Motto:
(…) ten kwiat między urwiskiem
istnienia i nicości
między zdradą i troską
między stanem królewskim
i wilgotnym łożem
(…) wianek mój rozmarynowy
na aureolę z mgieł nadrzecznych
na kolor chwili w moich oczach (…)
Wira Wowk, fragment wiersza „Wanda” z tomu „Kobiece maski” (1993)
Z okazji urodzin ukraińskiej poetki Wiry Wowk (1926-2022) wypadających 2 stycznia, zastanawiam się na temat przyjaźni literackiej między nami. Definicja „Słownika języka polskiego” podaje, że przyjaźń to „bliskie, serdeczne stosunki z kimś, oparte na wzajemnej życzliwości, szczerości, zaufaniu, możliwości liczenia na kogoś w każdej sytuacji”. Sądzę, że wiele elementów składowych tej definicji odnosi się do naszej przyjaźni. Wira Wowk, jako ukraińska poetka emigracyjna mieszkała w Rio de Janeiro, ale odległość między Lublinem, a Brazylią nie miała znaczenia. Ta odległość mierzona była w latach dziewięćdziesiątych tradycyjnymi listami, następnie pocztą elektroniczną oraz mailami. Myślę, że między nami istniała przyjaźń duchowa, tak jak ją wyznawał XII-wieczny reformator cysterski Elred z Rievaulx (1109–1167). Była to forma dialogu z perspektywą skierowaną na kontekst przyjaźni bezinteresownej.
Oznaką tej przyjaźni było darowanie dla mnie książek poetyckich z dedykacjami. Poetka wiedziała, że dedykacja w książce jest wyższą formą literackiego zaufania, który sprawi dla mnie radość i pozostanie ze mną na zawsze. Ja również nie pozostawałem dłużnikiem i przesyłałem swoje książki. Nasza przyjaźń weszła w głębszą fazę serdecznego zaufania, w której zacząłem pisać naukowe artykuły literaturoznawcze o poetce oraz tłumaczyć jej wiersze na język polski. Wira Wowk była wdzięczna za tłumaczenia, natomiast moją eseistykę o niej i artykuły naukowe widziała z własnej perspektywy. Jako profesor i wykładowca dwóch największych uniwersytetów brazylijskich w Rio de Janeiro Federalnego Uniwersytetu i Katolickiego Uniwersytetu św. Urszuli sama znała wartość dyskursu naukowego. Poetka wykładała także w Cabo Frio, gdzie miała w grupach studenckich kilku poetów, którzy wyrośli na wybitnych twórców brazylijskich. Organizując w swoim domu „Spotkania adwentowe”, formę rozmów intelektualnych przed Bożym Narodzeniem z zaprzyjaźnionymi profesorami uniwersyteckimi, zapraszała także poetów, dawnych studentów z Cabo Frio. Większość gości tych posiedzeniach to były znane profesorki. Gdy zapytałem o samą formułę spotkań, Wira Wowk napisała, że każde z nich miało swój temat, z którego wynikały dysputy naukowe, intelektualne i literackie. Przypominały one dawne formy bycia w filozofii kultury, pielęgnowane przez starożytne elity świata hellenistycznego. Ich upiększeniem było czytanie wierszy oraz poczęstunek adwentowy. Główną przystawką, był słodki deser z czekoladą i bakaliami opartymi na awokado (port. vitamina de abacate). Napisałem wówczas, że awokado ma polską nazwę, jako smaczliwka wdzięczna. Pani Wira odpisała, że ta nazwa jej się podoba, bo nazwa oficjalna w języku ukraińskim, jako awokado, jest zaczerpnięta z tradycji angielskiej. Druga nazwa ukraińska jako grusza aligatora, jest oznaką, pewnej tradycji oswajania dziewiczego świata przyrody przez ukraińską emigrację w Ameryce Południowej. Spotkań adwentowych było cztery i one ukazywały, że zebrani na nich goście wyczerpują zaplanowane do omówienia tematy, bo zbliża się Boże Narodzenie. Na spotkaniach bywali poeci brazylijscy i zapewne w ich świadomości rodziły się nowe strofy oraz zapamiętywała się atmosfera profesorskiej dysputy.
Wira Wowk posiadała gruntowne wykształcenie klasyczne zdobyte na Uniwersytetecie Eberharda Karola w Tybindze (niem. Eberhard Karls Universität Tübingen). W tym trudnym wojennym dla Niemiec czasie, bawarskie miasto Tübingen nie było zniszczone alianckimi nalotami dywanowymi. Ocalał częściowo z pożogi wojennej skład profesorski uniwersytetu. Stąd ciągnęli do niego studenci, również tacy jak Wira Wowk, której ojciec lekarz Ostap Selianski zginął w nalocie alianckim w Dreźnie 13–14 lutego 1945 roku przeprowadzonym przez lotnictwo brytyjskie (Royal Air Force) i amerykańskie (United States Army Air Forces). Studiując w Tybindze w latach (1945–1949), poetka zdobyła wykształcenie germanistyczne, wykorzystane następnie w nauczaniu języka niemieckiego i literatury w uniwersytetach brazylijskich. Dlatego w jej karierze tłumaczeniowej znalazły się utwory teologiczne, po części odpowiadające na problemy ówczesnego niemieckiego świata, tak czasów średniowiecza, jak reformacji. Klasyczne wykształcenie poetki, dało znak o sobie przy pisaniu tomu wierszy „Kobiece maski“ z 1993 roku, gdzie opisała szereg bohaterek lirycznych z kręgu świata germańskiego. Tłumacząc tom na język polski w 2014 roku niejednokrotnie pytałem autorkę o zawiłą symbolikę, którą musiała objaśniać. Było to pomocne dla mnie, by w tłumaczeniu wierszy, nie ulec skrótom myślowym. W tomie „Kobiece maski“ uwieczniona jest również dzielna polska bohaterka z nad Wisły. W wierszu „Wanda“ poetka opisuje losy legendarnej Wandy, którą ojciec król Krak chciał wydać za mąż za nielubianego księcia. W utworze tym, autorka nawiązała do zasłyszanej w czasie wojny w Krakowie legendy „O Wandzie, która nie chciała Niemca“ Mimo okupacji, miała okazję zapoznać się z historią miasta. Ja nawet dodałem w rozmowie, że to za sprawą Kraka, historyczny gród nad Wisłą, utracił ostatniego smoka, który mieszkał w Smoczej Jamie pod Wawelem. Po ukazaniu się tłumaczenia „Kobiecych masek“, zaczęto pisać o polskich motywach w twórczości Wiry Wowk. To było dla autorki przyjemnym zaskoczeniem i powiedziała, że nie myślała o dyskursie literaturoznawczym związanym z jednym utworem.
Promocja tłumaczenia „Kobiecych masek“ odbyła sie w Muzeum Narodowym Literatury Ukrainy w Kijowie. Wówczas pojechałem do Kijowa, pociągiem relacji Warszawa Zachodnia – Lublin – Kijów, a Wira Wowk przyleciała z Rio de Janeiro przez Lizbonę i Paryż, na kijowskie lotnisko Boryspol. Przybyła z nią także autorka okładki tomu, ukraińska malarka emigracyjna ze Szwajcarii Zoja Lisowska de Nyżankiwska. Obie panie zatrzymały się w hoteliku na Padole w Kijowie i pani Wira nie mogła otrząsnąć się z długiej podróży. Prezentacja tomu była udana, ale na samym początku, chciałbym zwrócić uwagę, na świetną kreację poetki. Był to zestaw ubioru połączonego ze smakiem ukraińsko-brazylijskim, gdzie dominowały zdecydowane kolory z dyskretnymi dodatkami srebra, dającego dobre efekty wizualne i estetyczne. Kuratorem prezentacji tomu była kustosz muzeum pani Ołena Krukiwska i tutaj muszę powiedzieć, że na mnie spadło prowadzenie prezentacji. Siedzieliśmy więc z poetką i autorką okładki przy okrągłym zabytkowym stoliku, a na nim leżał tom „Kobiece maski“. To była czynność stresująca, bo zauważyłem, że na sali są wybitni poeci ukraińscy, pracownicy uniwersytetcy, redaktorzy gazet i miesięczników literackich. Przybył na spotkanie poeta Bohdan Bojczuk, mieszkajacy już wówczas w Kijowie, współorganizator w 1959 roku w Nowym Jorku nieformalnej organizacji poetyckiej „Grupy Nowojorskiej“ do której należała także Wira Wowk. Nie sądziłem, że na prezentację przybędzie wołyńska poetka i tłumaczka z Łucka Ołena Krysztalska, zaprzyjaźniona z prezesem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich z Lublina Zbigniewem Frączkiem. Wreszcie, że jest na sali, moja ulubiona poetka Sofija Majdańska, której wiersze tłumaczyłem dla lubelskich „Kresów“ na początku lat dziewięćdziesiątych. Nie obyło się więc od powitań, a następnie zabierania głosu przez uczestników wieczoru poetyckiego. Po części oficjalnej, do poetki ustawiła się długa kolejka po autograf. Zaczęto jej wręczać kwiaty i podarunki książkowe. Zostaliśmy zasłonięci rosnącym stosikiem tomów poetyckich i róż na naszym zabytkowym stoliku. Otwarła się wówczas, nieznana na codzień, wdzięczność ludzi za obecność wielkiej poetki i pisarki wśród nich. Przeżyłem kiedyś ten stan, na moim wieczorze autorskim promującym mój tom poetycki „Uciekające pejzaże“. W ferworze nie stanąłem do pamiątkowej fotografii z Wirą Wowk i kijowskimi badaczkami jej twórczości, poetkami Nadiją Hawryluk i Julią Hryhorczuk z Narodowej Akademii Nauk. Ta prezentacja uświadomiła mi, że słowo poetyckie posiada wielką moc i potrafi sakralizować ludzkie emocje, że wyzwala dobroć i nadaje sens uczuciom. Po prezentacji tomu, nie miałem okazji do prywatnego spotkania z Wirą Wowk. Ale po powrocie do Rio de Janeiro, poetka napisała do mnie list, gdzie podzieliła się swoimi wrażeniami z pobytu w Kijowie. Poprosiła mnie, by wysłać tom tłumaczeniowy „Kobiecych masek“, jej rodzinie ze strony mamy mieszkającej na Śląsku i ze strony ojca z Jeleniej Góry i niemieckiego miasta Bohum. Jak się okazało, rodzina ta, jak i jej ojciec Ostap Selianski, dziedziczyli fach lekarzy. Tutaj warto nadmienić, że Wira Wowk pochodziła z zasłużonego rodu lekarzy i księży. Jej dziadkowie byli duchownymi greckokatolickimi i w okresie ukraińskiego odrodzenia narodowego na przełomie XIX i XX wieku, zajmowali się nie tylko duszpasterstwem, ala także pracą u podstaw. Pani Wira pisała, że sceptycznie byli nastawieni do wierzeń ludowych w siły nadprzyrodzone i walczyli z jasnowidztwem huculskich molfarów. Natomiast jej ojciec, mający prywatny gabinet lekarski w Kutach na Huculszczyźnie potrafił leczyć ludzi za darmo. Uwidoczniła się wówczas etyka lekarska, która przerastała ustalone zasady. Mama poetki, jako nauczycielka, miała nowoczesne poglądy pedagogiczne, widziała bowiem w dzieciach początkowych klas, wielki potencjał przyszłościowy. Miała wykształcenie archeologa, ale los sprawił, że nie pracowała w swoim zawodzie. Sądzę, że Wira Wowk była także filantropką. Porywała ją niezłomna praca dla dobra literatury. Uwidoczniała się ona w formie tłumaczeń na język portugalski ukraińskiej poezji jej epoki, poetów lat sześćdziesiątych, dysydentów ukraińskich oraz autorów „Grupy Nowojorskiej“. Czyniła to bezinteresownie, czasami „za dziękuję“, czy inny gest wdzięczności. Stąd moją propozycję tłumaczeń jej wierszy serdecznie przyjmowała. Znając dobrze język polski ze szkoły powszechnej w Kutach, nawet potrafiła zaproponować jakieś zmiany. Zgadzałem się na jej propozycje, bo język polski, zbyt mocno poddany normom współczesności, zostawił poza sobą przedwojenną polszczyznę, którą znała poetka.
Wira Wowk żyła w różnych kręgach cywilizacyjnych. Najważniejsze dla niej było środowisko ukraińskie, chociaż w jej życiu były kręgi które ją dominowały. To był krąg kultury niemieckiej i brazylijskiej – faktycznie związanej z silnym biopolem chrześcijańskim, podobnym do ukraińskiego, bo przecież poetka wychowywała się w rodzinie związanej z cerkwią greckokatolicką. Zatem czerpiąc z wielu źródeł, zachowała swoją ukraińską tożsamość i wzbogaciła kulturę ukraińską nowymi elementami ze świata. Dla mnie osobiście, jej wielkim wyzwaniem było tłumaczenie dramatów Federico Garcíi Lorci pod tytułem „Cztery dramaty“ (Федеріко Ґарсія Льорка: «Чотири драми», Monachium 1974) oraz autorstwo kilku antologii tłumaczeniowych. Wśród nich poczesne miejsce zajmują: „Antologia da Literatura Ucraniana“, (Rio de Janeiro 1959), „Girassol“ (Antologia da Moderna Poesia Ucraniana, Rio de Janeiro 1966)., „O Grupo de Poetas de Nova York (Antologia Lírica, Rio de Janeiro 2008 i „Sinos“ (Antologia da Poesia Ucraniana, Rio de Janeiro 2009). Wysiłek tłumaczeniowy autorki należałoby oceniać jako ważny, bo tłumacząc, rozwijała pojęcie Ukrainy wśród obcych i jej przekłady stawały się częścią składową danej kultury. Mam na myśli tłumaczenia na język portugalski oraz niemiecki ukraińskiej poezji z epoki w której żyła. W tym wypadku występowała w obronie języka ukraińskiego, poddanego w drugiej połowie XX wieku bezwzględnej rusyfikacji.
Przesłaniem poetyckim Wiry Wowk była maksyma patrzenia na świat oczyma optymistki. A przecież poetka przeżyła wojenne kataklizmy dziejowe wraz ze stratą ojca w Dreźnie po nalocie dywanowym, który spopielił miasto. Sama poetka, jakimś cudem dotarła i schroniła się w rozległym drezdeńskim parku Großer Garten. Pisze o tym w swojej powieści pisarz Andrzej Chodacki „Doktor Seliański“ (Wrocław 2015). W 1949 roku doświadczyła uciążliwej wędrówki w ciasnej kajucie statku pasażerskiego z Francji do Brazylii. Jej wyjazd do Ameryki Południowej, był jednocześnie zapowiedzią powrotów w latch sześćdziesiątych do Europy. Oczywiście głównym celem powrotów była jej ukochana Ukraina, ale także podróże w wielkim formacie kulturowym po świecie. Zachowały się bowiem świetne fotografie poetki z malarką Zoją Lisowską, na tle piramid egipskich, w strojach beduinek arabskich. Zdradza je tylko makijaż i europejskie sandałki pełne pustynnego piasku.
Dla mnie, godnym podziwu jest fakt, że w latach dziewięćdziesiątych poetka odpowiedziała na mój list, przecież nie musiała i nawiązała ze mną zażyłą korespondencję literacką. Jeżeli coś napisałem niewłaściwego do Wiry Wowk, to myślę, że mi wybaczy, stojąc przed Majestatem Pańskim omyta hyzopem wieczności, bielszym nad śnieg. Do przyjaźni zaprosiła po 2010 roku przywoływane już poetki z Narodowej Akademii Nauk Ukrainy Nadiję Hawryluk i Julię Hryhorczuk – nawiasem mówiąc wielkie idealistki w świecie pełnym niespodzianek i pułapek. Wreszcie Wirę Bilewycz ze Lwowa u której lubiła zatrzymać się przy różnych okazjach i wspomnianego wyżej lekarza, poetę i świetnego pisarza Andrzeja Chodackiego. Ktoś może zapytać, czemu tak piszę. Odpowiedź nie będzie łatwa, dzieliła nas bowiem wielka różnica pokoleniowa, a jednak byliśmy jej bratnimi duszami. Niezapomniane spotkania w słowie, rozmowach, a także w listach z Wirą Wowk zachowuję w sercu.
Grudzień 2024