To słowa z eseju Gombrowicza o naszym nobliście. „Potop” przeczytałam w podstawówce, szósta, siódma klasa. Wróciłam od dentysty, zostałam zwolniona z lekcji, dostałam tabletkę przeciwbólową „końskich rozmiarów” i nim zaczęłam chodzić po ścianach, to ją zażyłam. Kiedy mnie znieczuliła zajrzałam do biblioteczki rodziców i natknęłam się na „Potop”. Powieść podobała mi się bardzo! Niestety tylko ta, bo kolejne części Trylogii próbowałam przeczytać już jako starsza osoba i niestety nie doczytałam, co nie oznacza, że nie rozumiem fenomenu jakiego częścią stał się Sienkiewicz za swoich czasów.
2016 rok został okrzyknięty rokiem Sienkiewicza, chyba nigdy wcześniej ani później na Henryka nie spłynęło tak wiele słownych ataków. Skąd taka niechęć? Trudno powiedzieć. Istnieje, bądź istniała. Mimo, że z Sienkiewicza szybko wyrosłam, to nie powiedziałabym na niego ani jednego złego słowa. Był moment, że mnie zachwycił, że zżyłam się z jego bohaterami. Mimo, że bardzo szybko zauważyłam, że pisał według schematu, to ten schemat wtedy się „sprzedawał”.
Ferdynand Kuraś (chłopski poeta) wspominał o ciekawej sytuacji w swojej wsi, gdy chłopi „zaczytali” Trylogię, którą pożyczyli od księdza albo nauczyciela i Kuraś musiał ją później odkupić. Fabuła była na tyle prosta, ale i dynamiczna, że nienawykły do książek chłop doskonale ją zrozumiał. Chłopi o historii Polski mieli różne wyobrażenie. Piszę wyobrażenie, bo bardzo ta historia różniła się od tej książkowej. Wychowani na opowieści ustnej dodawali każdy coś od siebie, dlatego przekazywali sobie historie niestworzone. „Trylogia” wpasowała się w ich gust, a Sienkiewicz stał się piewcą literatury lądującej pod strzechami.
„Potężny geniusz! – i nigdy chyba, nie było tak pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego. To Homer drugiej kategorii, to Dumas Ojciec pierwszej klasy.” [Witold Gombrowicz]
Nie ma też w dziejach literatury drugiego podobnego przykładu dotyczącego tak wielkiego oczarowania narodu, przypominającego mistyczny zabieg. Oczarowania słowem i fabułą. O ile Prus w swojej recenzji rozliczał Sienkiewicza z prawdy historycznej, o tyle naród kibicował Kmicicowi i zastanawiał się czy Oleńka w końcu go przyjmie czy sama wyląduje za furtą klasztorną. O ile Prusowi z irytacji szedł dym uszami, kiedy się pastwił nad dziełem Henryka, o tyle naród lekceważył wytykane powieści wady. Uszczęśliwiały go wygrywane bitwy, spryt Wołodyjowskiego, nonszalancja Kmicica czy humor Zagłoby. Rozśmieszało warcholstwo bohaterów i wyprowadzanie w pole wroga. Naród znużony zaborami, przybity pogardą, w Trylogii odnajdywał swoją świetność chociaż już przebrzmiałą, może nawet lukrowaną, ale dającą nadzieję, podnoszącą z klęczek.
Sam Henryk zdawał sobie sprawę, “i sprawiało mu to niewątpliwą satysfakcję, że droga pisarska jaką sam sobie wytyczył osiągnęła – wbrew najrozmaitszym krytykom – cel, do jakiego dążył, pisząc “dla pokrzepienia serc”, pisze Maria Korniłowiczówna w “Onegdaj”.
W jaki sposób pracował? Pomysł nieraz przychodził do niego na długo przed tym nim zdecydował się na jego realizację. Czasem nawet kilka lat wcześniej. Kiedy postanawiał się nim w końcu zająć zbierał materiały. Dokładnie studiował materiały z epoki, ale i całą konstrukcję musiał mieć już w głowie nim sięgnął po pióro. Kiedy to się działo pisał jednym tchem. A, że drukował powieści w czasopismach, to musiał się naprawdę “sprężać”. Czasem goniec z redakcji czekał już w przedpokoju, a “porcja na jutro” dopiero była przenoszona na papier. Pisał bardzo wyraźnie, nikt nie miał problemu z odczytaniem jego pisma ręcznego. Zwykle nie pozostawiał sobie brulionu, co przynosiło mu czasem kłopoty. Kiedy pisał “Pana Wołodyjowskiego” , na śmierć zapomniał, jak nazywał sympatycznego Szkota w “Potopie” i nie miał, gdzie tego sprawdzić.
Dlatego w “Potopie” mamy Haslinga, na początku “Pana Wołodyjowskiego” Ketlinga, aż w końcu Szkot odzyskuje swoją tożsamość i przedstawia się trojgiem nazwisk: Hasling-Ketling of Elgin. Pewnie tak na wszelki wypadek. Kiedy jest aż trzy nazwiska większe prawdopodobieństwo, że w któreś się trafi.
Zagłoba w “Ogniem i mieczem” ma na imię Jan, a w Wołodyjowskim Onufry.
Sienkiewicz nie miał swoich egzemplarzy wydanych już książek, bo wszystkie od razu rozdawał. Jego dzieci czytały Trylogię z powycinanych z gazet i pozszywanych przez prababkę odcinków.
Jednak największą gafę Henryk popełnił podczas pisania “Quo vadis”, ale dzięki przytomności jednego z redaktorów ten błąd nie dostał się do publiczności. Chodziło o Chilona, który w jednym z odcinków stracił język, a w następnym autor kazał mu wypowiedzieć tyradę do Nerona. W druku powieści nastąpiła przerwa, bo trzeba było cofnąć ten odcinek, a komunikacja nie była taka szybka jak dzisiaj. Ale Chilon zamilkł już na dobre.
Zwykle pracował przed południem. Po obiedzie składał wizyty, przyjmował u siebie. Wieczorami czasem zasiadał jeszcze do biurka oświetlanego świecami, bo nafty nie uznawał. Miewał okresy zupełnej bezsenności. O zdrowie niby dbał, a jednocześnie robił wszystko, aby je stracić. Ale wszystko pod nadzorem lekarzy, bo wiecznie się ich radził.
Był brunetem o cerze tak smagłej, że we Francji brano go za Hiszpana. Oczy miał smutne, przenikliwe, czasem przerażające, jakby patrzył do innego wymiaru.
“Onegdaj” napisała wnuczka Sieniewicza. Tekst jest ciekawy, zabawny i pełen anegdot. Pisała go z punktu widzenia osoby kochającej swojego dziadka. Zabrała czytelnika do środka rodziny, do wieczorów i poranków, jakie pamiętała z dzieciństwa. Do dziwactw ciotek i kuzynek, do zabawnych spotkań dziadka z czytelnikami, do wspomnień o nim osób mu bliskich. Takie wspomnienia zwykle są koloryzowane. Nie celowo, ale ludzki umysł tak ma. Nie jest to opowieść o Sienkiewiczu z punktu widzenia krytyka, czy historyka, który ocenia jego warsztat literacki czy zaangażowanie w pracę na rzecz odzyskania przez Polskę niepodległości. Jest to ciepła opowieść, jaką się snuje o rodzinnym domu, w którym było najlepiej jak na tamte czasy mogło być.
Młodość Sienkiewicza autorka łączy (choć wiele młodszy) z cechami młodości Żeromskiego. Ta sama bieda z nędzą, ta sama ucieczka w sny o dawnej chwale, te same dwóje w szkole. Tyle, że Sienkiewicz miał jeszcze gorzej, bo nie dość że był niski, to bardzo dziecinnie wyglądał. O ile dla kobiety taka przypadłość może być jej na rękę. O tyle dla mężczyzny zwykle taka cecha wyglądu bywa kłopotliwa i potrafi wpędzić w kompleksy. Żeromski z czymś podobnym się mierzyć nie musiał. Jednak Stefan z kolei żył w chłodzie uczuciowym, Henrykowi pod tym względem się udało, bo dorastał pośród dobrych, serdecznych serc. Dzięki czemu nie stał się odludkiem i nie zatruła mu serca zawiść, która przebija z kartek Dzienników Żeromskiego.
Sienkiewicz, zdaniem Marii nigdy nie stracił dziecięcego wręcz zaufania do ludzi. Nie przestał być dla nich życzliwy, choć nieraz się zżymał na ich postępki. Skąd opinia, że był zarozumiały? Myślę, że bliscy ludzie widzą czułość danego człowieka jaką ich ogarnia, a ludzie obcy – no na Miły Bóg – nie mogą wymagać tego samego.
Jest anegdota, którą powtarza Maria: “Władysław Mickiewicz, syn Adama, ofiarował kiedyś do Muzeum w Raperswilu pukiel włosów swojego ojca. Po latach zobaczył tenże pukiel z wielkim pietyzmem wystawiony w oszklonej gablocie. Pod spodem widniał napis:
“Włosie z ogona konia Kościuszki.”
Anegdota w tamtych czasach bardzo popularna. Choć ucząca aby nie wszystko traktować śmiertelnie poważnie, ale przede wszystkim, aby nie popadać w bałwochwalstwo i nadmierne uwielbienie dla drugiego człowieka.
Gombrowicz jest dla Sienkiewicza surowszy, mimo tego, jednak wbrew wielkich chęci nie może mu odmówić sukcesu. Twierdzi nawet, że Henryk wsadził nam w umysły swoich bohaterów i zakorkował naszą wyobraźnię. Od tej pory nic się już nie mogło nam podobać poza sienkiewiczowskimi opowieściami. „(…) (ten demon, ta katastrofa naszego rozumu, ten szkodnik) powinien by zajmować w niej pięć razy więcej miejsca niż Mickiewicz. Któż czytał Mickiewicza z własnej nieprzymuszonej woli, któż znał Słowackiego?”
Sienkiewicz w swoim czasie odurzał jak wino. Czytano go dobrowolnie i na własne życzenie. Z kim by się nie rozmawiało, z lekarzem, robotnikiem, księgowym, każdy znał jego książki. Sienkiewicz był najbardziej intymnym sekretem smaku polskiego, polskim „snem o urodzie”, pisze Gombrowicz. Pragnienie urody, tego aby być ponętnym nie jest tylko domeną kobiet. A im naród słabszy, bardziej przybity do ziemi, skarlały tym chętniej szuka swojej urody. Nawet tej iluzorycznej. Uroda daje przepustkę do świata, każe podnieść głowę, wyprostować plecy, nie mrużyć oczu przed słonecznymi promieniami. Przywraca naród światu, podłącza do krwiobiegu, przywołuje z banicji. To tak jakby wskrzesić Łazarza, uzdrowić trędowatego, przywrócić wzrok ociemniałemu. Jednak piękność jest potrzebna także po to, aby się w sobie samym zakochać i w imię tej miłości potrafić stawić czoło światu, który nas odtrącił, zniszczył, zapomniał.
Do dzisiaj wielu na Sinkiewicza narzeka, szkaluje go, ale bardzo niewiele osób zdaje sobie faktycznie sprawę z tego czego on dokonał poprzez porozumienie z narodem, z całym narodem. Przywrócić komuś nadzieję, to jak dać mu drugie życie i to się Sienkiewiczowi udało i z tej perspektywy powinno się o nim mówić. Na to kłaść nacisk. To, że dla współczesnej młodzieży jest archaiczny i nieciekawy to zrozumiałe. Inaczej jest nasza młodzież wychowywana. W innych warunkach i z technologią pod ręką. Szukają obrazów, filmików, krótkich tekstów. Jednak wtedy, w czasach Sienkiewicza ludzie potrzebowali tego słowa, które on im dał. Pragnęli go, jak pustynia deszczu. Pożądali jak pragnie się urody. Słów, które potwierdzą, że jesteś piękny. Oni chcieli znowu poczuć się urodziwymi, wolnymi, stanowiącymi o sobie. Jak Zbyszko, kiedy pędził na koniu, a wiosenny poranek iskrzył niebo. Jak Jagienka, kiedy polowała na bobra. Robiła to bo chciała i mogła, nie z przymusu. Nie pod cudzym butem, nie poniżona i wykorzystywana. Jak wolny człowiek.
Uroda i żywotność, siła witalna, młodość i hardość. To jest Kmicic, to on w sobie zebrał wszystkie te cechy i jest podstawowym bohaterem Sienkiewicza. Kmicic i Winicjusz. Takim witalnym ludziom wolno grzeszyć, a te grzechy są grzechami poczciwymi. Łatwo je wybaczamy, bo one sprawiają, że ci bohaterowie są ludzcy, porywczy, aż czujemy i niemalże słyszymy, kiedy gra w nich krew! To nie sztywny Skrzetuski. Akuratny i wyprasowany jak garnitur. To także nie Wołodyjowski, za dużo w nim porządku i bezsilności, kiedy co rusz to się zakochuje w innej pannie. A większość dam go nie chce albo umiera nim zechce. Zagłoba jest przedstawicielem starego pokolenia. To nie amant ani żołnierz, to lubiący trunki i dowcipy sarmata. Przedstawiony z sympatią, ale to nie w nim upatrujemy siły narodu. Na niego patrzymy z pobłażliwością. Nawet za wiele rad życiowych od niego nie dostaniemy, za to na wyśmienite towarzystwo możemy liczyć każdego dnia. No i na jego dowcip. Który nie zawsze na równi z „oleum” uderza mu do głowy.