Joannie
A jeśli przyjdzie ci usiąść
A jeśli przyjdzie ci wstać
A jeśli przyjdzie ci naprawiać świat
A jeśli przyjdzie ci świat burzyć
A jeśli nie przyjdzie świt i noc nie nastanie –
Czy uwierzysz w Miłość,
czy zatrzymasz się w obrotach bytu?
A jeśli i czy spadną z nieba łzy czyste, rzęsiste,
a jeśli to możliwe?
A jeśli teraz zaznasz
wielkiej dyplomacji serc,
wczoraj zatrzymam jutro w dalekobieżnej podróży
do Edenu, gdzie Ty i ja
agenci w służbie prawdy
zespolimy się rozkazem:
Szczęścia?
* (Praga Północ – podróże Guliwera. Wiersz prozatorski)
pochwyć świat w swoim oryginalnym umyśle
weź mnie słodko, niewinnie, niech nacieszę
się twoim rumieńcem. Dziś, stróżuję przy
pierwszym wyciu szakala i śledzę głuszę księżyca
niech rzuci mi w ramiona w swój blask, bo
nie wyleczysz się ze mnie Poezjo! A to co
jedynie było i końca dochodzi – wzbiera między
nami Adriatyk. Nie strzelaj już więcej do mnie
zwiedzionymi metaforami, bo wygnanie dzieli nasz los
i dzieląc łączy, jak różana poetycka miłość, która
spełnia się pewna swojego istnienia,
otwierają się stare rany miłości. Moim przydomkiem
jest lęk nachalnie niechcianej podróży, wysłana
przez NASA kulista sonda, bada oznaki życia
w innych oczach symetrii i – białego karła.
Rozbłyśnie nowa iskra, ja obarczony winą podróży
w przestrzeniach głębszych od toni – biegnę –
w niezmierzone plaże, bo jeżeli jestem świadomy
swojego początku i niespełna końca, zobaczę
widzialny świat, a tęsknię za tobą, mijając własne
słowa – trwonione cudzymi wargami, jak kamień
rzucony na pamiątkę i chwałę miejsc przybyłych…
Ja, przegrany w nierównej walce pytam życia,
gdzie ten atom i wiersz silniejszy od lęku? Moje
motto, to brać co najlepsze i kochać do ostatniego
tchnienia, a ta lampa, w niewidzialnym
drzeworycie ze spokojem znosi swoje zaślepienie
Historia jednej znajomości
Odblokuj w Magicznych słowach, Jolka to, co pamiętasz
Iść w stronę słońca
to Wszystko, czego dziś chcę
Jestem kwiatem jednej nocy, dlatego
wołam Eli lama sabachtani
odkąd Staruszek świat mnie Kocha
nie jestem Czarny ani Biały
dziś Serca gwiazd Nie pytają o Polskę,
a ja trzymając Tyle słońca w całym mieście
piję Whisky
i mówię Dziwny jest ten świat, który rzecze:
Kochać to nie znaczy zawsze to samo
Aleją gwiazd biegniemy, O Boże mój coś Polskę…
Tańcz głupia
To nie ja Chcę być dzisiaj sobą
otóż moja Stairway to Heaven
to jedyny Taki taniec jak Dzień w życiu
Niepewne Psalmy stojących w kolejce po szarość
obwieszają, że Ta dziewczyna
Will Always Love You
A wszystkiemu winien Orła cień, który Przeżywając to sam
mówi: Chodź, pomaluj mój świat
moje Pokolenie chce Kochać –
a ja chcę ten Na grobie rycerz
zwiedzić Niebo z moich stron
Bo nadal jesteś Ty
Sztorm
zupełność snu
próżnia zegara
czas tortur
przy krzyżu
wierszy
błagam o śmierć
w meandrze
o zmartwychwstanie
w chwale
o życie w gośćcu
choroba
nieśmiertelności
zabija sestyny
upokarza średniówki
sonety wyrzuca
za brzeg
bo biel mi świadkiem
upodobałem sobie
czystość
bezwzględnej
włóczęgi
w sytości i niedosycie
zsyłka do
blasku świecy
wyrzuca
za siebie
wszelką stylistykę
bo poznałem
bo poznałem
bo poznałem
żeton
i ubóstwo
Je suis content
Sterylne opatrunki na rany
zadane przez stulecie
Chirurgiczna precyzja doboru
środków wyrazu masowego rażenia
