Znów kolejne lato. Bywa ciepło, bywa zimno, ale aura kapryśna, jak to moje biurko, na które trafiły niezliczone sterty … poezji, zaczerpniętej ze świata. Jedna poezja przyszła sama, inna została skądś nadesłana, jeszcze inna jest bodaj … nie wiadomo skąd. Grzebię w tych tomach, często po nie sięgam, do nich zaglądam, a nawet je czytam, ba, czytam, jeśli rozumiem, co czytam, a kiedy nie rozumiem próbuję to ponownie odczytać, ale różnie to z tymi próbami bywa. Ciągle się jednak głęboko zamyślam i sam siebie permanentnie pytam, być może nie chcąc poznać żadnej odpowiedzi: czym jest poezja?
Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz w swoim najnowszym tomie „Lękija” zauważa:
Nic nie jest poezją, dopóki nie przybędą następcy
ze swoim językiem, z mową zaczerpniętą z dna oka –
wypowiadaną przeciwko innym.
Nic nie jest poezją, dopóki nie ustalą, co jest prawdą,
co rymuje się z zagrożeniem, a co w nagłym łkaniu,
dopóki nie ogłoszą, kim możesz być w swoim słowie
we własnej ojczyźnie.
I będziesz się zastanawiać, czy wolisz okrzyk wojownika,
czy szept mistrza, i będziesz nasłuchiwać, i będziesz
wyświęcać przypadkowe słowa.
Ale nic nie będzie poezją, póki słowa nie staną przeciwko
słowom, lęk przeciw lękowi, ja przeciw tobie.
No cóż, wygląda na to, że następcy przybyli, tyle, że bez żadnego swojego języka, za to z pewnością przeciwko wszystkim i wszystkiemu, nawet przeciwko innym, choć oczywiście głoszą … co innego. Prawdy raczej nigdy nie ustalą, bo cóż to jest prawda? I dzisiaj już niewiele się rymuje, w tym świecie, w którym bilans musi wyjść tylko na naszą korzyść. Nasz trup też w szafie nazywa się chyba – poezja, ale wierzymy po cichu, że jest wciąż żywy, nawet ożywiamy go nieustannie kolejnymi wersami. Wyświęcamy przypadkowe słowa, tyle że słowa nie staną już przeciwko słowom, bo słów coraz mniej, coraz mniej słów wartościowych, wkoło albo coraz ciszej, albo coraz wulgarniej, albo krócej? No nie, czasami krócej się już nie da.
Czym jest poezja, zwłaszcza dziś, nie wiem, ale lubię wysnuwać domysły, zwłaszcza jak wyżej i niżej z Wielkiej Literatury (nadziei) naszych czasów, jak ujęła to elegancko Urszula Kozioł w „Raptularzu”
To Lubię
Lubię z gwinta wypijać ciemność
siarczyste słowa
rzęsiste chmury
ucho –
łowca brzmienia
wsłuchuje się w światło
zachłanne oko
nie może dopatrzeć się
celu
sensu
jedna tęczówka
zatonęła w tęczy
za widnokręgiem
lubię nie wiedzieć wszystkiego
dociekać
snuć
wysnuwać domysły
Tęczę łapać, czy zatopić ręce w gips – pytanie na dziś, jak śpiewała swego czasu w latach 80tych ubiegłego wieku Urszula w jednej z kultowych już dziś piosenek skomponowanych przez Budkę Suflera. To lubię i lubię to zarazem, choć nie tam gdzie lubię to urosło do rangi bezmyślnych kliknięć cyfrowego wszechświata, gdzie podobno bywa mnóstwo poezji. Niektórzy piszą prawie codziennie jakiś wiersz. Brrr, panowie, szanujmy klawiatury, panie drogie szanujcie same siebie i wirtualną cierpliwość materii przestrzennej. Ja otóż … Lubię to. Lubię takich właśnie poetów jak Tomczyszyn-Harasymowicz, Kozioł, a teraz i (dla przykładu) Niels Hav, znakomity duński poeta, który mi (oraz wam) odpowiada na swój właściwy sposób:
Wiersz
Nie próbuj złapać wiersza
za rękę: Mam Cię!
Wiersz odmawia, odpiera rozkazy.
Wiersz źle się czuje w pojedynczej celi.
Wiersz włóczy się po przedmieściach,
grzebie w cudzych śmieciach,
chodzi z giwerą.
Wiersz nie wierzy prawu ani sądom,
ale polega całkowicie i z przekonaniem na wyższej etyce,
Wiersz wchodzi w dyskusję z przypadkowym przechodniem,
wparowuje do gabinetu dyrekcji
z niesławnymi oskarżeniami, nie okazuje
żadnego szacunku. Pachnie brzydko
(jak) (gówno i róże).
