Andrzej Lam – Tannhäuser w opałach

0
100
Andrzej Lam
Fot. Donata Lam

Ku uciesze Czytelników „Pisarzy” przesyłam Henryka Heinego nowo przetłumaczoną burleskową deheroizację średniowiecznego śpiewaka i rycerza, który ma tu w sobie coś z Dyla Sowizdrzała, a któremu po sześciu latach Ryszard Wagner nadał rysy tragiczno-mistyczne. Trzeba być nie lada bohaterem, aby dać się tak portretować. U Wagnera zbawiła go ofiarą ze swojego życia Elżbieta, tak jak Fausta uratowało od wiecznego potępienia wstawiennictwo Małgorzaty. Przy okazji, poza przygodą na Górze Wenus, wędrownik  został pod piórem Heinego użyty do satyrycznego opisania paru niemieckich środowisk z drugiej połowy z lat trzydziestych, dzięki czemu znów zyskał na powadze, choć język ma, jak to u tego autora, dowcipny i cięty.

Andrzej Lam


I
Dobrzy chrześcijanie, strzeżcie się
Przed szatana chytrością!
O Tannhäuserze śpiewam pieśń,
By wasze dusze ostrzec.

Tannhäuser, rycerz dobry, prawy,
Chciał miłość zyskać słodką,
Pociągnął więc na Venusberg
I tam lat siedem został.

„Pani Venus, piękna ma pani,
Bądź zdrowa, moje życie!
Już dłużej nie chcę u ciebie być,
Zwolnij mnie proszę co rychlej.”

„Tannhäuserze, cny rycerzu mój,
Dziś mnie nie całowałeś;
Pocałuj mnie szybko i szczerze mów,
Czegóż ci u mnie zabrakło?

Czy co dzień najsłodszego wina
Ci tu nie szafowałam?
I czy codziennie ci różami
Głowy nie uwieńczałam?”

„Pani Venus, piękna ma pani,
Od pocałunków i wina
Moja dusza zachorowała,
Już się z gorzkością chcę witać.

Zbyt wiele było śmiechu, zabaw,
I tęsknię teraz za łzami,
I miast różami chcę teraz głowę
Wieńczyć ostrymi cierniami.”

„Tannhäuserze, cny rycerzu mój,
Tak bardzo chcesz ze mną się kłócić;
A przysięgałeś mi razy sto,
Że nigdy mnie nie porzucisz.

Chodź ze mną do mojej komnaty,
By cieszyć miłością się skrytą;
Me piękne ciało liliowobiałe
Ożywi twe zmysły rychło.”

„Pani Venus, piękna ma pani,
Twój wdzięk będzie kwitnął wiecznie;
Jak wielu dla ciebie płonęło żarem,
Tak wielu płonąć też będzie.

Lecz myślę o bogach i bohaterach,
Co nim się sycili po drodze;
Twe piękne liliowobiałe ciało
Mnie także sprzykrzyć się może.

Twe piękne liliowobiałe ciało
Napełnia mnie wprost grozą,
Myślę, jak wielu będzie jeszcze
Potem nim cieszyć się błogo!”

„Tannhäuserze, cny rycerzu mój,
Tegoś mi rzec nie powinien,
Wolę już, żebyś mnie zbił,
Tak jak mnie często biłeś.

Wolę, miły, byś mnie bił,
Niż mnie tutaj obrażał,
I byś, niewdzięczny zimny chryst,
Dumę w mym sercu łamał.

Dlatego że cię kochałam za bardzo,
Takie słowa dziś słyszę –
Bądź zdrów, już zaraz zwolnię cię,
Sama ci drzwi otworzę.”


II
W Rzymie, w Rzymie, w świętym mieście
Śpiewa coś i szumi i dzwoni;
To ciągnie głośna procesja,
A papież pośrodku kroczy.

To jest pobożny papież Urban,
Nosi potrójną koronę,
Na sobie ma strój purpurowy,
Tren mu niosą baronowie.

„O święty Ojcze, papieżu Urbanie,
Nie pozwolę ci stąd odejść,
Nim wysłuchasz mej spowiedzi,
I od piekła mnie ocalisz!

Tłum się w kręgu rozstępuje,
Umilkły duchowne pieśni –
Kim jest ten pielgrzym blady, dziki,
Który przed papieżem klęczy?

„O święty Ojcze, papieżu Urbanie,
Związujesz i uwalniasz wszak!
Przed męką piekielną mnie uratuj,
Uchroń mnie przed mocą zła.”

Zwą mnie szlachetnym Tannhäuserem,
Miłość słodką zyskać chciałem,
Ciągnąłem więc na Venusberg,
Lat siedem tam zostałem.

Pani Venus to piękna pani,
Ponętna i wdzięczna wielce;
Jak promień słońca, zapach kwiatów
Jest głos jej, rozkoszny, miękki.

Jak motyl wokół kwiatu fruwa,
By sok z kielicha sączyć,
Tak ciągle fruwa moja dusza
U warg jej różano czerwonych.

Jej twarz szlachetną okalają
Rozpuszczone czarne loki;
Dech ci w piersi się zapiera,
Gdy patrzą te jej wielkie oczy.

Gdy patrzą te jej wielkie oczy,
Jesteś jak skrępowany;
Ja tylko z wielkim wysiłkiem
Ocalić się zdołałem.

Od góry tej się ocaliłem,
Lecz mnie prześladuje wzrok
Pani tej przepięknej wszędzie;
Daje znak: ach wracaj w lot!

Biednym widmem jestem w dzień,
W nocy budzi się me życie,
Bo o mej pięknej pani śnię,
Siedzi i śmieje się przy mnie.

Śmieje się zdrowo, głośno, ślicznie,
Jakże białymi zębami!
Kiedy o śmiechu tym pomyślę,
Nagle zalewam się łzami.

