Uczymy się nie dla szkoły, lecz dla życia
(Non scholae, sed vitae discimus) Seneka.
ZDROWA NAUKA
„Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań – ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom”. Można by sądzić, że słowa te zostały wypowiedziane współcześnie jako przestroga przeciwko wyznawcom spiskowych teorii, dla których ważna jest nie nauka, lecz zmyślone opowieści. Otóż napisał je dwa tysiące lat temu św. Paweł w liście do swego ucznia, Tymoteusza (2 list do Tm 4, 3-4), przestrzegając go przed tymi wyznawcami Jezusa, którzy prawdę przedkładają nad egoistyczne cele, ściślej nad własne pożądliwości. Jakże trafne pozostają jego przewidywania także wobec tych, którzy podważają współcześnie kanony i zdobycze nauki.
Nadmieniłem o spiskowych teoriach, o których dużo się mówi i pisze. Profesorowie Cass Robert Sunstein i Adrian Varmuele z Uniwersytetu Harvarda w książce Teorie spiskowe (Conspiracy Theories, 2008) sformułowali definicję teorii spiskowej (nb. bardzo pojemną), która występuje wówczas „[…] jeśli wyjaśnia ona jakieś wydarzenie lub praktykę przez odwołanie się do intrygi zawiązanej przez ludzi posiadających znaczne wpływy, którzy starają się ukryć swoją rolę, przynajmniej do czasu zrealizowania swoich zamiarów”. Poza ogólnością sformułowania drugą jej cechą jest to, że nie przesądza, czy jest prawdziwa, czy fałszywa.
Dla mnie ważne są także przyczyny rodzenia się i funkcjonowania owych teorii. Niderlandzki profesorJan-Willem van Prooijen w książce Psychologia teorii spiskowych (2023) twierdzi, że jedną z nich jest ideologiczne i duchowe pragnienie ochrony własnej grupy przed inną grupą uważaną za wrogą. Wiara w spiskowe teorie jest dla ich wyznawców reakcją obronną na poczucie niepewności i lęku. Jednocześnie wyznawcy ci oskarżają grupy nie podzielające ich poglądów o występujące niekorzystne okoliczności, zdarzenia i zjawiska; ponadto mają oni tendencję do dostrzegania w przypadkowych zdarzeniach schematów i prawidłowości.
Poza wyżej wspomnianą przyczyną spiskowych teorii jest również ignorancja: pogarda dla nauki, niewiara w nią, jej lekceważenie, niewystarczająca wiedza lub słabe wykształcenie, słowem wszystko, co związane jest z edukacją. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie wykształcony lub niedouczony człowiek szybciej ulegnie naiwnym teoriom wyjaśniającym w sposób zero-jedynkowy procesy, zjawiska, stany i sytuacje które są trudne do wyjaśnienia w prostych słowach. Chciałoby się zawołać „Edukacja, głupcze!”, parafrazując hasło wyborcze Billa Clintona z 1992 roku „Gospodarka, głupcze”.
Jak wiemy z nauką i uczeniem się od lat w Polsce są kłopoty. W felietonie Człowiek, istota błądząca (pisarze.pl nr 565 z 23.07.2024) w akapicie W zasadzie to się nie uczyłem, tak mi wyszło… napisałem m.in.: „Nie rozumiem dlaczego w naszym społeczeństwie od pokoleń funkcjonuje takie właśnie podejście do uczenia się [jak w tytule]. Pamiętam podobne sytuacje w swojej szkole i na studiach, gdy koledzy (rzadziej koleżanki) mówili: „Nie uczyłem się, a dostałem piątkę”, „Przewertowałem tylko książkę i zdałem…”, „W ogóle nie zajrzałem do skryptu i udało mi się” (w domyśle: „…bo jestem taki zdolny, że wiedza sama wchodzi mi do głowy”). Takie wypowiedzi uczniów i studentów były zawsze powodem do dumy, zaś słuchający rówieśnicy z podziwem i uznaniem potakiwali ich autorowi. Pilne i systematyczne uczenie się to w wielu środowiskach sprawa wciąż wstydliwa. Rówieśnicy (mający wpływ na grupę) nazywają pogardliwie dobrze uczących się kolegów kujonami, kowalami lub dzięciołami. Rzecz ciekawa: wstydem nie jest chwalenie się, że się nie uczyło. Gdyby to była kokieteria…, lecz jest to obłuda. I styl życia preferujący fałsz. Zaryzykuję tezę, że nasze społeczeństwo nie osiągnie w wielu dziedzinach światowego poziomu, dopóki nie zerwie z przedstawionym powyżej, błędnym, podejściem do uczenia się”.