Wiersz z ochotą stanie w kolejce po nawałnice.
Wiersz spędza noce w samotności
i dzikiej ekstazie.
Wiersz rozgrywa się na lotniskach
i na pokładach przepełnionych promów,
Wiersz jest w dużej mierze polityczny, ale nie znosi
polityki.
Wiersz jest jękiem,
który otwiera usta tylko w rzadkich przypadkach.
Wiersz psuje imprezę.
Wiersz chętnie zdejmuje marynarkę i wychodzi w towarzystwie
na dwór.
Nerwowość – taką ma cenę
Wiersz.
Niels nie jest z Krakowa i nie wie, że wychodzi się na pole, ale cóż, wybaczamy, zrozumieliśmy kwintesencję. Nasze wiersze są brzydkie, brzydko pachną i zalatują G, choć czasem różami, ale cóż, taki świat, taka karma, taka rzeczywistość.
Rzeczywistość też jest brzydka i też zalatuje G, a różami rzadko i to tylko w sezonie. Wojtek Bonowicz (poeta esteticus) w tomie „wielkie rzeczy” w wierszu Nieliczni konotuje:
Niektórzy, ale już nieliczni wierzą jeszcze
w nastanie nowego świata. Który będzie szczęśliwszy.
Kiedy piszę wiersz otwieram drzwi lecz nie wiem
dokąd prowadzą. Gromadzę w sobie ludzkie głosy
ale umierając będę pamiętał tylko kilka twarzy.
O zgrozo, niektórzy nasi koledzy … poeci, (dotyczy to i naszych wielce szacownych koleżanek poetess) wiedzą niestety dokąd te drzwi prowadzą, co widać, słychać i czuć, nie tylko w ich wierszach. Ta pewność niechybnie oddala ich od poezji, ale cóż tam, nie o poezję przecież im i tutaj idzie, bardziej o lustereczko przecie, a powiedz no ty nam, kto jest najmądrzejszy (i najpiękniejszy) na świecie?
Och, porzućmy szyderstwo. Nasz wentyl bezpieczeństwa w salonach krzywych luster. W salonach złudzeń i śmiechu, bo śmiech to przecież zdrowie.
Jak pisze znakomity poeta z Łasku (kojarzony z Łodzią) Ryszard Wasilewski w tomie „Kontrasty”:
cholera wie czym jest wiersz
lecz gdy otoczy nas mierność
któryś z nich wytropi
bo przecież sami bywamy
intrygującą
wielką metaforą
Tak się właśnie, bardzo a propos, kończy ten intrygujący filozoficzny tom i wywód Ryszarda, ale wróćmy do początku tego wiersza, tych rozważań i przy okazji tego tomu:
1
czym jest poezja
jeśli jest tworem
zuchwałych demiurgów
gdy nawet róża
nie jest zwykłą różą
ale pochodnią która płonie
krwawi
jeśli destruktor
nabrzmiały żelazem
drwi z czyjejś śmierci
wtedy wiersz nie jest modlitwą
nad wynoszonym ciałem
nie tępi krawędzi
jest ostrzem
2
a co z poezją
wpisaną w codzienność
czy jest tylko skanem
stanów zaistniałych
(…) i tak dalej i tym podobne, warto poczytać.
I widząc już, że wiersz pachnie brzydko, i parafrazując kochanego Nielsa Hav zapytam równie donośnie i obrazoburczo poniekąd: czym jest dziś gówno? (bo czym róże to raczej wiemy) – Czy nie zwietrzało, nie wyblakło, czyż nie straciło swych odwiecznych jakże wonnych i odstręczających właściwości, od kiedy ludzie żądni bycia znanymi pożerają je na naszych oczach tonami. Może ten ich masochistyczny nieco show to kolejne oszustwo, a owo gówno stało się współczesną czekoladką, którą wydalamy zamiast … poezji?
Może więc nie warto już pytać czym jest poezja, w czasach tak drastycznych, że toczy się bitwa o zysk, o popularność, o kliknięcia i o wizerunki i o … gównianą satysfakcję z każdej strony, za wszelką cenę, po trupach, ofiary muszą przecież być, gdzie drwa rąbią… zwycięzca bierze wszystko.
Nic nie będzie już poezją, jeśli w nas nie będzie tej poezji, w nas zepchniętych na peryferie znaczenia, w nas czytających jeszcze jakieś książki, wierzących w książki, w rozsnutą opowieść, w opowieść, jak zawsze o człowieku i jego miłościach. Nic nie będzie też poezją jeśli uwierzymy brzydocie, którą tak nachalnie promuje jakże często współczesna sztuka.
Andrzej Walter