Michał Piętniewicz – Święty z Krakowa. O książce „Poznawanie Kępińskiego. Biografia psychiatry” Anny Matei

2
545
Michał Piętniewicz

[Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019].

     Książka Anny Matei, pt. „Poznawanie Kępińskiego” to porządne kompendium wiedzy o tym najwybitniejszym, powojennym, polskim psychiatrze.

Z rozmachem przedstawiona jest biografia przyszłego profesora psychiatrii Kliniki Psychiatrycznej przy ulicy Kopernika 21, począwszy od jego dojrzewania w domu rodziców, przez szkołę, studia, pobyt w obozie Miranda de Ebro w Hiszpanii,  nieudaną karierę lotnika RAF – u i dalsze studia medyczne w Edynburgu.  Kępiński zostaje przedstawiony słusznie i wnikliwie: jako jednocześnie człowiek wrażliwy i silny.
Wrażliwy, bo ze względu na pobicie przez narodowców na początku studiów medycznych, mógł przeżyć coś w rodzaju epizodu psychotycznego, co potem może było kluczem do wybrania przez niego specjalności psychiatrycznej i niebywałego zrozumienia dla tego, czym jest choroba psychiczna, czym np. jest schizofrenia. Silny, ponieważ przetrwał obóz, gdzie warunki do życia może nie były tak drastyczne jak w obozach nazistowskich, ale pozostawały jednak warunkami obozowymi, w których Kępiński, jako więzień, doświadczył zresztą kolejnego pobicia i pobytu w karcerze.

    Książki, dzięki którym stał się słynny na całą Polskę i szerzej, pisał przykuty do szpitalnego łózka, kiedy zdiagnozowano u niego nowotwór złośliwy, szpiczaka.
Budził się o trzeciej w nocy i w wydzielonym specjalnie dla niego pokoiku, pisał od 3 rano „Schizofrenię”, książkę, która po jego śmierci zrobiła niebywałą karierę.

Wydawnictwa naukowe narzekały na jego sposób pisania i odrzucały kolejne książki, w tym m.in. podręcznik psychiatrii, argumentując, że styl pisania Kępińskiego jest nazbyt eseistyczny i zanadto subiektywny, brakuje w nim odpowiednich norm, które mogłyby zostać uznane za naukowe.
     Za swojego życia nie doczekał się de facto wydania ani jednej swojej książki.

Zaczął żyć pośmiertnie dzięki nim i żyje do dzisiaj.
Jako docent, adiunkt, a na cztery tygodnie przed śmiercią, już kierownik Kliniki Psychiatrycznej przy ul. Kopernika 21, przed czym zresztą stanowczo się bronił, spędzał czas przede wszystkim na pracy.
Rozmawiał do późna z pacjentami, robił obchody lekarskie, prowadził badania naukowe, pisał doktorat o elektrowstrząsach, a potem przyszedł czas na habilitację o otępieniu organicznym.

     Z jego inicjatywy powstał również Klub Pacjenta, gdzie chorzy mogli przejąć wreszcie inicjatywę i nie rozmawiać jedynie o swoich chorobach, ale również zainteresowaniach, pasjach, swojej pracy, którą wykonywali przed przybyciem do szpitala.
To docent Kępiński zaprosił artystów Piwnicy pod Baranami do Klubu Pacjenta.
Koncert był wydarzeniem, mającym charakter nie tylko artystyczny, ale również głęboko terapeutyczny.

     Autorka biografii zwraca również uwagę na pewne sprawy niemal „sensacyjne”, jak zażywanie, w celach badawczych LSD przez Kępińskiego i podawanie nawet tego środka pacjentom w celu przyspieszenia remisji.
Po nieudanych próbach zaprzestano jednak tego procederu, stan pacjentów zdecydowanie bowiem pogorszył się, a eksperyment testowany również m.in. na artystach i pisarzach związanych z Piwnicą pod Baranami, jak np. na Janie Guntherze, prawie okazał się katastrofalnym fiaskiem – Jan Gunther o mało co, a już nie wynurzyłby się na powierzchnię realności, porwany przez mroki halucynacji, wywołane przez ten wspomniany środek psychoaktywny.

     Biografia Kępińskiego napisana jest nie tylko rzetelnie, ale również z pasją.

Przybliża postać wybitnego psychiatry w sposób niemal literacki.
Zwraca uwagę m.in. na fakt, że przyszły profesor nigdy nie przestawał się uczyć – nawet, a zwłaszcza może należałoby powiedzieć, w obozie Miranda de Ebro, gdzie, jak przyznaje w listach do rodziny, miał sporo wolnego czasu.