Enklawa złośliwego nowotworu
Dwór z renesansowym kieratem
Na jednym człowieku spoczywa
oddech epoki
Kiedy z brązu kują medale
Nie istnieje kolumna rzymskiej architektonicznej perły
Ważące się słowa
Jestem spichlerzem dostojnych słów
Nie jestem perłą na dnie
Mam w sobie patos i żart
Opanowałem zbawienie
Krępujące erupcje spojrzeń
kiedy w ziemię swą spoglądam
kiedy stawiam krok na ciszy niczyjej
kiedy hejnał, a kiedy hymn
Kiedy kontrybucja braw
gładzi nieistnienie
w porządku obrad pełni i nowiu
je suis content
Nie wszystek umrę
biegną pocałunki w stronę zachodu
a miałaś odpoczywać po ciemku
na baczność stoją szlifierze naszego uczucia
w glorii wychodzę o świecie na stelaż
poszarpanego oddechu w rytmicznym splocie
miłości długość dźwięku samotności
reanimuje chwile zwycięstwa
odliczając wstęgi pieczęci królestwa miasta
gdziekolwiek podążasz
dokądkolwiek zmierzysz
skądkolwiek powrócisz
oparty na skale podtrzymując ciepło
me westchnienie uratuje cesarstwo
w każdej synkopie wzniosę Nike
nów z pełnią w porządku obrad zdementuje
wszystek znany obieżyświat
W rajchu wspomnień
wyszła na pierwszy rzut oka kochanka jesień
wzburzyła się rozrzewnieniem spazmu, odliczyła pędy zeświecczenia
doustnie podając prawdę jejmości utracie, to synowa cienia
wdzięczne dźwięki poruszają liściem i dygają dolmenem z piachu
na wietrze ranią się talarki łez – nieznane ewangelii kurzu
torpedy gruzów wystrzelone w cel nieustabilizowany i wahający
współrzędne z bystrej rzeki, dane służb z gwiezdnych rydwanów
i fugi świateł dopatrywano przez puste dnie, puste noce i puste lata
nawiedzałem świątynię czasu, by tułaczką zestrojoną z równonocą
o dobytku sławy dalekomorskiego statku widoku i paczki syren miast:
odziedziczyć dynastię kolorów z wad
Nieruchomości Słów Natchnionych
Spodziewałbym się pokoju i wojny w kraju cierpiącego za miliony
Spodziewałbym się wiatru w dzień czysty, uzurpatorzy obłoków wiedzy kabalistycznej
Poprzysięgłem zeszłego rodzaju klechdę i Rajch wspomnień
o rumieńcu syren Miasta Łez błękitnych nad rwącą rzeką żalu
Spodziewałbym się miłości i spodziewałbym się jej braku
Spodziewałbym się zesłania do kołchozu myśli czystej na twym ramieniu udaremnionego zbliżenia
Spodziewałbym się echa drogi i do niej furtki niebyłej
Spodziewałbym się pewności w wahaniu
Spodziewałbym się dumy w hańbie, bo mieliście do wyboru czuć albo mieć
Spodziewałbym się prawdy nad prawdą i kłamstwa aliści za kłamstwem
zaćmienia w dzień Początku Świata i licytacji dusz na jego końcu objawienia Prawd
Spodziewałbym się spojrzeń w oczy i muśnięć warg zza piątej strony świata
Spodziewałbym się Ciebie – kluczowa postaci mej bajki
Spodziewałbym się ust głodnych wyczekania i dłoni łakomych dotykania w chwili kurtuazji padających glos
Spodziewałbym się pasji Don-Juana, pasji Chrystusa, pasji Nietzsche’go
sobie nie żałuję poza wiarą w doskonałą połowę Ciebie
A czy spodziewasz się dystychu ze remedium Antyku myśli?
A czy spodziewasz się Renesansu peregrynacji dusz, które już wróżą czasy nowe, choć tym samym palcem jurydyka splątane?
A czy spodziewasz się surrealnego głosu zza Drugiej Przestrzeni kurhanu?
A choćby w całym zamieci dostatku spodziewałbym się podróży w Kosmos i zatrzymania Perseidów
Czy wybaczysz mi tego czego bym się spodziewał? Toż dar!
Nie spodziewałbym się zbawienia
Sowa Minerwy z Arterii Miast wylatuje dopiero z zapadającym zmierzchem
nie urodziwszy się wedle próżnej pewności
zdymisjonowany od szeptów, dla których brakuje skali
udaremniona pocałunków kompania i pycha ud-ręk
sztab myśli czekających na odprawę w stanie wojny ciał
paleta rzucana w źrenicy o odcieniach stoickiego spokoju
wybuchamy maestrią na stancji miasta, bo zasięgano
rady – tak zwane życie oddechem ślepo wiedzione
przez trawienie w gardle czyśćca, tuż pod powieką
widoki na Góry Parnasu i morza czerwone – wyborowe
Mury, bruki… – codziennie to samo oglądam, wszystko
mnie stąd wypędza i wszystko w miejscu trzyma
wszystkie winowajcze słowa zgubiły klucz – ulepiły gniazda, oparły się na Heglu mówiąc:
„Smak daje chytrość rozumu (w dziejach)”, niegdyś
a, że istniejesz jutrzenko odrębnym kwantem i pytasz
o niezapytanie: to już kreując bardzo dużo
* Hegel, Zasady filozofii prawa [1821], (Przedmowa)
Ujść z życiem
w blasku tych latarń – stoimy
bezczelnie piękni, patrząc na
siebie wczoraj, dzisiaj, jutro
rzucasz na mnie swój cień,
a ja uchodzę z życiem
Bramy Raju
Otynkuje ściany mego serca
Prawdą i Miłością
Odleję fundament z szacunku
Żyrandol wiecznego światła
W moim domu z Rajskim Ogrodem
* * *
Byliśmy wniebowzięci
żywica spod szorstkiej kory
tutaj jest pień i płacze
głaszczę go – wykrwawi się,
zakrzepnie, zalśni
Na obcym języku
dłużą się Aleje Solidarności
kurczą się łzy obarczone
ustępują góry i morza
Gehenna nie ma już imienia zła
świadkowie wierszy przybywają
obrońcy ugaszonego ogniska
ryczą pieśni w kole politycznym
o wartościach Tesaloniczan
cisza niczyja i pustka błędu
wybiegamy w Raju
liczba pierwsza zrywa z dogmatem
pociągi pod specjalnym nadzorem
choć inny zwyczaj mieliśmy przed laty
dziś chcemy zatrzymać kamień w ustach
dziś chcemy kropki nad Ypsilonem
chcemy het włości w piątek
na obcym języku lądu niezbadanego
ćwicząc milczenie premiery
zmierzchu
Pet na niebie
kochaj mnie:
błyskiem grzmotem
światłem cieniem
prawdą ostateczną i dostojnym kłamstwem
pośród ogrodu
z ruin gwiazd
są sceny puste
i sceny bujne
kochałem swoje księgi
choć mądrość
została zapisana
w gwiazdach
– mam jedną z nich:
mam jedną z nich
ty nią jesteś
więc świeć dopóki
dopóty
zobaczę wiekuistość
w świetle cieniu
prawdzie kłamstwie
oddechu zatorze
codzienność każda chwila
zwykłe dni są
sprawdzianem miłości
moja wielkość zależy
od ciebie
1992
W roztworze życia utopiłem westchnienie krępej śmierci.
Patrzy na mnie, woła mnie, lukruje usta domniemaniem, z chwiejnymi oczyma boi się życia –
Życie za życie. Śmierć za śmierć – rzekłem – puszczam trumny na morskich falach.
Ukryłem w mieście swój krzyk, by zmieszać ziarno absolutu z ziarnem gliny…
Na odrzwiach bramy ten napis się czyta. Bandyci białych wierszy śledzą obfite połowy z literackich domów kurtuazji. A w nich skryta tęsknota, których słoje wypełnione manną łez do lat przeminęłych w konturze Separatystycznych Republik Szczęścia.
Jestem synem ognia. Jestem synem tego Kraju. Jestem synem mojego Taty –
Zaczął Kropką nad Ypsilonem, a skończył w Rovigo, zachowałem się jednak przyzwoicie.
Poprzysięgam równoważnię snów na szali zbawczej myśli. Głodnych natchnień rozdaje kary – nie łódź się ucieczką, mój prywatny wywiad dotrze nawet do twych ud.
