostatecznym człowiek musi powiedzieć, co zrobił – nie ile
            książek napisał, ale co w nich napisał”.
      Andrzej Kijowski w Dzienniku:
           „Coś, co powstaje z przymusu, z nudy, nie może być sztuką”.
      Stefan Kisielewski w Dziennikach:
           „Nie wierzę w dzieło, które nie wymaga wysiłku technicznego,
            przezwyciężenia oporu materii, a jest tylko czystą koncepcją. To łatwizna,
            unik, nieporozumienie”.
      Stanisław Lem w Świecie na krawędzi:
           „Zatarcie granicy pomiędzy dziełem sztuki a śmieciem po prostu,
            pomiędzy kunsztem a bylejakością zdaje mi się jednym z głównych
            znamion naszej epoki”.
      Thomas Merton w Znaku Jonasza:
           „Ludzie, którym zbyt spieszno do druku, często piszą, nie dlatego, że mają
            coś do powiedzenia, tylko ponieważ myślą, że to, co piszą jest bardzo
            ważne. Waga samego przedmiotu nie znaczy koniecznie, że to, co ty na
            ten temat napisałeś, jest ważne”.

Kreowanie literackich wielkości, perspektywy rozwoju literatury.

      Franco Volpi zauważył, że „literatura ginie, nie dlatego, że nikt już nie pisze, ale przeciwnie – że piszą wszyscy”. Wielokrotnie zwracano uwagę, że problemem tej czy innej literatury (naprawdę nie ważne jakiej konkretnie, problem dotyczy bowiem najpewniej każdej) jest wyławianie z morza powstających utworów (zarówno tych, jakie zyskują postać książki, jak również publikowanych w czasopismach), takich, które nie tylko z powodów literackich, zasługują na szczególną uwagę. A wśród tych innych względów powinno znaleźć się spoglądanie z innej pozycji/perspektywy na znane tematy, poruszanie – dotąd nie zauważanych.

      O czynnikach pozaliterackich mających bardzo często wpływ na sukces jakieś książki, pisali następująco tacy oto pisarze:

      Stanisław Vincenz w O książkach i czytaniu:

           „Reklama nowości jako czegoś bezwzględnie wartościowego jest ogłuszającą fanfarą, jest sypaniem piasku w oczy”.

      Claudio Magris w Mikrokosmosach:

           „Sukces zależy […] nie tyle od wartości dzieła, ile od jego zdolności stania się przedmiotem intelektualnej konsumpcji, łatwo wpadającą w ucho formułą”.
     
      Kiedy połowy na Morzu Literackim nie spełniają swej roli, to znaczy, gdy inne niż merytoryczne czynniki (np. handlowe, towarzyskie) decydują o stawianiu na piedestale tego pisarza czy tej pisarki, z literaturą dzieje się to, co Gabriel Liiceanu we wspomnianym Dzienniku z Păltinişu, tak opisał (miał wprawdzie na uwadze ogólnie kulturę, ale współtworzy ją literatura):

           „Podobnie jak przyroda choruje, gdy nie może samodzielnie uporać się z padliną, tak też w świecie kultury patologia wybucha wskutek zahamowania z zewnątrz funkcji usuwania bądź resorbowania «padliny» kulturalnej, tj. pseudowartości. Taka kultura staje się czymś w rodzaju zarażonego organizmu, w którym to, co chore i zgniłe, eliminuje to, co jest autentyczną wartością”.

      O tym, co poprzedza lub towarzyszy kreowaniu wielkości pisarskich, na przykład, pisali:
      Sandor Maraiw Dzienniku:

           „Literatura światowa – podobnie jak Kościół – nie spieszy się z beatyfikacją. Sława, gloria świętości jarzy się przez jakiś czas wokół głowy kandydata, po czym blednie”.

      Witold Gombrowicz w Dzienniku:

           „Sztuka jest arystokratyczna do szpiku kości, jak książę krwi. Jest zaprzeczeniem równości i uwielbieniem wyższości. Jest sprawą talentu, czy nawet geniuszu, czyli nadrzędności, wybitności, jedyności, jest także surowym hierarchizowaniem wartości, okrucieństwa w stosunku do tego, co pospolite, wybieraniem i doskonaleniem tego, co rzadkie, niezastąpione”.

      Ernst Jüngerw Promieniowaniach:

           „Dzieła zawsze potrzebują trochę czasu, nim przemijalność wywietrzeje.
            One też mają swój czyściec”.

Poczucie pisarskiej przyzwoitości i zadania literatury.

      Dali im, przykładowo, wyraz:

      Jan Józef Szczepańskiw Dzienniku (i w życiu):

           „Być naprawdę pisarzem – to móc nie wydawać, jeśli okoliczności są przeciwne temu, co ma się do powiedzenia, ale niezłomnie wierzyć, że to powiedziane być musi”.

      Pewien radziecki zbuntowany literat (wspomina o nim Stefan Kisielewski w Dziennikach): 

           „Mamy obowiązek umierać za ojczyznę, ale nie mamy obowiązku kłamać”.

      Albert Camus:

           „Pisarz nie może służyć tym, którzy tworzą historię; służy tym, którzy jej doświadczają”.

Jak pisać

      Przywoływany już w tym eseju William Blake uważał, że poetów (pewnie w ogóle pisarzy) obowiązuje kanon nakazujący ścisłość w przekazywaniu treści. Mając na uwadze ów kanon, tak pisał na ten temat:

           „[…] poezja nie dopuszcza, by jedna litera była bez znaczenia […]”.   Natomiast Robert Frost wyraził się następująco:

           „Poeta nie powinien mówić rzeczy oczywistych, lecz to, co powie, musi być jasne”.
      Zaś Antoni Czechow tak:

           „Sztuka pisania, to sztuka skracania”.

Zakończenie
     
Za rodzaj takowego niech posłuży taka oto uwaga uczyniona przez Alfonso Reyesa:

           „Publikujemy, żeby nie strawić całego życia na poprawianiu brudnopisów”.
      Właśnie.

*

      Przywołałem powyższe wypowiedzi przede wszystkim dlatego, że zgadzam się z nimi (wyjątek jest tylko jeden). A kiedy zacząłem pisać (nie ten szkic, ale tak w ogóle…) one wszystkie były już sformułowane. Choć znaczna część spośród nich została zapomniana. Teraz przypominam je, aby prawie we wszystkich ich autorach zyskać sojuszników. Może chwilowych – chwilowych, gdyż jedynie na czas zaznajamiania się z powyższymi sentencjami – ale jednak…

_____________________ 
   * Pseudonim Edmonde Vinel. 
 ** Nulla dies sine linea (łac.) – „ani dnia bez kreski (tj. bez posunięcia choć odrobinę naprzód
     pracy twórczej)”.

Reklama