Uzupełniał więc wiedzę, nabytą przed wojną na Uniwersytecie Jagiellońskim, prosząc rodziców o przysłanie mu podręczników medycznych, lub samemu czytając je w języku angielskim, co było trudnym i mozolnym zajęciem.

      Kępiński nie miał łatwego życia. Rozłąka z rodzicami wskutek zawieruchy wojennej, śmierć ojca, którego nawet nie zdążył pożegnać.
Był jakby męczennikiem, czy nawet świętym za życia.
Cały poświęcał się dla swoich pacjentów, niekiedy dawał im swoje pieniądze, kiedy byli bez grosza, zapraszał nawet na Wigilię, do swoich zaprzyjaźnionych ciotek.

Osobiście nawet kiedyś umył ustęp w klinice, czym wprawił w niemałe zakłopotanie szpitalne salowe.

     Ważny był przede wszystkim dla niego pacjent i jego dobro.
Ważna była dla Kępińskiego historia danej, partykularnej choroby, którą badał niezwykle szczegółowo, wciąż narzekał, że diagnozy są za mało precyzyjne.

     Na narzekania studentów, że za długo pochyla się nad jednym przypadkiem, odpowiedział donośnym pytaniem: „człowiek wam się znudził?”.

     Jak przyznaje przywoływany w książce Jacek Bomba, psychiatra, który u Kępińskiego robił zresztą doktorat i to z dużymi problemami, był profesor z powołania antropologiem i filozofem, miał duszę humanisty, zatem decyzja o wybraniu specjalności psychiatrycznej musiała przyjść niejako naturalnie.

     Autorka plastycznie maluje sceny z życia swojego bohatera.
Stara się pisać o tym, co było ważne w tym życiu, co najważniejsze.
A najważniejsze było chyba poświęcenie.
Dla rodziny, choć nie miał dzieci, ale rozległych wujków, ciotki, kuzynów, a przede wszystkim żonę Jadwigę, z którą był do końca i którą do końca prawdziwie kochał.

Dla pacjentów, których przyjmował również w swoim prywatnym mieszkaniu.

Pacjenci go uwielbiali, tak jak zresztą współpracownicy i cała kadra, której był częścią i którą zarządzał. Kiedy ciężko chorował, odwiedzinom nie było końca, aż wreszcie musiano powiesić karteczkę na drzwiach, żeby odwiedzin zaprzestać.

Do końca pracował, do końca był aktywny i do końca nie narzekał na swój stan zdrowia, raz jedyny zwierzył się, że łamie go „depresyjka”.
Jednak dla odwiedzających go kolegów do końca pozostawał terapeutą – oni i ich historia byli ważniejsi aniżeli on, mimo że ciężko chorował i był w naprawdę kiepskim stanie.

     Pozostawił po sobie wielkie dzieło, które jest w Krakowie kontynuowane.
Psychiatrię humanistyczną o nacechowaniu aksjologicznym.
Pacjentów nigdy nie traktował li tylko jako chorych, zawsze powtarzał, że muszą powrócić do normalnego życia, że epizody psychotyczne mijają, ważna, najważniejsza była dla niego podmiotowość pacjenta, kim on jest naprawdę a nie kim stał się wskutek swojej choroby.
Choć sam nie doczekał się własnego potomstwa, był ojcem najliczniejszej chyba krakowskiej rodziny.

     Książkę Anny Matei pt. „Poznawanie Kępińskiego. Biografia psychiatry”, polecam wszystkim, bez względu na zawód i zainteresowania.
Jest to bowiem książka przede wszystkim o człowieku i dla człowieka, o wielkim człowieku, którą powinien przeczytać każdy, komu słowo „człowiek” nie brzmi obco i które go nigdy nie znudzi.   

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Zachęciłeś mnie, Michale. Miałam okazję wysłuchać nie tak dawno audycji radiowej, w której Anna Mateja, autorka biografii Kępińskiego promowała swoją książkę. Jej rozmowa z redaktorką była bardzo interesująca, podobnie jak Twoja wspaniała recenzja. W ogóle mam szczęście ostatnio do czytania b. dobrych książek biograficznych,więc z tego co piszesz, Kępiński dołącza do moich bohaterów: Marai Sandora, Wojciecha Kilara, Józefa Czapskiego, którzy swoją godną postawą w obliczu własnych chorób, nie stawiali siebie na pierwszym miejscu a starczą niedołężność przyjmowali z wielką i naturalną pokorą. Ich imponujące postawy wobec człowieka, wysoka kultura osobista, ogromna wiedza i dystans do własnych osiągnięć, stawia ich na piedestale człowieczeństwa.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko