W tym pozornie naiwnym i błahym wierszu 26-letni Rilke rozwija swoją filozofię twórczości. Miał już za sobą parę młodzieńczych tomików, w rękopisie spoczywające Chrystusowe wizje, nieopublikowaną jeszcze Księgę o życiu mnicha, i rozmyślał (czego ślady są w pismach prozą i w korespondencji), jaki charakter mają impulsy poetyckie, które w sobie odczuwał. Nie dały się one przypisać ani racjonalnej metodzie, która zakłada uświadomione motywy aktu twórczego, ani temu, co się nazywało natchnieniem, czyli irracjonalnym źródłem, które wpływa nie wiadomo skąd do świadomości i obejmuje nad nią władzę. Zawodziły też stanowiska pośrednie, niechętne budowaniu ostrych alternatyw.
Wiersz Zima jest żartobliwą perswazją skierowaną do dzieci, które raz poznawszy przedmiot, wytwarzają w sobie wyobrażenie jego niezmiennej istoty, by tak rzec, oderwaną (co nie znaczy asensualną) fenomenologię na przecięciu wrażenia i pojęcia: las, który widziały latem, znika wprawdzie pod szatą śnieżną, ale po nadejściu wiosny występuje w poprzedniej postaci. Jeszcze wyraźniej widać to w postrzeganiu liści: były i znowu się pojawiają w naiwnym widzeniu te same, zbiera się je pod drzewami, najpierw małe, potem największe, i zawiesza na drzewach, jak ubiera się choinkę ozdobami wyjętymi z szuflady.
Nawiasem mówiąc, antropologiczna relacja między wzrokiem a orbitalnym ruchem naturalnych ciał niebieskich, podobnie jak wzrostem organizmów żywych, jest taka, że tego ruchu wzrok nie rejestruje, i dopiero po chwili dostrzega, że słońce jest w innym miejscu, niż było. Tylko na przyspieszonych zdjęciach można zobaczyć poruszanie się słońca, rozwijanie się liścia i wzrastanie zwierzęcia – w odróżnieniu od ruchu polegającego na swobodnym przemieszczaniu się ciał w przestrzeni, takiego jak bieg chmury czy lot ptaka. Nie widzimy też, jak natura wykonuje po cichu swoją pracę, którą nam komunikuje – odmianą. W dzień jesteśmy tacy sami, noc czyni nas innymi. Rilke racjonalizuje mistyczne doświadczenie milczenia u Anioła Ślązaka i twórczej siły nocy u Novalisa. Sny nie są bezwolnymi fantasmagoriami ani szyframi doktora Freuda, który symbolikę snów odnosił wyłącznie do świata realnego; mają u proroków naturę objawienia bądź kreacji, u poetów – ponownych narodzin, które krzepną w widzialną, wzbudzoną okiem wewnętrznym i słowem, postać.
Niech mówi sam poeta. W wierszu Zima wyraża się to pytaniem: “Jaka moc się w was ruszyła, gdy głęboka zima była”, we wcześniejszym cyklu We wszech-jedni mottem: „Sny nasze są to hermy marmurowe , które w naszych świątyniach stawiamy” i następującym głosem wieszcza-Pana: „I oto są na drogach cienie, czuwamy – i zaszumiał deszcz”, w późnej elegii siódmej spostrzeżeniem: „O, i niech pojmie to wiosna, tu nie ma wprost miejsca, które by nie dźwięczało tonem zwiastowania. Najpierw pytającą nutką, którą osnuwa narastającą ciszą, rozległym milczeniem czysty pogodny dzień. Potem w górę, stopniami wołania w górę, do wymarzonej świątyni przyszłości –; i potem trelem, fontanną, co do rwącego wytrysku dopowiada spadanie w obiecującej grze… A przed sobą – latem”. Podobnie zachowuje się śmierć: “Rośnie wraz z nami / w pogodny czas. Gdy środek życia uśmiechem darzy, / płakać się waży / tam w środku nas”.
Wiersza Zima nie zamieściłem w „Wierszach zebranych”, bo w pobieżnej lekturze wydał mi się mało znaczącą igraszką, teraz odczytałem go na nowo. Kiedy Rilke się uśmiecha, jest to uśmiech Mona Lisy.
Andrzej Lam
ZIMA
Kochani, wierzcie mi, że kraj,
gdy mieszkacie zimą tam,
w domach tych wysokich,
nie przestaje istnieć wszak,
bo stoi las i stoi sam
w tej swojej samotności.
Dokoła drogi białe są
i skrzypią, kiedy po nich ktoś,
jakiś obcy człowiek chodzi.
Wędrówka ciepła cieszy go:
nad kapeluszem lodenowym
wron kraczących leci rząd.
Bóg wie ile mają lat,
trzysta lat ma las
i nowy jest tylko śnieg.
Dom przy domu stoi,
a w kwietniu się przynosi
liście, co w alejach są.
Na gałęziach się wiesza je –
najpierw małe, większe potem,
a na koniec wielkie też…
Dzieci się zbiegają w mig,
wszystkie znowu są na ty
z każdym kamieniem i krzakiem.
Dzieci śmieją się: to wszystko
takie samo przecież było
przed rokiem i rokiem pewnie.
Nie widzą, choć same urosły,
że młode drzewo w wietrze
z radością stoi już prosto.
A że myślą z miasta dzieci,
że ono spało przecież
aż do lutego w zimie,
mówię dzieciom tym: pomyślcie!
jaka moc się w was ruszyła,
gdy głęboka zima była?
Westerwede, grudzień 1901