A że ją kocham z całej siły,
Miłości nic nie osłabi!
To jest jak wodospad dziki,
Nie wstrzyma nikt jego fali;

Skacze w dół po stopniach skał
Z głośnym hukiem i pianą,
A choćby sto razy skręcił kark,
W tym biegu nie ustanie.

Gdybym całe niebo miał,
Pani Venus chętnie je dałbym;
Dałbym jej słońce, księżyc jej dał,
Dałbym jej wszystkie gwiazdy.

A że ją kocham z całej siły,
Płomieniem, co mnie pożera,
Jestże ten żar, co wiecznie trwa,
Jestże to ogień już piekła?

O święty Ojcze, papieżu Urbanie,
Związujesz i uwalniasz wszak!
Przed męką piekielną mnie uratuj,
Uchroń mnie przed mocą zła.”

Papież żałośnie i szybko wzniósł ręce
I tak jął żałośnie mówić:
„Tannhäuserze, ty mężu nieszczęsny,
Ten czar się nie da odwrócić.

Ten diabeł, co się Venus zwie,
Najgorszy jest ze wszystkich;
Ocalić cię nie mogę, nie,
Z tych szponów takich ślicznych.

Swą własną duszą za rozkosz ciała
Zapłacić teraz musisz,
Jesteś stracony i skazany
Na wiecznych mąk katusze.”


III
Rycerz Tannhäuser tak szybko biegł,
Że sobie poranił stopy.
Powrócił znów na Venusberg
Tak gdzieś około północy.

Zbudziła się pani Venus ze snu,
Szybko z łóżka skoczyła,
I ramieniem swym białym już
Miłego męża objęła.

A z nosa jej płynęła krew,
Z oczu jej łzy padały:
I łzami tymi i tą krwią
Twarz męża miłego oblała.

Rycerz do łóżka się położył
I nie rzekł ani słowa.
Zaś pani Venus do kuchni poszła,
By zupę ugotować.

Dała mu zupę, dała mu chleb,
Ranne stopy obmyła,
Czesała mu zmierzwiony włos,
I słodko przy tym się śmiała.

„Tannhäuserze, cny rycerzu mój,
Tak długo cię tu nie było,
Opowiedz, w jakich to krajach znów
Się podziewałeś tak długo?”

„Pani Wenus, piękna ma pani,
We Włoszech wprzód zabawiłem;
Miałem w Rzymie interes i zaraz
Tu szybko z powrotem wróciłem.

Na siedmiu pagórkach jest Rzym zbudowany,
A płynie tam Tyber wzburzony;
Także papieża w Rzymie widziałem,
Papież pozdrowić cię prosił.

W drodze powrotnej Florencję poznałem,
Zwiedziłem także Mediolan,
A potem się z świeżym zapałem wspinałem,
Gdzie się Szwajcaria rozciąga.

A kiedy tak szedłem przez Alpy,
Śnieg zaczął padać nagle.
Niebieskie jeziora do mnie się śmiały,
Orły skrzeczały, krzyczały.

A kiedy stanąłem na Gotardzie,
Słyszałem, jak Niemcy chrapią;
Spały tam w dole pod dobrą opieką
Trzydziestu sześciu monarchów.

W Szwabii widziałem szkołę poetów,
Piękne stworzonka, bidulki!
Na krzesełkach z sedesem tam siedzą,
Na główkach ochronne wałeczki.

Do Frankfurtu w szabas trafiłem,
Zjadłem tam szalet i kluski;
Macie tam najlepszą religię,
Lubię też gęsie podróbki.

W Dreźnie psa starego widziałem,
Kiedyś to była elita,
A teraz zęby mu wypadają,
Już tylko szczeka i sika.

W Weimarze, siedzibie wdowich muz,
Skargi się wciąż podnosiły,
Same płacze i żale: Goethe zmarł,
A Eckermann ciągle żyje!

W Poczdamie doszedł mnie głośny krzyk –
Coż to? pytałem zdziwiony.
„To Gans w Berlinie, wykłada wiek,
Ten wiek ostatnio miniony.”

W Getyndze pięknie kwitną nauki,
Lecz żadnych owoców nie dają,
Przybyłem tam w obskurnej nocy,
Światła nigdzie nie ujrzałem.

W więzieniu w Celle widziałem tam
Hanowerczyków tylko – o Niemcy!
Więzienia narodowego nam brak,
A także powszechnego pejcza!

W Hamburgu pytałem: czemuż to
Ulice tak śmierdzą okropnie?
Żydzi i chrysty mnie zapewnili,
Że to kanały żeglowne.

W Hamburgu, mieście zacnym wielce,
Niejeden mieszka zły człowiek;
Lecz kiedym trafił raz na Giełdę,
Myślałem, że wciąż jestem w Celle.

W Hamburgu Altonę zwiedzałem,
To też jest piękna dzielnica;
Opowiem ci innym razem,
Co mi się tam przydarzyło.”


Części I–II (publ. Salon, III, 1837, całość w zbiorze Wiersze nowe, 1844) są parafrazą legendy zapisanej w Cudownym rogu chłopca (z intencją, aby nie karać tak surowo nieszczęśników, którzy wpadli w sidła miłości), a mającej swoją długą tradycję. – Papież Urban, Urban IV (1261–1264); szkołę poetów, skupiała się wokół Ludwiga Uhlanda, m.in. Gustav Schwab i Justinus Kerner; psa starego, Ludwik Tieck, z satryczną aluzją występuje też w wierszu Świat na opak (nie podobali mu się młodzi poeci); Gans, Eduard Gans, wykładał donośnym głosem i z wielkim powodzeniem w Berlinie do czasu zakazu w 1830 roku.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko