Czym jest pycha i jak ją rozumiemy? Najczęściej jej nie rozumiemy. Myślimy, że pycha dotyczy tylko osób na świeczniku, osób które odniosły sukces. Tymczasem zapominamy o tych którzy innych krytykują, atakują słownie i degradują publicznie. Pycha syna czy córki krytykującego sposób wychowywania przez rodziców. Krytykowania sposobu życia rodziców i ich patrzenia na świat. Pycha, która każe krytykować znajomych i koleżanki: „bo ja bym tak nie mogła jak ty”. No dobrze, nie mogłabyś, ale po co mi o tym mówisz? Bo chcę ci zrobić przykrość, chcę ci podciąć nogi, chcę żebyś zachwiała się, żebyś straciła równowagę, bo… No właśnie, bo poczujesz się lepiej? Może tak. Na chwilę, jak po zjedzeniu czekoladki czy po wypiciu lamki wina.
Pycha, jeden z siedmiu głównych grzechów. Pycha, słowo tajemnica, bo rzadko poddawane kontemplacji czy rozmowom. Przecież są grzechy większe, „ważniejsze”, bardziej niszczące.
Czyżby?
Pycha, kiedy stawiamy się na miejscu Boga. Nie mam teraz na myśli tylko osób wierzących, bo każdy człowiek ma w sobie boski pierwiastek, dlatego każdy stara się tego Boga odnaleźć. Bardziej świadomie czy mniej, ale każdy, bo zwyczajnie tęsknimy za Nim. Zatem, skąd pycha? Wiemy lepiej, umiemy lepiej, jesteśmy silniejsi, odważniejsi, ale od kogo? Spoglądamy w lustro. Od niego? Lepsi? Od naszego odbicia?
Brzmi głupio? Bo jest głupie. Kiedy krytykujemy cudze postepowanie stajemy w roli pyszałka, kiedy krytykujemy cudze decyzje życiowe, stajemy w roli pyszałka, bo nie mamy do tego prawa. Siebie krytykujmy, nie innych. Jak to mówią, przespaceruj się w cudzych butach i dopiero wtedy się o nim wypowiadaj, ale kiedy się przespacerujemy, nic nie rzekniemy. Bo, co tu rzec o cudzej udręce.
Jednak najgorsze jest zamiast zgłębianie nauki, to w nią wierzenie, co zaczyna być zmorą naszych czasów. Dlatego w tym miejscu przypomnę, że nauka wymaga dowodów a nie wiary. Naukowcy tych dowodów poszukują, a my powinniśmy ich oczekiwać i się z nimi zaznajamiać, a nie powtarzać jak pacierz, że ktoś coś, ale nie wiemy dokładnie, skoro powiedział, bo przecież napisał to, jednak nie wiadomo dokładnie, ale już informujemy. Nie.
Mam wrażenie, że dawniej – nie to, że było lepiej, było inaczej – przykładano większą wagę do naukowych rewelacji. Skrupulatniej je sprawdzano. Coraz mniej rozumiemy ze współczesnego świata. Tak, coraz mniej albo wcale. Związane jest to z różnymi sprawami. Skoncentruję się na jednej. Nie stawiamy przed sobą wyzwań, nie rozwijamy się intelektualnie. Mówimy jak w bajkach złośliwe księżniczki: nie chcę, nie lubię, nudzi mnie! Nie wychodzimy ze strefy komfortu, a tylko takie wychodzenie sprawia, że się rozwijamy, że się zmieniamy, że się edukujemy i nabieramy doświadczenia.
Zmierzam kolejny raz do Conrada, do pomówień i oskarżeń przez ludzi, którzy go nawet nie znali osobiście. Nie wytłumaczę wam z czego to wynikało. Jednak było niegodne. Sama mam wrażenie, że jego postawę trochę rozumiem. To nie był brak patriotyzmu. To była strata nadziei. Bo dobrze się czyta o tym, że powstańców wywożono na Sybir, że im konfiskowano majątki. Czyta się i odbiera jak opowieści o rycerzach, póki to nie dotknie nas. Póki nie dostrzeżemy, że…wielu z nas suwerennego państwa nie chce i sporo zrobi, aby ono suwerenne nie było.
Korzeniowski stracił obydwoje rodziców z powodu walki o niepodległość. Nie dziwię się jego postawie. Nie dziwię się nawet, co do niej w momencie, kiedy Sienkiewicz i inni prosili go o wstawiennictwo za tym, aby Polska wróciła na mapy. Odmówił. Czy się nie czuł Polakiem? Według mnie czuł się i to bardzo. Co myślał nie powiem, bo nie wiem.
Kiedy wybuchła pierwsza wojna jego syn zaciągnął się do wojska. Rzecz jasna walczył za Anglię, wszak był Anglikiem. Przez cały ten tekst będę się zastanawiać czy napisać to co myślę o współczesnej sytuacji. To będzie taki refren, nie wiem czy się odważę.
Conrad publicznie się nie odważył. Tylko w listach pisał co myśli. Czego pragnie, a pragnął aby cień Niemiec już się na nikogo nie rzucał. Znając historię możemy się tylko krzywo uśmiechnąć. Zdawać by się mogło, że pierwsza wojna wstrząsnęła ludźmi, że sprawiła iż nie warto. Nie. Zwykłymi ludźmi wstrząsnęła na pewno, ale pamiętajmy, że to politycy podejmują decyzje dotyczące naszego losu.
Podczas wojny Conrad mało pracował. Sporo chorował. Przez chwilę jednak służył na okręcie wojennym. Ale nie dla Polski. Kiedy słyszę takie oskarżenie to się irytuję, bo czemu miałby dla Polski? Cóż mu Polska dała? Zabrała mu rodziców. Tutaj się wytłumaczę. Nie jestem anty patriotką. Doceniam pracę jaką włożyli nasi przodkowie w to, aby Polska istniała. Nie rozumiem tylko, dlaczego wielu nas współczesnych tego nie szanuje.
Dla mnie istnienie Polski jest wręcz boleśnie konieczne. Czy poszłabym się za nią bić? Nie chciałabym. Ale tak. Czy jest warta tego? Tak. Mam tylko jeden dylemat. Dla kogo tę Polskę ocalilibyśmy?
Czy warto o nią się bić aby kolejni targowiczanie ją sprzedawali?
Czy warto ratować coś, na co inni, polskie dzieci będą pluć?
Zawsze odpowiem, że warto, mimo że serce się ściska. Mimo, że nie chciałabym, aby moje dzieci ginęły za to, że inne dzieci będą je nazywały chuliganami czy bandytami.
Pamiętam czasy, kiedy trzeba było korespondować z Rosjanami. Pani na lekcji tegoż języka nam rozdała adresy. Napisałam do niejakiej Tamary. A ona mi odpisała, że Polska jest landem rosyjskim. Rzecz jasna zrobiła to z piedestału księżniczki, co mnie zdenerwowało, łagodnie mówiąc. Byłam w podstawówce wtedy, ale świadomość już posiadałam. Chyba nawet nie podzieliłam się tą informacją z rodzicami, ale więcej do panny nie napisałam, mimo że zagrożono mi niedostatecznym. Byłam za dobrą uczennicą, aby mnie z tego powodu nie przepuszczono do kolejnej klasy, chociaż kiedy dzisiaj na to patrzę to mogli tak zrobić. Czyli znowu i kolejny raz przypomnę, że pomoc innych ludzi, często niewidzialnych duchów pomaga innym ludziom przetrwać. Wytrzymać. To nigdy nie jest sprawa jednostkowa.
Conrad pracował podczas wojny mało. Entuzjastycznie zareagował na dołączenie do niej Francji. Jednak warto pamiętać, kiedy spojrzymy na to od naszej strony, młodego pokolenia, od strony historycznej, że Francja tę wojnę (nie tylko ona) okupiła bardzo drogo. Do tego stopnia, że podczas drugiej wojny nie miał kto walczyć. Nie tylko, dlatego że nie chciał, ale nie miał. Po pierwszej wojnie zostały prawie same kobiety, dzieci i starcy. Młodzi mężczyźni zginęli. Fakt, że do czasu drugiej wojny te dzieci dorosły, ale czy dorosły po to aby zaraz zginąć?
Conrad twierdził, że w jednym z listów, że to iż Francja do wojny dołączyła sprawiło, że stwierdził: „Przewaga moralna istnieje. Nikt tu w to nie wątpi.” Co sprawiło, że tak wysoko cenił Francję? Trudno orzec, ale to nie tylko jego była ocena. Sami Niemcy podczas drugiej wojny Francuzów traktowali lepiej niż Polaków. Tak jakby oni byli z innej, lepszej gliny. Jednak należy pamiętać, że sami Polacy mieli słabość do Francji. Czy to była moda, czy przyzwyczajenie, nie wiem.
W liceum uczyłam się francuskiego, podobała mi się i nadal podoba melodia tego języka, jednak jest to język naprawdę trudny. Pomijam już akcent, bo przy całej skomplikowanej strukturze, sam akcent to betka. Mimo tego, a może przez to, Polacy chętnie się francuskiego uczyli i z nostalgią spoglądali ku Francji. Szybko zapomnieli, że Napoleon nas oszukał, że jego nazwisko nie powinno tkwić w słowach naszego hymnu. Zapomnieli, albo nigdy się nawet nie dowiedzieli o Somosjerrze i Saragossie. O tym, że mięsem armatnim byli wtedy właśnie Polacy. Tym mięsem, sformułowanie, które dzisiaj nas oburza, którym współcześnie bywają Rosjanie we własnym wojsku. Cele na wytracenie przez wroga amunicji.
Kiedy synowi powiedziałam o tym, że Conrad odmówił pomocy ludziom, którzy zabiegali o odzyskanie przez Polskę niepodległości, to się oburzył. Czemu zatem bronię Conrada? Trudno powiedzieć. Intuicyjnie czuję, że nie zasługuje na potępienie. Czy jego pomoc, wtedy, na coś by się zdała? Nie wiem. Jestem całym sercem z ludźmi, którzy poruszyli niemalże niebo i ziemię, aby Polskę postawić na nogi. Musieli czuć ogromny zawód, kiedy ich rodak odmówił im pomocy. Odmówił, mimo że obcokrajowcy tę pomoc nieśli. Jednak czy warto się nad tym zastanawiać i dociekać czemu tak postąpił? Prawdopodobnie nie wierzył w to, że Polska może odzyskać niepodległość, mimo że wierzył w ducha narodu i wielkość tradycji. Bo to naród przetrwał te 123 lata zaborów. Przetrwał, ale jaki?
Ciągle pokutujemy za te zabory. Ciągle jesteśmy podzieleni, o różnych światopoglądach i nie dajmy sobie wmówić, że te lata nie odbiły się na nas jako narodzie, że nie zostaliśmy zgermanizowani czy rusyfikowani. Zostaliśmy. W Galicji było inaczej. Tak, było. Strasznie biednie, a kiedy używam słowa „strasznie” przed biednie to oznacza, że ludzie jedli ziemię. Ale nikt ich nie germanizował. Nie musiał. Umierali z głodu. Nie byli zagrożeniem dla monarchii. Stalin, wiele później uznał, że pijany naród, to „dobry” naród, bo łatwo się nim manipuluje. Austriacy twierdzili, że głodny naród to dobry naród, bo myśli o jedzeniu a nie o buncie.
Urodziłam się w dawnej Galicji i wychowałam się tutaj. Wyssałam z mlekiem matki to, że może głodny, może oberwany i zaniedbany, ale „wolny”. Piszę o tym, dlatego że dostrzegam różnice w mentalności Polaków. My stąd, jesteśmy inni. Nawet nieświadomie inni. Nie przyjdzie nam do głowy aby nie pysknąć, aby się nie upomnieć, aby się zadowolić ochłapem. Mam wrażenie, że mamy to w genach. Głowa wysoko nawet jeśliś dziad. Czy to dobrze? Znowu nie wiem, ale podoba mi się ta postawa. Brak w niej spolegliwości i kładzienia uszu po sobie. Co nie jest równoznaczne z zaczepnością. Dużo myślimy, niewiele przyjmujemy na słowo. Nikomu nie ufamy poza najbliższymi.
Czy to pycha?
Możliwe.
Piękny tekst, Pani Agnieszko.
Dziękuję.