ogłosił pierwszą wersję hymnu „Bogowie Grecji” w „Der Teutsche Merkur” Christopha Wielanda w 1888 roku, dwa lata po odzie „Do Radości”, której był jakby dopełnieniem w czerpaniu żywych wartości ze starożytnej Grecji. Tworzył go więc w tym samym nurcie, co o jedenaście lat młodszy Hölderlin, któremu z opiekuńczą troską (mimo kręcącego nosem Goethego) torował drogę do czytelnika i sławy. Sztafaż antyczny był obficie eksploatowany w literaturze, malarstwie i muzyce począwszy od odrodzeńczego przebudzenia, ale tu po raz pierwszy wybrzmiał patetycznie jako ideał życia, przeciwstawiony umartwiającemu ciało chrześcijaństwu. Wcześniejsza symbioza obu tych wielkich formacji polegała na chrystianizacji antyku, który z rzadka tylko wylewał się niesfornie poza dozwolone brzegi; tu nastąpiło ośmielone wrzeniem przedrewolucyjnym rozstanie. Nie mogło to nie wzbudzić sprzeciwu – i sprowokowało też poetę Grafa von Stolberga do surowej reprymendy: wysoka poezja została w „Bogach Grecji” użyta do złego celu. Rozpętała się burzliwa dyskusja wobec pojęć poezji, religii i antyku. W tej sytuacji Schiller schronił się pod skrzydła bardziej umiarkowanego, ale czasem też przekornie swawolącego Goethego, z którym wspólnie opracowali łagodniejszą wersję. Ta powstała w 1800 roku i znalazła się w pierwszym tomie „Gedichte” 1804, autorowi żal było jednak wersji pierwszej, i aby czytelnik mógł zrozumieć, o co wszczęła się tak gorąca debata, przypomniał ją w tomie drugim. Obecny przekład idzie tropem wersji moderowanej rozwagą weimarskiego Olimpijczyka.
Aby uszy mogły się nacieszyć rytmem I brzmieniem języka utworu – nie ma rady, trzeba choć trochę liznąć język oryginału i wyobrazić sobie to brzmienie:
Da der Dichtung zauberische Hülle
Sich noch lieblich um die Wahrheit wand,
Durch die Schöpfung floß da Lebensfülle,
Und was nie empfinden wird, empfand.
An der Liebe Busen sie zu drücken,
Gab man höhern Adel der Natur,
Alles wies den eingeweihten Blicken
Alles eines Gottes Spur.
W przekładzie można się silić o oddanie rytmiki, bo rytm jest taneczną duszą wiersza, ale jej równe oryginałowi zestrojenie z brzmieniem języka nie jest możliwe, albo tylko wyjątkowo i na małej przestrzeni, jeśli akurat szczęśliwy traf się zdarzy. Te brzmienia i współbrzmienia trzeba we własnym języku tworzyć na nowo – z troską, aby dźwięki tworzyły kompozycję zgodną z jego duchem i prozodią. Tłumaczyli „Bogów Grecji” Józef Dionizy Minasowicz, potem Włodzimierz Słobodnik, przetwarzając Schillerowski pięcioostopowy rytm trocheiczny w strofach z rymami naprzemiennymi żeńskimi i męskimi, i ostatnim wersem stropy skróconym o jedną stopę, na polski jedenastozgłoskowiec (Minasowicz z rymami męskimi). Jak zazwyczaj, I tym razem się okazało, że Im więcej chciało się z cech rytmicznych i współbrzmień brzmieniowych zachować, tym swobodniejszą trzeba było się posłużyć parafrazą. Nowsza poezja od dawna już dała przywolenie na luźniejsze zasady i wybieram taką drogę, dając prymat znaczeniom.!
Przełożył i notę napisał
Andrzej Lam
BOGOWIE GRECJI
Gdyście jeszcze światem rządzili,
Gdyście na lekkim pasku radości
Szczęśliwe ludy jeszcze wodzili,
O wy istoty piękne z krainy baśni!
Ach, jak inaczej, inaczej tu było,
Gdy jeszcze jaśniała wasza służba,
Gdy jeszcze wieńczono twoje świątynie,
Wenus Amathuska!
Gdy poezji szata czarodziejska
Wiła się jeszcze u prawdy miłośnie –
Stworzenie przenikała życia pełnia
I odsłaniało się nieodgadnione.
By do piersi miłości ją przycisnąć,
Przyznano Naturze szlachectwa znak.
Wszystko natchnionym źrenicom,
Wszystko wskazywało boski ślad.
Gdzie dziś tylko, jak nasi mędrcy prawią,
Bezduszna kula ognista się kręci,
Powoził wtedy złocistym rydwanem
Helios w cichym majestacie świetnym.
Na tych wyżynach mieszkały Oready,
W tamtym drzewie żyła Driada,
Z cystern, gdzie się pluskały Najady,
Tryskała potoków srebrna piana.
Tamten wawrzyn się zwracał o pomoc,
Córa Tantala milczała w tamtym głazie,
Skarga syryngi brzmiała z tamtego sitowia,
Ból Filomeli niósł się z tamtego gaju.
Tamten strumień przyjął łzę Demetry,
Którą ona płakała za Persefoną,
Z tamtego wzgórza wołała Cytera,
Ach, nadaremnie! pięknego chłopca.
Do rodu Deukaliona zstępowali
Wtedy jeszcze Niebianie wysocy,
By Pyrry zdobyć piękne córy,
Syn Lety chwycił kij pastuszy.
Między ludźmi, bogami, herosami
Amor wiązał piękne supły,
Śmiertelni z bogami i herosami
Hołd składali w Amatuncie.
Mroczna powaga, smutne wyrzeczenia
Z pogodnej waszej służby były wyłączone.
Szczęśliwie miały bić wszystkie serca,
Bo z wami był Szczęśliwy spokrewniony.
Nic świętszego nie było wtedy niż piękno,
Żadnej radości Bóg się nie wstydził
Tam gdzie czysto brzmiące Kameny,
Tam gdzie Gracja rządziła.
Wasze świątynie się śmiały jak pałace.
Herosów zawody was uświetniały
Na świętach Istmu bogatych w korony
I grzmiały w drodze do celu rydwany.
Pięknie splecione pełne duszy tańce
Wokół strojnego ołtarza krążyły,
Wasze skronie zwycięstwa wieńce,
Korony włosy pachnące zdobiły.
Okrzyk evoe! potrząsaczy tyrsów
I dzikich panter zaprzęgi wspaniałe
Przybycie zwiastuna radości głosiły,
A Faun i Satyr na przedzie się chwiali.
Dokoła skaczą Menady szalone
Tańcem chwalące smak jego wina,
I gospodarza lica brązowe
Wesoło proszą do kielicha.
Żaden groźny kościotrup nie straszył
U łoża umierającego. Na życia koniec
On pocałunek dostawał od wargi,
I Geniusz zniżał swoją pochodnię.
Orkusa surową sądowniczą wagę
Wnuk umierającego trzymał,
I Traka uduchowiona skarga
Wzruszała wściekłe Erynie.
Swych przyjaciół spotykał radosny cień
Na powrót w gajach Elizjum,
Wierną miłość znajdował wierny mąż
I swój tor wyścigowy woźnica.
Grą Linosa brzmią pieśni znajome,
Admet w ramiona Alcesty pada,
Przyjaciela poznaje Orestes na nowo,
Filoktet swoje strzały.
Wyższe nagrody tam męża krzepiły
Na cnoty drodze pracowitej,
Wielkich czynów sprawcy wspaniali
Do Niebian się pięli szczęśliwych.
Przed zmarłych śmiałym powrotem
Chyliła się bogów cicha gromada;
Przez fale świeciła sternikowi
Z Olimpu bliźniąt para.
Piękny świecie, gdzie jesteś? O wróć,
Wzniosły wieku rozkwitu Natury!
Ach, tylko w pieśni kraju wyśnionym
Żyją jeszcze baśniowe twe ślady!
Pola wymarłe dokoła się żalą,
Żadna boskość się oku nie jawi,
Ach, z tego życiem ciepłego obrazu
Cień tylko został blady.
Wszystkie tamte kwiaty opadły,
Gdy dmuchnął z Północy groźny wiatr,
By Jednego ze wszystkich wzbogacić,
Przeminąć musiał ten Bogów świat.
Smutny w gwiezdnym okręgu szukam,
Ciebie, Selene, już tam nie znajduję,
Po lasach wołam, po falach hukam,
Ach, odpowiadają głucho!
Nie znając radości, którą ona darzy,
Niezachwycona swoją wspaniałością,
Nie czując ducha, który nią powodzi,
Nigdy szczęśliwa szczęśliwością własną,
Nawet na swego artysty cześć obojętna,
Martwemu biciu podobna zegara,
Poddańczo służy prawu ciężkości
Odbóstwiona Natura.
By jutro wyzwolić się na nowo,
Dzisiaj grób swój własny ryje,
I na odwiecznie jednakie wrzeciono
Wiją się same i nikną księżyce.
Żmudnie wracają do kraju poetów
Znowu Bogowie, temu światu obcy,
Co oderwany od łączących więzów,
Na własnym tylko się trzyma obrocie.
Tak, wrócili do siebie, i całe piękno,
Wszystko co wzniosłe zabrali ze sobą,
Wszystkie kolory i życia odcienie,
Nam tylko bezduszne zostało słowo.
Wyrwani z rzeki życia, się unoszą
Uratowani na Pindu wyżynach,
Bo co ma w pieśni nieśmiertelne zostać,
Musi w życiu przeminąć.