Tezie tej mogę nadać jeszcze dodatkową interpretację: każde społeczeństwo, które nie zerwie z przedstawionym tu błędnym podejściem do uczenia się, będzie zbyt łatwowiernie przyjmować szerzące się spiskowe teorie za jedynie słuszne i prawdziwe.
JAK SIĘ UCZYĆ
Truizmem jest, że uczącym się należy wskazać metodę, jak prawidłowo i efektywnie się uczyć. Wiadomo, że sposób uczenia się nie jest prosty. Metody w tym zakresie były i są różne. Sięgnę do przykładu sprawdzonego sposobu, który był zalecany sześćdziesiąt lat temu. W podręczniku do IV klasy szkoły podstawowej A czy znasz ty bracie młody (PZWS, 1964) w czytance Zbigniewa Przyrowskiego Sposób Walerki tytułowa bohaterka, która jest jedną z lepszych uczennic, lecz wcale nie odznacza się szczególnymi zdolnościami, wyjaśnia koleżankom i kolegom podejrzewającym ją o „kucie”, jak to się dzieje, że wszystko umie bardzo dobrze:
„- Odrabiam lekcje tego dnia, kiedy są zadane. Wtedy jest o wiele łatwiej, bo dobrze pamięta się to, o czym mówiło się na lekcji w klasie. Powtarzając lekcję na świeżo, od razu ją sobie zapamiętam. Gdybym odkładała odrabianie zadań, to bym na pewno zapomniała dużo z tego, co było w klasie, i potem straciłabym czas na przypominanie.
– Patrzcie ją! To ona ma swój sposób nauki! – wykrzyknął z uznaniem Rysiek”.
Nawiasem mówiąc tę metodę stosowałem w szkole podstawowej i średniej, wspomagany przez mamę, która zachęcała mnie, a czasem goniła do bieżącego odrabiania lekcji według zasady: „Najpierw obowiązek, potem przyjemność”.
W podręczniku do VI klasy (1972) w ćwiczeniu oznaczonym ikoną sowy („ćwiczenia dotyczące techniki pracy umysłowej”) znajduje się szczegółowy sposób uczenia się pod nazwą „Mój plan dnia”:
1. Plan dnia powinien przewidywać przynajmniej cztery rodzaje zajęć: naukę, pomoc rodzicom, zabawę (lub spacer) oraz czytanie książek, słuchanie radia, oglądanie audycji telewizyjnych, filmów i sztuk teatralnych.
2. Po przyjściu ze szkoły trzeba odpocząć mniej więcej godzinę, najlepiej na świeżym powietrzu.
3. Lekcje należy odrabiać zaczynając od najtrudniejszych. Należy pracować intensywnie, robiąc dwie dziesięciominutowe przerwy, aby czas przeznaczony na odrabianie lekcji nie przekraczał dwóch i pół godzin.
4. Do czytania książek, słuchania radia itp. należy przystępować po odrobieniu lekcji.
Gdyby wprowadzić te zalecenia do planu zajęć dla dzisiejszej młodzieży, zastanawiam się, czy wpatrywanie się w ekran komórki (ograniczone czasowo) można by zaliczyć do ostatniej pozycji punktu pierwszego, jako oglądanie audycji czy do punktu drugiego, jako odpoczynek?
Można też zastosować oryginalną metodę, którą zaproponował Andrzej Gronczewski w tekście Obszary niczyje (pisarze.pl 1.06.2021, nr 11/21 (483)): „Dorosłych traktować jak dzieci, dzieci zaś jak dorosłych. Dorosłych wytrącać ze stanu ich dorosłości, a dzieci „wzbijać” w dorosłość… – z dawna nawiedza mnie ta zdrożna, swoiście gombrowiczowska pokusa, która prowadzi do mieszania słów, stylów i porządków perswazji. Jeśli więc ucho dojrzałe zaryglowane bywa dla zdań solennie uczonych, to może nachyli się ku słowom świadomie naiwnym i żartobliwie dziecięcym? Prawdziwi mędrcy wiedzą – kosztowna to dla mnie wiedza – że nawet dziecku opowiadać można o triadzie Hegla, o pajęczynach ideowych Kanta. Władysław Tatarkiewicz – u kresu starości, gdy dawno już scalił swe monumentalne historie filozofii i estetyki, gdy uporał się z autobiograficznymi, zwięzłymi glosami – żywił jedno jeszcze marzenie. Chciał mianowicie napisać historię filozofii – dla dzieci. Chciał nakreślić dzieje myśli ludzkiej w taki sposób, aby stały się naoczne i zrozumiałe dla wszystkich, nawet dla siedmiolatka”.
