Skoro już we wcześniejszym odcinku
moich wspomnień pisałem o Nowym Jorku i Chinach, to postanowiłem „pociągnąć”
ten temat. Zrobiłem więc sobie listę miast lub miejsc, w których byłem.
Oto one: Baden-Baden, Berlin,
Bolonia, Drohobycz, Ludwigsburg, Lwów, Moskwa, Norymberga, Nowy Jork,
Nowoczerkask, Palermo, Pekin, Praga, Rostów, Rzym, Staufen, Stuttgart, Stryj,
Sycylia, Syrakuzy, Szanghaj, Tadżykistan, Truskawiec, Wenecja, Wiedeń, Wilno i
chińskie Xi-An…
Pomyślicie sobie, że „światowego bywalca” tu odstawiam? Nonsens! Nie byłem we
Francji, w Skandynawii, w Hiszpanii, już nie mówiąc, że noga moja nie stanęła w
Ameryce Południowej, w Afryce ani na Madagaskarze i Bóg wie gdzie jeszcze.
Nigdy też nie byłem w Wielkiej Brytanii ani Londynie.
Bo ja w ogóle nie jestem typem
podróżnika. To moje podróżowanie zawsze związane było z pracą i życiem
literackim – wysyłano mnie lub zapraszano na różne zjazdy, sympozja, targi
książki itp., itd. Tylko w Nowym Jorku byłem prywatnie, o czym pisałem we
wcześniejszym odcinku moich wspomnień.
Przez jakiś czas byłem szefem
redakcji książek dla dzieci w Krajowej Agencji Wydawniczej. Wtedy właśnie
wysyłano mnie corocznie do Bolonii, gdzie do dzisiaj są największe europejskie
targi książek dla dzieci. Tam bywał często także Wojciech Żukrowski, z którym
byłem za pan brat. Przypomnijcie sobie, że jego Porwanie w Tiutiurlistanie to był hit nad hity pośród małych
czytelników.
Te wszystkie wystawy, targi,
zloty edytorskie to był po prostu pi-ar i marketing. Nie taki „na pokaz”, tylko
też mający wymiary handlowe. Kupowaliśmy i tłumaczyliśmy obce książki, ale też
książki naszych pisarzy były tłumaczone na inne języki. Nie wiem, jak obecnie
ten sektor wygląda, ale za czasów PRL-u kwitł.
Problem czytelnictwa jest
jednak skomplikowany. Owszem, na półkach księgarskich książek jest multum. Ale
prym wiodą romanse, kryminały i tzw. czytadła. Literatura piękna z tzw.
wysokiej półki nie sprzedaje się w stutysięcznych egzemplarzach. Ile dziś można
sprzedać Blaszanego bębenka Güntera Grassa lub Małej
Apokalipsy Tadeusza Konwickiego? Owszem, dobra poezja lub dobra proza nadal
się rodzą, jednak im więcej mamy młodych autorów, tym bardziej nawet ich dobre
książki nie mają takiego „kalibru”, jaki zachwycał nas do niedawna.
W Warszawie co roku w ogromnej
przestrzeni Stadionu Narodowego (tuż nad Wisłą) odbywają się Targi Książki,
chyba największe w Polsce. Tam zobaczycie, co minionego roku i jak wiele nowych
książek powstało. Tłumy są ogromne… A jednak te tłumy to głównie wydawcy i
czytelnicy, których może 10-15% jest owymi czytelnikami. Reszta populacji za
książkami nie goni.
Casus Olgi Tokarczuk –
Noblistki – zwrócił na siebie spore zainteresowanie, jednak pytam się: ile osób
przeczytało jej najbardziej znane i opasłe dzieło, czyli Księgi Jakubowe?
Telewizja pokonała
czytelnictwo? W jakiejś mierze tak. Ale chyba stało się także coś innego, a
mianowicie dawnymi czasy książki miały popyt, lecz z roku na rok ustępowały
innym potrzebom.
Jest źle, ale jeszcze
nie beznadziejnie. Jednak tzw. konsumpcjonizm bardziej się panoszy niż potrzeba
kultury.