Kontynuującej zesłanie w głąb wiersza znów spadam z jego wysokości. Cwałuję wraz z orężem Armii Niebieskiej. Mam w sobie wysiłek ostateczny i pierwotny grzech, który przeczy Uniesieniu!
Zakochałem się! To pogłoska z krwi, kości i metafory.
Zachowując jedynie tę bezpieczną równowagę odpalam torpedy gniewu Prawdziwej Poezji.
Na rozdrożach miłości
pamiętam zaniechane spojrzenia
zespolone w czas niepogody
utajone milczenie by orzekać językiem aniołów
w duchu czystość
na ciele brud –
mógłbym mieć pewność
mógłbym mieć rację obopólną
mógłbym czerpać wiedzę z obłoków
ale wolę serce o wielkiej wprawie i kulturze miast
a co jeśli ustrój jego jest królestwem?
z pnia o tysiącu lat
zakładnik świętego
uczucia miłości
Hagiografia
mój ulubiony raper to Eminem
ale lubię też: De La Soul, Puff Daddy,
Naughty by Nature, Kool Moe Dee,
Ol’ Dirty Bastard, Run DMC,
Talib Kweli & Mos Def, Beastie Boys,
DJ Hollywood and Starski, EPMD,
Eazy-E, Kurtis Blow, Ludacris,
Afrika Bambaataa, M.O.P., Eazy-E
I numery “King of Rap” oraz “Ring,
ring, ring”.
Rakim, Ice Cube, Biggie, 2Pac,
Jay-Z, Jedi Mind Tricks, The Game,
Nas, P.o.s., Big L, Cappadona,
Pezet, 40 Glocc, Ja Rule, Matty
Braps, Sisqó, Coolio, Cypress
i blendy “Dream”, „Lose yourself”,
“Until on the end of time”,
“Gangsta’s Paradise”, etc…
choć dobry chłopak, to Dj dobry
chłopak – drzemie we mnie niejedna
fraza, rym misterny, anafora i błąd
rzeczowy, a na Świecie tysiące
serc bije dla jednego idola, och!
stracić ich “bożą iskrę” względem
siebie niczego więcej ponad…
“Born Again” and “Life After Death”
przeżyłem własną zajawkę, czy –
czy nie wypali się we mnie ogień
zanim skończy się fraza, czy
włączy Fler np. “Meine Straße” czy Poezji,
jeżeli jest, jeśli? to moje “Say Goodbye
Hollywood” – powiedz:
“What your name, whats your number?”
– rzecze klasyk
Hymn o miłości
Mówiłaś,
pięknie jest kochać,
tak pięknie jest mówić językami ludzi i aniołów,
wedle postanowień, nowych prawd, odwiecznych prawideł,
językiem migowym,
nade wszystko
mieć splątane
czułością ręce.
*
na Wichrowych wzgórzach
Powieść lat minionych
Cień wiatru
Zdobi drozda
jesteśmy Bajecznie bogaci
*
ty Romeo, ja Julia
Bije nam dzwon
twój Pokój, moja Wojna
Spotkanie we wierzbach
Spotkamy się w niebie
*
Wdrożony do Ziemi nieobjętej
Tańczę boso w Dusznym kraju
Kibicują mi umarli
rzucam w Dziejbę leśną
jak Trenem Garść popiołu
*
szukają ujednolicenia z żywio-
łem płatki kwiatów odeszłe od
kanonu kolców. szukają domu
wiatru, który poniesie je
w znane sny. szukaj i ty
Deputowany
Deportowany do wydziału wiedzy
osadzony w pierwszym rzędzie Udręki
pobiera wykłady z czystości
dał śluby wieczyste
Prawdzie ostatecznej
Nie zna się na:
kulturze chwili
Posiadł życie wieczne,
kiedy jego wersami mówiono
kiedy jego wersami mówiono
reagował sensem istnienia
teraz ma Niebo ze swych stron
zakładkę z życia
i władze nad Miastem bez imienia
Ciało z łez
bo jeśli uwierzę,
to zastygnę
w posągowej urodzie
bo jeśli obalę,
to wszytek kurz
świata
ale jeśli zwątpisz
w apel żyjących
w tym programie
kuźni tchnień
nie ulegaj kłamstwu
by to dotarło swej
istoty
życia w preambule wieku
gdyż nie masz lata
gdyż nie masz zimy
wśród ich milczenia
edykt ognia
wystąp z dramy przeciw temu,
co odebrało ci mowę
do poznania
wyrzuć mnie z tego wiersza
wyrzuć mnie z tego Raju
wyrzuć zamach na Prawdę
Do ostatniej kości,
a będę zawsze
tego roku w operze
stawiał pokera
tej zaporze
do pierwszej litery
talentu
niczyjego
tłumacza
uiszczając opłatę na potrzeby wieczności
z granic
zupełnego zestarzenia się
obopólnych marzeń
Od kołyski po grób
Dziś pracuję dla kontrwywiadu
dlatego z całym szacunkiem
dla środowiska artystycznego wiem,
że kto spadł z wysokości wiersza
podniesie sie rabując akta spraw doczesnych
i łzy z ligi narodów niestrzeżonych snami
na gali rozdania promieni słonecznych lata
nie z tego roku
Kto węgla, a kto soli posmakuje
tej się nie zepsuje
Wody z dopływu informacji strzeżonych tajemnicą Poliszynela
Kto umrze – narodzi się, a kto narodzi się – umrze
Liczba pierwszej pomocy w sprawie tajnej wędrówki wgłąb dusz
Jednego dnia stworzenia
Drugiego dnia zagłady
Trzeciego dnia zbawienia
Siódmego dnia wytchnienia
Każdego dosięgnie ta ziemska boska sprawiedliwość
Łaknąc i pragnąc sprawiedliwego życia
Mam w ustach smak pistacjowy
Buduję koszary z uczuć
Ja, kloszard Pewności
Nie zawaham się użyć broni Prawdy
Kiedy na tę gwiazdę muz spoglądam
Słyszę głos kochanki w ogrodzie
Nasze rajskie owoce spadają
Jak akcje kłamstwa na licytacji
Względnych wartości,
Których upodobałem sobie bal maskowy
Wśród rosyjskiej ruletki pór roku
Wybieram jeden nabój mgły
Tutaj w wyliczonej sekundzie niczyjej
Jest grona zabawienie
Uchodzimy na kanwie czystej myśli
Wydając siebie na powiekach cła – życia za życie
Kłamstwo Kornelii
Skąd przybywasz opowieści bez reszty? Dokąd zmierzasz powago swej ostatniej strony? Tytularne twe podobieństwo do liści, które rozgonione wędrują w świat bez imion.
Ślepoto północy – lecą do ciebie myśli srebrne szeregiem niemego firnu, wojennym szponem dysertacji szczęścia. O mało, a zostawiłbym bezdech w trumnie mego kraju. Kochanego Kraju.
Czy już zatraciłaś swą biel uchodźstwo kopalni? Zestawieni z Księgami Pielgrzymstwa dryfujemy w opactwie oficerów barw narodu zgody na zamarzanie.
Zejdźmy z pomników, nauczmy się kontrastu legend, które rozdziobią kruki i wrony, onegdaj gardła rzek widziałem pijące z jej gniazda – im ciemniejsze, tym lepsze będą:
moja wyobraźnia i twoja relatywność, która błąkasz się z naszą rozkoszą. Nasze ogołocone drzewa na wzgórzu. Pomimo, że jesteśmy Bardzo starzy oboje.
Kałamarz już bez atramentu.
To sięgniemy Wichrów Diogenesa. I głów trzymających mosty w wąskich kołnierzach spadłych pod nogi.
Stawiam łzę na Niebiańskiej plaży.
Suchą łzę.
Malarze księstwa Słońca
wróćmy się do chwili Domu głuchego
by podnieść z ziemi wystraszone niebo
ty gotujesz sacrum z jarzyn jesiennego natchnienia
ja goreję w Potędze smaku mleczarni
gdzie sytość włóczęgi przez Zimne kraje
tutaj rodzi się Ostatni wiersz
w dopływie nie sztormu lecz ciszy i spokoju
mamy Wyraz na Stanowisku czeka jedynie
rozkazu świętowania wiecznego
jedynie lub wręcz aż nieobycia prawdy
w kulturze kłamstwa
daj mi tę chwilę przy Śniadaniu wioślarzy
niech stanę się legendą podczas Wędrowania
w Spróchniałe drzewo