Ostatnia uwaga co do metody uczenia się, a właściwie refleksja odnośnie do czytania lektur szkolnych, którą sformułował Tadeusz Żeleński-Boy w eseju Mickiewicz i my (1928): „Można by powiedzieć, że szkoła zbiera z grzędy literatury bukiet najwonniejszych kwiatów i skrapia je asafetydą nudy i przymusu. Iluż to dziesiątków lat nieraz potrzeba, aby odzyskać wrażliwość na utwór poetycki, który się kuło na pamięć, który się słyszało setki razy mechanicznie recytowany, przy którego „rozbiorze” ziewało się w letnie południe! Takie utwory, jak Farys, Reduta Ordona, Oda do młodości zostały pożarte przez molocha szkoły. Gdybyż ten upajający Farys był Artura Rimbaud, gdybyż się go czytało pod ławką!”
Mimo upływu niemal stu lat słowa te są wciąż aktualne. I aktualne pozostaje pytanie: co należy uczynić, aby szkoła całym swoim skostniałym aparatem nie odzierała z piękna i oryginalności wspaniałych utworów oraz nie zabijała entuzjazmu i wrażliwości uczniów. Prędzej czy później na to pytanie trzeba znaleźć odpowiedź, ponieważ „Jedną z najtrudniejszych rzeczy jest odzyskać ludzki stosunek do pisarzy i utworów, z którymi zetknęło się w szkole”. Bo „Klątwa dydaktyzmu ciąży na wszystkim, okrawa życie” – jak dalej napisał w tymże eseju Boy.
TERAZ – PÓŹNIEJ
Wczesnym popołudniem, kiedy dzieci wracają ze szkoły, przypadkowo szedłem osiedlową alejką. Wyprzedzając matkę i jej dziesięcio-, może jedenastoletnią córkę, usłyszałem:
– Musisz się dobrze uczyć, żeby być kimś.
Pomyślałem, że jest to stały motyw niemal wszystkich rodziców, nauczycieli, wychowawców, trenerów i przełożonych: „Ucz się, żebyś był kimś, żeby żyło ci się lepiej”, „Staraj się, żebyś nie musiał pracować łopatą, żebyś w życiu coś osiągnął”, „Trenuj, żebyś był w czołówce, żebyś zdobył medal”. Krótko mówiąc, aby coś osiągnąć trzeba się uczyć, ciężko pracować, być aktywnym, poświęcać się itp. w myśl powiedzenia: „Korzenie nauki są gorzkie, lecz jej owoce słodkie”. I tu jest haczyk, którego młody człowiek na pierwszy rzut oka nie dostrzega, haczyk rzadko sformułowany wprost, istniejący najczęściej w domyśle: owoce jako wynik nauki osiągniesz nie teraz, lecz w przyszłości, nie od razu, ale później. Haczyk ów dla dzieci i młodzieży, jeśli go sobie uświadomią, jest szczególnie irytujący, ponieważ wspomniane owoce są odległe w czasie, a więc abstrakcyjne, mgliste, bo dla młodych kilka, czy kilkanaście lat to wieczność. Przyszłość mało ich interesuje. Oni, zawsze niecierpliwi, chcą zobaczyć rezultaty swojej pracy od razu, chcą, żeby pragnienia ziściły się natychmiast. I tu jest pole do popisu dla mądrych rodziców, pedagogów, opiekunów, wychowawców, trenerów itp., którzy powinni (czy potrafią? to już inna para kaloszy) przełożyć na zrozumiały dla nich język zasadę, że trwałe fundamenty pod przyszłą budowlę stawia się bez pośpiechu. Potrzeba zatem dużo czasu, aby one okrzepły, stając się wytrzymałe na całe życie.
Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem opóźnionej nagrody polegającym na rezygnacji z natychmiastowej małej gratyfikacji na rzecz większych korzyści odłożonych w czasie. Amerykański psycholog z uniwersytetu Stanforda, Walter Mischel, przeprowadził w latach 60. ub. wieku test cukierków, znany pod nazwą testu „Pianki Marshmallow”. Dzieciom z uniwersyteckiego przedszkola (4 – 6-latkom) zaproponował słodycze (wspomniane pianki, czekoladę i ciastka Oreo) według zasady, że da jedną słodycz od razu, albo dwie pod warunkiem, że poczekają na nią dłuższą chwilę. Słodycze leżały przed nimi na stole, należało tylko wezwać naukowca, aby wydzielił odpowiednią ich ilość każdemu dziecku.
Po kilku latach naukowiec przyjrzał się dzieciom, które miały szesnaście i siedemnaście lat. Okazało się, że istniał związek między umiejętnościami (zdobytymi w dzieciństwie) odłożenia na później konsumpcji słodyczy, a odniesionymi przez młodzież sukcesami w szkole średniej. Po upływie kolejnych lat, gdy dzieci stały się już dorosłe, Walter Mischel podsumował badanie stwierdzając, że osoby, które w dzieciństwie potrafiły odroczyć nagrodę (wykazując się tym samym większą samokontrolą), w życiu dorosłym lepiej sobie radziły i osiągały większe sukcesy.
STRES NAUCZYCIELA CZYLI „OBYŚ CUDZE DZIECI UCZYŁ”
Mój bliski znajomy jest dyplomowanym nauczycielem fakultetu artystycznego w londyńskim liceum. W jego dwudziestoosobowej klasie szesnasto- i siedemnastolatków przeważały dziewczyny. Przed laty rozpoczynając pracę postanowił sobie, że nie będzie się wdawał w żadne poufałości z podopiecznymi. Było to ważne postanowienie w związku z nawałą informacji medialnych na temat spraw związanych z molestowaniem. W klasie kilka uczennic było wyjątkowej urody. Pewnego dnia jedna z nich, wychodząc z klasy (zawsze ostatnia), otarła się o niego. Pomieszczenie było małe, a jego biurko stało blisko drzwi, więc sytuację tę uznał za zwyczajną. Jednak incydent ten powtórzył się kilka razy. Któregoś piątku, kiedy wszyscy oczekiwali upragnionego weekendu, Lea (tak miała na imię), wychodząc ostatnia, znowu otarła się o jego nogę. Następnie przystanęła, palcami musnęła go z boku szyi i zastygła na kilka sekund w oczekiwaniu na reakcję. Nauczyciel wstał z krzesła i, zachowując odpowiednią odległość, pochylił się nad nią (był o głowę wyższy).
– Posłuchaj, Lea – powiedział stanowczym głosem.
– Słucham pana – zbliżyła się prowokacyjnie.
– Jeśli jeszcze raz to się powtórzy, powiadomię o tym twoich rodziców. Jesteś jedną z najzdolniejszych uczennic, masz wszelkie dane ku temu, aby w przyszłości zostać dobrą artystką, więc u progu swojej drogi nie rób jakichkolwiek rzeczy, które mogłyby spowodować, że wejdziesz na grząski grunt.
Lea zbladła. Uśmiechnęła się pół ironicznie, by dodać sobie kurażu. W milczeniu wyszła.
Po krótkim czasie kolega uświadomił sobie, że uczennica – zdolna do dotykania nauczyciela – mogłaby również być zdolna do fałszywego oskarżenia go o molestowanie. Na przykład z zemsty, że nie podjął gry, z powodu młodzieńczej fantazji, albo żeby zaistnieć medialnie lub może z jakiejś innej wydumanej przyczyny. Przez długi czas nauczyciel żył w niepokoju. Zestresowany zadręczał się: „Ona z pewnością śledzi doniesienia prasowe i telewizyjne dotyczące pojawiających się zdarzeń molestowania i wie, jakie może wynieść z tego korzyści…”. Minęło kilka miesięcy. Na szczęście Lea nie zrobiła tego. Na zajęciach i przerwach zachowywała się poprawnie.
