Jerzy Stasiewicz – Powrót do ziemi przodków Marii Magdaleny Pocgaj w wierszach z Bambergu

5
134

                Z wielkim zaskoczeniem, ale i zaciekawieniem przeczytałem „Wiersze z Bambergu” (lipiec 2019)” Marii Magdaleny Pocgaj, pomieszczone w numerze 14/3/2023 poznańskich „ReWirów”. W Małopolsce – Ziemia Miechowska północno-wschodni styk pińczowszczyzny – gdzie się urodziłem i wychowałem; słowo: Bamber miało odcień pejoratywny i określało rolnika posiadającego w latach siedemdziesiątych (prosperita gierkowska): powyżej dziesięciu hektarów ziemi, (wtedy naprawdę dużo). Piętrowy, ceglany dom, opasany wkoło wąskimi balkonami, z kopertowym dachem pokrytym eternitem, rzadziej ocynkowaną blachą. Murowaną z pustaków żużlowych, jasnych bloczków betonowych chlewnią i wozownią. Odeskowaną dwuwrotową stodołą pod dachówką bądź jak wszystkie zabudowania „falą azbestu”. Ciągnik „Ursus C – 330”, snopowiązałkę, jednoosiowy roztrząsacz obornika, pięć krów do udoju ręcznego, trzy byki na opas, dwie maciory, miot prosiaków, dwadzieścia tuczników, konia i wszelakie ptactwo udomowione. Od drogi metalowy płot w kwiaty i prążki, pomalowany na pstrokate kolory. Gospodarstwo takie ogromem i solidnością zabudowy przytłaczało i wyróżniało się wśród niziutkich, maleńkich, kamiennych bądź drewnianych chatek, stodółek, obórek krytych strzechą. Choć trafiała się papa, blacha i sporadycznie odonowska dachówka.

             W pierwszych dwóch zwrotkach wiersza bez tytułu otwierającego cykl – posiłkującego się cytatami z liryka „Osadnicy”. Pomieszczonego w bamberskiej sadze Przez zmierzchy i świty autorstwa Mai Rausch córki bohaterki tego szkicu – Magdalena snuje pytania, które na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. Powracają jednak w snach, zadumie, zamyśleniu. Spacerze po bliskim, a jakże obcym Bambergu. Patrzeniu w widnokrąg, przesuwie chmur.

Czy ten sam wiatr chłodził im czoła
kiedy wyruszali stąd w nieznane
z tobołkami nadziei
wioząc w skrzyniach obłoki na pościel
we włosach pasemka mgły
znad frankońskich łąk

czy tak samo jak nam biły im serca
gdy skrzypiały wozy konie gubiły podkowy
a deszcze goniły ich jak bezpańskie psy

Stara się zrozumieć, znaleźć oparcie, szczątki ukorzenienia nawet duchowe w zdziczałym sadzie, ruinie domostw, studni co dawno wyschła. Niczego jednak tu nie ma. Nawet wiatr świszcze jakoś inaczej.

dzisiaj córkę i mnie oswaja miasto
które dokładnie trzy wieki temu
opuścili nasi przodkowie
kreśląc na czole nieba odwieczne słowa:
„Unser täglich Brot gib uns heute…”