Pod koniec roku szkolnego, gdy sprawa w naturalny sposób wygasła, koledze spadł kamień z serca. Wówczas uświadomił sobie (może drugi lub trzeci raz w karierze): „Jakże ciężka jest dola nauczyciela”. W ostatnim dniu przed wakacjami, gdy otrzymywał od uczniów kwiaty, Lea dała mu białą różę. Prawdopodobnie miała coś oznaczać, ale on nie miał najmniejszego zamiaru analizować jej symbolicznego znaczenia. Uśmiechnął się do niej, jak do każdej uczennicy i ucznia, przypominając sobie powiedzenie: „Obyś cudze dzieci uczył…”.
HISTORYCZNE SPOJRZENIE NA WYCHOWANIE
Hamilton, czołowy felietonista lat 60. i 70. ub. wieku, napisał w jednym z tekstów w warszawskiej „Kulturze” w 1969 roku o komisach handlujących m.in. zabawkami militarnymi dla dzieci (dla osób nie znających czasów PRL-u, czy szczegółów z jej historii handlu przypomnę, że komisami były prywatne sklepy skupujące i sprzedające towary zagraniczne, głównie zachodnie, których nie można było kupić w handlu uspołecznionym). Cytuję: „W komisach […] ceny broni amerykańskiej w wymiarach zminiaturyzowanych dla dzieci kształtują się następująco: czołg WALKER BULDOG – 360 złotych, karabin maszynowy – 120 złotych, transporter opancerzony – 180 złotych. Są także do nabycia US MARINES w cenie 80 złotych za pudełko.
– Nawet niedrogo – ktoś mruczy.
– Jak dla kogo – warczę, patrząc na tę broń koso.
PROLETARIUSZE WSZYSTKICH KRAJÓW ŁĄCZCIE SIĘ! – to hasło do czegoś zobowiązuje. Ale dlaczego nie chcą się przyłączyć komisy?
– Kupię ci kosyniera mówię wnukowi (…).
Ale Wacuś chce być uzbrojony, jak jest uzbrojony mały Mazurkiewicz z naprzeciwka.
– Ile pana syn ma czołgów amerykańskich? – pytam starego Mazurkiewicza.
– Może dziesięć, może dwadzieścia (…)”.
Odrzucając ideologiczną otoczkę, warto zastanowić się nad przytoczonym fragmentem tekstu w aspekcie nauki przez zabawę, bo wszyscy wiemy, że dzieci najlepiej wychowuje się w ten sposób. Z fragmentu felietonu Hamiltona wynika, że pociechy przeważnie dobrze sytuowanych rodziców chciały bawić się dobrymi i modnymi zabawkami zachodnimi, których u nas było mało (dostępne były tylko w paczkach otrzymywanych od krewnych i znajomych z zagranicy, we wspomnianych komisach, a później także w sklepach Pewexu). Jeśli coś jest dobre, atrakcyjne i jest tego mało, na pewno jest pożądane. Wspomniane zabawki były przez dziatwę pożądane. Nauka z zabawy nimi wypływała prosta: rzeczy produkcji zachodniej były pod każdym względem lepsze. I taka nauka promieniowała razem z dorastaniem dzieci, które później, już jako osoby dorosłe były przekonane o wyższości jednej gospodarki nad drugą, bo ta druga wytwarzała buble. Toporna propaganda o wyższości ustroju socjalistycznego / komunistycznego nad „zgniłym” kapitalizmem była skazana na niepowodzenie, ponieważ niemal wszyscy od dziecka wiedzieli, które towary są lepsze oraz w którym miejscu Europy i świata żyje się lepiej.
Tak więc edukacja dzieci w owym czasie, tycząca się wspomnianej dziedziny dóbr materialnych, odbywała się samoistnie, głównie przez porównanie zachodnich atrakcyjnych zabawek z zabawkami krajowymi, mało ciekawymi i często psującymi się. No i oczywiście dzięki rodzicom, którzy swoim przykładem i rozmowom wpływali na wychowanie swego potomstwa. Potwierdzam to, jako chłopak dorastający w PRL-u i interesujący się motoryzacją; zachodnie samochody (których w Polsce nie brakowało) były o niebo lepsze od tych z demoludów. To samo dotyczyło zabawek, tekstyliów (np. dżinsów) i tysiąca innych produktów.
Znając te fakty wiedziałem, że słowa propagandy o wyższości gospodarki socjalistycznej nad kapitalistyczną były czczą gadaniną, tak samo, jak czczą gadaniną, a raczej fałszowaniem historii – nie zawsze, ale dość często – była edukacja polityczna (czytaj: indoktrynacja) w szkole. Aby nie być gołosłownym przytoczę kilka przykładów z lat 60. z czytanek z podstawówki:
A czy znasz ty bracie młody – IV klasa: Na wiślanym brzegu – Janiny Broniewskiej opowieść o generale Karolu Świerczewskim (fragment książki O człowieku, który się kulom nie kłaniał); wiersz 22 lipca 1944 roku w Lublinie Stanisława Aleksandrzaka.
Z bliska i z daleka – V klasa: Pochód (fragment utworu Nasz maj) – wiersz Władysława Broniewskiego; Spotkanie z Leninem – opowiadanie Marii Kasprowiczowej.
Świat i my – VI klasa: Wspomnienie o Janku Krasickim – opowiadanie Haliny Rudnickiej; Opowieść o życiu i śmierci Karola Waltera-Świerczewskiego, robotnika i generała – wiersz Władysława Broniewskiego.
Mowa ojczysta – VII klasa: Z przemówienia… – fragment przemówienia z 1961 roku Władysława Gomułki, I sekretarza PZPR; Wielka budowla socjalizmu – opowiadanie Bożydara Sosienia; Już z Aurory wystrzał padł… – wiersz Władysława Broniewskiego; Z moich wspomnień o Leninie – opowiadanie Heleny Bobińskiej.
Między dawnymi a nowymi laty – VIII klasa: Partia i Lewą marsz – wiersze Włodzimierza Majakowskiego, Magnitogorsk albo rozmowa z Janem – wiersz Władysława Broniewskiego; Bój pod Rąblowem (fragment powieści Barwy walki) – Mieczysława Moczara; Stary (fragment książki Pamiętnik łączniczki o Marcelim Nowotce, I sekretarzu PPR) – Ireny Perkowskiej-Szczypiorskiej; Dla pokoju i socjalizmu – fragment przemówienia do młodzieży Władysława Gomułki z 1960; Fidel – opowiadanie Wandy Wasilewskiej o spotkaniu z Fidelem Castro.
Na marginesie bezstronnie uzupełnię, że niektóre utwory, jak na przykład Broniewskiego, mimo ich zabarwienia ideologicznego, były najwyższej próby.
Szczególnie intensywna była agitacja w VII i VIII klasie, czyli w okresie kształtowania się światopoglądu czternasto- i piętnastolatków. Bo jak inaczej, niż agitacją, można nazwać znajdujące się w czytankach dwa fragmenty przemówień szefa jedynej przodującej partii, Władysława Gomułki i rozdział z powieści Barwy walki ministra spraw wewnętrznych, Mieczysława Moczara, który kiepsko posługiwał się piórem, a książkę napisał mu ponoć Wojciech Żukrowski.
ZAKOŃCZENIE
Jeśli w państwie będzie zdrowa nauka i dobra edukacja, jest szansa, że rzadziej będą występowały chore teorie, które obecnie plenią się w społeczeństwach, niczym zaraza. Dzięki temu może będzie także mniej populizmu, który jest rakiem demokracji. Jeśli od wczesnych lat nauczymy dzieci odraczać nagrody, przekonując je, że lepsza jest późniejsza większa korzyść, niż natychmiastowa niewielka zdobycz, wówczas tym małym ludziom, później jako dorosłym, będzie się z pewnością lepiej żyło. Jeśli nauczymy uczniów właściwego podejścia do lektur szkolnych, żeby nie traktowali ich jako nudnego obowiązku, czy obciachu, jeśli pozbędziemy się „klątwy dydaktyzmu”, wówczas będzie szansa, że staną się wrażliwsi na piękno słowa pisanego, będą potrafili odróżniać dobrą literaturę od złej, jak się odróżnia oryginał od falsyfikatu i ziarno od plew.
Natomiast przytoczona szkolna edukacja z czasów realnego socjalizmu, mocno okraszona sosem ideologicznym, niech będzie przestrogą (ufam) przed ewentualnymi podobnymi próbami w przyszłości. Bo te skazane są na niepowodzenie w naszym społeczeństwie, w którego pamięci zbiorowej wszczepiony jest kod skutecznego oporu przed wszelką zatruwającą edukacją.
Franciszek Czekierda