             Maria Magdalena Pocgaj – Bamberka po mieczu z rodu Rauschów. Sięgnąłem do Wikipedii:
„Polacy pochodzenia niemieckiego, potomkowie osadników przybyłych z okolic Bambergu
(Frankonia), którzy w latach 1719-1753 zostali sprowadzeni przez władze Poznania, aby zasiedlić opuszczone wsie, zniszczone wojną północną i będącej jej skutkiem epidemią cholery. Z ideą tą wystąpił najprawdopodobniej biskup Krzysztof Antoni Szembek lub jego poprzednik – Michał Bartłomiej Tarło. Oni to, w czasie pobytu w południowej Frankonii, zauważyli, że pomimo wysoko postawionej kultury rolnej wielu tamtejszych chłopów żyje w ubóstwie. Był to wynik zakazu podziału gospodarstw pomiędzy dzieci. Jedynym warunkiem dla osadników było (zgodnie z nakazem króla, Augusta II Mocnego z 1710 dotyczącego wszystkich cudzoziemców osiedlających się w Polsce) wyznanie rzymskokatolickie. Nowi przybysze uzyskali od miasta bardzo korzystne warunki: gospodarkę czynszową (polskich chłopów obowiązywała w tym czasie pańszczyzna), drewno na budowę domów, ziarno na zasiew i kilkuletnie zwolnienie z czynszu. Te same warunki, kilkanaście lat później, rozszerzono na nielicznych polskich włościan. Szybkiej polonizacji sprzyjała wspólna z rdzennymi mieszkańcami wiara i małżeństwa mieszane. W końcu XIX wieku wśród katolickich mieszkańców wsi należących do miasta Poznania nie było ani jednej osoby deklarującej narodowość niemiecką”. W czasie drugiej wojny światowej nikt z potomków Bambrów nie skalał się podpisaniem volkslisty?! „A kiedy przyszło przekuć lemiesze na miecze, / macierzy, która kiedyś przyjęła ich jak synów, / bronili do ostatniej kropli bamberskiej krwi”.

             Według starożytnych Greków wypełniamy swój los (Ananke), jesteśmy jego wykonawcami i niewolnikami. Żyjemy losem pomazani, posłuszni jego głosowi i nakazom, które tylko los zdolny jest odczytać i pojąć. „(…) budzi się obca codzienność / wchodzimy w nią jak w tkankę / odświeżającą naszą tożsamość / / (…) zniżamy się do szeptu miasta / by w cieniu katedry złapać oddech / i skrócić dystans do przeszłości // potem znowu wyżej niż myśl /(…) / niż sklepik Kathe Wohlfahrt / zatłoczony dziadkami do orzechów / i kukułkami w zegarach // (…) / wiatr strąca z murów drobiny czasu // (…) / z okupacyjnego tornistra / mojej dziewięcioletniej mamy”. Los… Koło pokoleń…Trwałość pamięci tak pięknie zawarta w metaforze drugiej części liryka „Ławeczka”

mosiężna tabliczka z napisem
Gestiftet von Prälat Hans Wich
nie pozwala zapomnieć o jej fundatorze
przetrwa dłużej niż drewno
na którym od lat siadają mrozy deszcze
słońca palące promienie

a czasem człowiek

             Magdalena, jej córka Maja są przesiąknięte trzystuletnim mitem tamtego Bambergu, jego okolic. Tamtej garstki (450-500 osób) wyruszającej na zawołanie Posnanii. To dobrze. Mity – zasadą powracalności, zaspokajają potrzebę zadomowienia. Zadomowienie wyzwala poczucie tożsamości i bezpieczeństwa. Stąd celne, uniwersalne opisy zadomowionych:

 (…)
bawarscy ogrodnicy sprzedają płody ziemi
wraz z okruchami bławatnego nieba
 (…)
kupujemy chwilę wytchnienia
i kolorowe pomidory prosto z pola

wyryta w kamieniu chłopka
z koszem jarzyn i ryb
oferuje srebrną strużkę Trinkwasser
może właśnie w tym miejscu
mój praprapradziad chłodził skronie
nim rozłożył na bruku
przywiezione z sobą towary

             Jednak w kruchej istocie, jaką jest człowiek, istnieje jakiś odłupek trwały – powtarzalny – coś wiecznego. Człowiek jest ogniwem w łańcuchu żywota zapoczątkowanym przez Boga (Adam i Ewa) i rozwijać się będzie aż do ostatniego słowa (człowieka). Czy wtedy zniknie poezja? A nastąpi tylko exodus dusz z?… do?… Zamyśliłem się czytając kolejne wiersze cyklu… siedzę przy ogromnym, bukowym stole Stasiewiczówki z długopisem w ręku nad czystą kartką papieru jakby „w pustej piwiarni Schlenkerla / szklanicą wędzonego napitku” nęcony przez Pocgajową do trącenia się kuflami Aecht Rauchbier. A:

czas kołysze się na lekkim rauszu
w browarnej ciszy przy piecu kaflowym
w kompanii starodawnych drobiazgów
krucyfiks z Chrystusem niespodziewanie łączy
sacrum i profanum codzienności

pewnie któraś z matek
błogosławiła nim syna
wyprawiającego się za chlebem
na niepewny dziki wschód

              Poetka w swej wędrówce ruchomego czasu przemierzając stare trakty Bambergu tamtych dni zastanawia się zwyczajnie, tak po ludzku:

Może i oni zatrzymali się na tym moście
by z obrazkiem Bamberskiej Matki Boskiej
schować za pazuchą widok Alte Rathaus
osadzonego na wysepce w środku rzeki

Katolików zawsze strzeże przy pracy, w domu i w drodze miejscowa: (Bamberska, Piekarska, Zielenicka, Łopatyńska, Częstochowska) Matka Boska. Wymodlona. Święta. Nasza. Widok „jakiegoś” miejsca pozostaje w człowieku na zawsze. Uświadamiamy to sobie dopiero u schyłku życia. Poetka podąża dalej chłonąc wzrokiem: fasady domów. Przy krętej piaszczystej drodze „wynurza się z odmętów zieleni / zamkowa wieża niczym peryskop”. (…) „dawnego benedyktyńskiego klasztoru / bronią zasieki rusztowań”. W pamięci chowa „okoloną winnicami panoramę miasta”. Licząc, że w oczach młodych Bawarczyków odnajdzie twarz przodka i błysk spojrzenia własnych dzieci?!

Jerzy Stasiewicz

Reklama

5 KOMENTARZE

  1. Jurku. Twój opis “gierkowskiej prosperity” wzbudził mój niekłamany zachwyt. Ty powinieneś być dyrektorem PGR-u, przodownikiem pracy wyniesionym na plakaty pierwszomajowe, a już niuanse dotyczące trzody czytam sobie któryś już raz powtórnie – może przytoczę całość, aby nic nam nie umknęło w tym tekście:

    “(prosperita gierkowska): powyżej dziesięciu hektarów ziemi, (wtedy naprawdę dużo). Piętrowy, ceglany dom, opasany wkoło wąskimi balkonami, z kopertowym dachem pokrytym eternitem, rzadziej ocynkowaną blachą. Murowaną z pustaków żużlowych, jasnych bloczków betonowych chlewnią i wozownią. Odeskowaną dwuwrotową stodołą pod dachówką bądź jak wszystkie zabudowania „falą azbestu”. Ciągnik „Ursus C – 330”, snopowiązałkę, jednoosiowy roztrząsacz obornika, pięć krów do udoju ręcznego, trzy byki na opas, dwie maciory, miot prosiaków, dwadzieścia tuczników, konia i wszelakie ptactwo udomowione. Od drogi metalowy płot w kwiaty i prążki, pomalowany na pstrokate kolory. Gospodarstwo takie ogromem i solidnością zabudowy przytłaczało i wyróżniało się wśród niziutkich, maleńkich, kamiennych bądź drewnianych chatek, stodółek, obórek krytych strzechą. Choć trafiała się papa, blacha i sporadycznie odonowska dachówka.”

    Brawo. Jesteś fenomenalny

  2. Jurku, cenię A. Waltera ale ON tylko potwierdza kilkunastoma linijkami co napisałem w ….jednej. Jednak potrzebna jest taka ,,kawa na ławę ” Co wtedy dawało …poważanie Taka Walterowska PRAWDA o naszej
    przeszłości.

  3. Jestem jak zawsze pod dużym wrażenie.. I widzę ten dom i to miejsce tych ludzi i klimat. Pięknie to zrobiłeś z perfekcją i szczegółowo przedstawiłeś historię. Bardzo dziękuje za przybliżenie poezji nie znanej mi osoby. Bardzo ciekawej.. wzruszająco to opisałeś… głęboko… dziękuje Jurku

  4. Witaj Jerzy
    Właśnie Cię namierzyłem w ten sposób, bo póki co, nie mam innego kontaktu. Organizujemy spotkanie klasowe 31 mają 2024 r.
    Jutro będę za Tobą dzwonił do DO ZLP, chyba że się wcześniej odezwiesz. Pozdrawiam serdecznie
    Maciej Gajos 604 789 801

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko